Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 2 Cz. 9) - Michael Lught [Opowiadanie]




***

Jechaliśmy w stronę wyznaczonej przeze mnie ulicy. Mijaliśmy domy, które szybko zaczęły przechodzić w wieżowce. Te z kolei stawały się coraz wyższe. W końcu dojechaliśmy do ratusza miasta. Z początku spojrzałem na ratusz z tym samym co zwykle, pogardliwym i leniwym wzrokiem. Jednak, gdy ujrzałem przed tym budynkiem, duży, protestujący tłum, od razu się tym zainteresowałem. Judy chwilę później też to zauważyła.

- Widzisz to, Nick?

- Ciężko nie zauważyć. Na oko 20 tysięcy osób.

- Podjadę tam. Dowiemy się, czemu tak protestują.

Gdy Judy znalazła się dostatecznie blisko tłumu, zaparkowała pojazd. Po zaciągnięciu przez nią hamulca ręcznego, szybko wyszliśmy z pojazdu. Zbliżając się do protestujących robiło się coraz głośniej. Ich głosy jakby zlepiły się w jeden bezkształtny hałas. Hałas, który zdawał się być czymś żywym, niezależnym od tłumu. Myślałem, żeby podejść i zapytać kogoś, ale wiązało się z tym zbyt duże ryzyko bycia stratowanym. Postanowiliśmy więc czekać z boku. Trwało to kilka minut. Postanowiłem zaproponować już opuszczenie tego miejsca. Krzyczałem, by Judy mogła mnie usłyszeć. Mimo moich starań byłem dla niej słabo zrozumiały. Wtedy usłyszałem głos z mikrofonu.

- Szanowni państwo. Przemówienie Pani burmistrz Jagny Obłoczek.

Tłum na chwilę zamilkł. Nadal nie za bardzo miałem ochotę przebywać w tym miejscu. Chwyciłem odruchowo Judy za rękę i powiedziałem:

- Chodźmy stąd. Przemówienie tej mendy społecznej nie jest dla mnie czymś przyjemnym.

Judy wzruszyła ramionami.

- Mnie tam wszystko jedno, ale na pewno nie chcesz dowiedzieć się co ona ma do powiedzenia. Może w końcu coś dobrego.

- Nie, na pewno nic dobrego, ale zgoda... posłuchajmy.

Minęła jeszcze minuta zanim Pani burmistrz raczyła się pojawić. Wnet pojawiło się kilka pojedynczych głosów w tłumie, które opluwały burmistrz wyzwiskami. Powiem tak... Słusznie, ale swoje zdanie powinno wyrażać się w kulturalny sposób, gdy się jest w miejscu publicznym. Ja w życiu nie krzyknął był takich haseł przed taką liczbą osób. Świadczy to o braku kultury. Po chwili wszystkie głosy ucichły, a burmistrz zaczęła opowiadać. Tradycyjnie na początku propagandowe hasła o tym jak nasze miasto jest uber ales i jak szybko się rozwija. Najzabawniejsze jest to, że przykłady tych zjawisk, które podawała były prawdziwe, ale te drobnostki były niczym w porównaniu z problemami tego miasta. Potem zaczęła się prawdziwa przemowa. Szczerze to z początku niezbyt uważnie słuchałem. Słowa bezkształtnie wpadały mi do uszu, ale tylko nieliczne były przetwarzane. Gdy jednak z tej miazgi wyłapałem hasło "godzina policyjna" i gdy spotęgowały to krzyki tłumów, po prostu oszalałem z wściekłości. Mimo gniewu, zacząłem słuchać dalej. Powodem tejże godziny policyjnej ma być wzmożona aktywność tego niedojeba w masce i to, że drapieżniki są groźne dla innych z powodu ich naturalnych zachowań. Tak! Dobrze usłyszałem. Godzina policyjna dotyczy jedynie drapieżników! I pomyśleć, że kiedyś to my drapieżniki, dominowaliśmy, a roślinożercy byli naszymi niewolnikami! To było złe, ale, żeby temu zapobiec to należy zamienić te role? My teraz mamy być niewolnikami? Nie zgadzam się na to! Po prostu nie wytrzymałem jej kolejnych wyimaginowanych tez i bzdur, więc krzyknąłem.

- Do więzienia z tą babą!

Nie użyłem słowa "babą". Użyłem nieco dłuższego i bardziej wulgarnego słowa na określenie tej kobiety, ale wolę mówić, że powiedziałem "babą", ponieważ... To było żenujące zdanie... Po co ma byś jeszcze bardziej.

- Nick! Co ty mówisz?!

Judy stanowczo zaprotestowała, gdy wypowiedziałem te słowa. Pociągnęła mnie lekko za mundur i sprowadziła mnie do jej wysokości. Poczułem się trochę głupio. Wyszedłem trochę na debila, brzydko mówiąc. Agresora. Wstydziłem się tego, ale coś we mnie się zagotowało. Musiałem to z siebie wypuścić za wszelką cenę.

- Ja... Przepraszam Judy...

Judy była lekko rozgniewana, ale przede wszystkim zawiedziona. W sumie to rozumiem. Zrobiłem coś głupiego. W dodatku jako policjant. Obłoczek powiedziała jeszcze kilka swoich bzdur. Tym razem byłem zbyt zawstydzony, bo coś powiedzieć. Po skoczeniu przemówienia, rozgniewany tłum, powoli zaczął się rozchodzić. I na nas była już pora. Było jeszcze kilka miejsc do patrolowania i potem trzeba będzie odwieść wóz z powrotem. Nie czekając już ani chwili dłużej, weszliśmy do samochodu. Gdy ruszyliśmy z miejsca, cisza została złamana.

- Czemu to powiedziałeś, Nick?

- Wybacz Judy, poniosło mnie.

- Myślałam, że...

Judy była mocno podirytowana i chciała na mnie krzyknąć, ale zacisnęła wargi i powiedziała najspokojniej jak potrafiła.

- Dobrze. Nic się nie stało. Raczej nikt tego nie nagrał. Poza tym tam był duży tłum. Wydaje mi się, że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Po prostu nie zachowuj się tak jak teraz, bo wiem, że tak się nie zachowujesz. Rozumiem... Obłoczek...

Judy wspomniała to imię z lekką odrazą. Potem zatrzymała się sprzed skrzyżowaniem i gdy światło przeskoczyło z żółtego na czerwone, obróciła się w moją stronę.

- Godzina policyjna! To nie jest normalne! Przyjechałam do Zwierzogrodu, bo to miasto miało wspierać wszystkich, a zamiast tego...

- Wiem... Ale to nie wina miasta. To piękne miejsce, w którym mieszka wiele ssaków, które świadomie niszczą jego piękno. To piękne miejsce, którym rządzą nieodpowiednie osoby.

- Tak... Tu się zgadzam z tobą, Nick.

- My jesteśmy tu po to by te ssaki zatrzymać i przymknąć. Wraz z tym być może, również i zmienić na lepsze. Ale zmiany na lepsze to jak dla mnie zbyt piękne bajki.

Judy chrząknęła trochę prześmiewczo i powiedziała znów spokojnym głosem.

- A ty?

- J...Ja?

- Tak, ty. Kim ty byłeś wcześniej? Zwykłym złodziejaszkiem i oszustem.

To było wyjątkowo szczere zdanie, ale nie zwróciłem na tą szczerość uwagi. Lekko zakłopotanym głosem potwierdziłem jej zdanie, ponieważ taki był fakt.

- Ja... No tak. Byłem.

- No właśnie nie.

Judy zakwestionowała stanowczo i uśmiechnęła się do mnie, miło.

- Gdybyś był zwykłym złodziejaszkiem i oszustem to byś nim pozostał. A teraz? Masz porządną pracę. No i masz mnie. Przyjaciółkę, która będzie z tobą na zawsze.

Nieco się wzruszyłem po tych słowach. Jakoś tak, poczułem się w środku... Jakby ktoś tam wlał żywy ogień, który wypala na swojej drodze wszelkie bakterie, ale pozostawia lekki, acz przyjemny ból. Przez chwilę zamilkłem. Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć. Cieszyłem się z jej słów, ale chciałem jak najszybciej zakończyć temat. Nadarzyła się do tego świetna okazja.

- Dzięki... A teraz jedź, bo zielone jest! Hehe... Lepiej nie trzymać ruchu z tyłu.

Judy znów obróciła się w stronę drogi i ruszyła na przód. Jadąc przed siebie, mijaliśmy wiele zabytków po drodze, takich jak pomniki, fontanny i różne stare budowle. Stare miasto... Chyba najbardziej atrakcyjna dzielnica Zwierzogrodu. Liczne muzea przeciągają ssaki z całego świata. Mamy tu zbrojownie, muzeum ceramiki, kilka skansenów z różnych okresów historycznych, muzeum paleontologii, bursztynową komnatę, galeria z dziełami sztuki z dziełami takimi jak "Mama z łasiczką", "Hołd Burski", a moim ulubionym obrazem są "Pochodnie Nosorona". Obraz nieco straszny, patrząc na tło historyczne, ale podoba mi się oddanie takiego jakby przepychu i bogactwa Rzymian, które kontrastuje z skazanymi na śmierć chrześcijanami. A dla tych którzy nie za bardzo lubią obcować ze sztuką, znajdą się też inne atrakcje np. różny centra sportowe i rekreacyjne. Jednak jakoś ani rekreacja, ani sport mnie nie ciągnęły. Może dlatego, że rodzice nauczyli mnie poznawać sztukę i historię tego miasta. Pamiętam jak w weekendy spędzaliśmy całe dnie w różnych muzeach. Wtedy jeszcze byłem szczęśliwy...

Po długim i niestety nudnym dniu, nadszedł czas by wrócić. Było dość późno. Około godziny 19:30. Mówiąc późno, mam na myśli, dość późno jak na ten konkretny dzień, bo normalnie kończymy służbę dwie godziny wcześniej. Chyba, że szef sobie wymyśli nocną zmianę. Tak czy owak, zaparkowaliśmy wóz na swoim pierwotnym miejscu. Wtedy w garażu pojawił się niski lori z wyłupiastymi oczami. Stanley.

- Cześć, Nick, Judy. Co wy robicie tu o tak późnej porze?

Jego głos był strasznie cichy i niepewny. Miałem już go poprosić o powtórzenie tego co powiedział, ale w końcu zrozumiałem o co mu chodziło.

- Byliśmy na patrolu.

- Ale szef powiedział...

Miałem mu coś odpowiedzieć, ale Judy zrobiła to szybciej.

- Tak, ale po prostu nie byliśmy w stanie tak po prostu siedzieć i nic nie robić. Liczyliśmy, na to, że może komuś się dziś przydamy w mieście.

- Także, nie mów szefowi. Po co go niepokoić? Jeszcze od tych nerwów dostanie jakiegoś ataku.

- W porządku Nick. Nic mu nie powiem. Szef teraz rozmawia z jakimś świadkiem lub kimś. Nie wiem. Ktoś do niego przyszedł. Także, możecie bezpiecznie udać się do przebieralni.

- Dzięki stary. Trzymaj się.

- Dzięki Stanley.

Pożegnaliśmy się z nim i udaliśmy się w swoje kierunki. Spokojnie szedłem nie zawracając sobie myśli niczym, aż jedna z nich sama uzupełniła pustkę w głowię. Wtedy przypomniałem sobie, że dziś miałem odwiedzić Feńka w szpitalu. Aaach... Głupi Nick. Znowu zapominasz i robisz przez to większy burdel wokół siebie. Oparłem się o małą, szaro- fioletową ścianę, która rozdzielała obie przebieralnie. Zbliżyłem do niej usta. Ściana była na tyle cienka, że dało się przez nią rozmawiać.

- Judy, zapomnieliśmy o Feńku!

Mój głos wprawił ścianę w niewidoczne, ale wyczuwalne wibracje. Mój głos bez problemu dotarł do jej uszu, a na jej odpowiedź nie musiałem długo czekać.

- Rzeczywiście. Hmmm... Nie martw się. Zadzwoń do niego. Przecież on zrozumie jeśli nie miałeś czasu.

- Zakładając, że on wstał... oraz, że żyje.

- Ej! Nie mów tak!

Wziąłem telefon i lekko drżąc z niepewności, wybrałem numer do Feńka. Potem szybko przyłożyłem go do ucha.

- Feniek? Halo?

- Tak to, ja. Oddam Ci ten dług, Matt, ale załatw mi trochę tego tytoniu. I może nie teraz...

- To ja, Nick!

Feniek lekko przeklął pod nosem. Prawdopodobnie dlatego, że niemal się o czymś nie wygadał. Jednak nie drążyłem tematu.

- Co tam u ciebie?

- Nick! To ty! Tak, wszystko dobrze, stary. Wypisali mnie wczoraj ze szpitala.

- Świetnie, coś tam jeszcze boli?

- Nawet nie bardzo. Okazało się, że miałem same powierzchowne rany i trochę blizn. A no i w jednym miejscu miałem poważnie rozbitą głowę. Jednak wzięło się wszystko i wygoiło, a głowa jest zszyta. Także, żyje.

- Heh. To dobrze. Słuchaj, wybacz, że nie miałem zbyt...

- To ty mi wybacz. Jakby Ci to powiedzieć. Jestem właśnie po pewnej wymianie... Wydaje mi się, że moja oferta nie przypadła niektórym do gustu.

- Ehhh... To mój stary numer z futrem z skunksa?

- Tak jakby... Także, jestem trochę niedysponowany...

- Komu?

- Te dwie łasice, co czasem na się szlajały z nami, po udanej sprzedaży. Te wiesz, które...

- No wiem... Emmmm... Jestem właściwie po służbie, ale...

- Nie trzeba... Uciekłem im... Chyba...

- Słuchaj, nie rób niczego nielegalnego, dobra? Wiesz, mam dylematy... W sensie...

- Ja rozumiem. Jesteś psem. Masz porządną pracę i szczęście.

- Ach...

- Dobra, to kończę. Do zobaczenia! Oby nie w więzieniu.

Wtedy rozłączył się. Po chwili jednak telefon znów zadzwonił. To był ten sam, porąbany numer, który dzwonił do mnie już kilka dni temu! Tym razem bez zastanowienia odrzuciłem połączenie. Miałem już dość tego numeru. Myślałem, że dał mi już spokój. Co jednak, jeśli kiedyś go odbiorę. Komuś musi bardzo zależeć, że tak do mnie wydzwania. Może jednak następnym razem... Może tak się od tego numeru uwolnię.

- Nick? Co robi Feniek?

- Że co?

- Słyszałam, że rozmawialiście o czymś i usłyszałam słowo "nielegalne".

Czułem się zakłopotany. Nie wiedziałem, że Judy to usłyszy. Starałem się rozmawiać dość cicho, ale widocznie ta ściana jest jeszcze chudsza niż myślałem. Albo to słuchy Judy takie są? Albo oba?

- Ach... To... Powiedziałem tylko, aby nic nielegalnego nie robił.

- A robi?

- Nie, nie... Nie robi.

Przebraliśmy się i wyszliśmy z przebieralni w równym czasie. Zgodnie z rutyną, mieliśmy teraz razem wyjść i pójść w swoje strony, jednak chwilę po tym jak Judy zaczęła iść, zatrzymałem ją. Na początku nie wiedziałem, po kiego tak zrobiłem, jednak potem serce szepnęło mi do ucha kilka słów, które wypowiedziałem kompletnie bez zastanowienia.

- Słuchaj, noc jeszcze młoda. Czasu trochę mamy. Może zechciałabyś gdzieś ze mną pójść. Mam trochę drobniaków przy sobie. Zjeść coś, wypić.

Zdziwiłem się, że te słowa mimowolnie wyszły mi z ust. Jednak skoro już to powiedziałem to musiałem poprowadzić to dalej.

- Znam taką dość fajną knajpę. I przede wszystkim tanią. Hahaha!

Judy na początku patrzyła na mnie obojętnie. Potem jednak w miejscach, gdzie jej futro było bardziej rozrzedzone, zauważyłem czerwone wypieki. Po chwili uśmiechnęła się, lekko jakby zawstydzona i uśmiechnęła się. Przyłożyła palec do ust, jakby zaczęła rozważać moją propozycje. Ja natomiast uśmiechałem się nerwowo. Nie wiem co mnie zmusiło do złożenia tej propozycji. To było czysto na żywioł, nie planowałem powiedzenia tego. W końcu jej usta przemówiły, lekko się śmiejąc pod nosem.

- Zgoda... w sumie to nie mam za wiele do robienia, a jutro zaczynamy dopiero po południu, więc... Jak najbardziej. Usiądziemy i zapomnimy na chwilę o problemach.

Ucieszyłem się i wychyliłem ręce w bok. Chciałem ją przytulić, lecz tym razem mój umysł powstrzymał ten impuls. Zwłaszcza, że mógł nas ktoś widzieć, a nie chcę by ssaki plotkowały. Znów złożyłem ręce i mocno przycisnąłem je do tułowia, chwiejąc się w ten sposób nerwowo.

- Dobrze, więc chodź za mną.

Odwróciłem się tyłem do niej i ruszyłem przed siebie. Po drodze od czasu do czasu oglądałem się za siebie, by mieć pewność, że idzie za mną. Wiedziałem, że tam jest i słyszałem jej kroki, ale mimo tego to robiłem. Możliwe też, że to dlatego, iż patrzenie na nią sprawiało mi w pewnym sensie przyjemność. Jakby rosło we mnie uczucie typu: O matko! To się dzieje! Jakbym był w jakimś pięknym śnie! Coś w tym stylu. Minęło raptem pięć minut marszu, kiedy Judy w końcu się odezwała.

- Możemy stolik na zewnątrz?

- Zimno jest, ale jak sobie życzysz. W końcu to ty jesteś zaproszona.

Uśmiechnąłem się znów i popatrzyłem na niebo. Było wyjątkowo gwieździste. Mówiąc wyjątkowo mam na myśli kilka największych gwiazd. W końcu jesteśmy w mieście, które emituje tony światła. O ile o świetle można by powiedzieć, że liczy się je w tonach. Tak czy owak, było trochę tych gwiazd, dziś. Gwiazd i wenus. Ponieważ wenus wygląda jak gwiazda, co by się zgadzało, bo bogini wenus była taką jakby starożytną gwiazdą. Starożytna mis piękności. heh... Jeżeli istniałaby reinkarnacja to nie było by opcji, że Judy nie jest reinkarnacją Wenus.

Po chwili zauważyłem restauracje do, której zmierzaliśmy. Widniał tam napis "Pod brzuską", ponieważ taka była jej nazwa. Na zewnątrz restauracji znajdowały się trzy drewniane stoliki. Jeden wielki z dwoma dużymi krzesłami i dwa małe i mniejszymi, tym razem w liczbie trzech. Stoliki były ogrodzone drewnianą "zagrodą". Byłoby tu ciemno, gdyby nie jasne pomarańczowe światło, które buchało z dużą mocą ze środka. Drzwi do wewnątrz były szklane i otoczone ścianą z ciemnego drewna. Niestety plastikowa plandeka pokrywająca dach, psuła lekko urok tego miejsca. Za drzwiami widać było dwa rzędy stolików o rozmaitej wielkości. A i był też mały parapet z drabinką dla tych najmniejszych ssaków. Chwyciłem Judy za rękę i wprowadziłem do środka. Zostaliśmy natychmiast oblani ciepłem i otoczeni hałasem, spowodowanym przez rozmowy obecnych w środku ssaków i muzykę grającą w tle przez jakiegoś grajka na jasnym, lekko odrapanym pianinie z złotymi zdobieniami. Sam pianista był ubrany zwyczajnie. Nie miał na sobie żadnego garnituru, jedynie koszulę w czerwono- czarną kratkę i czarne spodnie. Z twarzy wyglądał na młodego lisa polarnego. Podeszliśmy złożyć zamówienie. Lada była bardzo wysoka. Ledwo byłem w stanie zobaczyć co za nią jest i tylko gdy podnosiłem głowę do góry. Judy natomiast kompletnie nic nie widziała. Obok była też mała lada dla małych ssaków. Po chwili czekania, ktoś za ladą przesunął roślinę i przypadkowo jej liście przejechały mi po oczach. Złapałem się na twarz, ale na szczęście ból ustał dość szybko. Wtedy zobaczyłem dużego, ciemnego baribala w białej koszuli.

- Bardzo przepraszam. Nie zauważyłem Pana.

Miał głos młodej osoby, chociaż był tak wysoki, że w życiu bym go młodym nie nazwał. Prawdopodobnie to jego pierwsza praca. Tak przynajmniej mi się wydawało.

- Nie się nie stało. To drobiazg.

- W porządku. Co dla Pana?

- A czy mógłbym poprosić kartę?

Niedźwiedź chwycił się za głowę. Wyszedł na chwilę i wrócił ze stosem kart.

- Przepraszam. Jestem dziś nieco rozkojarzony. Oto karta.

Podał mi ją do ręki. Była niewielka i otoczona czarno- bordowym, miękkim, skórzanym materiałem.

- Dziękuje bardzo.

Odeszliśmy od lady i przechodząc szybkim krokiem przez pomieszczenie, wyszliśmy na zewnątrz. Zajęliśmy jeden ze stolików, który znajdował się pod wielką brzozą, sięgającą drugiego piętra, budynku obok. Mimo tego, że robiło się już chłodno, to miejsce było lepsze od jakiegoś w środku. Było przede wszystkim spokojniejsze i ciemniejsze, a to z kolei tworzyło znacznie przyjemniejszy klimat. Taki nieco barokowy, zwłaszcza gdy na stół przybędzie już jedzenie. Właśnie! Mamy je zamówić!

- Ten niedźwiedź dał nam tylko jedną kartę. Heh... Odwrócę Ci ją być widziała...

- Nie trzeba. Powiedz mi co jest.

Przekładałem kartki menu, przeglądając różne oferty. Było tam mnóstwo rzeczy. Od pizzy, po dania obiadowe, aż do rozmaitych makaronów i dań śniadaniowych. Ciężko mi było zdecydować co wybrać. Z reguły chodziłem tu na pizze. Co prawda jadłem też inne rzeczy, ale nie wiem czy Judy by je zechciała.

- Hmmm... Chcesz jakieś danie obiadowe, czy może bardziej coś mniejszego lub pizze?

Karotka zaczęła się zastanawiać przez chwilę, a potem powiedziała.:

- Nie bardzo mam ochotę teraz na pizze. Jakoś tak generalnie nie lubię pizzy. Tego ciasta... Coś bardziej obiadowego bym poprosiła. Dawno nie jadłam dobrego, wielkiego posiłku.

- Świetnie! Emmmm... Rozumiem, że mięsne dania odpadają?

- Tak. To chyba oczywiste. Ale jeśli chcesz...

- Nie, nie chcę. Sam też raczej rzadko jem mięso.

Poczułem się trochę zakłopotany. Miałem problem z tym co wybrać. Myślałem o czymś co ona lubi, ale wiem tylko, że lubi marchewki, a ja ich nie cierpię. Moje oczy były trochę jakby rozgonione, co przyciągało jej uwagę. W końcu Judy położyła palec na krawędzi karty i podniosła ją.

- Daj mi to! Wybiorę coś dla nas. Hehe... Tak będzie szybciej. W sensie... Ja wiem co ja lubię jeść, a ty nie, więc będzie mi łatwiej wybrać. Wiem, że ty marchewek nie lubisz, więc wybiorę coś bez nich.

Judy powiedziała to raczej wesołym tonem, ale poczułem się jakbym ją lekko zawiódł. Ale pewnie przesadzam. Będąc zakochanym, często robi się z igły widły.

- To brzmi dobrze! Weźmiemy to razem. Myślę, że polubisz.

- Co takiego tam masz?

- Sałatka jarzynowa z majonezem. Trochę może mało oryginalne, ale wiem, że bardzo ją lubisz. Kiedyś moja mama w moje imieniny, przywiozła mi jej dużo. Pamiętam, że zjadłeś niemal cały słoik.

- No tak, ale twoja mama robi ją najlepszą.

Judy uśmiechnęła się i położyła kartę na bok.

- Wzięła bym też panierowane warzywa z ziemniakami, ale nie wiem czy... wiesz, nie chcę od ciebie wyciągać pieniędzy.

Lekko się zdziwiłem, po czym sztucznie parsknąłem ze śmiechu.

- Haha! Nie no, co ty? Nie wyciągasz ode mnie pieniędzy. Dam bym z resztą chętnie to zjadł. Poza tym, miało być coś obiadowego. Samą sałatką się nie najemy.

Judy spojrzała w dół i uśmiechnęła się, lekko zawstydzona. Potem położyła łokcie na stole i oparła głowę na rękach, skupiając wzrok na moją twarz.

- Chciałabym, byś poznał moich rodziców. Naprawdę. Sądzę, że polubili by Cię.

- Wiesz co, karotka. Po zastanowieniu się, też bym chciał, ale nie wiem jak oni zareagują.

- Na pewno ich pierwsza reakcja byłaby trochę jakby... Byliby zaskoczeni. Tak jak Ci już mówiłam... Oni mają do lisów wrodzoną nienawiść, ale jestem pewna, że gdyby Cię poznali tak lepiej to by Cię polubili. Masz charakter bardzo podobny do chłopaka jednej z moich sióstr. Tak sobie myślałam. Skoro oni go polubili to dlaczego by nie mieli ciebie. Tylko dlatego, że różnisz się gatunkiem? Dlatego, że jesteś lisem? Przecież urodzenie się kimś nie oznacza bycia potępionym?

- Tak, ale... Wiesz... Jest ryzyko, że się zdenerwują. Zwłaszcza twój tata, ale wydaje mi się, że jeśli stanowczo zakomunikujesz im, że chcesz się ze mną przyjaźnić to zrozumieją to. W końcu to twoi rodzice, którzy kochają po równo, aż ponad dwusetkę twojego rodzeństwa. To dopiero wyczyn. Każdy z was jest inny i ma inne potrzeby.

- Tak... A co z twoimi rodzicami? Chciała bym ich poznać.

- Proszę, nie mówmy o tym teraz.

Judy chwyciła się za ramię i spuściła wzrok na bok. Sądzę, że poczuła, iż zeszła na drażliwy i trudny temat. Z resztą, taki on był.

- Wtedy w tym lesie... Zapytałam się ciebie o to samo. Ja... Mam nadzieje, że Cię w żaden sposób nie uraziłam, ale chciałabym wiedzieć, chociaż co z nimi. Wiesz... Jesteśmy przyjaciółmi, a ja nic o twojej rodzinie nie wiem.

- Ależ Karotka! To normalne, że się tym interesujesz. Myślę, że nawet powinnaś coś o nich wiedzieć. Nie chcę zbyt bardzo zagłębiać się w szczegóły. Po prostu to trochę nie zbyt wygodny i przyjemny dla mnie temat. Ogólnie to oni od zawsze byli dobrymi rodzicami. Jednak nasze relacje się w pewnym momencie diametralnie zmieniły.

- Co to był za moment?

- Długo by gadać... No i z czasem po prostu straciłem z nimi kontakt. Znaczy się... Ojciec umarł, wiele lat temu, a matki nie widziałem od też od dawna.

- Masz do niej jakikolwiek kontakt?

- Wiesz co? Nie bardzo. Nawet nie znam jej numeru i nie wiem czy mieszka w tym samym miejscu. Po tym jak odszedłem, wprowadził się do niej mój daleki kuzyn. Nie miał domu, a matka zgodziła się go przyjąć pod dach. Myślę, że dlatego, że nie chciała być sama. Musiała jakoś uzupełnić pustkę po mnie. Tak czy owak. Nie mam z nią kontaktu.

- Jak wygląda?

- Zapamiętałem ją jako piękną kobietę o lekkich rysach i jasnym, rudym futrze. Jej ręce były wyjątkowo gładkie, ale nieco sztywne. Pewnie od przepracowania. Miała zielone oczy. Takie jak ja, ale jakby bardziej nasycone tym kolorem. Ogon natomiast był lśniący i krótki, zakończony lekko żółtym futrem. Kiedy się uśmiechała, zmiatała z powierzchni ziemi każdy ból i smutek, a jej zapach powodował, że chciało się tańczyć. Bardzo brakuje mi tego. Jedyną jej wadą był jej język, którego nie umiała powstrzymać w zbyt dużym napięciu i emocjach.

Po moim policzku polała się mała łezka. Co prawda, szybko wsiąknęła w futro, ale mimo tego mam wrażenie, że Judy ją zauważyła. Położyła dłoń na mojej dłoni. Przez chwilę, gdy moje myśli były jeszcze przy matce, pomyślałem, że to jej dłoń. Były niemal porównywalnie gładka. Wcześniej tego nie zauważałem. Wtedy usta Judy otworzyły się i znów przemówiła.

- Życzę Ci, abyś kiedyś jeszcze spotkał się z twoją mamą. Jestem pewna, że na pewno ucieszy się na twój widok.

Miałem ochotę rozpłakać się i przytulić do mojej mamy, albo do Judy. Ta druga była bardziej "w zasięgu". Jednak zakopałem emocje we wnętrzu by móc je odkopać w przy lepszej okazji.

- Nick! Nie pomyśleliśmy o piciu.

- Ja tam... Zwykłą Colę bym chciał. Chcesz jakąś kawę?

- Nie. Ostatnio za dużo jej piję. Wezmę herbatę.

- Dobrze zatem. Czekajmy na tego kelnera. Długo go nie ma. Może powinienem tam podejść?

- Wydaje mi się, że nie potrzeba. Patrz! Idzie.

Judy po kryjomu wskazała palcem na drzwi, za którymi widać było postać niskiego brązowego kojota, ubranego w luźny, ale elegancki strój z "sakiewką" na pieniądze. Szybkim ruchem otworzył drzwi i zatrzymał się przy naszym stolę. Podaliśmy nasze zamówienia, a on zapisał je na małej karteczce. Potem oznajmił, że nasze zamówienie zostanie zrealizowane w przeciągu pół godziny i wrócił do kuchni. W niecierpliwości czekaliśmy na nasze dania. Umilaliśmy sobie czas rozmawianie. Od tematów takich jak plama na mundurze Bogo po tematy poważne jak muzyka klasyczna. Potem rozmowa sprowadziła się do żartów, które jej opowiadałem. W prawdę mówiąc nie były zbyt śmieszne, ale śmiała się z nich, a jej śmiech nie był udawany. Za każdym razem gdy się śmiała, patrzyłem na nią. Na jej rozbawione, ruchliwe usta w nadziei, że kiedyś zamknę je w pocałunku. Jednak jedzenie zrobiło to szybciej. Porcje były dość wielkie. Nawet jak dla mnie. Mimo tego zjedliśmy wszystko. Nawet nie odmówiłem sobie liścia pietruszki, który służył za dekorację. Na koniec zapłaciłem niestety zbyt wielką sumę niżeli chciałem zapłacić, ale sądzę, że było warto. Razem szliśmy ulicą do puki nie musieliśmy się rozejść. Pożegnaliśmy się i poszliśmy w swoją stronę. Przed snem miałem mocno w pamięci tę noc i sądzę, że szybko z niej nie zniknie.


***
Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught

Komentarze

  1. Dzięki za wypuszczenie tego w miarę krótkim czasie po tym jak to udostępniłem. Może ktoś jeszcze pamięta co się działo w opowiadaniu. Oby. Poza mną oczywiście. Jeszcze raz przepraszam za długą przerwę tych którzy to czytają.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone