Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Prison Life (cz. 6) - Land24 & Nauyaco [Tłumaczenie PL]

Hungry Hearts - Roz. 13 Cz. 1 - Johnsoneer & KungFuFreak & FeverWildeHopps [Tłumaczenie PL]

 

Prolog               Poprzednia część

Całe moje życie

Zmienia się każdego dnia

Na każdy możliwy sposób


Większość ssaków w jego wieku źle obchodziła się z takimi knajpami. Jasne, większość pozycji w menu nie robiła wrażenia, ale sama liczba opcji była bezkonkurencyjna. Gdzie indziej mógłby dostać taco na śniadanie, siedząc naprzeciwko kogoś jedzącego spaghetti i jajka o godzinie 14:00? A nawet gdyby kucharz nie miał nic do zaoferowania, to kawa była najlepsza w Zwierzogrodzie - zarówno pod względem smaku, jak i ceny. Wszystkie te modne kawiarnie pobierały dwa razy większe opłaty, aby zrekompensować drogie dzieła sztuki na ścianach.

 

Wszystkie dzieła, na które musiał patrzeć, znajdowały się w widoku z okna z jego miejsca. Gwarne miasto tętniło życiem w całym swoim bałaganie i hałasie w ciepłym wiosennym słońcu. Mógł policzyć na palcach liczbę ssaków, które wyglądały, jakby spóźniły się na coś ważnego. Za to znacznie bardziej zbłąkane dusze przeżywały swój dzień bez szczególnego pośpiechu i troski. Wielkość i kształt każdego przechodnia różniły się tak samo, jak samochody na drodze. Dla zabicia czasu lubił zgadywać, czym każdy z nich zarabiał na życie.

 

Kierowca taksówki… .. księgowy…. maniak najnowszych technologii …. Może florysta?

 

Jego bezsensowna zabawa w zgadywanie zatrzymała się, gdy kelnerka uderzyła knykciami w stolik.

 

- To już? A może nadal na kogoś pan czeka?

 

Lis odwrócił się, uśmiechnął do niej i potrząsnął głową.

 

- Dam tej osobie jeszcze kilka minut. A tymczasem poproszę kolejny kubek.

 

- A… - powiedziała, kiwając głową i zabrała jego kubek ze stołu. - To już trzeci. Mam nadzieję, że nie planował pan później drzemki.

 

Uniósł brew i rozluźnił się na krześle. Żartobliwy flirt daje szansę na darmowy czwarty kubek. Zrobił szybki skan, aby upewnić się, że jego ubrania są wystarczająco świeże. Jego guziki były zapięte, krawat zwisał dość luźno, a futro było świeże i czyste, jakby dopiero co wyszedł od fryzjera. Odwrócił się do kelnerki.

 

- Czy wyglądam pani na gotowego do łóżka?

 

Położyła łapę na biodrze i potrząsnęła głową.

 

- Wygląda pan na gotowego na coś. Ale nie wiem na co.

 

- Wie pani co, - powiedział, stukając pazurem w kubek, sprawiając, że zabrzmiał lekko. – Pani zatrzyma tę kawę do momentu aż któreś z nas tego nie zrozumie.

 

Uśmiechnęła się i napełniła jego kubek, po czym wróciła do baru, pozwalając jej spojrzeć na niego tylko o kilka dodatkowych kroków, niż było to konieczne.

 

Darmowa kawa w garści.

 

Ścisnął kubek trochę mocniej i poczuł, jak kawa rozgrzewa jego łapy.

 

Drzwi się otwarły i zadzwonił dzwonek, po czym wszedł stosunkowo wysoki królik w czystej koszulce polo i spodniach. Jego futro było szare, powiedzmy niemal do czubków uszu i z trzema czarnymi pasami na policzkach. Ich oczy spotkały się natychmiast i lis wyprostował się siedząc dalej w swoim boksie - pluszowe czerwone poduszki marszczyły się pod nim, kiedy to robił. Królik zbliżył się do niego bliżej i z niedbałym westchnieniem zajął miejsce naprzeciw niego.

 

- Dotarcie tutaj zajęło ci wystarczająco dużo czasu. - stwierdził beznamiętnie królik.

 

Lis zadrwił.

 

- Jestem prawie pewny, że przyszedłem tu pierwszy, stary. Zapytaj kelnerkę, jestem po trzeciej kawie.

 

- Mmm? - królik spojrzał na niego zdziwiony. - Och, masz na myśli restaurację.

 

Uniósł brew, patrząc na gościa, myśląc, że może to był jakiś żart, którego nie rozumiał. Królik rozejrzał się po restauracji z lekkim wyrazem aprobaty.

 

– Nie jest źle, powiedziałbym. Tylko jedzenie mogłoby być lepsze.

 

Lis przewrócił oczami.

 

- Wolę to mimo wszystko.

 

- Cóż… - powiedział królik. - Gdybyś wolał hawajskie tematy, jestem prawie pewien, że obaj nosilibyśmy  tropikalne koszule i popijali rumowy poncz.

 

Lis skrzywił się. Jego gość albo był okropny w żartach, albo wiedział o czymś, czego nie wiedział Nick, albo nie silił się nawet by dostosować się do przyzwoitej rozmowy. Może to była jakaś przypadłość królików i był po prostu poza zasięgiem. Postanowił spróbować zmienić temat.

 

- Następnym razem ty wybierzesz miejsce na lunch.

 

Królik się zaśmiał.

 

-Następnym razem?  Jak często planujesz tu przyjeżdżać? Nie wyobrażam sobie, żeby to było zdrowe choćby raz, nie mówiąc już o kilku.

 

- Okej, - powiedział lis, z frustracją ściskając zagłębienie między oczami. - O czym ty do licha gadasz?

 

Królik spojrzał na niego surowo, spoglądając przez chwilę na swój kubek z kawą, po czym usiadł z powrotem na swoim miejscu i skrzyżował ramiona.

 

– Trochę powoli jarzysz, co?

 

Zmarszczył brwi i już miał się cofnąć, zanim królik przerwał mu i wskazał na stół.

 

- Pozwól, że cię o coś zapytam: jak długo tu siedzisz i czekasz?

 

Jęknął.

 

- Prawie godzinę, więc jeszcze raz zaryzykowałbym stwierdzenie, że spóźniłeś się i każda ława przysięgłych zgodziłaby się ze mną, mimo że jestem lisem.

 

- Wow, tyle czasu, - kpił z niego królik. - Co robiłeś, zanim tu usiadłeś?

 

Tym razem lis skrzyżował ramiona.

 

- Chcesz mój pamiętnik czy coś?

 

- Założę się o tysiąc dolarów że nie możesz odpowiedzieć na to pytanie. - rzucił królik. W jego głosie nie było nawet cienia sarkazmu. Lis jęknął i potrząsnął głową.

 

Na luzie, idioto.

 

- Usiadłem chwilę temu, a wcześniej byłem przy… eem…

 

Hę, pomyślał przez chwilę. Gdzie byłem wcześniej tego ranka? Musiałem się obudzić i…. Czy jadłem coś przed kawą? Może jadłem w domu…. Bardzo starał się wyobrazić sobie swój dom i łóżko, na którym się obudził, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jego umysł stał się pusty.

 

Królik uniósł brew.

 

- I co?

 

- Spokojnie, - lis kontynuował grę, jakby trzymał asa w rękawie. - Wstałem i poszedłem do…. Koniec… Co do cholery? - zaklął.

 

Królik uśmiechnął się i pokazał otwartą łapę.

 

- To będzie tysiąc dolarów. Spokojnie, idioto, tak?

 

Lis zamarł. Nie tylko ukradł mu słowa ze swoich myśli, ale wszystko, aż do przesady, było jego własnym doskonałym zwierciadłem. Jego oczy otworzyły się trochę szerzej, a królik wskazał na bar nad jego ramieniem.

 

- Ta kelnerka jest bardzo ładna. Widziałeś jej plakietkę z imieniem?

 

Królik zbyt szybko zmieniał temat, ale jego myśli zaczęły pędzić. Pomyślał o tym w milczeniu, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy nosiła plakietkę, czy nie. Zwykle byłaby to pierwsza rzecz, której szukał, próbując flirtować.

 

- A co z jej gatunkiem? - królik kontynuował.

 

...Co do cholery?

 

To powinno być łatwe pytanie, ale ssak, z którym rozmawiał zaledwie kilka chwil temu, miał tylko niewyraźny kształt w jego pamięci. Pamiętał, że czuł się mile widziany i szczęśliwy, kiedy tam była, ale żaden rys twarzy nie przyszedł mu do głowy.

 

- ... Ja nie…

 

Królik pochylił się bliżej na swoim miejscu i powiedział nieco ciszej.

 

- Widzę, że masz trudności. Więc przejdźmy znacznie bardziej prosto. Jak masz na imię?

 

- Jestem…. Ja… - wyjąkał i spojrzał na swoje ubranie i futro, próbując znaleźć rzeczy, które ponownie rozpalą jego pamięć. Jego serce waliło, a oddech uwiązł mu w gardle. Spojrzał na swojego towarzysza śniadania szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.

 

- ...Nie wiem.

 

- No właśnie, - powiedział królik, łagodząc wyraz twarzy i uśmiechając się lekko. - To nie było do końca uczciwe pytanie, ponieważ od dawna o tym nie wiedziałeś. Przepraszam. Ale oto jedno, na które znasz odpowiedź - jak ja mam na imię?

 

Lis spojrzał gniewnie na królika, zauważając pręgi na jego policzkach i błysk w jego oczach. Jego uszy wyglądały znajomo, jakby już ich dotykał. Jego ubranie było dziwne, ale dźwięk jego głosu był tak blisko, jak znoszony krawat.

 

- Jack… - powiedział cicho.

 

Jack się uśmiechnął.

 

- No i proszę.

 

- To jest sen? - domyślił się lis.

 

Jack wzruszył ramionami.

 

- Prawdopodobnie. Zgaduję, że to pierwszy raz od jakiegoś czasu. To dziwne, prawda? Rzeczy są jednocześnie normalne i całkowicie dziwaczne.

 

- Tak, - powiedział, uspokajając się trochę i przyglądając się uważniej pomieszczeniu. - Nawet pachnie prawdziwie. Ale nie wydajesz się prawdziwy .

 

- Dlaczego nie? - zapytał po prostu Jack.

 

- Nie jesteś kutasem.

 

Jack uśmiechnął się i położył wygodniej.

 

- Chciałbyś, co?

 

- Jeśli to sen, to znaczy, że jesteś tylko w mojej wyobraźni, prawda? - zapytał lis z zamyśleniem.

 

- Cóż, tak i nie, - wyjaśnił Jack. - Nadal jestem częściowo prawdziwy, ponieważ zabrałeś część moich wspomnień. Sny są miejscem, w którym wyobraźnia i wspomnienia się kochają.

 

Szydził.

 

- Nie obrzydzaj.

 

Jack odprawił go machnięciem ręki.

 

- Nie martw się tym. Zapominamy o prawie wszystkich naszych snach, które nigdy nie trwają tak długo. -  Jack wziął kawę i popijał ją z roztargnieniem. Uśmiechnął się i stuknął palcem w kubek, po czym wziął kolejny łyk. – Dobry towar.

 

Coś w tym króliku niezmiernie go niepokoiło. Wewnątrz wirowała chmura uczuć, która bez przerwy go dezorientowała. Jego usta wypowiadały fragmenty myśli, które przypadkowo pojawiały się w jego głowie.

 - Ty… - mruknął lis do siebie. - Zginąłeś.

 

- Mmhmm, ​​- Jack odstawił kubek z powrotem i wyjaśnił, jakby opowiadał przyjacielowi prostą historię.

 

- Właściwie to dosyć brutalnie. To było popieprzone, mówię ci.

 

Lisie oczy rozszerzyły się.

 

- ... Zabiłem cię. - ta świadomość ugodziła go w żołądku. Tutaj ten królik siedział i jadał z nim tak zwyczajnie, jak spotkanie przy śniadaniu, ale oboje wiedzieli, że spotkała go lisia ręka … i zęby.

 

Jack posłał mu smutne spojrzenie i skinął głową.

 

- Szczerze mówiąc, zdecydowanie zasłużyłem na to, aby wbić mi do łba trochę rozsądku. Całe życie chciałem mieć wszystko pod kontrolą, żeby było tak jak ja chcę. Z pewnością zrobiłem z siebie kutasa. Ale nie sądzę, że zasłużyłem na całą terapię szwendaczem.

 

Lis zakrył usta łapami, trzęsąc się w swoim siedzisku.

 

- Zabiłem więcej… Tak wielu.

 

Jack wzruszył ramionami.

 

- Każdy, kto dotarł tak daleko, zabijał wielokrotnie. Pamiętaj, każdy szwendacz, którego pokonałem, był także kimś, kto wciąż żył, nawet jeśli na to nie wyglądał .

 

Szewndacz. To słowo brzmiało znajomo w jego uszach, niosąc ze sobą więcej wspomnień.

 

-Jestem martwy? - zapytał cicho.

 

Jack ponownie wzruszył ramionami.

 

-Tego ci nie powiem. Musisz sam to rozgryźć. Chociaż mam taką nadzieję. Bo to jest naprawdę miłe, a obaj już wiemy, że ja nie żyję, więc mam nadzieję, że ja też jestem mniej więcej w takim miejscu.

 

- Czemu tu jesteś? - zapytał z nutą obronności w głosie.

 

- Bo oczywiście chciałem porozmawiać, zanim będę musiał iść. - odpowiedział Jack. - Chciałem zobaczyć, kto okazał się dla niej wystarczająco dobry.

 

Judy. To imię od razu zapadło mu w pamięć, jak tekst zapamiętanej niegdyś piosenki. Więcej wspomnień zaczęło napływać do jego głowy; wszystko od pierwszego spotkania z Judy Hopps, aż po odkrycie lekarstwa i walkę z hordą dzikusów. Pamiętał, jak był na dachu furgonetki… ostrzał…. Róg nosorożca przy jego piersi. Spojrzał w dół na swoją łapę i praktycznie mógł poczuć jej palce wciąż splecione z jego.

 

 - Myślę, że tym razem nie żyję.

 

- Mmm… Może, -  Jack kontynuował, kiwając głową do siebie. - Judy była fajna. Zdecydowanie jeden z bardziej pamiętnych romansów, jakie miałem. Ale myślę, że potrzebowałem kogoś, kogo mógłbym chronić; ktoś, kto by na mnie polegał. Ona niestety miała w tej kwestii za duże wymagania. To nie było do końca zdrowe, ale z drugiej strony, umawianie się z pieprzonym lisem zombie też takie nie jest!  - Jack roześmiał się i ponownie pociągnął łyka kawy.

 

N potrząsnął głową i westchnął.

 

- Ona zasługuje na coś lepszego niż ktokolwiek z nas.

 

- Doprawdy? - powiedział Jack do kubka.

 

Brwi N zmarszczyły się, kiedy coś sobie przypomniał.

 

- Co miałeś na myśli mówiąc „zanim będę musiał iść”?

 

- Mm? - Jack mruknął i odłożył kubek z powrotem.  - Wyjeżdżam stąd. Właściwie to każdy z nas. Doceniam, że pozwoliłeś mi usiąść tu przez chwilę za friko, ale mam dużo do zrobienia i nie mogę tego zrobić tutaj.

 

- My? -  N zastanawiał się. Nagle zdał sobie sprawę, jak klarowny stał się widok na zewnątrz.

 

Odwróciwszy się, by spojrzeć przez okno, ulice były teraz zupełnie puste. Zbłąkane ssaki na chodniku, samochody i autobusy, a nawet śmieci i liście, które unosiły się na wietrze, zniknęły całkowicie. Zwierzogród wyglądał zamiast tego jak niedokończona koncepcja tego, jak mogłoby wyglądać miasto bez życia w nim.

 

- Ostatnie pytanie, - powiedział Jack i wyciągnął ze spodni beżowy portfel, przeglądając kilka banknotów. - Gdybyś mógł wrócić i zapobiec wybuchowi epidemii, czy zrobiłbyś to? To znaczy, nie pamiętasz niczego wcześniej, więc byłoby to jak rozpoczęcie dla ciebie zupełnie nowego życia! Żadnego morderstwa, żadnego mózgu, żadnych zombie…. Bez wysilania się aby przypomnieć sobie własne imię. Czy wolałbyś pozostać przy nieskomplikowanym życiu, mając szansę?

 

N myślał o tym przez chwilę. Nie był pewien, dlaczego dostawał tak głębokie pytania od królika, który w życiu wydawał się dbać tylko o to, by ssaki robiły to, co im kazał. Ale miał rację. Gdyby nadarzyła się okazja, jego życie byłoby zupełnie inną historią i być może nie zakończyłoby się tak, jak się stało. Może, chociaż szanse były przeciwko niemu, mógł jeszcze spotkać Judy. W głębi duszy czuł, że praca jego życia wymagałaby poznania jak największej liczby żyć, więc może ona tam byłaby….

 

- Nie. - uświadomił sobie. - Biorę to, co jest.

 

- Hę, - rozmyślał Jack i położył kilka dolarów napiwków na stole. - Czemu?

 

N uśmiechnął się.

 

- Jeśli i tak wszystko ci jedno, wolałbym nie mówić.

 

Królik wzruszył ramionami i wstał, machając grzecznie nieistniejącej kelnerce, po czym odwrócił się do N i podał łapę. N chwycił ją i mocno potrząsnął.

 

- Na razie, Jack.

 

- Wiesz, - powiedział cicho Jack. - Możesz też iść, jeśli chcesz.

 

N pochylił się na swoje miejsce i spojrzał na frontowe drzwi restauracji wokół uszu Jacka.

 

- A dokąd dokładnie byśmy się wybrali?

 

Jack się uśmiechnął.

 

- Gdzieś indziej.

 

N ponownie spojrzał na stół, na którym wciąż parował kubek.

 

- Może. Myślę, że jednak najpierw skończę kawę, jeśli nie masz nic przeci––

 

Jack zniknął. N wyciągnął łapę tam, gdzie Jack stał ułamek sekundy wcześniej. Teraz N siedział sam w restauracji z obwisłą szczęką na twarzy. N z roztargnieniem potarł palce o siebie, jakby spodziewał się poczuć jakiś dowód, że Jack tam był. Ale gdy cisza w pokoju stała się bardziej widoczna, zaczął się zastanawiać, co ma na myśli. Siedzisko pod nim nawet już się nie zmarszczyło, a niegdyś tętniące życiem miasto, w którym został umieszczony, wydawało się zupełnie puste. Może powinien był iść. . .

 

Jej imię wróciło do jego głowy i usiadł trochę wygodniej na czerwonym siedzeniu w boksie. Zachichotał bezmyślnie do siebie, wspominając z czułością krótkie chwile rozmowy z nią podczas dni, które spędzili razem. Cokolwiek będzie dla niego następne, miał nadzieję, że nie zajmie mu to zbyt dużo czasu, zanim znowu ją zobaczy.

 

Cierpliwie i z pilną uwagą dopił ostatnią kawę i wstał z miejsca. Idąc do drzwi, zamknął oczy i wdychał zapach świeżej kawy i chrupiących tostów. Pociągnął metalową klamkę… dzwonek znowu zabrzęczał…


***************************************




Link do oryginału: O, tutaj.

Autor oryginału: Johnsoneer 

Autor rysunków: KungFuFreak & FeverWildeHopps

Autor tłumaczenia: Ślązak Grzesiek

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone