Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 2 Cz. 5) - Michael Lught [Opowiadanie]






***

Stoję na przeciwko bramy cmentarza. Dookoła głucha cisza. Żadnych źródeł światła poza gwiazdami. Ten cmentarz jest już bardzo stary. Zakradnięcie się tam bez zwracania czyjejś uwagi nie będzie trudne. Zwłaszcza, że jest już późno po zmroku. Podszedłem do bram cmentarza powolnym krokiem. Przyglądnąłem się nieco postacią aniołów znajdujących się przy wejściu. W tym świetle, a właściwie niemal jego braku, przypominały raczej diabły. Wyglądają jak dziwne zwierzęta bez futra ze skrzydłami. Wyglądają... Jeżeli nawet są to na pewno nie są takie jak się je pokazuje, ale no cóż... ssacza wyobraźnia jest ograniczona. One też się na mnie patrzą. Czuje to. Ich kamienne twarze. Aż przechodzą mnie ciarki. Mam nadzieję, że nagle nie ożyją. Ahhh, moja wyobraźnia. Nie ma sensu tu tak sterczeć. Wchodzę.

Gdy uczyniłem pierwsze kroki w stronę cmentarza poczułem na futrze lekki powiew wiatru od mojej lewej strony. Był taki nieprzyjemny i zimny. W środku wyrosła we mnie jakaś niechęć. Niechęć do bycia w tym miejscu. Niechęć, którą samo to miejsce we mnie zasiało. Zakorzeniła się we mnie bardzo mocno. Jednak skoro już tu jestem to nie wycofam się. To by było głupie, a wręcz absurdalne. Prawie tak absurdalne jak to co zaraz uczynię. Zagłębiłem się nieco bardziej. Po mojej prawej były groby osób skremowanych. Nie było ich dużo. Nic dziwnego. To bardzo religijna miejscowość. Po mojej lewej był budynek, na którym widniała wielka mapa cmentarza, Poszedłem kawałem w jego stronę. Nie zauważyłem jednak stopnia w dół przez co się zachwiałem. Gdybym nie podparł się ręką to pewne by było że oglądałbym wszystko z niższej perspektywy. Po tym całym drobnym incydencie wreszcie znalazłem się na tyle blisko mapy, by za pomocą lampki z telefonu komórkowego móc ją odczytać. Na planie różnymi kolorami zaznaczono kwatery cmentarza. Było ich czternaście. Nie pamiętam gdzie znajduje się grób, którego szukam, ale pamiętam, że kiedyś ten cmentarz był znacznie mniejszy, więc muszę szukać w kwaterach z niższymi numerami. Z tego co widzę z mapy i z tego co pamiętam to raczej nie interesuje mnie kwatera 1 i 2. Trzecia kwatera też nie wydaje mi się tą, na której powinienem szukać. Nie jest też to kwatera czwarta, bo kwaterą czwartą są urny. W kwaterze piątej chowa się małe dzieci, więc muszę sprawdzić kwater oraz ewentualnie 8.

Ostrożnie wróciłem na główną drogę i udałem się najpierw do kwatery nr 6. Może w końcu szczęście się do mnie uśmiechnie. Chociaż tak naprawdę to nie wiem czy chcę by tak się stało. Powoli przemierzałem różne rzędy grobów. W tych ciemnościach każdy wyglądał identycznie. Szara, marmurowa płyta, tabliczka z nazwiskiem i kilka zniczy przed nią. Świeciłem telefonem na każdy napis w celu odczytania nazwiska. Wydaje mi się, że dobrze trafiłem. To kwatera dla średniej wielkości drapieżnych zwierząt. Wnioskuje to po zdjęciach zmarłych. Cały czas same lisy, kojoty, wilki i rysie. Nie mogę znaleźć nazwiska, którego szukam. Mijając kolejne groby przypadkiem uderzyłem głową w drzewo znajdujące się na jednej z bocznych ścieżek.

- Ała! Jak będę taki nieostrożny to niedługo sam dołączę do tego kamiennego lasu pełnego rodziców, dzieci i przyjaciół. Jednymi słowem, wesoła gromadka umrzyków.

W momencie kiedy wstawałem zobaczyłem wielki biały grób. Wtedy przypomniałem sobie coś. Kolejne wspomnienie. Wiem czyj to grób. To grób pewnej osoby, która zadała mi wiele cierpienia, ale i również okazała mi wiele miłości. Podchodzę to tego zimnego, marmurowego pudła i odczytuje napis: Paul Bajer 1955- 2009. Kładę dłoń na marmurze. Jest lodowaty. Tak jak nasze relacje były. Niestety... Poczułem silny chłód we wnętrzu. Miałem ochotę uronić łzę, ale udało mi się powstrzymać. Prawda jest taka, że mimo wszystko co ten ssak mi zrobił ja nadal go kocham. Tak, przyznaje... Ja też zawiniłem. Wybuchałem często nieuzasadnioną złością. Biłem się kilkukrotnie z moim ojcem. Kiedyś prawię złamałem mu żebro. Ono mimo to nadal mi pomagał w wielu rzeczach. Teraz już rozumiem. On też mnie kochał. Ahhh... Żałuje, że nie mogę cofnąć czasu. Zmienił bym tyle rzeczy. Boże, jeśliś jest! Dlaczego mnie nie zatrzymałeś. Dlaczego nie przeszkodziłeś mi w zniszczeniu mojej własnej rodziny! Czy ja już nigdy nie zaznam szczęścia? Mówią, że żeby być szczęśliwym to trzeba zapomnieć o przeszłości. Jednak... Czy to w ogóle możliwe.

- Ojcze. To ty. Nie miałem Ci okazji powiedzieć o tym wcześniej, ale... Przepraszam...Spoczywaj w spokoju.

Wypowiedziałem te słowa na głos. Jak najbardziej czysto potrafiłem. Powiedziałem je szeptem. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w kojący dźwięk ciszy. Cisza jednak została zagłuszona przez szum wiatru. Wiatr był na tyle silny, że porwał kilka zwiędniętych liści i rozrzucił je na marmurową pokrywę grobu. Na grobie została utworzona brązowa- szara mozaika. Była piękna. Wzruszyłem się. Wtedy nastał kolejny podmuch. Zmiótł wszystkie liście, a dźwięk, który one wydał brzmiał jakby ktoś powiedział po cichu:

- Wybaczam.

Pewnie przesłyszało mi się. To przez moją bujną wyobraźnie. Jednak czyżby na pewno. Właśnie takie momenty powodują, że nie skreślam istnienia czegoś po śmierci. Jeżeli faktycznie istnieje Bóg to mam wyjątkowe szczęście, że pokazuje mi to tak jawnie. Takie gdybanie nie jest zbytnio mądre, ale gdybym był Bogiem to dawał bym ssakom jakieś drobne znaki. Jeżeli jednak Boga nie ma to oznacza, że mam dużą fantazje. Nie ma nic w tym złego. Wyobraźnia w każdym wieku jest czymś pożądanym i przydatnym.

Odszedłem od grobu jak najdalej nie oglądając się za siebie i kontynuowałem poszukiwanie. Wszedłem w kolejny rząd wielkich "marmurowych pudeł". Czytałem przy tym imiona i nazwiska w nich zamknionych. Finn MacArthur 1980- 2010, Katherine Penzema: 1955- 2001, Irena Szewińska: 1946- 2018: Adalbert Sifter: 1961- 2016, Elizabeth Brown: 1999- 2016, Franck Bishop: 1910- 1988. Tyle ssaków. Wszyscy martwi. Każdy w innym wieku. Widać, że faktycznie śmierć traktuje wszystkich równo. Każdego uśmierca z zaskoczenia. Nikt nigdy nie jest na nią gotowy. Przychodzi kiedy się jej podoba.

Po pewnym czasie natchnąłem się na dwa groby inne od reszty. Poświeciłem na nie telefonem. Jest! Znalazłem! Tak jak myślałem. Obok siebie. Steve i William Patterson. Ich groby wyróżniały się. Przede wszystkim zostali pochowani w ziemi, a nie w piwniczce oraz nie mają swoich płyt. Zamiast tego po prostu na wierzchu była ziemia i piasek. Ich rodzice nie byli ubodzy, ale nie byli w stanie zapłacić za dwa nagrobki na raz. Tak... Nadal nie chcę tego robić, ale dla dobra śledztwa myślę, że muszę. Ahhh! To okropne. Dość! Skoro już tu jestem to zrobię to i nie będzie żadnego odwrotu. Ehmm, wypadało by przynajmniej zmówić modlitwę. Wątpię, że coś ona da... Jednak jeśli faktycznie istnieje jakiś Bóg to warto by jednak się pomodlić. Tak dla pewności. W końcu zaraz zrobię coś co nawet najśmielszym by do głowy nie przyszło. Tylko jak to się robiło. Już nic nie pamiętam. Dawno się nie modliłem. O! Wiem już!

- Ojcze nasz, któryś był w niebie...

Nie! Coś jest nie tak. Źle to mówię.

- Ojcze nasz któryś jest w niebie, święć się imię twoje.

Co dalej... Nie pamiętam. Może... Nie ważne. Pomodlę się własnymi słowami.

- Panie Boże. Chodź nie mam pewności czy jesteś czy Cię nie ma to... To chcę Cię przeprosić za to co teraz zrobię. Wiem, że to złe, ale obawiam się, że muszę to zrobić. Przepraszam raz jeszcze.

Chwyciłem za szpadel, który cały czas niosłem w drugiej ręce. Wykonałem znak krzyża i wbiłem jego ostrą końcówkę w ziemie. Próbowałem odgarnąć pierwszą warstwę ziemi, ale było to wyjątkowo trudne. Włożyłem w to jeszcze więcej siły. Poczułem bardzo silne napięcia na plecach. W reszcie udało mi się przerzucić ziemie. Kopałem dalej. Z każdym następnym wbiciem łopaty było mi coraz łatwiej. Ciężko powiedzieć czy było to spowodowane tym, że moje mięśnie przyzwyczaiły się do siły jaką muszą włożyć lub czy po prostu ziemia głębiej była mniej ubita. W końcu natknąłem się na coś twardego. Delikatnie zebrałem ostatnie warstwy ziemi i zobaczyłem dużą drewnianą skrzynie. Trumna. Była trochę zbyt wielka jak na młodego chłopca, ale być może zakład pogrzebowy nie miał innych trumien. Nie mam pojęcia. No cóż... Steve... Chętnie rzucił bym teraz jakiś czarny żart, ale w takiej sytuacji nie wypada.

Wetknąłem końcówkę szpadla między wieko, a bok trumny. Podłożyłem kamień pod kij łopaty, a następnie nadepnąłem z całej siły na rączkę szpadla. Nic się nie stało, więc chwyciłem rękojeść w obie dłonie i z całej siły oparłem się on nią. W końcu pierwsze gwoździe zaczęły puszczać. Wepchnąłem łopatę jeszcze głębiej i znów oparłem się o uchwyt. Powtórzyłem kilkukrotnie czynność Gdy wszystkie gwoździe wyleciały podszedłem do trumny i chwyciłem za wieko. Bardzo mocno szarpnąłem za nie i odłożyłem je na bok. Moim oczom ukazał się szkielet lisa. Nie przestraszyłem się tego. W swojej pracy miałem do czynienia wielokrotnie z ssaczymi zwłokami. Często też w zaawansowanym stanie rozkładu. Jednak coś było nie tak. Szkielet był zdecydowanie za duży jak na dziecko. W dodatku posiadał bardzo szeroką miednicę co wskazywało, że jest najprawdopodobniej to szkielet kobiety. Nie rozumiem. To coś jest nie w porządku. Ponad to czemu nie ma na sobie ubrania. Powinny zostać jakieś strzępki. To bardzo dziwne.

Zamknąłem trumnę i starałem się przybić gwoździe szpadlem. Eh, wszystko pokrzywiłem, ale ważne, że jakkolwiek udało mi się zamknąć trumnę. Powtórzyłem czynności, które wykonałem wcześniej i wykopałem grób Williama. Ku mojemu zaskoczeniu wieko nie było zbyt mocno przymocowane. Bez problemu otworzyłem je własnymi rękoma. Ujrzałem wtedy kolejny szkielet. Szkielet znów był zbyt wielki jak na dziecko, ale również należał do lisa i prawdopodobnie mężczyzny. Moją uwagę przyciągnęła jednak kartka, którą trzymał nieboszczyk. Pisało tam dużymi czerwonymi literami: Kłamcy! Oszuści! Nie bój się ich! Nick!

- Co do kurwy tu się wyrabia!

Krzyknąłem dość głośno. Mój głos rozszedł się echem. Mam nadzieje, że nikt mnie nie słyszał. Podniosłem kartkę i czym prędzej zakopałem oba grody. Co to było. Ja pierdole. Cały jestem skąpany w dreszczach. Czym prędzej pobiegłem do wana ciągle oglądając się za siebie. Błyskawicznie wskoczyłem do pojazdu i zamknąłem jego drzwi. Wsadziłem kluczyk do stacyjki. Przez chwilę bałem się, że samochód nie odpali, ale na szczęście żyje w realnym świecie, a nie w horrorze. Szybko odjechałem. Ciągle myślałem o tej karteczce, którą włożyłem do schowka. Czemu tam jest moje imię? Kto je napisał? Nie wierze w to co właśnie się stało. Czym prędzej muszę pójść spać. Za dużo emocji jak na jeden dzień.

Jechałem tą sama trasą co wcześniej. Teraz wszystkie piękne widoki za oknem wydawał mi się okropne. Niemal jak sceneria z dobrego i mocnego dreszczowca. Po pewnym czasie udało mi się dojechać do Zwierzogrodu. Czułem się dziwnie. Nawet nie tyle, że byłem przestraszony. Po prostu... Dziwnie. Właśnie przed chwilą wykopywałem trupy i znalazłem kartkę z moim imieniem, a teraz jak gdyby nigdy nic jadę sobie przez miasto i myślę o tym jak żeby jak najszybciej położyć się i zasnąć. Za każdym razem jak mijam jakieś auto to patrzę się na jego kierowce. podejrzliwym wzrokiem. To głupie, ale z drugiej strony to mijamy przez całe życie wiele ssaków na ulicach i nie mamy pojęcia co właśnie przed chwilą robili. Nie zastanawiamy się nad tym. A co jeśli osoba, która przechodzi obok nas, zamordowała kogoś sekundę temu. Patrząc na to z tej strony można dojść do wniosku, że powinno się każdego obserwować. Obserwowanie kogoś to ograniczanie jego wolności. W takim razie skoro wiadomo, że ograniczanie wolności jest złe to czemu w ogóle byłem w stanie tak pomyśleć i uznać to za słuszne. Może dlatego, że nasze społeczeństwo jest tak bardzo zdegenerowane, że nie wolno nam już nikomu ufać. Jak nie wolno nikomu ufać to trzeba uważać na innych. A żeby uważać to należy ich obserwować. W taki sposób tworzy się koło, ale i z niego można coś wyciągnąć. W takim razie to czy w ogóle my zasługujemy na wolność? To z pozoru może wydawać się głupie, ale nie należy posługiwać się płytkim myśleniem. Może gdyby ograniczyć każdemu wolność to może każdy by każdemu zaufał. Ale zaraz... Czy właśnie tak nie jest? Kamery, media, fotoradary i inne tego typu rzeczy. Czy my właśnie stworzyliśmy sobie świat pełen całkowitej inwigilacji, a wolność to tylko pozór? A jakbyśmy zaryzykowali i przestali obserwować ssaki, a bardziej zaczęli zwracać na nie uwagę? Może wtedy bylibyśmy prawdziwie wolni.

Gdy dojechałem do swojego mieszkania szybko otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, trzymając w ręce kartkę. Nie potrafiłem znaleźć włącznika światła. Macałem ręką po chropowatej ścianie. W końcu natknąłem się na coś kwadratowego i plastikowego. Wcisnąłem to i włączyłem światło. Światło tak bardzo mocno mnie poraziło, że zasłoniłem oczy kartką. Wtedy zobaczyłem na kartce coś niesamowitego. Po podświetleniu na kartce pojawiły się jakieś liczby. Szybko pobiegłem po długopis i notes. Zapisałem dokładnie każdą liczbę i symbol jaki tam się znajdował. Szybko zorientowałem się, że to współrzędne:

54°20'50.0"N 18°39'39.7"E

Wow. Normalnie drugi ze mnie Holmes. Różniej się tylko od niego tym, że nie jestem fikcją literacką. A może i jestem? Nie ważne. Idę spać.


Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone