Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

What a Feast... - Roz. 4 Cz. 3 - 0l-Fox-l0 [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 27 - Za kurtyną - Slowak [Polskie opowiadanie]

    Pierwsza część            Poprzednia część 


(Sala sądowa)

 Za plecami komendanta ciągle ktoś rozmawiał. Dziennikarze, reporterzy i cała ta medialna hołota. Czuł, że atmosfera się zagęszcza, kolejne dreszcze przechodziły po całym jego ciele. Nerwowy nastrój udzielał się wszystkim. Jego przyjaciel z dawnych lat, Martin, czarna pantera na wózku, zazwyczaj opanowany, teraz obracał długopis w palcach szukając spokoju. Pamiętał jak go poznał. To było ponad trzydzieści lat temu, on zaczynał pracę w policji, a Martin był prywatnym detektywem i doradcą prawnym. Pierwszy raz poznał go jak zrobił burdę ówczesnemu komendantowi ZPD. Zarzucał mu nieudolność i korupcję. Że się nie czepiał, przydzielili mu nowego kadeta. No i tak zaczęła się ich współpraca.

 Jego przyjaciel dawno przekroczył sześćdziesiątkę, mimo to nawet nie myślał o pojęciu "emerytura". Kiedy stracił władzę w nogach, zrezygnował z zabawy w detektywa i założył firmę, która łączyła usługi prawne jak i te, które miały w niekoniecznie czysty sposób szukać dowodów.

-Taka rzecz na koniec kariery, nie mogłeś znaleźć nic spokojniejszego Bogo?-zapytał się uśmiechając się szyderczo.

-Uwierz mi, nie. Ty za to nie zamierzasz kończyć.

-No.

-Czy ty nawet po śmierci zamierzasz dalej działać?

-A no. Chociaż Megan, nie pozwoli mu umrzeć. Ty wierz czym ona mnie karmi? Bierze zieleninę, wkłada do blendera, dosypuje Bóg wie jakich ziół i słuchaj korzenie. Rozumiesz? KORZENIE. Potem myśli, że ja tego nie widzę, ale ja widzę, jak wrzuca jeszcze tabletki, zalewa to tranem i miodem. Ale nie normalnym, tylko zaś jakimś eko-zielono-modno-zdrowym czymś, że przez zęby czuje jak mi cały plaster prosto z ula razem z pszczołami przechodzi...-słysząc to bawół musiał coraz bardziej powstrzymywać się od śmiechu, bowiem wiedział, że Martin preferuje całkowicie odwrotny typ kuchni. Aż dziw, że nigdy nie miał nadwagi, może to przez cygara i rzucie tytoniu, albo stres dawnej pracy.

-Dba o ciebie.

-....Ta yhy jasne, co jeszcze. Potem każe mi to pić pięć razy dziennie, PIĘĆ. I jeszcze do posiłków. Ja rozumiem wino do obiadu, na trawienie. A tu ani wina, ani  obiadu, tylko co? Znowu mieszanka czegoś, czego przyzwoity drapieżnik głodujący od tygodni do paszczy by nie wziął.

-Czym, oprócz jedzenia, jeszcze cię katuje.

-Za to ja powinienem ją posłać pod trybunał za zbrodnie wojenne.-machnął mu łapą by nachylił się do niego. Następnie szepnął mu do ucha.-Na spacery, na basen to wyciągnie, żeby ruch, żeby płuca i ręce poćwiczyć, ale wieczorem jak jej proponuje trochę ruchu dla zdrowia, to wiesz co mi mówi? Uważaj na serce. Na serce, całe ciało cierpi, przez jej diety i ćwiczenia, a na koniec żadnej nagrody.-w tym momencie komendant już nie wytrzymał i parsknął śmiechem, klepiąc się po udzie.-Ty się nie śmiej ciebie też to czeka.

-Ja nie ożeniłem się z pielęgniarką.

-Proszę wstać! Wysoki Sędzia wchodzi.-wszyscy spoważnieli i powstali wyprostowani. Sędzią miała być sędziwa koza. Weszła na swoje miejsce, drżącym kopytem otworzyła akta sprawy.

-Proszę zanotować. Sprawa Państwo Zwierzostany kontra Lee Chen, Edward Zachin i Sun Ching. Siódmy września dwa tysiące osiemnastego roku....


(Godzinę wcześniej, limuzyna Lee Chena)


 Długa zbrojona limuzyna jechała autostradą do Zwierzogrodu. Towarzyszyły jej cztery ciężarówki. Agenci federalni mieli za zadnie ochraniać i pilnować go w drodze do sądu. W limuzynie na dopasowanym do wielkości szczura fotelu siedział sam Lee Chen. Oprócz niego siedzieli jego najbliżsi współpracownicy. Edward Zachin był zbuntowanym generałem z Federacji Ssak Xi, pomagał zwalczać wojsko i likwidować konkurencję na północy kontynentu, był koniem po pięćdziesiątce, nigdy nie rozstawał się ze swoim mundurem, zakładał go na każdą ważniejszą uroczystość. Z drugiej strony siedziała łania daniela Anna Ching. Ona z kolei dbała o finanse i relację z mniejszością danieleni w federacji, chociaż tym drugim już dawno przestała się zajmować ponieważ, szybko obrócili się przeciw nim.

-Jakie mamy szansę?-zapytał w ojczystym języku. Chen nie miał zamiaru marnować czasu na zbędne procesy, wolał zostać w swojej rezydencji na skraju morza w jednym z rajów podatkowych.

-Pół na pół.-odpowiedział generał.-Złamali Hassana, naszych agentów odpowiedzialnych za przemyt, zamknęli wszystkie kluby, kilku innych też wpadło.

-Jeszcze sprawa z tym słoniem z giełdy. Nie wiem czy o tym pamiętają, ani czy to wykorzystają, ale w razie czegoś gdyby czepiali się rachunków...nie z tym damy sobie radę.-dodała Sun

-A koroner? Ten królik od antyków?

-Nie żyje, tak jak pan zamówił, ale prawdopodobnie mają jego informację.

-Kurwa. Do czego to doszło, że muszę używać tych plebejskich słów?-wtedy coś sobie przypomniał-Chwila moment, czyżbym przypadkiem nie złożył zlecenia również na Hopps? To zwykła policjantka, ale ambitna i dociekliwa, a na takich trzeba uważać.

-Tu tkwi problem panie Chen. Nie wykonali go. Kontaktowałem się z naszymi przyjaciółmi od tych spraw. Powiedzieli, że....

-No powiedz, że.

-Że ktoś dał jej gwarancję, w wysokości.-przełknął  ślinę i powiedział.-pańskiej głowy.

 Szczur spojrzał na niego z niedowierzaniem. Był jednym z najważniejszych klientów tajnej siatki zabójców, w kieszeni trzymał polityków z połowy świata, bało się go całe podziemie przestępcze. Ale wiedział jedno, że jest kilka ssaków, które może z nim zrobić co chcą. To dało mu do myślenia, jeden z nich był w Zwierzogrodzie. Elementy układanki zaczęły do siebie pasować.

-Sun. Powiedz proszę, czy twoi konfidenci zapewnili naszemu wrogowi numer dwa podróż w jedną stronę?

-Panie Chen. Kontrwywiad Zwierzostanów przekazał go policji w...

-...Zwierzogrodzie.-dokończył Zachin. Lee nie zareagował. Spokojnie nacisnął jeden z przycisków na pilocie, który dotychczas trzymał w kieszeni. Z prawej ściany pojazdu wysunął się mały barek.

-Sun, otwórz najdroższy trunek. Miło się z wami współpracowało.


(W czasie trwania procesu, ZPD)


 Lambert i Nick wjechali do garażu policyjnego. Zanim wysiedli, lis wziął walizkę która dotychczas nie wybuchła, natomiast wilk znów przerzucił przez ramię podejrzanego jelenia.

-Choć do laboratorium, Anna chyba już jest.-zaproponował Nick. Wataha odpowiedział milczeniem i posępną miną. Postanowili w miarę możliwości unikać jakiegokolwiek kontaktu z innymi w drodze do laboratorium. Przeszli koło zaplecza socjalnego i skręcili za rogiem w dół do piwnic. Po paru minutach dotarli do laboratorium. Nick walnął dłonią w drzwi parę razy, co i tak słychać było jak zwykłe pukanie.

-Anna! Jesteś?!

-Momencik.-po chwili w drzwiach pokazała się postać łani w fartuch medycznym i okruszkami ciasta na na nosie.-Niespodziewa......Co ty masz na sobie?-spytała widząc ciało, które Lambert niósł na barku.

-Ktoś ważny. Możesz go zbadać i przywrócić do działania?

-Czy ja ci wyglądam na pielęgniarkę?-wzrok Nicka i Watahy mówił sam za siebie.-Eh, no dobra. Połóż go na tym stole. Ale ktoś mi będzie musiał z nim pomóc.

-Lambert, zostaniesz? Ja w tym czasie przejże tą walizkę.

-Lepkie lisie łapki?

-No, i nie chcę dotykać trupa.

-To trup.-zapytała ze wstrętem Anna odskakując jak jej przodkowie sprzed ewolucji.

-Nie.-powiedział wilk.

-Jeszcze.-dopowiedział lis.

 Gdy laborantka się opamiętała podeszła do ciała. Leżał  na stole, na którym zazwyczaj sprawdzało się rzeczy powiązane ze zbrodnią, lub sekcję zwłok. Druga funkcja nigdy nie napawała ją jakimkolwiek optymizmem, a na dodatek teraz wzbudzała strach. Chwyciła w dwa palce worek, który jeleń miał na głowie.

-Nie chce zejść.

-To podnieś mu głowę.-oświadczył Lambert, sam stał z założonymi łapami. Normalnie ta sytuacja pewnie by go bawiła, ale dzisiaj nie było mu do śmiechu. Anna włożyła racicę pod kark. Podniosła głowę i zdjęła worek.

 Jak przypuszczano wcześniej, było to jeleń. Miało zdecydowanie jaśniejsze futro niż Anna, ale zakrzepnięta krew na jego twarzy sprawiała wrażenie, że głowa pochodzi, od innego jelenia ponieważ, było o wiele ciemniejsza od reszty ciała. Na czaszce miał liczne rany tłuczone, blizny i ślady spalenizny koło oczu, policzków i ust. Jednak najstraszniejszym dla niej było wyrwane poroże, teraz dopiero zorientowała się, że z worka nie wystawały żadne rogi. W miejscu, gdzie rosły rogi, miał dwie całkiem spore dziury, które zostały wypalone czymś tępym. Pewnie nie chcieli, żeby im się wykrwawił. Obróciła jego głowę na bok. Nie miał połowy lewego ucha. Sprawdziła mu puls.

-Lambert, rozetnij mu koszule.-miała złe przeczucia.

 Wilk z łatwością znalazł nożyczki medyczne w jednym z koszyków. Rozciął coś co przypominało wełniany sweter. Jego klatka piersiowa nie była w aż tak złym stanie jak głowa, ale i tak nie wyglądała dobrze. Gołym okiem było widać połamane żebra, obojczyki, wybity bark oraz masa drobnych siniaków i ran.. Łania zrobiła serię głębokich wdechów i wydechów. Sprawdziła puls jelenia, po czym jeszcze raz sprawdziła jego ciało.

-Dobra, bez pomocy medycznej się nie obejdzie. Dzwonię po pogotowie, wezmę Kojoto, żeby go pilnować w szpitalu.

-Ej, słuchajcie.-Odezwał się Nick, obydwoje odwrócili się w jego stronę, jednak go nie widzieli ponieważ schowany była za otwartą walizką. Wyłonił się niepewnie z boku trzymając plik kartek.-Aby pokazać w jak bardzo beznadziejnej sytuacji jesteśmy, powiem to bez ogródek cergieli i ładnych słówek. Jesteśmy w jednym, wielki czarnym odbycie.

-A niby czemu?-zapytała Anna podchodząc do  niego, kiedy zobaczyła zawartość walizki wszystko zrozumiała.-Lambert.-powiedziała łamiącym się głosem.-Musisz to zobaczyć.

 Wilk wręcz podbiegł, po raz pierwszy od krótkiego epizodu w radiowozie jego mina przybrała iny wyraz niż bezduszna ściana. Stanął za współpracownikami, następnie wziął czarną teczkę, która podał mu jego partner.

-Ho Zinh Min. Dyplomata, Delegat rządu na uchodźstwie Zirenii, główny emisariusz ZEKANU.-gdy przeczytał podniósł wzrok znad kartki i spojrzał na jelenia, potem na kartkę, i znów na jelenia. W tym momencie jego mózg doznał wewnętrznej eksplozji i kompletnego załamania ponieważ, nagle wybuchnął śmiechem szaleńca. Wyrzucił teczkę z danymi w powietrze i obrócił się w miejscu ciągle śmiejąc się gardłowym głosem, aż wreszcie kucnął w konice . Łeb schował w dłoniach, skulił się najmocniej jak umiał i częściowo owinął ogonem. Mimo tłumionego przez jego grube, włochate ręce i nogi dało się słyszeć jak jednocześnie płacze i rechocze.

-Yyy Anna, może jego też powinniśmy zawieźć do szpitala?-zaproponował Bajer nie odrywając wzroku od wilka. Jego koleżanka nawet tego nie skomentowała, po prostu wyjęła z fartucha telefon, wybrała numer i zadzwoniła po karetkę.  -A masz jeszcze to ciasto, które jadałaś?

-Jest w szafie w kącie. Częstuj się.

-Dzięki.-lis zrobił parę nieśmiałych korków tył by potem zrobić drastyczny zwrot i odejść jak gdyby nigdy nic.


(Pokój pielęgniarki szkolnej)


 Bogactwo szkoły można poznać po dwóch rzeczach. Czy w męskiej toalecie jest papier, ciepła woda i mydło, oraz czy higienistka jest dostępna cały czas. Jak dotąd, Dre nie miał problemu z brakiem papieru czy środków czystości w łazience, co już świadczyło po wysokim poziomie tej instytucji.

 Sam gabinet pielęgniarki szkolnej był wielkości przeciętnej klasy. Podłoga była wyłożona krystalicznie białymi kafelkami, a na białych ścianach namalowani byli bohaterowie z popularniejszych kreskówek i filmów młodzieżowych. Poza tym, gabinet nie wyróżniał się niczym poza bogactwem asortymentu. Przynajmniej sześć szafek z lekami, kozetki w 3 rozmiarach i inne przyrządy medyczne, których zastosowania nie zna  przeciętny ssak.

 Hiena z Dre weszła bez pukania do środka.

-Prze pani, nagła sytuacja. Julia zdeptała tego małego!

-Nie prawda!-krzyknęła dziewczyna z tyłu.

 Pielęgniarką była stara koza z okularami wielkości jej oczu. Wstała zza swojego biurka i podeszła do nastolatka. Ten zdjął liska z siebie i postawił na ziemi.

-Dobrze, co się stało?-miała przyjemny głos staruszki. Przypominała te wszystkie miłe starsze panie z filmów i bajek. W lisiej dzielnicy nie było starszych osobników. Właściwie jego tata był jednym z najstarszych lisów jakie znał, na pewno starszy jest tylko wielebny i może tata bliźniaków, ten z czarną sierścią, no i może jeszcze Finnick.

-Stanęła mi na ogonie gdy biegłem i przewróciłem się.-powiedział starając się nie urionić ani jednej kolejnej łzy.

-Ojej. Idźcie na lekcje.-powiedziała do hien.-Jakby co was usprawiedliwię. A ty chodź.-machnęła do niego zachęcająco. Dre poszedł za nią przed biurko.-Zaraz cię naprawimy.-powiedziała uśmiechnięta, to spowodowało, że on sam też się uśmiechnął.


(Podziemna tajna baza wywiadu Federacji Ssak Xi)


 Dwa czarne konie w mundurach ostatni raz odczytywały rozkaz. Kapitan wstał i powiedział do syna.

-Tyen, mają Danego. Mają też Mo Zhina.

-Czyli wszystko wedle planu?-odpowiedział kaleka na wózku.

-Teraz czas na ostatnią część planu.-wziął głęboki wdech. To mogła być ostatnia chwila, gdy patrzył na swojego syna.-No to ku chwale republiki.

-Ku chwale republiki.


Następna część


Autor opowiadania: Slowak


Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone