Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Dzień, w którym Cię zabraknie - Roz. 26 - Po nitce do... sznura - Ślązak Grzesiek [Polskie opowiadanie]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 2 Cz. 4) - Michael Lught [Opowiadanie]






***

- Tu Bluemoon. Czy wszyscy zajęli swoje pozycje?

- Tu Hopps. Jestem na pozycji.

- Tu Goatson. Jestem na pozycji.

- Tu Garen. Zająłem swoją pozycję.

- Tu Dogmaster. Jestem na pozycji.

- Tu Bajer. Zająłem swoje miejsce.

- Tu Taric. Na pozycji.

- Tu Lorwin. Zająłem pozycję.

- Cel zgodnie z planem wchodzi główną bramą do parku wraz ze swoją wspólniczką.

- Przyjęliśmy.

Podziwiam ten spokój Kapitan Bluemoon. Ja cały się denerwuję. Nie wiem dlaczego. Nigdy nie byłem tak zestresowany przed czymkolwiek podobnym. Może to przez dzisiejszy atak. Nie wolno mi niczego zepsuć. To tylko zwykła rutynowa obława. Co z tego, że jest to prawdopodobnie jedna z najważniejszych akcji policyjnych w historii miasta. Na spokojnie Bajer. W naszych rękach są tylko losy całego kilkumilionowego miasta. Na spokojnie Bajer. Na spokojnie. Co złego może się stać?

- Cel zbliża się do was taką samą trasą jak przewidziano. Będą na miejscu za około dwie do trzech minut.

Idą tu. Słyszę ich.

- Judy, jesteś gotowa?

- Tak. Jak najbardziej.

Między gałęziami krzewów pojawiła się postać zamaskowanego. Powolnym krokiem zbliżali się do najbliższej ławki razem ze wspólniczką. Musieliśmy przejść z Judy kilka metrów na prawo by mieć cel dokładnie przed sobą. Udało nam się bez trudu po cichu to zrobić. Cel siedział zupełnie nieruchomo w przeciwieństwie do jego towarzyszki. Krok po kroku z najwyższą ostrożnością zbliżaliśmy się w stronę podejrzanego. Wysunęliśmy tarcze policyjne przed siebie. Gdy już byliśmy gotowi na wyjście z ukrycia niestety Judy przewróciła się, a jej tarcza upadła na zarośla, które wydały w efekcie bardzo głośny szelest. Oboje zatrzymaliśmy się na chwilę po cichu błagając los by terrorysta nas nie zauważył. Na całe szczęście ten tylko popatrzył się za siebie i z powrotem wrócił do poprzedniej pozycji. Kamień gruchnął nam z serca niczym kometa, która przyczyniła się do śmierci dinozaurów. Podeszliśmy jeszcze kawałek bliżej. Judy szeptem zawiadomiła innych przez krótkofalówkę.

- Teraz.

Wycelowałem w ramię podejrzanej i trafiłem ją dokładnie tam gdzie chciałem. Po dwóch sekundach upadła na ziemie. O dziwo zamaskowany w ogóle się nie poruszył. Nie przejmując się tym wyskoczyliśmy z krzaków krzycząc:

- Stać! ZPD! Jesteś aresztowany!

Terrorysta powoli wstał i nie obracając się w naszą stronę zaczął biec w kierunku jeziora! Wybiegliśmy za nim. Pozostali również to uczynili.

- Goatson, Lorwin! Ścigany biegnie w stronę jeziora. Bądźcie gotowi.

- Zrozumiano! Wykonujemy!

Gdy już prawie byliśmy w stanie dotknąć jego pleców stało się coś czego nie mogliśmy przewidzieć. Usłyszeliśmy strasznie silny hałas, jakby grzmot. Poczułem ból na plecach i w stawach. Upadłem na ziemie ledwo widząc co się stało. Przez chwilę ogłuchłem. Słyszałem tylko ten charakterystyczny pisk bądź szum w uszach. Odruchowo chwyciłem się za głowę w celu jej chronienia. Gdy popatrzyłem się w górę zobaczyłem szare zachmurzone niebo poprzecinane strugami mokrego piasku, które wystrzeliły wysoko do góry. Obróciłem się w prawo. Widziałem Judy. Klęczała trzymając się za głowę. Drżała i zaciskała zęby. Wyglądała na przerażoną tym stanem kiedy ja byłem bardziej zaskoczony. Udało mi się z trudem przekręcić na brzuch. Wtedy ujrzałem Garena i Bluemoon. Biegli w stronę przestępcy, który właśnie wskakiwał do jeziora, Ich sylwetki dla mnie były rozmazane. Widziałem wszystko jak w trzęsącym się wagonie. Z trudem wstałem i usiłowałem biec lecz każda taka próba skończyła się upadkiem na kolana. Nie poddawałem się. Napiąłem wszystkie moje mięśnie w kończynach. Za trzecią wywrotką ogłuszenie minęło i nie zastanawiając się nad tym co dzieje się z Judy ruszyłem czym prędzej w stronę jeziora. Bluemoon i Garen zatrzymali się przy samym brzegu. Minąłem ich i wskoczyłem do zimnej wody. Zimno spowodowało dreszcze na całym moim ciele. Przenikało ono nawet do mojego wnętrza organizmu. Jednak byłem pod tak silnym wpływem adrenaliny, że nie zwracałem większej uwagi na to. Płynąłem szybko. Nie jestem pewny jakim to było stylem. Po prostu płynąłem. Zbliżałem się do niego w szybkim tempie. Pewnie to dzięki temu, że on dźwigał na sobie duże obciążenie w postaci ochronnych płytek. Terrorysta był już tylko 10 metrów ode mnie. Na krótką chwilę zanurzył się lecz parę sekund później wypłynął i zatrzymał się w jednym miejscu. Oficer Stanley Lorwin płynął do przestępcy z przeciwnej strony. Za nim był Goatson. Teraz piroman już się nam nie wyrwie. Mamy go. Ja i Stanley przypłynęliśmy do terrorysty w tym samym czasie. Odwróciłem go w moją stronę. O dziwo nie stawiał mi żadnego oporu. Miał na sobie cały czas tą irytującą, uśmiechniętą, białą maskę. Bez wahania zdjąłem mu ją. Jednak kompletnie nie spodziewałem się tego co pod nią zobaczyłem. Okazało się, że pod maską była zamoknięta twarz jednego z milicjantów, którzy śledzili mnie i Judy. Twarz barana była już w początkowym stanie rozkładu. Stwierdziłem to po charakterystycznych zaczerwienieniach wokół ust i oczu oraz po lekkim zniekształceniu twarzy.

- Co to do cholery jest!?

- To nie może być on! Stanley, zanurkuj! Może skurwiel siedzi pod wodą.

Niski ssak z gatunku Lori zniknął błyskawicznie w odmętach jeziora. Po dwóch minutach wynurzył się i stwierdził, że nie znalazł nikogo. Było mi zimno, więc wróciłem na brzeg. W wodzie został Stanley i Goatson. Przeszukiwali jezioro kiedy my patrzyliśmy czy przestępca nie wyszedł na ląd z innych stron. Minęło tak kilkanaście minut. Potem wezwaliśmy ekipę, która miała dokładnie przeczesać jezioro i ekipę od zwłok. Tych, których nazywamy grabarzami po to by zabrali ciało znalezionego w jeziorze milicjanta. A odnośnie wspólniczki to zabraliśmy ją na komisariat.

Kilka godzin później.

- Boli Cię ta głowa nadal Karotka?

- Tak, ale już jest lepiej.

- Niezłego sobie guza nabiłaś.

- Cicho, Nick. Spisałeś już swój?

- Tak. Skończyłem chwilę temu.

- To daj mi skończyć.

Odwróciłem się na krześle i oparłem łokcie o moje drewniane biurko. Z nudów obserwowałem każdy przedmiot na nim się znajdujący. Było tam kilka porozrzucanych w nieładzie długopisów, cała sterta papierów i kilka zeszytów. Jestem wkurzony. Strasznie wkurzony. Nie mam pojęcia jak to się mogło stać, że on nam uciekł. W dodatku nadal nie wiemy co nas ogłuszyło. Nie widziałem żeby terrorysta czymś rzucał w naszą stronę. To musiało być coś zakopanego w piasku. Jakby jakiś ładunek wybuchowy. Mam nadzieje, że spece się temu dobrze przyjrzą. Podobno wspólniczka jeszcze się nie wybudziła. Ktoś z nocnej zmiany będzie ją pewnie przesłuchiwał. Mam nadzieję, że nam coś wyśpiewa. Ahhh... nie dość, że zwiał to jeszcze miał czelność zrobić pokaźnych rozmiarów guza mojej Judy. Gdybym tylko mógł to zmiażdżył bym mu twarz. Chętnie dla odstresowania porozwalał bym sobie kilka szyb i puszek za pomocą mojego ulubionego kija baseballowego jak za dawnych lat, ale niestety mi nie przystoi.

- Skończyłam! Teraz lecę zanieść go do Bogo. Nie wychodź tu na mnie.

- Jasne Panno Hopps. Zawszę na miejscu na twoje zawołanie.

Judy uśmiechnęła się i wybiegła z naszego biura zamykając za sobą drzwi. Ja w tym czasie nadal rozmyślałem jak on mógł nam uciec i porządkowałem papiery na biurku. Z pewnej chwili zobaczyłem, że moje biurko posiada z boku szufladkę. Nawet zapomniałem o jej istnieniu. Ciekawe co znajduje się z środku. Delikatnie próbowałem otworzyć szufladę, ale się zacięła, więc dwoma rękami z całej siły ciągnąłem za uchwyt. Naprężałem mięśnie, ale nadal szuflada była zamknięta. Oparłem nogę o biurko i wtedy dziadostwo wreszcie puściło. Szuflada otworzyła się ujawniając przede mną swoje sekrety. Wielkie mi sekrety. Kilka gumek recepturek, dwie monety i jakiś jakby notes. Z zaciekawieniem podniosłem go. Jego powierzchnia był nieco chropowata, gdyż był już nieco poniszczony. Ciekawe co to może być. Otworzyłem go i gdy zobaczyłem co znajduje się na pierwszej stronie niemal uroniłem łzy. Widniał tam napis: Dla mojej kochanej mamy. Pamiętam jak tworzyłem ten notes. Są tam różne wierszyki, życzenia, zapisane wspomnienia i zdjęcia poświęcone mojej mamie. Miałem jej to dać na urodziny, ale najwidoczniej zapomniałem. Ciężko mi jest uwierzyć w to, że teraz go tu znalazłem. Pewnie musiałem go przypadkiem ze sobą zabrać jak przenosiłem rzeczy do pracy.

- Nick!

Judy tak bardzo mnie zaskoczyła, że aż podskoczyłem prawie spadając z krzesła. Szybko schowałem notes z powrotem do szuflady i ją zamknąłem.

- Co takiego tam miałeś?

- A to... Nic... Parę szpargałów i papierów.

Judy nie za bardzo uwierzyła w moje słowa dając to do zrozumienia jej przewalającymi się oczami ale była na tyle miła i nie wścibska, że nie pytała się co tam trzymam. Gdy wychodziliśmy z budynku Komendy przypomniałem sobie coś bardzo ważnego co muszę zrobić. Ale jak to powiedzieć Judy. Ona nie może się dowiedzieć o tym co zamierzam zrobić. Muszę znowu coś wymyślić.

- Co jest Nick? Nie chcesz już iść do domu?

- Nie rozumiem jak możesz mówić tak entuzjastycznym głosem po tym jak zawaliliśmy akcję?

- Czemu tak to Cie irytuje?

- Przepraszam Karotka. Ja muszę tylko... Muszę zrobić coś ważnego dzisiaj i... trochę się tym denerwuje.

- Tak późno w nocy?

- Tak...

- A co takiego mógłbyś mieć do załatwienia o tak późnej godzinie?

- Wiesz... Nazwijmy to... Powiedzmy, że to w pewnym sensie są sprawy rodzinne, a właściwie to związane w pewnym stopniu z rodziną. Nie mogę powiedzieć co to za sprawy.

- Okej, rozumiem.

Judy spłaszczyła uszy i posmutniała. Ciężko powiedzieć czy to przez to, że nie chcę jej o tym mówić czy przez to, że znów jest o mnie zmartwiona. Z resztą to nie jest istotne. Pożegnałem się z nią i pojechałem pierwszym lepszym autobusem, który zatrzymywał się w okolicach domu, a raczej wana Feńka.

Około godzinę później. Blisko północy.

Ta mapa jest bezużyteczna. Nie ma na niej legendy, a i niektórych miejscowości. Zobaczymy. Jestem tutaj w okolicach tej miejscowości. Zaraz kawałek dalej jest taka mała wieś, potem kolejna i mamy Waterside. Czyli jadę w dobrym kierunku. To dobrze. Wydaje mi się, że tym całym gruchotem Feńka jakoś powinien poradzić sobie z wyboistymi trasami.

Ruszyłem szybko jak tylko ta maszyna była w stanie jechać. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ droga jest prosta i nie ma na niej innych pojazdów. Gdy jednak zaczęły się duże wyboje to zwolniłem tempo. Jak przyjemnie. Dookoła cisza i spokój. No może poza nieprzyjemnym uczuciem, które było spowodowane drżeniem pojazdu na wybojach. Jedyne co słychać to kojący szum samochodu (i strasznie głośne zawieszenie starego wana). Na chwilę popatrzyłem sobie na boki. Dookoła trasy były pola żółtej trawy, które rozdzielone były między sobą krzakami i strumykami. W tle było widać porośnięte zielonym i gęstym kożuchem pagórki. Niebo było idealnie czarne i całe obsypane srebrnymi gwiazdami. Jedynym źródłem światła, a za razem moim wiernym towarzyszem był sam księżyc oraz były nimi światła wana, które nieźle dawały po oczach. Po kilku minutach wjechałem do lasu. Szybko przez niego przejechałem i zobaczyłem przepiękną mozaikę barw ciepłych i zimnych. Barw ciemno- żółtych i jasno- niebieskich. Tego miejsca już dawno nie widywałem. Waterside, moja mała ojczyzna. Tutaj się urodziłem i tu mieszkałem. Tutaj wtopione w panoramę miasta są wszystkie moje marzenia. Tu właśnie żyją moje najstarsze wspomnienia.Właśnie w tym miejscu ja jestem definiowany najlepiej jak tylko się da. Waterside, miejsce pełne dobroci, ale też i smutku i właśnie za ten balans je kocham. Tu leżą zakopane wszelkie moje tajemnice. A no... I nie tylko one tutaj pod ziemią spoczywają. Jak ja nie chcę tego robić, ale to jedyne co przychodzi mi do głowy. Dzięki temu będę miał pewność, że moje podejrzenia na temat tożsamości zamaskowanego terrorysty są słuszne.

Przejechałem środkiem miasta obok rynku. Rynek był pięknie oświetlony pomarańczowymi lampami. Rynek był pokryty kostką brukową, która miała wytyczone w sobie kilka ścieżek zbiegających się do środka ku majestatycznemu pomnikowi św. Floriana, patrona strażaków. Pomnik był trochę poniszczony, ale nadal ładnie komponował z innymi obiektami na rynku. Był również najwyższy ze wszystkiego wokół. Górowało nad nim tylko kilka drzew znajdujących się po bokach placu. Za nim była fontanna, która była podświetlona różnymi jaskrawymi kolorami. Tryskająca woda wydawała się zielona, a raz fioletowa czy też czerwona. Często przychodziłem nad nią w gorące dni w celu ochłodzenia się. Na przeciwko fontanny stały dwa koziołki, które są symbolem miejscowego browaru. Na lewo od fontanny były ławki pod czerwonymi parasolami. Specjalnie z myślą o ssakach, które kupują coś do jedzenia w sklepach obok. Z boku znajdowało się również wejście do zabytkowego bunkra wojskowego. Cały ten przepiękny obszar otaczały lampki i ceglaste kamienice. W jednym z rogów stał również zabytkowy 300 letni kościół. Wszystko to wyglądało tak samo jak wtedy gdy opuściłem to magiczne miejsce. Mógłbym tak patrzeć na to wszystko godzinami, ale nie jestem tutaj bez powodu. Muszę zrobić coś bardzo niezbyt przyjemnego i nawet trochę nie moralnego, ale robię to dla dobra śledztwa. Za kościołem jest miejsce gdzie muszę się udać. Miejsce, którego kamiennych bram już dawno nie przekroczyłem i robią to z wielką niechęcią zważając na okoliczności i powód z jakiego tutaj jestem. To już tutaj. Cmentarz...


Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught
Korekta: _NG_

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone