Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Pizza n' Pawflix / 99 Probs (cz. 26) - Bitchimadorable [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 24 - Przez nieznane - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
(Biuro burmistrza. Wcześniej tego dnia)

  W pokoju panowała kompletna ciemność. Mechaniczne zasłony całkowicie zablokowały promienie słoneczne. Jedynym źródłem światła był  ledwo widoczny blask monitora prywatnego laptopa burmistrza. Siedział przed nim z odpartymi łokciami o przeszklone biurko, swoją twarz ukrywał w złamanych dłoniach.
- Czy to... czy to na pewno konieczne? - zapytał podnosząc wzrok znad rąk. Dobrze znana mu zamaskowana postać ubrana w nieskazitelnie czarny garnitur i dresowy kaptur zasłaniający ponad pół twarzy odpowiedziała.
- Sam wiesz w co się pakowałeś. - jego, lub jej głos był mocno zmodulowany. Mimo, że kaptur zasłaniał pół twarzy, rzucał cień na pozostałą część. Więc nie można było rozpoznać rozmówcy.
- Moim zadaniem było ożywienie gospodarki miasta i całego stanu... - zaczął wyliczać szakal - Trzymać inwestorów i biznesenimów na krótkiej smyczy. Pilnować mediów. Nie to! - z każdą kolejną głoską mówił coraz głośniej, pewniej i ostrzej.
- Uspokój się.
- Przepraszam szefie. - natychmiastowo uspokoił się. Wziął serię głębokich oddechów. W końcu odważył się powiedzieć coś jeszcze. - W mieście są federalni. Czemu oni się tym nie zajmą? Nie potrafią zająć się jednym agentem Federacji? Dla nich to codzienność, do prasy będzie można podać byle co, i tak uwierzą jak zobaczą agentów. Dla mnie to może być koniec kariery politycznej i biznesowej. TO ZA DUŻE RYZYKO!
- Jesteś patriotą?
- Jestem!
- No to poświęcisz się dla narodu. - gdy postać skończyła ekran na chwilę wyłączył się, po czym włączyła się strona internetowa z aktualnymi wiadomościami. Burmistrz nacisnął jeden z przycisków na pilocie, zasłony powoli podniosły się do góry.
 Szakal wstał i okrążył całe pomieszczenie dwa razy. Nie miał co się oszukiwać był między młotem a kowadłem. Chociaż istniała szansa, że młot będzie dla niego łagodny. Wyjął telefon i wybrał odpowiedni numer.
- Charlie, zorganizuj specjalną kolację. Sześć, siedem zwierząt. Żadnych nieproszonych gości. Lokal ten co zawsze.

(Klub w Tundrówce 20.00) 

 Judy lekko zaaklimatyzowała się do klimatu klubu, w sensie termicznym jak i obecnego tu towarzystwa. Prawie wszyscy byli w mniej więcej jej wieku, nawet często widziała wśród tłumu inne króliki lub inne mniejsze ssaki. 
 Drink którego dostała nawet jej smakował. Nie pamiętała już dziwnej, wymyślnej nazwy ani składu.  Miał mocno owocowy posmak i tylko trochę było w nim czuć alkohol. W końcu postanowiła wyjść na parkiet i zatańczyć w tłumie.
 To było fascynujące doświadczenie. Ścisk tylu zwierząt kojarzył jej się z rodzinnym domem,  zaczęła trochę ruszać biodrami i podskakiwać w rytm mocno zremiksowanej muzyki jakiegoś mało znanego piosenkarza, który chyba raz występował z Gazellą. Judy przez moment mogła się wyszaleć, dać upust swojej energii i bez skrępowania cieszyć się z życia.
 I kto mógłby przypuszczać, że wszystko co piękne kiedyś się kończy. Z euforii i tańca wyrwała ją łapa Allandry.
- Judy, jest kłopot. - powiedziała z  lekko zmartwionym wyrazem twarzy.
- Jaki? - zapytała nie kryjąc niezadowolenia z konieczności przerwania zabawy.
- Anna wdała się w bójkę.
 Króliczka nie zadawał więcej zbędnych pytań, nawet "CO?!". Zeszła z parkietu, poszła w stronę gdzie przedtem siedziała razem z przyjaciółkami. To co zobaczyła napawało ją lekiem i śmiechem.  Marta używając całej swojej siły fizycznej i i psychicznej starała się jakoś utrzymać łanię, która dziko wyrywała się do walki.
- ANNA! CHOLERA, DAJ SPOKÓJ! - krzyczała policjantka wykręcając kopyta koleżanki za jej plecami. Jednak to nie działało. Anna nie kontrolowała siebie. Lewa nogawka jej spodni była poszarpana i podwinięta pod kolano, kurtce brakowało połowy guzików, a na pikowanych naramiennikach widać było trochę futra i kropelki krwi.
 Na przeciwko niej ledwo stała czarna pantera w obcisłej czerwonej sukience. Była podtrzymywana przez dwie koleżanki, też pantery.
- No chodź tu ździro! - krzyknęła w łania w pijackim rauszu.
- Niedoczekanie twoje! - odkrzyknęła jej przeciwniczka gardłowym głosem. Gdy skończyła odwróciła głowę i wypluła pokaźną ilość krwi.
- ZPD! CO tu się dzieje! - wrzasnęła z przyzwyczajenia Judy.
- Czy pani jest tym królikiem... - zaczęła jedna z panter która stał obok kiedy Anna znów krzyknęła.
- Judy! Skujjjjjąąąąą. Skuj tą rasistowską świnie! - W oddali ktoś krzyknął "EJ!".
- Ale o co poszło?
-  Laura... - zaczęła druga pantera - ...dość, ...dość dosadnie zwróciła tej łani, że nie powinna tyle pić.
- Ją też skuj!
- Cicho Anna. - skarciła ją Allandra. - Choć Marta wynieśmy ją na zewnątrz zanim...
- Już jestem. - znikąd pojawił się John. Założył łapy na piersi. - Albo będzie spokój, albo wszystkie wylecicie.
- Spokojnie John. Już wychodzimy. - gepardzica mówiąc to zaciągała Annę do wyjścia. Była mocno zdziwiona w jak tak szczupłym i, można powiedzieć wątłym, ciele było tyle energii i siły.
- Okej, już dobrze. - Judy spróbowała załagodzić sytuację-  Generalnie mam słuszność podejrzewać, że to uwaga o alkoholu nie była jedyną, prawda? - króliczka nieco przechyliła głowę i nabrała pewniejszego wyrazu twarzy. Znajomość Nicka zawsze przynosiła jakieś korzyści, czasem w najmniej oczekiwanych momentach.
- No nie. - przyznała pobita kobieta.
- I raczej miały charakter rasistowski?
- Noooooo.
- Obecnie to bardzo drażliwy temat, więc skończy się na pouczeniu obu stron.
- Ale przecież...
- Jeżeli ma pani jakieś uwagi to proszę je złożyć na komendę. - powiedziała mocniejszym głosem.
- Nie, nie mam.
- No i świetnie. Życzę miłej zabawy i przepraszam za koleżankę. - nie czekając na jakąkolwiek reakcję odwróciła się i bardzo szybkim krokiem wyszła z lokalu.
 Gdy była już na zewnątrz zobaczyła trójkę przyjaciółek siedzących na krawężniku obok auta. Było zimno, Judy mimo, że odebrała swoje ubranie z szatni czuła chłód na całym ciele. Jednak najbardziej cierpiała Anna, cała drżała.
- Musimy poczekać aż wytrzeźwieje. Przynajmniej trochę
- Anna, co ci odbiło? - zapytała Marta.
- Powiedziała, że widziała lepsze prostytutki niż ja, że nawet jak się upije to i tak żaden facet mnie weźmie, że najwyżej jakiś jeleń, że... - pociągnęła nosem.
- Już dobrze. - Allandra i Marta wtuliły się w nią, a potem nadbiegła Judy i uściskała ją od przodu. Musiała mocno trzymać się jej szyi ponieważ, nie sięgała stopami do ziemi. 
- Dałaś popalić tej suce. - powiedziała Allandra.
- Ej! Znajdź sobie inny epitet.

(Tajemnicza platforma)

  Dany trzymając Eli na plecach stał otoczony przez najemników. Wszyscy celowali z pistoletów automatycznych. Za plecami szumiało morze, jezioro, zbiornik wodny nie miał pojęcia, po prostu szumiały fale wody. Nie miał pojęcia jak wysoko był, jeśli skoczył by za siebie, o ile w tym czasie nie byłby już rozstrzelany, mógłby przeżyć uderzenie z dużej wysokości. Znał sposób jak to zrobić, gorzej z jego małą towarzyszką, ona mogłaby tego nie przeżyć. Z drugiej strony była pewna śmierć. I wtedy weszła ona, Mari, jakby umieranie mogło być gorsze. Szła klaszcząc kopytami.
- No, brawo. - jej ton był najbardziej sarkastycznym głosem jaki jak dotąd słyszał. - Wybiłeś mi jedną trzecią oddziału. Brawo. Widać w federacji wciąż szkoli się dobrych komandosów.
- Daruj sobie. - wtrącił się w jej wypowiedź.
- O nie, nie, nie, Dany. Nie tym razem.
- Co z tego masz? Szacunek tej bandy? Dowartościowujesz swoje ego? - Dany próbował wytrącić ją z równowagi. 
- Coś lepszego, satysfakcję. Wiesz... - wyszła przed szereg najemników. W blasku reflektorów dokładnie było widać zarys jej figury. - ...kiedyś myślałam, że będziesz bohaterem, że wyciągniesz mnie z rodzinnej wioski. Będziemy mieć dobre, spokojne dostatnie życie.
- Taki był plan...
- Nie Dany! Nie. Ty byłeś zaślepiony propagandą, wierzyłeś we wszystko, chciałeś być bohaterem narodu. Zapomniałeś o mnie.
- Mari wiesz, że...
- ...Że to wszystko prawda. Zauważyłam to przy twoim pierwszym powrocie z akademii. Każdemu wmawiałeś, jak to dobrze było w wojsku, jak to generalicja dba o swój zwierzyniec i tak dalej, i tak dalej bez przerwy same kłamstwa, które twój pusty łeb bezkrytycznie wierzył. - była dostatecznie blisko, by zobaczyć jej twarz. Była zła, bardzo zła. Szalona, pełna gniewu. Agent nie potrafił się teraz do niej odezwać. Była w odległości na wyciągnięcie ręki.
- Ja...
- Wtedy zrozumiałam, że w zwierzęciu liczy się coś więcej niż wygląd i pierwsze wrażenie. Zrozumiałam, że wszyscy uważali mnie za głupią ale bardzo ładną dziewczynę. Poza nim. - Danego zżerała zazdrość. Jego plan obrócił się przeciw niemu. - Tyen. Szkoda chłopaka.
- Myślisz, że wyprowadzisz mnie z równowagi przypominając mi co chwilę o nim?
- Tak. - odwróciła się i odeszła. - Masz dziesięć sekund, dobra pół minuty na ostatnie słowa.
- Co z nią zrobisz? - wskazał głową dziewczynkę trzymającej się kurczowo jego nogi, powoli tracił czucie od jej uścisku.
- Wróci na pola. - rzuciła przez ramię. - A właśnie, celować tak, żeby jej nie zabić. Jest coś jeszcze warta.
 To nie mogło się tak skończyć, przynajmniej nie dla niej, nie dla Eli. Swoją śmierć jeszcze by jakoś zniósł. Ale nie zamierzał pozwolić znów znęcać się nad dziewczynką. Sekundy mijały, a Dany stał trawiony przez strach. W tym wszystkim najbardziej denerwowało go coś, co ugniatało go na wysokości uda. Wtedy zdał sobie sprawę, że chyba jednak Bóg istnieje ponieważ, nie wiedział czy zapomniał, czy może znikąd w jego kieszeni został jeszcze jeden granat.
- Eli, będzie dobrze, ale... ale musisz się mocno trzymać. - szepnął nie odwracając twarzy. 
- TRZY! - krzyknęła Mari nie kryjąc satysfakcji. Koń jednym, płynnym i niewidocznym ruchem wyciągnął granat.
- DWA! - najemnicy po kolei w rzędzie wycelowali w każdą część jego ciała. Dany wyciągnął zawleczkę.
- JE...
- Do zobaczenia w piekle! - krzyknął i cisnął z całej siły grant tuż przed siebie. Zrobił to w teatralny sposób, tak by każdy to widział. Słyszał tylko mieszankę krzyków "Granat!" i "Padnij!". Nie tracąc czasu chwycił Eli i skoczył w czarną otchłań. 
 Po chwili poczuł falę ciepła na plecach, potem poczuł falę uderzeniową, która zmieniła jego trajektorię lotu, a raczej spadania. Miał nie wiele czasu, aby odwrócić się i ułożyć w najlepszą pozycję.
 Po omacku  przytulił dziecko do piersi i obrócił się nogami w dół. Przyśpieszyli. Wpadli do wody. Dany miał wrażenie jakby ktoś łamał mu nogi, kawałek po kawałku, Jego oczy nie były przystosowane do takiej ciemności. Kopytami wyczuł, że Eli osunęła się trochę, ale dalej się go trzymała. Kierując się intuicją spróbował wynurzyć się na powierzchnię. Nad sobą zobaczył wybuch, a po nim kolejny, a po nim kolejne, aż wreszcie w wodzie stało się jasno. Koło niego w momencie zaroiło się od odłamków, ciał, i kawałków kabli. Z wrażenia otworzył usta i zachłysnął się wodą. 
 Wreszcie opamiętał się i spróbował się  wynurzyć. Zaczęły boleć go płuca, nie przypuszczał, że wpadli tak głęboko, woda wydawała się nie mieć końca, przed oczami robiło mu się coraz ciemniej. W ostatnim desperackim akcie próby, kopnął ostatni raz w wodę  i podniósł pysk ku górze. Był na powierzchni. Przeżył. Wynurzył się do połowy szyi, potem podciągnął swoją podopieczną na ramię. Też żyła, ale była nie przytomna. Platforma wciąż częściowo płonęła i dawała światło. Koń złapał się plastikowej beczki. Nie miał już sił. Nie liczył nawet na to, że dopłynie do brzegu. Miała problem z nogami, nie wiedział gdzie płynąć, poza tym musiałby jeszcze dźwigać Eli. Nie pozostało nic innego jak oddać się w ręce lokalnych władz. Niestety.

(Samochód Anny)

 Cała ekipa koleżanek wsiadła do samochodu na końcu parkingu. Allandra jako najbardziej trzeźwa siadła za kierownicą.  Łania  rozłożyła się z tyłu, wciąż odczuwała skutki alkoholu, obok niej siadła Marta z przygotowanymi jednorazówkami na wypadek, gdyby żołądek Anny zamierzał coś oddać. W końcu Judy usiadał jak wcześniej z przodu.
- Dokąd teraz? - zapytała zaciekawiona, licząc, że to nie koniec atrakcji tego dnia.
- Można coś zjeść. - zaproponowała suka. - Wiecie gdzie będzie najbliżej i w miarę tanio?
- Czekaj zaraz sprawdzę. - gepardzica wyjęła telefon i przeanalizowała mapę miasta. - Jest parę miejsc. Co powiecie na kuchnię Toraii?
- Ywmny. - wybełkotała Anna, było z nią jednocześnie gorzej i lepiej, standard. Zwinęła się i zasnęła.
- To znaczyło tak?
- Ywmnmnmn. - burknęła spod nosa.
- Tak, zdecydowanie. - podsumowała króliczka. - Jedziemy, bo mnie już trochę ssie w brzuchu.
- Tak jasne już. - ruszyły.
 Przejechały kilka ulic w ciszy. Wśród nich panowało niepokojące napięcie. Atmosfera stawała się coraz gęstsza. Wyjechały na jedną z ulic między - dzielnicowych i od razu trafiły na korek.
- No to... - Marta spróbowała coś zmienić. - Może o czymś pogadamy?
- Tak, dobry pomysł.
- Tak.
- Przerwiemy tą durną ciszę.
- Ymchn. - Anna odchrząknęła coś przez sen. Po czym znów zapadła cisza, a korek ani nie drgnął.
- John, ten bramkarz... - zaczęła nieśmiało Judy- skąd się znacie?
- Jesteśmy nieformalnym przybranym rodzeństwem. - Allandra odpowiedziała jej bez żądnych szczególnych emocji.
- Jesteście innych gatunków... - Marta wykazała się niesamowitą spostrzegawczością. - ...Więc jak wy?
- Powiedziałam, że nieformalnie...
- Czyli jak? - dociekała Judy.
- Ech. Nie dacie mi spokoju co nie? - widząc ich entuzjastycznie napalone mordki nie potrzebowała odpowiedzi. - Jak miałam dziewięć lat rodzice rozwiedli się, mama znalazła sobie kochanka i uciekła z nim. Ja została z tatą na dalekiej prowincji...
- Czym się zajmował?
- Miał tartak, całkiem spory biznes, ale daleko od cywilizacji. - westchnęła i zaczęła mówić bardziej melancholijnym tonem. - Mama nie za bardzo to lubiła, w zasadzie nigdy nie wiedziałam dlaczego się pobrali. Wracając. Matka znalazła pracę w okolicznym miasteczku jako notariusz. Czasami zostawała na noc gdy miała za dużo pracy, no i... jakoś tam poznała kogoś. W każdym bądź też razie, jakiś czas później w tartaku zaczęła pracować mama Johna. Okazało się, że korzysta z programu ochrony świadków, po tym jak jej mąż popadł w długi u złych zwierząt. Zamieszkała z nami, a z nią John. No, i to tyle. Mieszkaliśmy razem do czasu aż poszłam do akademii policyjnej. Czasem do siebie piszemy, ale to bardziej jak brat i siostra. Nic więcej, nic mniej.
- Aaa.
- Pewnie liczyłyście na romantyczną historię, co? Jak ty i Lambert.
- Lamberta w to nie mieszaj. - warknęła Marta. - To nasze prywatne sprawy.
- Nie możesz znieść, że ożenił się z Trish?
- Wiedziałam o jego zamiarach na długo przed zaręczynami. Sama mu je doradzałam.
- A teraz żałujesz.
- Ej, a moja historia? - wtrąciła Judy, ale nikt jej nie słuchał.
- Przyznaj się Marta. Pierwsze co zrobisz bo rozwodzie Lamberta to zaciągniesz go do łóżka i nie wypuścisz aż do śmierci.
- No tak, samice twojego pokroju myślą, że chodzi tylko o seks.
- Słucham!? - Allandra ryknęła i odwróciła się w jej stronę.
- Widzę, jak ci sprawia przyjemność, jak chłopaki w pracy na ciebie patrzą. - Marta parała zawzięcie.
- Aaaa. Więc tak to ma wyglądać. Skończyły się argumenty, to zaczynasz obrażać.
- CHWILA! - króliczka wrzasnęła tak głośno, że obydwie koleżanki podskoczył, a Anna się obudziła. - Skąd ta pewność, że w ogóle Lambert się rozwiedzie?
- A to wy nie wiecie? Pokłócił się z Trish przez telefon, powiedział mi, że nie wraca na noc domu.
- Co? - suka spytała z niedowierzaniem. - Myślałam, że to tylko...
- Ale przyznaj, w głębi duszy cieszysz się z tego.
- Zamknij się. - powiedziała i wyszła z auta. Kipiała ze złości. Trzasnęła drzwiami.  Gdzieś z tyłu coś pisnęło, głuchy grzmot dotarł do czułych uszu Judy. Jednak alarm samochodowy usłyszały wszystkie. Anna wychyliła się przez okno. Marta leżała  bez ruchu na ulicy, nieco dalej stało auto z potłuczoną szybą i porządnie wgniecioną maską.


***


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. Gdzie dalsza tego część bo zaciekawiło mnie to i szkoda że niema kolejnych części

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone