Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Pizza n' Pawflix / 99 Probs (cz. 26) - Bitchimadorable [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 26 - Proces cz.2 - Slowak [Polskie opowiadanie]

   Pierwsza część            Poprzednia część 


( 6.00 śródmieście zespół szkół prywatnych)

  Od kiedy Andre Bajer zaczął uczęszczać do jednej z najlepszych szkół w kraju, widok lisa ze slumsów wśród bogatych dzieciaków w mundurkach jeszcze był do zaakceptowania. Jednakże widok małej ciężarówki, z graffiti przedstawiające półnagą (tu sprawdzić jakie to było zwierze), błyskawice, broń, z wnętrza której dało się słyszeć agresywne słowa metalowej piosenki, wokół której stały same drogie nowe samochody prosto z salonu był zdecydowanie groteskowy, śmieszny i absurdalny do tego stopnia, iż wszyscy obecni mieli wrażenie, że znajdują się w  ukrytej kamerze.

 Tylne drzwi campera otworzyły się z hukiem. Teraz słowa piosenki było słychać głośno i wyraźnie. Ze względu na ich niezwykle wulgarną treść i brak jakiegokolwiek przesłania, pominiemy ją w opisie.

-Pamiętaj młody!-rzucił Finnick wychylając się przez szybę od strony kierowcy. Na nosie miał swoje przyciemniane okulary.-Później odbiera cię ojciec!- czuć od niego było tytoniem, innym mniej legalnym palonym zielem, oraz skórą. Po chwili z tyłu wyszedł Dre.

-Dobra, dzięki, że mnie podwiozłeś. Fajną muzykę puściłeś.-dopowiedział jak zawsze z nienagannym entuzjazmem.

-Wieczorem sobie posłuchamy, jak do was przyjdę.

-Dobrze, to cześć.-,machnął ręką, odwrócił się i poszedł. Fin podniósł tylko rękę. Fenek zmienił muzykę w telefonie, teraz leciał rap. Na moment zniknął, z widoku. Przeczołgał się do dużego bagażnika by zamknąć drzwi za synem Nicka. Na ściankach wisiały plakaty z porozbieranymi samicami wszystkich gatunków, na podłodze stały podejrzane torby, a pod przegrodą oddzielającą część kierowcy od tylnej, stały cztery duże głośniki przywiercone do tej przegrody. Inne mniejsze wisiały w kątach przy dachu.

 Tak się złożyło, że akurat za camperem przechodziła grupa licealistów, ci mimo, że w uniformach szkolnych wyglądali na rasowych imprezowiczów i szkolnych zawadiaków. Oczywistym było, że zajrzeli do środka pojazdu słysząc rap i czując mieszankę pewnych ziół oraz spalenizny.

-Łooo.-powiedział jeden, był gepardem, jako pierwszy odważył się zajrzeć do środka i spojrzeć Finowi w twarz, gdy ten już trzymał kij bejsbolowy.-Dilujesz?-zapytał nie tracąc pewności siebie.

-A co byś chciał?-lis odłożył kij ponieważ, wyczuł interes do ubicia.

-Ładnie tu pachnie.

-Proch, tytoń, tabaka, coś na uspokojenie, czy skupienie?

-Proch?

-Mam profesjonalne środki pirotechniczne. Race, granaty dymne na poziomie policyjnym. No i parę innych ciekawych rzeczy.

-A masz fajki?

-Zwykłe czy z dodatkami?

-Jakimi dodatkami?-zapytał chłopak, zdawał się być coraz bardziej zainteresowany ofertą Finna, tak samo jego koledzy/

-A na przykład mieszanka tytoniu z pewnymi ziołami.-zaproponował z szatańskim uśmiechem na twarzy.


( dziedziniec szkolny)


 Lisek wybiegł na duży plac. Zewnętrzna część była wyłożona kostką, natomiast  na wewnętrznej rosła trawa, drzewa, i różne krzaki. Adnre szukał swojego nowego kolegi, tygrysa Johna. Rozglądał się, ale nigdzie nie mógł zobaczyć. Po kilku minutach bezowocnych oszukiwań, zrezygnowany wrócił do budynku szkoły. Przeszedł przez zatłoczone korytarze, by stanąć przed wielką interaktywną tablicą. Korzystało z niej dwójka innych zwierząt, ale tablica była wielozadaniowa, więc Dre również mógł z niej skorzystać. Otworzył panel do wyszukiwania planów lekcji i szukał swojej sali. Klasa do biologii dla uczniów podstawówki znajdowała się prawie na drugim końcu budynku na najwyższym piętrze. Gdy to zobaczył, popędził przed siebie, manewrując między nogami starszych zwierząt. Koło schodów ktoś nadepnął mu na kitę.

  Poczuł przeszywający ból i przewrócił się na twarz. Miał ochotę się rozpłakać, ale musiał być silny. Miał wrażenie jakby ktoś oderwał mu ogon, poza tym strasznie bolała go twarz, a w szczególności nos. Powoli się odwrócił na plecy ze przeszklonymi od łez oczami.

-Przepraszam! Nic ci nie jest?-to była jakaś dziewczyna. Należała do nieznanego mu gatunku, ale była wyższa od jego taty i trochę przypominała wilka, tylko miała ciemniejsze futro, wyższe uszy. Miała na sobie jasnozielone ubrania z białymi wstawkami. Mogła mieć jakieś piętnaście szesnaście lat.

-Nie.-odpowiedział żałosnym głosem lisek pociągając nosem. Przypadkowo jego urok tak oczarował dziewczynę, że ta wydała ciche "Ooo".

-Julia.-zawołał ją ktoś z tyłu. Chłopak był do niej podobny tylko był o głowę wyższy. Spojrzał na leżącego Dre. W tym momencie lisek zdał sobie sprawę, że pod wpływem emocji zasłonił się plecakiem który przesunął sobie na brzuch. Wyglądało to tak, jakby ta psowata dziewczyna właśnie go pobiła.-Coś tu mu zrobiła?

-Przez przypadek stanęłam mu na ogonie i wywrócił się. zaczęła się tłumaczyć mocno gestykulując

-Tak było?

-Yhm.- znowu pociągnął nosem. Z tej perspektyw te dwa ssaki wydawały mu się olbrzymie, strach zżerał mu duszę. Nie mógł już zahamować łez, tym bardziej, że nos nie przestawał go boleć.

-Ech, trzeba go zabrać do pielęgniarki. No mały chodź.-nastolatek schylił się by go podnieść, ale lisek odsunął się.-No chodź, nic ci nie zrobię. O tak, zabiorę cię do pielęgniarki, żeby cię już nie bolało.-próbował go uspokoić.-O tak już dobrze, już dobrze.-wziął go w ręce i ułożył na barku, tak, że mógł położyć głowę na ramieniu i widzieć co się dzieje za jego plecami.

-Wezmę plecak.-powiedziała dziewczyna.

-Przynajmniej tyle. Ej mały, jak się nazywasz?

-Dre.-powiedział cicho. Zamiast bać się mniej, czuł większy niepokój. Pamiętał jak tat nosił go na barana. Nawet wtedy nie był tak wysoko ponad ziemią. Co innego oglądać to z okna domu, a co innego być niesionym przez kogoś nieznajomego, w dodatku tak wysokiemu.


(Las Padas, baza terenowa kontrwywiadu Zwierzostanów)


 Nick stał pod małym zadaszeniem budynku. Nie wyglądało zachęcająco, okna zabite deskami lub zamurowane, odrapane drewniane ściany, w ogóle nie podejrzane miejsce, ale nie no serio. Czemu tak zawsze muszą wyglądać kryjówki? W każdym razie czekał aż Wataha dojdzie do siebie, a że nie miał zamiaru stać i moknąć schronił się pod kawałkiem wystającego daszku i gigantycznym liściem, który najprawdopodobniej służył do zbierania deszczówki dla wieżowca-drzewa.

 Po kolejnych dziesięciu minutach, policjant zaczął robić się nieco nerwowy, poza tym, że deszcz mimo wszystko dobrał się do jego futra , to Lambert pozwalał sobie na trochę za dużo. Wreszcie wilk wyszedł z radiowozu. Był zapięty pod samą szyję, ręce schowane w kieszeni. Sztywnym krokiem podszedł do Nicka. Nic nie mówiąc wyjął łapę i skromnie wystukał kod do drzwi. Zamki otworzyły się same, tak samo drzwi. Za nimi był wąski przedpokój, a dalej schody prowadzące gdzieś w dół. Wilk po prostu wszedł do środka, żadnego "chodź Nick", "za mną" nic. Ale czego można było teraz od niego oczekiwać? Nick zszedł za nim.

 Nie musieli iść długo, za schodami znajdowały się drzwi. Te wyglądały na porządne. Lśniły stalowym pobłyskiem. W całym budynku panował lekki pół mrok, ale drapieżnikom to nie przeszkadzało. Tym razem to Nick zapukał. W górnej części drzwi otworzył się wizjer i momentalnie się zamknął. Drzwi drgnęły, kiedy były do połowy otwarte, w progu pojawiła się sylwetka rosłego ssaka. Ubrany w strój kamuflujący dzielnicy Las Padas, kominiarkę i kaptur, który normalnie zasłania pół twarzy, a cień który rzuca zasłania drugie pół. Wskazał im tabliczkę zamieszczoną na bocznej ścianie z napisem "Żadnych nazwisk, Żadnych słów, Żadnych odgłosów" następnie machnął ręka, dając im zna by weszli.

 Za zbrojonymi drzwiami znajdował się stary bunkier, przynajmniej tak sądził Bajer. Grube betonowe ściany i ciągły mrok. W odróżnieniu od tej rudery na powierzchni tu panowała całkowita ciemność. Cała trójka szła w ciszy. Po paru minutach zobaczyli coś innego niż szare ściany. Wielka sala, gdzie stały rzędy po pięć biurek. Na każdym stało kilka monitorów z których bił niebieski blask. W tel dało się zobaczyć, że na ścianie też coś się świeci. Prawdopodobnie były to superkomputery. Gdy doszli do końca sali stanęli przed jeszcze większymi i bardziej wzmocnionymi drzwiami. Po bokach stały dwa kolejne ssaki, bliźniaczo podobne do ich przewodnika. Sami otworzyli wrota. Za nimi było skrzyżowanie tuneli. Policjanci razem z tajnym agentem skręcili w lewo. W tym przejściu były rzędy mniejszych drzwi, przypominających te z więzień o zaostrzonym rygorze. Weszli do trzecich po prawej.

 Pomieszczenie wyglądało jak średniowieczny loch, kamienna podłoga, sufit i ściany. W rogu znajdowała się kratka kanalizacyjna, lekko zakrwawiona. Przy ścianie stały długie otwarte szafki, w których znajdowały się narzędzia do wyrządzania krzywdy. Po przeciwnej stronie na tablicach korkowych wisiały po przypinane zdjęcia, wycinki z gazet, i czerwone nitki. Na biurku pod tablicami leżały teczki, mikroskop, maszyna do pisania oraz zakrwawiony młotek, nóż, a koło nogi krzesła ubrudzony krwią kij bejsbolowy. Na samym środku, oświetlony przez dwie białe lampy siedziała wątła postać. Krzesło na którym siedziała miała wyciętą poduszkę do siedzenia. O krzesło opierały się dwa połamane, zakrwawione rogi jelenia.

 W blado-trupim świetle, widać było wątłą aczkolwiek wysoką postać. Głowę miała zakrytą czarnym workiem, ręce wykręcone za plecami i przywiązane do krzesła wrzynającymi się w skórę plastikowymi sznurko-kajdankami.

 Wreszcie ich przewodnik odwrócił się do nich przodem przekazując im kartkę, na której było napisane: "Wyciągnęliśmy od niego wszystko co się dało. Ponieważ agenci federalni przejęli śledztwo w sprawie handlu ssakami, przekazujemy go wam. Jest nie groźny". Pager tajemniczego agenta wydał stłumiony odgłos. Agent chwycił go i nic nie mówiąc wyszedł. Nick spojrzał na Lamberta, po czym wzruszył ramionami. Wilk podszedł od tyłu do przesłuchiwanego zwierzęcia, sprawdził jego puls, żył, jeszcze. Powoli rozwiązywał więzy na jego rękach, które okazały się być kopytami. W tym czasie lis oglądał pomieszczenie, szczególnie zaintrygowała go całkiem spora skrzynka zabezpieczona taśmą klejącą z napisem "własność przesłuchiwanego". Odwrócił głowę w stronę Watahy, on kończył swoją robotę. Coś tu nie pasowało, ta cała szopka była dziwnie podejrzana, na dodatek ta skrzynka. Dlaczego nie powiedzieli, a raczej dlaczego nie napisali o niej? Bajer zastanawiał się czy wziąć walizkę, czy nie, aż wreszcie jego partner chrząknął by zwrócić na siebie uwagę. Trzymał, prawdopodobnie jelenia, na jednym barku ponieważ, był nieprzytomny.

-A raz lisowi śmierć.-wyszeptał do siebie Nick i zabrał skrzynkę. Lambert wolną ręką otworzył drzwi na korytarz. Nie było żywego ducha. Policjanci starali się wrócić tą samą drogą, którą przyszli, jednak wszędzie nie było zwierząt. Nawet kiedy weszli do hali gdzie, jeszcze parę minut temu pracowali agenci, teraz nie było nikogo. Lisowi po plecach przebiegł dreszcz. Miał uczucie, jakby zaraz za pleców wyskoczył na nich potwór, duch, opętany ssaka, cokolwiek z jakiegokolwiek horroru. Lambert znacznie przyśpieszył krok, podrzucając przy okazji świadkiem. Policjanci czuli się coraz bardziej osaczeni. Weszli do pierwszego korytarza, schody, coś się ruszyło za ich plecami. Nick zesztywniał. Odbezpieczył pistolet, zrobił mały krok do przodu i nagle odwrócił się celując w pustkę. Zbrojone drzwi za nim same się zamknęły.

-Wynośmy się stąd.

-Yhy.-odburknął Lambert poprawiając jelenia na plecach.

 Wyszli na zewnątrz, padał przyjemny ciepły sztuczny deszcz. Nick podbiegł do radiowozu i otworzył tylne drzwi, przez które Wataha wrzucił ciało.  Odczekali chwilę dla pewności, że on wciąż żyje. Lambert znów sprawdził jego puls,był słabszy.

-Może zdejmijmy mu ten worek, żeby miał czym oddychać.

-No nie wiem.-odpowiedział Nick-Z jednej strony pewnie jest wycieńczony przez kontrwywiad, ale z drugiej czy powinien wiedzieć, gdzie jest i w ogóle?

-Jak już tak bronisz agentów, to czemu zabrałeś walizkę, której nie pozwolili nam brać?

-Ani nie powiedzieli, ani nie napisali, że nie możemy jej zabrać, tak?

-Nick. Nie mam ochoty na żarty słowne.

-Lambert, ja cię proszę nie udawaj debila.-Lis rozłożył ręce, na co wilk lekko przechylił łeb. Zapadła krótka niezręczna cisza. A raczej przerwa w rozmowie, ponieważ deszcz się nasilił i przyjemny dźwięk wody uderzającej o liście, drewno, beton i stal nasilił się.-Kontrwywiad Zwierzostanów, bez żadnych specjalnych zabezpieczeń, ochrony tak po prostu z dnia na dzień przekazuje kogoś twierdząc, że może się nam przydać.

-Może chcieli zrobić to po kryjomu, a w tym czasie gdzie indziej zrobili akcje dywersyjne?

-A walizka? Jeżeli nie chcieli, żebyśmy ją wzięli to czemu jej nie schowali? Dlaczego była na widoku?

-A co jeśli to bomba?- wilk rzucił niby żartem. Ale w momencie obydwaj spoważnieli i spojrzeli sobie w oczy. Bajer machinalnie rzucił z pół obrotu walizkę za plecy, podbiegł do radiowozu i ślizgiem pod nim przedostał się na drugą stronę. W tym czasie Wataha przeskoczył nad maską samochodu. Odczekali kilka sekund. Powoli podnieśli głowy znad auta. Najpierw znad karoserii wyłoniły się ich uszy, potem oczy a na końcu noski.

-Może to jednak nie....-schowali się jeszcze raz dla pewności, bo jak powszednie wiadomo w takich momentach zawsze coś wybucha.

-...Nie, to chyba jednak nie bomba.

-Lambert, jedźmy na komendę. Tam ją sprawdzą.

-Dobra.

-Dobra.

-Czemu na to wcześniej wpadliśmy.

-Po co te nerwy.

-Może to zwykła walizka, którą mieli nam dać tylko nie zdążyli powiedzieć?

-No właśnie.

-Dokładnie.

-Dokładnie.

-Dobra a na serio, który z nas po nią idzie?-spojrzeli jeszcze raz w stronę niewinnie leżącej na mokrym asfalcie walizki.


(Sąd główny Zwierzogrodu 10.00)


 Owalna sala sądu najwyższego była już wypełniona. Z jednej strony, przy małym biurku stojącym znacznie większej i dłuższej ławie siedział Lee Chen. Obok szczura siedzieli jego najbliżsi współpracownicy, czyli jedna czarna pantera w białym garniturze oraz koń o ciemno brązowej maści w wojskowym mundurze. Na barkach miał pozłacane emblematy świadczące o jego randze. Poza nimi przy ławie siedział sztab prawników z największych i najlepszych firm prawniczych na tym kontynencie. Jednym z nich był inny koń, ten był biały. W przeciwieństwie do reszty swoich stronników, nie wykazywał zbytniej pewności siebie i odwagi.

 Z kolei z drugiej strony, przy kolejnej ławie siedział Bogo, znany mu z dawnych przedstawiciel Agencji Federalnej, oraz grupa prawników z sądów wojskowych, którzy mieli pomagać w pewnych kwestiach.

-Jak myślisz?-przedstawiciel agencji był podstarzałą czarną panterą, który poruszał się na wózku. Nosił duże okulary i brązową marynarkę, przez co bardziej przypominał profesora uczelni niż prawnika.

-Moje ssaki poradzą sobie.-zapewnił przyjaciela.





Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone