Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Prison Life (cz. 6) - Land24 & Nauyaco [Tłumaczenie PL]

Hungry Hearts - Roz. 13 Cz. 2 - Johnsoneer & KungFuFreak & FeverWildeHopps [Tłumaczenie PL]

Prolog               Poprzednia część



***************************************

Był to głos. Głos dziewczyny,  ona śpiewała. Nie mógł jednak zupełnie rozpoznać tekstu… może go nie było. Ale śpiewała pięknie i z taką radością. Była też muzyka, ale jego mózg wydawał się jedynie rejestrować głos krzyczący między jego uszami.

 

- Mmmmm… -  jęknął N. Wydawało mu się, że jego oczy zostały zaszyte po tym jak lekko się wysilił, aby je otworzyć. Czuł się ciepło i dziwnie luźno w swoim futrze, gdy jego ciało poruszało się pod czymś, co, jak przypuszczał, było kompletem pościeli. Rozległ się ból w jego piersi, będący  tak potężny, że ​​zamarł, jakby ktoś właśnie zbeształ jego tors za próbę poruszenia się. Ból wkrótce powrócił i nie chciał ustąpić. – Ugh, - jęknął ponownie, tym razem z zakłopotaniem.

Nagle kobiecy śpiew zniknął, gdy para łap wyjęła mu coś z uszu.

 

- Trzymaj się i staraj zbytnio nie ruszać. - poinstruował go nowy głos. Rozkazy były łatwe do wykonania, biorąc pod uwagę, że jego ciało mówiło mu to samo. Zaryzykował uścisk palców i poruszył palcami, zadowolony, że każdy szurał pod czymś, co przypominało kołdrę. Poczuł delikatną łapę na swoim ramieniu, zmuszając go do pozostania w bezruchu.

 

- Możesz mówić?

 

- Uuuuuch, - mruknął.

 

- Na razie się nie przejmuj. - ponownie polecił głos.

 

Wreszcie odważył się zerknąć przez powieki. Zobaczył pusty kubek po kawie na stole obok łóżka i czerwoną szczoteczkę do zębów leżącą w środku. Było tam okno z zaciągniętymi drewnianymi roletami, oddzielającymi poranne światło słoneczne na równe, równe kawałki, gdy wpadały przez pokój. Pokój pachniał środkiem odkażającym i stronami starych książek.

 

Odwracając głowę, zastał Kangura Ramicia siedzącego na obrotowym stołku przy łóżku, ubranego w zestaw okularów i biały szlafrok lekarza. Na ramionach miał czarny stetoskop. Trzymał łapę na ramieniu N. uspokajająco.

 

- Orientujesz się, gdzie jesteś?

 

- Mmmm, - znowu jęknął N. - Oddział.

 

- Tak! - powiedział podekscytowany Ramic. - Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?

 

- Róg nosorożca, - wyjaśnił. - A potem pełno brudu na twarzy.

 

Ramic skinął głową.

 

- Upadłeś paskudnie. Połamałeś żebra i doznałeś wstrząsu mózgu, który wytrącił cię z równowagi. Możesz odczuwać mdłości lub zawroty głowy, to normalne.

 

N uniósł brew, patrząc na swojego gospodarza.

 

- Jakie wygląda uczucie zawrotów głowy?

 

- Jakby świat zbliżał się i oddalał w tym samym czasie. - wyjaśnił Kangur.

 

- No tak. - N zgodził się z jego oceną i ponownie zdecydował się zamknąć oczy. - Czy wygraliśmy?

 

- To zależy od tego, co masz na myśli mówiąc o wygranej. - powiedział Ramic, wzruszając ramionami.

 

Oczy N otworzyły się gwałtownie i nie zwracając uwagi na klatkę piersiową rzucił się do przodu w panice.

 

 - Judy? Czy wszystko w porządku?

 

Ramic uniósł łapy i sprowadził go z powrotem na łóżko.

 

- Jest cała! Wszystko z nią w idealnym porządku i prawdopodobnie pomaga na oddziale odwykowym.

 

N westchnął z ulgą i wycofał się, aby położyć głowę na poduszce. Odgłosy wystrzałów i warczących dzikusów wokół nich wróciły mu do pamięci jak rwąca woda z pękniętej tamy. Było tak wiele przypadków, kiedy prawie widział, jak została zjedzona jednym kłapnięciem, że na tę myśl jego serce się krajało.

 

Wytrzymaj…

 

N leniwie położył łapę na swojej piersi i trzymał ją tam. Szpitalne wdzianko, które miał na sobie, zmarszczyło się nieco, gdy jego łapa przycisnęła się do jego piersi. Trudno było to stwierdzić po ubraniu i futrze, ale mógł przysiąc, że coś tam bije.

 

Ramic uśmiechnął się.

 

- Twoja pompka ożyła wczoraj w nocy, - powiedział z dumą. - Minęło kilka dni, zanim przekonaliśmy się, że należy spróbować, ponieważ twoja krew wciąż potrzebowała czasu, aby nadrobić zaległości, ale zadziałało jak urok za pierwszym razem.

 

N czuł coś dziwnego… naprawdę wszystko. Każdy włos na jego ciele wydawał się kierowany na coś, co mogło odczuwać ciepło, zimno lub ból. Jego uszy wychwytywały więcej niż tylko piski krzesła Ramica. Usłyszał pracę wentylatora w klimatyzatorze okiennym i dźwięk otwieranych drzwi kilka pokoi dalej.

 

- Co mi się stało?

 

Ramic przejrzał kilka arkuszy notatek w notesie.

 

- Cóż, jeśli  potwierdzą to twoje funkcje życiowe i ostatnie badania krwi, zostałeś wyleczony.

 

- Uleczony? - N powtórzył to słowo, jakby przekręcał językiem cukierki.

 

- Trudno mi powiedzieć, naprawdę. - ubolewał Ramic. - Jesteś pierwszą osobą, do której udało nam się zajść tak daleko, więc będziemy musieli bardzo uważnie Cię obserwować przynajmniej przez kilka następnych tygodni.

 

- Więc zadziałał? - spytał N z nadzieją. - Lek doktor Honey?

 

Uśmiechnął się.

 

- Jak na razie się sprawdził, - powiedział, kiwając głową. - Notatki doktor DeFleur były obszerne i to, co znalazła, było zdumiewające. Zasadniczo, normalnie łagodny pierwotniak został zatruty jakimś zwariowanym związkiem chemicznym, który przenoszony jest w sposób wrodzony podczas rozmnażania się podczas mitozy. Wyizolowała truciznę jako pochodną midnicampump holisythius, która przyczyniła się do gwałtownej psychozy.

 

N zmarszczył brwi i skrzywił się.

 

- Myślę, że znowu zaczyna mi się kręcić w głowie, doktorze. Twoja mowa zaczęła mi przypominać jakiś bełkot.

 

- To mniej więcej kwiat, - powiedział Ramic, wzruszając ramionami. - Albo jakąś jego mutacja. Nic dziwnego, że żaden z epidemiologów nie pomyślał, aby spojrzeć na to w ten sposób. Pierwszym zgłoszonym przypadkiem była owca, która wyszła z przystanku metra i zaczęła przypadkowo gryźć ssaki. To, w jaki sposób pasożyt rozwścieczony zmutowanym kwiatem dostał się do środka gęstego miasta – i to pod ziemią - pozostaje tajemnicą i może pozostać nią na zawsze.

 

- Więc, - powiedział N z pustym skinieniem głowy. Czego by nie mówił, nie zawierało interesującej go części. - Jak to naprawiłeś?

 

Ramic potarł kark. Najwyraźniej szukał słów, którymi mógłby odpowiedzieć w możliwie najbardziej łopatologiczny sposób.

 

- Zasadniczo dawaliśmy ci antidotum na tę truciznę i pasożyt się zdezaktywował. Musieliśmy to robić bardzo powoli, aby upewnić się, że twoja własna krew i narządy mogą zacząć zastępować pasożyta i utrzymać cię przy życiu. Zajęło to kilka nocy i kilka poborów krwi, ale twoje próbki zaczynają wyglądać normalnie. Jednak Twój układ odpornościowy nadal jest rozbity na kawałki, więc musimy unikać wszelkich infekcji, aż do całkowitego wyzdrowienia.

 

N zauważył wkładki douszne i Ipawd, do którego były podłączone przy nodze łóżka. Wskazał na gadżet.

 

- A muzyka?

 

- Pomysł Judy. - wyjaśnił Ramic. - Notatki doktor DeFleur sugerują, że stymulacja kory przedczołowej może w rzeczywistości pomóc organizmowi w szybszym rozpoczęciu walki z tą chorobą. Wybrała dla Ciebie playlistę i od wczoraj jest ona powtarzana.

 

N wyjrzał przez okno i mógł niewyraźnie zarysować stalową ścianę daleko w oddali. Przypomniał sobie hordę szwendaczy, która pomogła mu i Judy w walce z dzikusami. Wydawało się to tak proste, że antidotum i kilka nocy leżenia w łóżku mogą zdziałać tyle.

 

 - Mówiłeś, że Judy jest na oddziale odwykowym?

 

Ramic podążył za jego spojrzeniem przez okno.

 

- Prawdopodobnie. Założyliśmy klinikę poza murem, aby pomogła w badaniu i leczeniu szwendaczy, zanim wpuścimy ich do środka.

 

- Czym ich chcecie leczyć? - zapytał N.

 

- Tym. - Ramic trzymał w łapie strzykawkę owiniętą cienką warstwą plastikowego opakowania. „To koktajl dobrych rzeczy oparty na badaniach doktor DeFleur. Małe antidotum na pasożyta, ale nie wystarczające, aby go całkowicie zabić. Również trochę środka przeciwbólowego wraz z antybiotykami i środkiem znieczulającym. Zasadniczo podaje się to oszalałemu szwendaczowi i uspokaja go do tego stopnia, w którym można się z nim porozumieć. Kiedy już staną się potulne, możemy wprowadzać je tutaj pojedynczo i rozpocząć takie samo leczenie jak zapewniliśmy tobie.

 

- Wow, - powiedział N z wyrazem wrażenia. - Świetny koktajl. Masz na to nazwę?

 

Ramic uśmiechnął się, umieścił strzykawkę w małej metalowej skrzynce i zatrzasnął ją. Wręczył małą walizeczkę N, który uważnie ją obserwował. Czarnym markerem z boku było jedno słowo, które wypowiedział z uśmiechem na twarzy.

 

- Honey. - nazwa leku na śmierć wydawała się odpowiednia dla laika, a N wiedział, kto był prawdziwą inspiracją. Może któregoś dnia w każdym szpitalu na świecie będzie gotowy zapas Honeya i ta myśl sprawiła, że ​​się uśmiechnął.

 

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

 

- Hej, doktorze. Mam dla ciebie lunch i z-zapasowe ubrania dla nich.

 

- W samą porę, - powiedział Ramic i otworzył drzwi.

 

N rozpoznał południowy akcent i subtelne jąkanie jako Gideona Greya. Stał przy drzwiach, trzymając w jednej łapie brązową papierową torbę i czarną paczkę przewieszoną przez ramię. Widząc N siedzącego wyprostowanego i obudzonego, jego twarz pojaśniała, a usta otworzyły się ze zdziwienia.

 

- No patrzcie, kto się obudził! Świetnie wyglądasz! Co powiesz na jagody?

 

- Dzięki, - powiedział N, choć dopuszczony nagły dźwięk zdał się szorstki dla jego nowo wrażliwych uszu.

 

Ramic skinął czule na Gideona.

 

- Gid był tutaj jedynym powodem, dzięki któremu leczenie cię nie zabiło, N.

 

N z niepokojem spojrzał na nie-lekarza.

 

- Co masz na myśli?

 

Odpowiedział za niego Gideon.

 

- Doktor powiedział, że kiedy antidotum zaczęło działać, trzeba było trochę krwi, ponieważ na początku nie pobierano wystarczająco dużo na własne potrzeby. W Szarakówku nie ma innych lisów, więc myślę, że w tym momencie jesteśmy prawie jak bracia.

 

N zauważył jaskrawo kolorowy bandaż owinięty wokół łokcia Gideona, który był w większości schowany pod jego rękawem. Ciepły uśmiech Gida był jasny i gościnny, a myśl, że pewnego dnia go zaznajomi, sprawiła, że ​​N był jeszcze szczęśliwszy.

 

- Dzięki, Gideon.

 

Skinął głową i wskazał na worek w łapie.

 

- Jesteście głodni?

 

- Och, jak zawsze, - odparł Ramic i wyjął torbę z łapy Gideona.

 

Gideon wskazał na N.

 

 - Myślę, że moglibyście doktorze podzielić tę kanapkę, jeśli on też jest głodny.

 

- Dobry pomysł, - zgodził się Ramic i złożył serwetkę N na kolanach, po czym położył połowę prostej kanapki z chlebem pszennym. N podniósł w zamyśleniu i poczuł, jak mięso i warzywa odkształcają mu się pomiędzy palcami. Nieśmiało otworzył paszczę i z ciekawością ugryzł jeden z rogów.

 

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci tuńczyk, - wyjaśnił Gideon. - Jest trochę majonezu, ogórek, seler, trochę czerwonej cebuli, szczypta soli i trochę cukru, żeby było łatwiej przełknąć. Te starsze puszki tuńczyka tracą ważność za nieskończenie długi termin, ale to nie znaczy, że jeszcze będzie dobrze smakować. Więc próbuję to trochę urozmaicić, jeśli mogę… .. Wszystko w porządku, bracie?

 

Nagłe zaniepokojenie Gideona było dla N zaskoczeniem, do momentu aż zauważył uczucie potu spływającego po jego policzkach. Zachichotał nerwowo i przetarł oczy przedramieniem, po czym chwycił dużo mocniej kanapkę w łapie. Po kolejnej chwili uspokojenia ciała i wytarcia oczu, N uśmiechnął się i wziął kolejny kęs. Prosty, pikantny, ale słony smak był dla niego przytłaczający.

 

- Świetne, Gid .




Link do oryginału: O, tutaj.
Autor oryginału: Johnsoneer 
Autor rysunków: KungFuFreak & FeverWildeHopps
Autor tłumaczenia: Ślązak Grzesiek

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone