Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Życzenia świąteczne

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 25 - Proces cz.1 - Slowak [Polskie opowiadanie]

  Pierwsza część            Poprzednia część 

(Sala sądu najwyższego w Zwierzogrodzie 112.00)

 Największa sala sądowa w kraju. Nie mal dwieście miejsc siedzących i dodatkowe kilkanaście na balkonie dla dziennikarzy. Poza tym nie różniła się niczym innym od wszystkich innych sal sądowych. Dzisiaj była cała zapełniona. Dziś miał się odbyć proces dekady. Państwo Zwierzostany kontra światowe koncerny i organizacje oskarżone o handel żywym towarem.

(Ten sam dzień. Środa 12.09 6.00 komisariat ZPD)

 Sala obrad. W powietrzu czuć było gęstą atmosferę. Poranne słońce przypiekało prawą część ciała każdego zwierzęcia w pokoju. Napięcie rosło. Wszyscy policjanci byli obecni, wszyscy śmiertelnie poważni, wpatrzeni w drzwi. Wreszcie wszedł Bogo. Machnął ręką na hipopotama, by darował sobie okrzyki po czym stanął za katedrą.
-Jak pewnie wiecie, dziś odbędzie się proces Lee Chena i jego wspólników. Federalni wykorzystali swoje możliwości i,..i są w stanie poprzeć wszystkie dowody, jakie zebraliśmy z pendriva którego zdobyła Hopps, oraz zeznań Hassana i podwładnych Chena....-to były całkowicie dobre wieści. Mimo to każdy wiedział, że to nie koniec.
-Wszystko co powiesz przed "ale" jest nic nie warte.-szepnął Nick do ucha Judy.
-...Ale-kontynuował komendant- Jest spora szansa, że się wywiną. Jeśli nie Chen, to jego wspólnicy.
Po sali przeszły szmery niezadowolenia.
-Wiem, mnie też to co najmniej denerwuje, jednak jest coś co może nam poprawić humor. Pamiętacie Danego? Tego konia-agenta, który sam podsunął nam całkiem sporo materiałów?
-A Annie coś jeszcze.-dodał Bajer. Kto miał dość odwagi i silnej woli, wymusił u siebie skromny uśmiech. Tym bardziej sam lis, nie zamierzał w żaden sposób oczerniać, czy ośmieszać tego co między nimi zaszło. Chciał tylko rozrzedzić atmosferę.
-W każdym razie.-Bogo pozostawił to bez komentarza- Straż przybrzeżna znalazła go dryfującego wokół zgliszczy jednej ze starych platform wiertniczych.
-Ta w której rzekomo, doszło do awarii instalacji gazowej.-dopowiedział Wataha. Jego twarz wyglądała jak sto nieszczęść, zakrwawione, zaspane oczy i depresyjnie wyglądające złożone uszy. Kolejna kłótnia.
-Tak. Grizzori, weź trzech chłopaków i jedź do przybrzeżnej go odebrać, podobno zmiękł. Bajer Wataha wy jedziecie do Dystryktu Kanałowego. Kontrwywiad złapał podejrzanego typka z Federacji Xi, może być tylko uchodźcą, ale może też wiedzieć coś o obecności agentów federacji u nas. Nie jest niebezpieczny, przesłuchajcie go i na dołek. A Hopps, chcę Cię widzieć w gabinecie. Reszta, pilnować hoteli w których zatrzymali się wspólnicy Chena. Dróg pilnują żółtodzioby.
 Wszyscy rozeszli się w swoich kierunkach. Judy rzucając krótkie "do zobaczenia" do Nicka zeskoczyła z krzesła i posłusznie udała się do gabinetu komendanta. Przeszła korytarzem do pokoju na piętrze. Zapomniała zapukać, emocje wzięły górę. Wiedziała o co chodzi.
-Siadaj.-rzucił krótko. Bawół stał do niej tyłem, patrzył przez prawie zamknięte rolety, na ulice miasta. Czas mijał, słońce wschodziło coraz później, było co prawda wciąż jasno, ale nie tak jak wcześniej. Wziął głęboki oddech, a raczej całą serię zanim zdecydował się odwrócić i spojrzeć w jej duże, jak na tak małe zwierzę, oczy.
-Kiedy ta sprawa się skończy...odchodzę na emeryturę.
-ŻE CO?!
-Nawet nie myśl, żeby ciągnąć ten temat dalej.
-ALE?!
-Nie po to cię tu ściągałem!- krzyknął.-Wczoraj jedna z doświadczonych policjantek, była członkinią SWAT została śmiertelnie potrącona. Oczekuje wyjaśnień Hopps.
-Szefie, to nie była niczyja wina. Wracałyśmy z klubu, Allandra była całkowicie trzeźwa, trochę droczyła się z Martą, nadepnęła jej na odcisk ciut za mocno ii....
-I doprowadziła do jej śmierci.-Bogo zgrywał opanowanego, ale jego twarz wyraźnie pokazywała, że jest wściekły. Przed jego obliczem Judy znów czuła się tylko małym królikiem, opuściła uszy i głowę. Usiadła i podkuliła nogi.
-Kto mógł przewidzieć, że to tak się skończy?- głos miała jakby bez emocji. Jakby, ponieważ czuć w nim było smutek i beznadzieję. Chciała powiedzieć "dlaczego ona? to nie tak miało być, gdyby szło cofnąć czas." Ale nie mogła, musiała być twarda. Tego uczono ją w akademii, miała być przygotowana na śmierć przyjaciół, ale na to nie da się być przygotowanym. A już szczególnie w takiej sytuacji jaka zaszła wczoraj.
-Hopps. Prasa mnie dobija. Proces Chena, to coś więcej. Wszyscy wiedzieli, że ma kolerzków w polityce, w agencjach i globalnych koncernach na całym świecie. Dziennikarze trąbią, że to początek zmian. Ale ja wiem, że to nic nie zmieni. A teraz jeszcze Marta.
-Przykro mi, że tak to szefa męczy.
-Ktoś musi za to odpowiedzieć.-tego właśnie obawiała się Judy. Obawiała się, że prędzej czy później rozmowa zejdzie na ten temat. Musiała być twarda, tka ją szkolono, sprawiedliwość i obowiązek ponad wszystko.-Allandra była jedyną trzeźwą.
 Kamień spadł Judy z serca, ale zaraz poczuła nowy. To było okrutne, że cieszyła się z tego. Byłą fatalną przyjaciółką, powinna jej współczuć, chociaż ona miała w tym największy jeśli niecałościowy udział. NIE. Nie mogła tak myśleć, musiała jakoś ją bronić. Ale czy wtedy ona też nie zostanie uznana za winną? Allandra nie zostanie wysłana do więzienia, ale na pewno straci tę pracę.
-Powiem to wprost Hopps, jeśli sprawy pójdą w złym kierunku, czy staniesz po właściwej stronie....w sądzie?
-Jak? Jak szef?-łzy naciekły jej do oczu.-Jak szef może tego ode mnie wymagać? Żebym stanęła przeciw swojej przyjaciółce, której jedyną winą był cięty język i niewyparzona gęba?
-Ty też mogłaś wtedy zareagować.-kamienna twarz bawoła niszczyła jej duszę. Nie mogła uwierzyć, jak ktoś tak bezduszny może być  komendantem. Wtedy zrozumiałą, ona jest szefem, generałem przywódcą. Nie może być przyjacielem, on musi dowodzić i dbać  o dobro wszystkich, nawet kosztem ofiary. A w policji ofiary zdarzają się często.
-Dobrze, w razie czego, zrobię to co zrobić będzie trzeba.- powiedziała podnosząc się z przeszklonymi oczami. Chciała by gniew i złość pomógł jej ogarnąć się. Zmarszczyła brwi. Potrzebowała siły. Allandra jeszcze pracuje, a ona musiała teraz pokonać Lee Chena.
-Nie każdy wybór jest prosty.-podsumował Bogo.

(Tymczasem w Las Padas)

 Lambert siedział za kierownicą i prowadził radiowóz średniego rozmiaru. Nick siedział obok i z trudem przyglądał się co takiego dzieje się za oknem. Razem stali przed podniesionym mostem, pociąg sterowcowy właśnie przelatywał korytarzem między drzewnym. Jak na tę część miasta nie padało a tak mocno.
 Pociągiem nazywano połączone w rzędzie kilka wagonów, które swoim oryginalnym wyglądem przypominały latające kamienice z drewna i płótna, nad którymi unosiły się specjalnie przygotowane balony. Wszystko napędzane było turbinami zamontowanymi na każdym kancie wagonu. Przez moment można było podziwiać artystyczny styl pojazdów. Jacyś turyści robili zdjęcia z górnego piętra,  inni podróżni stali na balkonach rozmieszczonych w nierównych odstępach. Następny wagon przypominał głowę jaguara z powbijanymi żaglami po bokach, kolejny był podzielony trzy mniejsze części, każda wisiała na innej wysokości, to każdej z nich  wbudowano przedziały o owalnych kształtach przez co wyglądały ja huby na drzewach.
 Wreszcie pociąg przeleciał, a bambusowo-drewniany most opuścił się. Radiowóz pojechał naprzód. Nick nie wytrzymał.
-Przykro mi z powodu kolejnej kłótni.
-Nieważne.
-Zazwyczaj młode małżeństwa nie kłócą się tak często.
-Pobraliśmy się ponad dwa lata temu. Jak na tę libertyńską sucz to i tak długo!-Wataha gwałtownie podniósł głos. Obnażył kły, uszy postawiły się same, mimowolnie zawarczał.
-Możesz przynajmniej obrażać ją normalnymi słowami? Co znowu jej się nie podoba?-Nick miał an tyle sprytu, by wiedzieć, jak poprowadzić tą rozmowę. Musiał znaleźć wspólny temat i wspólny sposób podróżowania przez tę konwersację. A nic tak nie łączy jak wspólny wróg.
-W końcu udało jej się sprzedać kancelarię. Trzysta tysięcy po odjęciu podatku, którego i tak nie zapłaciła.
-No to chyba dobrze?-Skręcili w lewo. Droga prowadziła ostro w dół, asfalt był w połowie pod wodą. Jechali wolniej i ostrożniej.  Lis spojrzał przez okno. Jakoś nie kojarzył tej części dzielnicy, a raczej tych widoków. Mianowicie osiedla wysokich  podobnych do bambusów wieżowców. Zielone, okrągłe, tak wysokie, że nie szło zobaczyć ich wyższych pięter ponieważ, zasłaniały je sztuczne liście wielkich drzewo-budowli.
-Niby dobrze. Połowę dała na lokatę. No i zaczęło się.
-Jeśli nie chcesz...-powiedziała to pod nos, i bardziej do siebie niż do wilka, sam był ciekaw tej historii.
-Ja powiedziałem, że może pomyślimy na poważnie o adopcji. Ona, że ma dość stresu i chce podróżować. Ja jej przypomniałem, że już o tym rozmawialiśmy. Ona powiedziała, że zmieniła zdanie, że jeszcze jest młoda i chce korzystać z życia. Ja, że te pieniądze mogą nie wystarczyć jeśli w przyszłości chciałaby jednocześnie podróżować, a porem mieć dzieci.-Dotąd mówił w miarę spokojnie, ale teraz mówił coraz głośniej, coraz bardziej dającym się odczuć gniewem.- Ona, że ja ją krytykuje, że jestem staroświeckim, patriarchalnym, zacofanym, skończonym debilem. Ja, że ona jest nieodpowiedzialną, niedojrzałą, durną, szczęściarą której udały się dwie pierwsze sprawy, które przypadkiem dały jej sławę i pieniądze.-teraz mówił przez wystawione kły, podświadomie warczał. Zanikająca wraz z ewolucją cecha u wilków.- Ona, że marnuje się w policji, że jestem nieudacznikiem, że mogłem być w wojsku, wywiadzie, a odejście od SWATów było najgorszym wyborem w moim życiu. A ja, że najgorszym wyborem w moim życiu, było wybranie jej za żonę, a nie Martę.-Nagle uspokoił się. Rozluźnił uścisk swoich łap na kierownicy. Rozluźnił się i wypuścił powietrze.-Jesteśmy na miejscu Nick.
-Jakoś się ułoży.-spróbował go pocieszyć.
-Podobno już szykuje papiery na rozwód. Po dwóch latach małżeństwa. Przecież to śmieszne.-prychnął.
-Lambert.
-A wiesz, może i dobrze. W końcu się od niej uwolnię. Co ja w niej widziałem.- uśmiechnął się.
-Lambert.
-Wrócę do Marty. Pewnie będzie zła, ale ona mi wybaczy, na pewno.-w jego głosie czuć było radość, sam czół się jak nowo narodzony, przed nim malowała się piękna przyszłość. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć. 
-Ona nie żyje. Lambert.-Nick miał kamienną i jednocześnie smutną twarz. Obydwaj patrzyli sobie w oczy. Cała euforia Watahy zniknęła bezpowrotnie.-Miałem ci nie mówić, ale nie zamierzam cię oszukiwać.
-Jak? Jak?-z niedowierzania załamał się jego głos. Uszy znów mu opadły, pochylił się w stronę lisa i zrobił większe oczy.-Proszę, powiedz mi, że to..nie. Nie. Przecież.-rzucił się w drugą stronę. Przyłożył czoło do zimnej szyby.-Przecież, Ale jak? Dlaczego? Co? NICK TO NIE CZAS NA WYGŁUPY!-warknął odwracając się gwałtownie z powrotem do przyjaciela.
-Gdy wracała z klubu, z dziewczynami, coś ją napadło i wyszła z auta na środku ulicy. Nie dało się jej odratować.-mówił monotonnym ale czułym głosem. Wilk uspokoił się. Sztywno się wyprostował i utkwił wzrok w czymś w oddali. Znów zacisnął łapy na kierownicy.
-Daj mi chwilę.-policjant nic nie odpowiedział. Natychmiast wyskoczył i trzasnął drzwiami. Lambert odczekał parę sekund. Opuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Nie mógł się teraz rozkleić, miał robotę do wykonania. Ale nie mógł, emocje buzowały wewnątrz jego duszy. Eksplozja musiała nadejść, to nieuniknione. Były dwie drogi tej eksplozji. Wataha wierzgnął, zamknął szybko oczy, z lewego oka popłynęła łza, chcąc wyrazić cały ból jaki go trawił uniósł łeb do góry jakby chciał zawyć.
-KUUUUUUUUURRRRRRRRRRRRRRRRRWWWWWWWWWWWWWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!-wykrzyczał, a potem zawył, długo i żałośnie. Mimo, że radiowozy są dźwiękoszczelne Nick i tak słyszał jego wycie. Zastanawiał się czy dobrze postąpił. W końcu i tak by się dowiedział. Im dłużej by zwlekano tym bardziej by go to bolało. Poza tym zwyczajnie nie mógł go oszukiwać wtakiej sytuacji.



~~~~~~~~~~


~~~~~~~~~~

I pozdrowienia dla anonimowego który przypomniał autorowi o wysłaniu kolejnych części na bloga oraz nieco go zmotywował :)




Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone