Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Prison Life (cz. 6) - Land24 & Nauyaco [Tłumaczenie PL]

Hungry Hearts - Roz. 12 Cz. 2* - Johnsoneer & KungFuFreak & FeverWildeHopps [Tłumaczenie PL]

 

Prolog   Poprzednia część

*Ta część jest naprawdę długa, bo wyjątkowo nie chciałem tutaj dzielić tej sceny. Kto doczyta do końca, może dać znać w komentarzach i podzielić się swoimi przemyśleniami ;)

***

 

Stu Hopps włożył wojskowy mundur, kapelusz noszący jego stopień i osobistą strzelbę przewieszoną przez ramię. Szedł celowo w kierunku wschodniej bramy, a tuż za nią komendant Szponer. Miała tylko kilka naboi w kieszeni, i chociaż  nienawidziła strzelać, wiedziała dokładnie, na którego szwendacza będą przeznaczone.

 

- Jesteś pewna, że powiedział „N”, prawda? Jak na piśmie? – domagał się, nie przerywając kroku.

 

- Potwierdzam. - powiedział duży tygrys, idąc tuż za nim wraz z pojmanym Ramiciem. Kajdanki kangura zadźwięczały, gdy szedł za dwoma żołnierzami.

 

- On jest szwendaczem. - sapnął Stu.

 

Szponer zmarszczyła brwi.

 

- Jak to możliwe?

 

Stu podciągnął broń wyżej na ramieniu.

 

- To nie ma znaczenia. Dopóki jest jednym z nich, nie przekroczy bramy.

 

- To nie ma znaczenia? - Ramic błagał. - Panie Hopps, mówiłem, że może to być najważniejsze odkrycie od czasu powstania nieżywych.

 

Szponer przez chwilę przyglądała się lekarzowi, ale nadal podążała za maszerującym królikiem.

 

- Pańska córka powiedziała, że ​​ma ze sobą lekarstwo, sir.

 

Stu sapnął.

 

- Moja córka myśli, że ​​ma lekarstwo, myśli o bardzo wielu rzeczach. Już raz zagroziła tej społeczności i nie pozwolimy jej zrobić tego ponownie.

 

We trójkę dotarli do ściany i zaczęli wchodzić się schodach w kierunku bramy. Nadleciała lawina pędzących ssaków w wojskowych strojach uzbrojonych po zęby. Niektórzy wydawali rozkazy, inni rzucali się do układania magazynów z zapasami amunicji pod murem.

 

- Doktorze? -  Stu kontynuował. - Twoim zadaniem jest sprawdzenie, czy to, co pokaże Judy, ma jakąkolwiek wartość. Zrobisz cokolwiek innego, a wrzucę cię z powrotem do aresztu. Rozumiemy się?

 

- Ale Stu. To coś więcej niż–

 

--Zrozumiano?! - warknął.

 

- Rozkaz. - powiedział Ramic i zamknął usta.

 

Dotarli na szczyt murów. Stu stał na mniejszej platformie blisko krawędzi i patrzył na zielone pola i pustą drogę przed sobą. W oddali zobaczył hordy zombie, które przedostały się ze Zwierzogrodu, by pożreć jego rodzinę, przyjaciół, jego społeczność. Złożył przysięgę, że nigdy nie zobaczą innego szwendacza w Szarakówku dopóki był w stanie dychać i zamierzał to dotrzymać. Zaczerpnął powietrza – słaba woń ohydnej śmierci.

 

Podniósł do oczu lornetkę. Przez nie dostrzegł słaby błysk przedniej szyby furgonetki zbliżającej się od tyłu do tłumu potworów.

 

- Szponer. - powiedział niskim tonem.

 

Posłusznie zrobiła krok do przodu.

 

- Tak jest.

 

- Masz tytuł jednego z najlepszych strzelców  wewnątrz murów, prawda? - jego oczy spojrzały na długą broń przewieszoną przez jej ramię.

 

Skinęła głową.

 

- Może druga po Judy, sir. Ale teraz tak.

 

- Dobrze. - przyjął i odwrócił się, by spojrzeć przez lornetkę na zbliżający się pojazd. – Czy i kiedy strzelisz do szwendacza – bez narażania Judy – dowiesz się na mój sygnał.

 

Komandor Szponer wyprostowała się i podążała za jego wzrokiem.

 

- Tak jest.

 

***

 

- Wow. - mruknęła Judy, kiedy furgonetka się zatrzymała. Hamulce pisnęły, a silnik zabrzęczał. Przed nimi stała masa szwendaczy stojących spokojnie w tłumie na środku jezdni. Naprawdę były ich setki i tak wiele różnych gatunków. Zobaczyła żyrafę, grupę jeleni, kilka gryzoni o różnym kształcie i rozmiarze, a nawet kilka królików, których nie rozpoznała.

 

Za nimi stały stalowe ściany jej domu. Można było dostrzec zachodzące słońce i wiatr wzbijający brud w powietrze. Widziała też, jak słońce odbijało się od kilku dalekosiężnych lunet, migających jak latarnie. Były wykorzystywane do treningu z bronią największego rażenia jaką posiadał Szarakówek.

 

Znowu poczuła łapę na ramieniu.

 

- Gotowa?

 

Za pasem Judy pozostał pistolet, nóż do rzucania i granat. Ale co dziwne, wiedziała, że ​​nie będzie ich potrzebować. Cały tłum szwendaczy stał przed nią i przyglądał się im z ciekawym wyrazem tęsknoty i samotności, który wydawał się teraz taki oczywisty. Przez przednią szybę patrzyli, jak para się przygotowuje.

 

Judy odwróciła się i pociągnęła za ramię N, prowadząc go bliżej. Pochyliła się do niego i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Poczuła, jak jego dłoń przesuwa się na jej policzek, delikatnie go głaszcząc.

 

Stymuluj emocje, mówiła dr Defleur. Im silniejsze, tym lepiej.

 

Stała na swoim miejscu i pocałowała go mocniej, ciągnąc trochę jego futra w pobliżu jego policzka. Wreszcie odsunęli się i spojrzeli na siebie czule. Jego oczy były tak rozszerzone, że nie mogła już nawet dostrzec, że mogły być kiedykolwiek wcześniej zwężone. Z jej wnętrza wydobył się chichot i bezmyślnie przejechała łapą po jego nosie.

 

- Gotowa. - potwierdziła i wyciągnęła kluczyki z furgonetki.

 

Oboje wyszli i zamknęli za sobą drzwi. Ściana obserwujących ich oczu wydawała się teraz wyższa z ziemi, ale zauważyła, że ​​były one również bardziej rozszerzone niż wcześniej. Tłum wyraźnie dostrzegał ich bezgraniczne uczucie i wydawało się, że to czyni ich  jednocześnie bardziej potulnymi. Być może widok, jak całuje szwendacza, był wszystkim, czego potrzebowali, aby powstrzymać się od mordowania ludzi. Spotkali się z przodu furgonetki i ponownie złożyli łapy, splatając palce.


- Zróbcie... przejście! - zawołał niski głos z wnętrza tłumu. Judy zobaczyła masowe powłóczenie łapami, gdy szwendacze odsunęli się, by zrobić miejsce dla znajomego feńka szwendacza. Mała, kremowa kulka brudnego futra podeszła do nich i złożyła przed sobą łapy.

 

– O - oby t - to nie... mm – mój wóz.

 

- Hej, stary. - przywitał się N z uśmiechem. - Dzięki za auto, malutki.

 

Oczy małego lisa trochę się rozszerzyły. Prawdopodobnie nie był przyzwyczajony do tego, jak elokwentnie N mógł teraz mówić, i najwyraźniej tęsknił za tym samym. Prawdę mówiąc, ona też zawdzięczała życie temu małemu lisowi i wszystko, co mogłaby zrobić, by przywrócić go do życia, byłoby w pełni zasłużone.

 

Judy zrobiła krok do przodu i uklękła, patrząc na Walkera martwym w oczy. Spojrzał na nią bardziej podejrzliwie niż inni, ale czuła, że ​​to część jego naturalnego ja, a nie choroba. Była już na tyle blisko, że gdyby rzucił się na nią, stałaby się łatwym posiłkiem.

 

- Czy masz imię?

 

Ponownie oczy małego lisa rozszerzyły się, a wyraz jego twarzy złagodniał.

 

- .. Yyyhhh.

 

- Spróbuj sobie przypomnieć. - zachęcała go. - Miałeś kiedyś imię.

 

 

Spojrzał w ziemię, jego oczy były skupione i shartowane.

 

- … Ffffff… ungh…. Fff.

 

- Zaczyna się na „F ”?

 

Skinął głową i spróbował ponownie.

 

- Ffff…. –Ffuugh… kur... - zaklął i opadły mu uszy.

 

- Jesteś fenkiem. - zastanawiała się. – Może być na razie „Feniek”?

 

Jego wyraz twarzy złagodniał i spojrzał na nią czule, kiwając głową.

 

- T – tak.

 

- Dobra, Feniek. - uśmiechnęła się i podała mu kluczyki do furgonetki z otwartą dłonią. - Dzięki za pomoc.

 

Lis Fennec podejrzliwie przejrzał ją od góry do dołu, ale ona wciąż stała nieruchomo z otwartą dla niego łapą. Powoli postąpił naprzód i, widząc otaczających ich szwendaczy, wyjął klucze z jej łap. Poczuła, jak jego futro otula jej. Jego łapa była trzęsąca się i zimna, ale jej to nie zagrażało.

 

- P - Polecam się.

 

N pomógł jej stanąć na nogi i ponownie złapał ją za łapę.

 

- Możesz nam pomóc?

 

 

- Ha. - mruknął Fennec. - Po prostu idźcie.

 

N i Judy jeszcze raz spojrzeli na siebie. Popatrzyła na walizkę w jego drugiej łapie i mocno go trzymała. Powoli szli naprzód.

 

 


Tłum rozstąpił się i otoczył ich niczym wysokie źdźbła trawy witające silną bryzę. Odgłosy szurania łap, kopyt i pazurów na asfalcie wypełniły jej uszy. Rozległo się kilka szmerów i jedno lub dwa słowa, które mogła usłyszeć z tłumu - ściszone głosy szepczące „patrz”, „królik” i „lis” - ale poza tym powietrze było ciche. Judy wpatrywała się w kierunku Szarakówka z obawy przed złamaniem magii. Cieszyła się, że po drodze otrzymała kilka uspokajających uścisków łapy N.

 

Powoli, ale pewnie przeszli obok całego tłumu, aż wyszli z drugiej strony. Byli teraz bliżej ściany. Wciąż za daleko, by ktokolwiek poza strzelcem wyborowym mógł oddać przyzwoity strzał, ale wystarczająco blisko, by wszyscy na ścianie mogli zobaczyć, co się właśnie stało. Trzymając jedną łapę w uścisku z N, drugą Judy wyjęła radio.

 

- Hopps do Szponer, odbiór.

 

Chwila szumu, a potem:

 

- My – eee – widzimy cię, Hopps.

 

Judy ponownie nacisnęła przycisk.

 

- Czy mogę otrzymać potwierdzenie, że masz na nas dobry widok?

 

- Potwierdzam… ale…

 

Judy uśmiechnęła się. Osiągnęła efekt murowany.

 

- Coś nie tak, Szarakówek?

 

Minęła kolejna chwila szumu, ale tygrys nie odpowiedział. Zamiast tego odezwał się głos kaprala Pazuriana.

 

- Pazurian do Hopps, wszyscy możemy zobaczyć, jak przechodzisz za łapę ze szwendaczem przez ogromną hordę całkowicie bez szwanku.

 

Judy zaśmiała się i ponownie włączyła radio.

 

- Dziękuję, Benny. Czy pozwolisz nam zbliżyć się do bramy?

 

W tym momencie Judy usłyszała, jak w radiu dobiega głos ojca.

 

- Odmawiam.

 

Jej uszy były sztywne.

 

- Tata?

 

- Proszę odejdź od szwendaczy i podejdź do ściany z rozstawionymi łapami. Tam zostaniesz sprawdzona. - jej ojciec brzmiał ponuro i oficjalnie, jakby zwracał się do nieznanego oficera lub łajdaka. - Po oczyszczeniu zostaniesz wprowadzona po drabinie linowej. Nie zaryzykujemy otwarcia bramy, gdy w pobliżu jest tak wielu szwendaczy.

 

- Mhm. - mruknął N. - Wygląda na to, że twój o - ojciec jest wkurzony.

 

- Bez żartów. - jęknęła Judy i ponownie podniosła radio do ust. - Hopps do Hopps, nigdzie się nie wybieram bez mojego przyjaciela.

 

N wydał lekki jęk i spojrzał na nią trochę przygnębiony.

 

- Jesteśmy teraz tylko przyjaciółmi?

 

Judy przyłożyła radio do piersi i przemówiła ściszonym szeptem.

 

- Małymi krokamii, N. Nie sądzę, żeby w tej chwili zareagował pozytywnie na słowo „chłopak”.

 

- O. - jego twarz znów przybrała cwany wyraz. - W porządku. „Chłopak” wydawał mi się nader mocnym określeniem.

 

Uniosła brew.

 

- Czemu? To jak byś nas nazwał?

 

Wzruszył ramionami.

 

– Może przeszłoby „nieumarły długoterminowy pan do towarzystwa”.

 

 W tym momencie Judy obawiała się, że zaczyna rodzić się w  nim druga Kris.

 

- Odmawiam, Hopps. - odezwał się jej ojciec przez radio. - Powtórzę. Odsuń się od szwendaczy i podejdź do ściany z pustymi łapami w górze.

 

Cierpliwość Judy zaczynała się wyczerpywać.

 

- Tato, spójrz na mnie. Nie grozi mi tutaj żadne niebezpieczeństwo. Nie ma tu też nikogo innego.


Jego głos podniósł się.

 

- Wiem, od niedawna masz też jakieś sztuczki w zanadrzu, odsuń się, teraz!

 

- Jaka sztuczka?! - krzyknęła. - Tato, mamy lekarstwo! Znaleźliśmy odpowiedź na wszystko i mamy ją tutaj! Nawet gdyby szwendacze byli zdolni do takiej sztuczki, czy naprawdę myślisz, że tak jest?

 

- Ostatnia szansa, Judy! - warknął.

 

- Argh! - chrząknęła i tupnęła stopą po potłuczonym betonie. Odwróciła się do N i rozłożyła ramiona w porażce. - On nie będzie słuchał zdrowego rozsądku!

Na ścianie mogło być kilka ssaków, które mogłyby zareagować, ale podczas gdy Stu Hopps sprawował władzę, nikt się nie wychylał. Wszyscy jej pozostali powiernicy byli prawdopodobnie w brygadzie na murach – na czele z Pazurianem, dla którego dobra lepiej było teraz milczeć.

 

- Mogę spróbować? - N miał otwartą łapę z cierpliwym, ale pełnym nadziei wyrazem twarzy. Zaskoczyła ją jego sugestia wiedząc, że ostatnim razem, gdy próbował porozmawiać z jej ojcem, prawie odstrzelił mu głowę. Ale widziała, że ​​jego źrenice były takie okrągłe i otwarte. Być może N mógłby mówić trochę pewniej, gdy nie był na celowniku broni przed swoim nosem.

 

Skinęła głową i wręczyła radio. Odchrząknął i podniósł go do twarzy.

 

- Proszę pana, z całym szacunkiem, powinien pan mieć więcej wiary w Judy.

 

Judy sapnęła.

 

- N! - chociaż głos N był pewny siebie i nie mylił się, to nie był odpowiedni czas na kwestionowanie determinacji jej ojca. Nie reagował na to zbyt uprzejmie.

 

Głos Stu był cichszy i przerywany przez zakłócenia.

 

- Kto do cholery…

 

- To znaczy, rozumiem! - N kontynuował. „My szwendacze zdecydowanie zasługujemy na wrażenie jakie sobie wypracowaliśmy.

 

- Oddaj natychmiast radio mojej córce, potworze! - krzyknął Stu. Judy słyszała niewyraźnie przez radio westchnienia i rozmowy innych strażników na ścianie. Było jasne ponad wszelką wątpliwość, że słyszą przemówienie szwendacza… dosyć bezczelnego, ku zmartwieniu Judy.

 

-Ale! - wtrącił N - Myślenie, że Judy Hopps jest kimś mniej niż najbardziej oddaną i zdeterminowaną królicą w Szarakówku, jest szczerze obraźliwe. Chodzi mi o to, że ryzykuje ogonem i życiem, aby zdobyć lekarstwa z najbardziej niebezpiecznego miejsca na świecie… udaje się, a potem wyrusza w poszukiwaniu lekarstwa. Czemu…? -  usta Judy rozchyliły się ze zdziwienia. N mówił teraz tak wyraźnie i z taką pewnością siebie,  z tym czego w tej chwili najbardziej potrzebowała. Patrzyła na niego, obserwując, jak z determinacją wpatrywał się w ścianę. - Ponieważ chce uczynić świat lepszym miejscem.

 

Głos Stu zatrzeszczał w radiu.

 

- Nie pouczaj mnie o mojej własnej córce!

 

- To ty trzymasz nas teraz na celownikach, szefie. - przypomniał mu N. Widziała, jak unosi palec w powietrze, jakby chciał zapobiec kolejnemu przerwaniu mu przez głos oddalony o setki metrów. - To jest ta rzecz. Przez całe życie była tylko najlepszą z żyjących. Czy naprawdę myślisz, że wbiła ci nóż w plecy po powrocie ze Zwierzogrodu? Całej rodzinie? Jej całemu domostwu? ... Czy zdajesz sobie sprawę, jak szalenie to brzmi?

 

- Hmph. - mruknął Stu. - Spodziewasz się, że uwierzę, że dzikie bestie, które rozszarpały moją rodzinę, nagle stały się przyjazne?

 

- Oczekuję, że ... zaufa pan swojej córce. - po tym ostatnim słowie radio ucichło. N odłożył radio od twarzy i uśmiechnął się do Judy. Miała mu do przekazania kolejny tysiąc słów, ale musieli to zachować na później.

 

Wyciągnęła radio z uchwytu N i ponownie wcisnęła przycisk. Jej głos załamał się trochę, gdy błagała ojca.

 

- Tato, proszę. Chcemy tylko przekazać tą walizkę Ramicowi. Uważamy, że istnieje sposób, aby je wyleczyć.

 

Tym razem Stu odpowiedział szybko.

 

- Nie pozwalam im podejść bliżej.

 

Judy jęknęła.

 

- To wyślij go na spotkanie z nami. On już wie, że teraz jedyne niebezpieczeństwo czai się na murach.

 

Nastąpiła cisza, która spowodowała wykiełkowanie w niej iskierki nadziei. Może to, co powiedział N, do niego dotarło? W jednej łapie ścisnęła radio jeszcze mocniej, a palce N w drugiej. Ciepło jego futra przypomniało jej o wszystkim, przez co ona i N przeszli, oraz o postępach, jakie poczynili do tej pory. Przylgnęła do jego łapy, mając nadzieję, że wkrótce poczuje, że jest jeszcze cieplejszy i żywy. Ścisnął jej łapę z powrotem, w milczeniu dzieląc jej desperacką tęsknotę.

 

Uszy Judy podniosły się mocniej, kiedy zobaczyła, jak drabinka sznurowa spada z czubka ściany i jakaś postać zaczyna opadać w dół.

 

- Myślę, że zadziałało!

 

- Uff. - westchnął N. - Myślałem, że go wkurzyłem.

 

- Poczekaj, aż usłyszy, że mnie pocałowałeś.

 

Oczy N otworzyły się gwałtownie i spojrzały na nią ze strachem.

 

- N – nie mów mu teraz…. K - Karota! T –– to ty – pocałowałaś mnie p .. pierwsza!  - zauważyła, że ​​jego jąkanie powracało, gdy był zdenerwowany.

 

- Spokojnie, tylko żartowałam. - Judy patrzyła, jak powoli podchodzi od ściany z pełnym nadziei uśmiechem na twarzy.

 

Jej uśmiech zniknął, kiedy zobaczyła dwoje długich uszu i strzelbę z długą lufą wycelowaną do przodu. Jej ojciec zszedł na dół zamiast Ramica! Miał też ze sobą broń.

 

- N, stań za mną. - lis wykonał polecenie i przykucnął za jej uszami. Stała wyprostowana, z jak najszerszymi ramionami. Tłum szwendaczy za nimi cofnął się, ale ona wytrzymała. Gdy jej ojciec podszedł bliżej, dostrzegła mroczny wyraz jego twarzy. Mocno chwycił strzelbę, a jego oczy rozszerzyły się i sporadycznie przenosił wzrok z niej na szwendaczy za nią. W końcu, kiedy był wystarczająco blisko, by zobaczyć róż na jego nosie, zatrzymał się i trzymał pistolet nisko. Zrobiło się niebezpiecznie.

 

- Gdzie Ramic? - spytała go.

 

Jej ojciec potrząsnął głową.

 

- Nie wyślę więcej ssaków na śmierć.

 

- Czy myślisz, że tak się stanie? -  skrzywiła się na niego. - Że lada chwila N zwróci się przeciwko nam i zje nas oboje?

 

Jego grymas się pogłębił.

 

- Nie zdajesz sobie sprawy, co nam zrobili, Judy.

 

- Ja nie zdaję? -  Zrobiła krok do przodu i poczuła, jak N szurnie z nią do przodu, ukrywając twarz za jej. - Pomagałam ci ich grzebać, tato. Też tam byłam.

 

- Więc jak możesz im ufać !? - krzyknął i oskarżycielsko wskazał na hordy za nią. Jego głos sprawił, że kilku szwendaczy w tłumie drgnęło i przesunęło się dalej. - Jak możesz tu stać i ich bronić?

 

- Ponieważ mnie uratowali, tato. Przynajmniej tak mogę się odwdzięczyć. - wyraz twarzy Judy złagodniał. - N był pierwszym, który się zmienił, ale przechodzi to również na pozostałych. Na początku myślałem, że oszalałam, ale zapewnił mi bezpieczeństwo. To jest powód, dla którego wydostałem się ze Zwierzogrodu żywa. Nie sądzisz, że warto przynajmniej go wysłuchać?

 

- To niemożliwe. - powiedział stanowczo. - Oni nic nie czują. Nie ból, żal czy litość. W środku są nawet bardziej martwi niż na zewnątrz.

 

Judy przemówiła cicho.

 

- Oni nie umarli, tato.

 

- Są martwi! - warknął. – Przejrzyj na oczy!

 

Potrząsnęła głową.

 

- Żyją i mogę to udowodnić.

 

Broń Stu pochyliła się trochę niżej.

 

- Że co?

 

- Oni nie umarli. - prawdziwość jej słów wywołała lekki uśmiech na jej twarzy. - Oni są po prostu chorzy.

 

Nos Stu drgnął.

 

- Chorzy…

 

 

- Znaleźliśmy odpowiedź, tato. To pasożyt. - wyjaśniła. - Tam, gdzie poszliśmy, lekarka znalazła odpowiedź. To pasożyt, który utrzymuje je przy życiu i przejmuje kontrolę nad ich ciałami. - wyraz jego twarzy zaczął się zmieniać. Jego oczy zwęziły się i skupiły na niej.

 

- Jeśli to prawda… - powiedział powoli - Co to niby zmienia? Co ich teraz powstrzymuje?

 

N poderwał się zza jej ramienia.

 

- Czy uwierzyłbyś w „magię miłości”?

 

Stu się skrzywił.

 

- Nie. - odparł stanowczo.

 

Judy wzruszyła ramionami.

 

- To mniej więcej prawda, tato. Jeśli stymulujesz jedną określoną część mózgu, kontrola pasożyta zaczyna słabnąć. Jeśli uda nam się zabić pasożyta w ich krwi, ich organizm powinien wyzdrowieć, a oni odzyskają kontrolę. Można ich uratować, tato. - Judy rozłożyła dłonie i szeroko rozłożyła ramiona, wskazując na tłum za nią.

 

- Popatrz na nich! Zobacz, ile istnień możemy jeszcze uratować–

 

- ...Dosyć, Judy! - gniew w jego głosie sprawił, że jej ciało podskoczyło, a ból w nim sprawił, że serce pogrążyło się z bólu. - Widziałem, jak moje dzieci umierają. Widziałem, jak ich ciała powstają i  zjadają  swoich braci i siostry. I ja…. ja układałem te dzieci do dołów…

 

- Tato. - Judy zrobiła krok do przodu, z rozłożonymi ramionami. - W porządku.

 

- Nie ma w nich miłości… - kontynuował, a jego głos zaczął się łamać.

 

Judy nadal zbliżała się do swojego ojca.

 

- To nie była twoja wina.

 

Broń  zachwiała się i opadła jeszcze niżej, a jego głos ciągle słabnął.

 

- ... Nawet mnie nie poznawali…

 

- Wiem, tato. Tak mi przykro. - Judy była tak blisko, że widziała drżenie jego nosa oczu.

 

- … Judy… twoja matka…

 

Powoli Judy objęła ojca w ciasny uścisk, uciszając go i przesuwając łapą po jego uszach powolnymi kojącymi ruchami.

 

- Wiem, tato. Też za nią tęsknię. Każdego dnia. - ścisnęła go i potarła policzkiem o jego. Poczuła, jak jedna z jego łap rozluźnia chwyt na strzelbie i chwyta jej kurtkę na jej plecach. Przyciągnął ją bliżej i mocniej.

 

Przed powstaniem martwych jej ojciec zawsze był niepoważny, niechętnie oznajmiając, że „zaraz będzie mokro” tuż przed wybuchem płaczu na każdym zakończeniu szkoły czy weselu. Po tym, jak świat się zatracił, stwardniał i zamknął w sobie świat przeszłości, aby nikt nie mógł doświadczać go takiego jakim był, nawet jego dzieci. Ale teraz, mając tylko siebie i wielu szwendaczy w zasięgu słuchu i ściskając jej kurtkę, pozwolił ujść prawdziwym łzom.



Link do oryginału: O, tutaj.
Autor oryginału: Johnsoneer 
Autor rysunków: KungFuFreak & FeverWildeHopps
Autor tłumaczenia: Ślązak Grzesiek

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone