Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

What a Feast... - Roz. 4 Cz. 3 - 0l-Fox-l0 [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 30 - Po czyjej jesteś stronie? cz.1 - Slowak [Polskie opowiadanie]

       Pierwsza część            Poprzednia część 


 ( jedna ze zwierzogrodzkich ulic, 20.30)

 Ostrzał ustał, ściany ciężarówki wyglądały jak sito. Dosłownie, jak sito, powierzchnia była bardziej podziurawiona niż w całości. Zdecydowana większość ssaków nie żyła. Judy czuła narastający ból i chłód. Allandra wyszła już z szoku, jako pierwsza dobyła broni, przygotowała się, że zaraz ktoś otworzy drzwi i ich wykończy. Natomiast Ho Zhin i Dany wstali jakgdyby nigdy nic. Jeleń otrzepał się z kurzu, przeszedł wzdłuż ławy do jednego z trupów i podniósł jego broń.

-"Nadstaw ręce, spróbuje rozwalić kajdanki".-powiedział do konia. Policjantki nie zrozumiały co mówił. Judy doszła do wniosku, że Ho Zhin kazał przygotować broń Danemu do obrony, sama w tym czasie zdarła część rękawa po czym zrobiła sobie z niego prowizoryczny bandaż, który obwiązała sobie bark. Nie miała jak opatrzyć sobie boku, ale okazało się ,że było tylko draśnięcie, bolesne, ale tylko draśnięcie. Dobyła swojej broni i przeturlała się po ichu na drugą stronę i przybrała pozycję bojową pod ławą z drugiej strony.  Panie przygotowały atak krzyżowy, dla potencjalnych napastników. Padł strzał, obie natychmiastowo odwróciły się za siebie. Okazało się, że to tylko Ho ZHin rozkuł Danego i prawdopodobnie przy okazji go ranił, bo agent warknął groźnie, które brzmiały jak jakieś wulgaryzmy. Taki urok ssaków po ewolucji, niezależnie od języka, zawsze wiadomo gdy ktoś przeklina.

-"Kto cię uczył strzelać?"- to było pytanie retoryczne, skala sarkazmu była tak wysoka, że tego konkretnego zdania domyśliły się Allandra i Judy.

-"Jestem samoukiem, od dwóch-trzech tygodni".

-"Skąd wiedziałeś o zamachu?"-Dany od razu przeszedł do sedna sprawy, jednak zaraz potem przypomniał sobie, że wciąż s ą na celowniku. Padł na ziemie, przy okazji jednym kopytem sprowadził dyplomatę do parteru, zabrał największy karabin jaki znalazł oraz założył kilka ochraniaczy na łokcie, kolana. Kamizelka, którą z trudem wyszarpał z nieboszczyka okazała się odrobinę za mała na jego mocno rozbudowaną i muskularną klatkę piersiową.

-"Zobaczysz"-odpowiedział tajemniczo. Pan Minh wstał, poprawił się i skierował się do drzwi. W ręce trzymał pistolet z idealnie dopasowanym kalibrem do swojego rozmiaru  i gatunku.

-Przepraszam panie.-przemówił znów eleganckim tonem. Pchnął jedno z drzwi, jednak te się zacięły. Spróbował otworzyć jej barkiem, jednak każda kolejna próba kończyła się tym, że odbijał się od nich.-"Agencie Chivnai! Proszę otwórzcie drzwi!"

-" Jeszcze czego? Zabiją nas od razu"

-"Zaufaj mi".

-CO, PAN ROBI!?-gepardzica spojrzała na niego szalonym wzrokiem. Widocznie napięcie jaki poprzednie wydarzenia przedarły się przez jej barierę mentalną i powoli zaczynała panikować. Najzwyczajniej  w świecie nie panowała nad sytuacją która robiła się jednocześnie coraz gorsza, coraz bardziej niebezpieczna, coraz bardziej dziwna. Atmosfera strachu i napięcia powoli udzieliła się króliczce.  Pierwotny instynkt kazał jej uciekać.

-Proszę mi zaufać, jestem profesjonalistą i perfekcjonistą. "DANY IDZIESZ?!"-wrzasnął. Koń zaklął, w jednej ręce trzymał karabin, w drugiej mniejszy pistolet maszynowy. Na udach i przedramionach miał jeszcze kawałki pancerza. Bardziej niż do obrony, nadawały się do ataku. Podczas blokowania uderzeń, przeciwnicy będą łamać sobie kości na metalowych osłonach na jego rękach. Wreszcie Dany dał się przekonać, w kuckach podszedł na odległość dwóch metrów od drzwi. Wtedy przyśpieszył, z rozbiegu wykonał kop z pół obrotu. Zbrojone drzwi otwarły się gwałtownie. Moc uderzenie sprawiła ,że odleciały maksymalnie tyłu, odbiły się od bocznej ściany i wrócił na swoje miejsce, jednak tym razem dało się je otworzyć bez problemu. Ho Zhin wyskoczył pierwszy.

-"Witajcie panowie, i pani, która pewnie gdzieś tu jest".

-"Dobry wieczór, panie Ho Zhin."-odpowiedział znajomy głos. Agent nie wierzył w to co usłyszał. Wyszedł jako drugi.

 Przed nimi stał mały oddział agentów wywiadu Federacji.  Za nimi stało niepozorne, sportowe czarne auto. Jeleń witał się z dowódcą oddziału.

-"Kapitan? Ale jak?"-Dany nie wierzył własnym oczom.

-"Długa historia Dany, Tyen ci opowie".

-" Tyen?! Tutaj?"-szyba auta od strony kierowcy opuściła się. Za kierownicą siedział znany mu czarny koń.

-Oooooookej, co się tu wyrabia?-Judy patrzyła na to wszystko szokowana.

-A tak bym był zapomniał.-jeleń odwrócił się do nich przodem.-Przepraszam za góry za całe to zajście, jednakże są sprawy na tym świecie, które wykraczają, z całego  serca przepraszam za ten zwrot, przeciętnym ssakom. Te kilka  chwil w towarzystwie tak miłych i oddanych sprawie pań, były niezwykle interesującą odskocznią od bolączek, które przysparza mi moja misja tutaj.-ten elegancki styl jego wymowy spotęgował zakłopotanie policjantek. Popatrzyły na siebie z wybałuszonymi oczyma potem spojrzały za siebie do ciężarówki pełnej trupów i znów na jelenia.

-CO?

-Jeszcze raz przepraszam, czuję się zobligowany do rekompensaty. A zatem do zobaczenia, paniom.-skłonił się w północnym stylu, czyli złożył kopyta na wysokości serca, opuścił brodę najniżej jak mógł i skłonił się o kilka stopni w dół.

-"Wsiadaj Dany! Nie mamy dużo czasu. Panie MInh"-skłonił głowę mówiąc do jelenia.

-"Szybko Chivnai, zanim zorientują się o co chodzi."- Pociągnął go za ramię do samochodu. Cały oddział rozszedł się na swoje pozycje, lub do pojazdów. Dany, kapitan i jego syn razem z danieleńskim dyplomatą, odjechali z piskiem opon.  Jechali w przeciwną stronę do pierwszego celu podróży.

-Judy, czy my...czy on nas obraził, że jesteśmy pionkami w rękach polityków, czy coś w tym stylu?

-Chyba. Przez jego arystokracki sposób bycia czułam się jak wieśniak.

-No, ja też. Ale był miły.

-Nawet bardzo.-wtedy króliczka zdała sobie sprawę, że za plecami mają tuzin trupów, a dwóch najważniejszych świadków właśnie uciekło w ochronie wrogie wywiadu. Natychmiast chwyciła krótkofalówkę.-Pazurian, wpadliśmy w pułapkę, Ho Zhin MInh i Dany uciekli nieoznakowanymi pojazdami...

-Już o tym wiemy Judy!-krzyknął gepard załamanym głosem.-Nick dowiedział się, że to podstęp od agentów federalnych. Podajce swoje położenie, zaraz po was ktoś przyjedzie. Jesteście całe?! Potrzebujecie pomocy?!-przypomniał sobie o podstawowych pytaniach jakie musi zadać dyspozytor.


(Tymczasem w jednym z samochodów)


-"Czy ktoś mi w końcu wytłumaczy o co chodzi? Czemu współpracujemy z komuchami i...i czemu Tyen prowadzi, skoro jest sparaliżowany od pasa w dół?!"-zapytał oburzony i zły, wyrwał się Ho Zhinowi, który spróbował posadzić go swoją wiotką ręką.

-"Nie byłem sparaliżowany, nigdy nie byłem."-odpowiedział mu jego przyjaciel.-Przykro mi, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale konspiracja tego wymagała.-koń zamarł, opadł na fotel z wytrzeszczonymi oczami. Patrzył w tył głowy Tyena, chciał mu spojrzeć w oczy.

-Przez osiem lat, osiem lat myślałem, że to przeze mnie.

-Nawet jeśli to nigdy nie była by twoja wina.-wciąż mówił do niego odwrócony plecami. Priorytetem była misja, więc musiał skupić się na drodze. Jechał ponad sto kilometrów na godzinę po zatłoczonych ulicach Śródmieścia. Przed akcją dezaktywował wszystkie kamery i foto radary. Przygotował mieszankę nagrań z całego roku, które leciały w centrali dla niepoznaki.

-Jakieś dawne zatargi?-wtrącił się dyplomata.

-Na naszej trzeciej prawdziwej misji, zostaliśmy skierowani to rozbicia bazy separatystów, sponsorowanych z resztą przez ojca Lee Chena.-zaczął Dany. Przerwał mu kapitan, odwrócił się z przedniego siedzenia, tak, że było widać jego całą głowę.

-Pozwól, że ja dokończę. Akcja była czystym samobójstwem. Separatyści od samego początku wiedzieli, że idziemy po nich. Zaminowali wszystkie szlaki, okapali się w górach, skonstruowali prowizoryczne schrony, rozstawili ciężkie karabiny. Mimo to, udało się przebić przy całkiem małych stratach. Uciekali w popłochu, kiedy kolejna stanowisko wybuchło od moździerza. Do centrali zostało dwieście metrów szerokiego wąwozu. Tam  ściany były z granitu, strome, nie zdążyli przygotować ostatniej linii umocnień. Więc polecieliśmy jak głupi przed siebie. Jaki to był głupi błąd. Ich ostatnią obroną były liczne wgłębienia w skale, ale z drugiej strony...

-...Kiedy przeszliśmy wąwóz-kontynuował Dany.- Otworzyli ogień zza naszych pleców. Później wybiegli od przodu. Wzięli nas w ogień krzyżowy, byliśmy jak na talerzu. Dowódca zarządził odwrót. Uciekaliśmy w popłochu, kule latały koło nas.  Co chwilę ktoś padał nieżywy w trawie.-przełknął ślinę.-Dostałem w łydkę, upadłem i nie umiałem wstać. Wtedy Tyen przerzucił mnie przez swoje ramię i wyniósł z tego piekła. Niósł mnie w biegu przez pół kilometra aż do linii okopów. Kiedy już mieliśmy zejść do jednego z nich, dostał odłamkiem w kręgosłup. Stracił władzę w dolnej części ciała.-zakończył swoją opowieść ze zwieszoną głową.Ho Zhin zauważył, że koń patrzył z wyrzutem w stronę kierowcy.

-Wybacz Dany.-rzucił bez emocji.-Ale to było konieczne. Tato, wyjaśnił mu, ja muszę się skupić.

-Dobrze.-No widzisz Dany. Kiedy ty stałeś się legendą i elementem propagandy naszego starego rządu, ja przeniosłem się z Tyenem do wywiadu. Mieliśmy za zadanie zlokalizować centrale  komunistów. No, no i wtedy skontaktował się z nami pan MInh. Zaoferował nam całkiem porządną ofertę.

-Sprzedaliście się!

-Nie nie do końca. Wszyscy przedstawiciele republik zgodzili się na reaktywację Zekanu. Wszystkie tereny, które są etnicznie nasze plus te, na których zwierzęta zasymilowały się, zostaną w naszych graniach. Żadnych reparacji, żadnych wrogów. Nowy start.

-Ale dlaczego? Dlaczego porzuciliście rząd?

-Oszukiwali nas Dany, nie widziałeś tego?-odezwał się młodszy czarny koń.- CO chwilę znikał jakiś oficer. Wyzysk w biedniejszych regionach, połowa budżetu zasilała prywatne konta i firmy członków Hunty. Rząd Danieleni pozbył się komuchów i obiecał pomóc nam pozbyć się Lee Chena, załatwić powrót porwanych ssaków, oraz wprowadzić nas na arenę międzynarodową. Rozumiesz Dany? Pokój, wreszcie pokój, koniec ze stanem wojennym, wolność!

-Uwierzyliście w te bajki? Naprawdę, myślałem, że jesteście mądrzejsi.

-Może i bajki, ale lepsze to niż czekanie na wyrok o rzekomą zdradę.-powiedział kapitan.

-To był prawdziwy powód?

-Tak, to był powód który nas przekonał. Podczas, gdy razem z agentami konstruowaliśmy siatkę szpiegowską w Zwierzostanach, Tyen badał archiwa i konta rządu. Wiedzieliśmy o ich planach.

 Dany był w ciężkim szoku. To czemu poświęcił swoje życie okazało się kłamstwem. Dwa najbliższe mu ssaki, bliższe niż rodzina, właśnie stanęły przeciw niemu. Byli zdrajcami, nawet jeśli rząd był niedoskonały, stał za zbrodniami, oni byli zdrajcami. Może ten wyrok był słuszny, może dowiedzieli się , że kapitan spiskuje z wrogiem federacji. W jego głowie zaświtała myśl. Niepostrzeżenie wyciągnął broń.

-Panie Chivnai?-Ho Zhin pierwszy zauważył co się dzieje i pierwszy oberwał. Koń uderzył go łokciem w skroń, siła ciosu pozbawiła go świadomości. Nie tracąc czasu Dany wycelował w swojego przyjaciela.

-Zatrzymaj się TYEN!-ryknął

-Dany co ty robisz?-kapitan również dobył pistoletu i wycelował w Danego. Typowy odruch wojskowy, najpierw celuj potem pytaj.

-Nie ważne czy rząd jest skorumpowany, jest tyranią, czy kieruje się swoimi celami. Przysiągłem chronić federacje! Walczyć z jej wrogami! Nie pozwolę wam zniszczyć tego co wywalczyli nasi przodkowie tylko dlatego, że obecna hunta podbiera trochę pieniędzy z budżetu.

-Oni kradną prawie jedną-trzecią  dochodów.-zauważył młodszy czarny koń. Wciąż prowadził spokojnie.-Dany, nie jesteś tak głupi, wiem to. Nie zgrywaj scenek.

-Nie zgrywam scenek. Zatrzymaj się w tejACH!- kiedy Dany zajęty był rozmową, kapitan  Zihn Ir Ito, strzelił mu w nadgarstek. Pistolet był przystosowany do warunków wielkomiejskich to znaczy, miał wbudowany tłumik i mały kaliber. Jednak kule kilka sekund po wejściu w ciału eksplodowały żrącym kwasem. W zależności od sytuacji, mogły albo sparaliżować chwilowo części ciała oponenta, lub wyrządzić prawdziwą krzywdę.

-CO ROBISZ?!

-Przysiągłem bronić Federacji Ssak Xi, nie ważne z dobrym czy złym rządem. Poświęcenie naszych przodków nie pójdzie na marne!-ryknął i spróbował kopnięciem wytrącić broń z kopyta kapitana. Celny kopniak w nadgarstek zaskoczył go, Dany zyskał kilka sekund przewagi, na dodatek przyzwyczaił się już do bólu w ręce. Chwycił pistolet w locie, strzelił na oślep i trafił Tyena w kark. Koń wierzgnął i zabrał ręce z kierownicy by odruchowo złapać się za miejsce, w którym czuł niemiłosierny ból. Samochód wpadł w poślizg, ponad-przepisowa prędkość i mokra od sztucznego deszczu ulica, to nie mogło skończyć się dobrze. Pojazd przekoziołkował parę razy. Żołnierze byli przygotowani na różne sytuacje, więc jakoś udało im się ułożyć wewnątrz by przeżyć. Wreszcie auto zatrzymało się na słupie z oświetleniem ulicznym. Stało na jednym boku, a dach mimo wzmocnienia był wgnieciony do podłogi, co skutecznie odgrodziło walczących.

 Dany niezgrabnie wyczołgał się po siedzeniach na zewnątrz, nie zwrócił uwagi na jelenia, mimo licznych odłamków szkła w jego ciele, kolejnym złamaniu kończyny wciąż żył, a raczej trwał w agonii. Agent wyszedł już cały z samochodu, chwiejnie wyprostował, w tym momencie od strony kierowcy wyłoniło się kopyto kapitana. Trzymał pistolet i wpakował cały magazynek pocisków z żrącym kwasem w klatkę Danemu. Niczego się niespodziewający koń spadł na ziemię. W wyniku niemiłosiernego bólu i upadku na twardy beton stracił przytomność.


 (Kilka przecznic dalej)

 


 Na miejscu gdzie doszło do zamachu na transport Ho Zhin Minha zebrało się kilka radiowozów i grupa antyterrorystyczna. Świeżaki zbierały dowody i trzymały dziennikarzy z dala od miejsca zbrodni.

-O co im mogło chodzić?-zastanawiała się Judy. Razem z gepardzicą, która prowadziła nowy radiowóz ponieważ był przeznaczony dla dużych ssaków, wracały na komendę. Nie doznały żądnych poważnych obrażeń, więc mogły same wrócić i spisać zeznania. Co prawda, króliczka czuła lekki ból w boku, ale została opatrzona, a leki miał wkrótce zacząć działać.

-Sama słyszałaś, to coś czego takie szaraki...

-Ej

-...nie zrozumiemy.

-No ale mimo wszystko. Czemu? Mamy wspólnego wroga, Minhowi zależy na tym, żeby Zwierzostany poparły niepodległe państwa w Federacji Ssak Xi.

-Pewnie wie coś o czym my nie wiemy.-zatrzymała się przed przejściem dla pieszych. Właśnie przechodził koń z grupką dzieci, co oni robili na obrzeżach Las Padas o tej godzinie?

-Widziałaś ilu ich było?

-Cała armia, i to cholernie dobrze przygotowana.

-Ale nas oszczędzili. Dlaczego?

-Widocznie mieli powód.



(W międzyczasie Lisia Dzielnica)


 Kamper Finnicka stał mniej więcej w połowie odległości między starymi blokami a mini plażą nad rzeką. W środku lis pustynny razem ze swoim przyszywanym bratankiem Dre grali na konsoli. Zamontowany na jednej ze ścian telewizor odbierał kilka programów przez satelitę, ale głównie służył do rozrywki. Fin zwykle oglądał mecze z Nickiem i jego synem w zajeździe najbogatszego lisa, którego pieszczotliwie wszyscy bez wyjątku nazywali Asfaltem.

 Oba lisy siedziały na jednej dużej pufie, Fin trzymał w zębach tytoniowego skręta własnej roboty i dawał fory młodemu w grze wyścigowej. Każda chwila z nim spędzona, dawała mu całkiem sporo satysfakcji. W całym swoim życiu, mimo wielu okazji, nigdy nie miał dziecka nawet bękarta. Pech i szczęście zarazem. Jednak im bardziej się starzał tym bardziej cieszył się gdy przypadała mu opieka nad Dre.

-NO I WYGRAŁEM!-podskoczył lisek, w locie odwrócił się przodem do fenka.-Jestem, sto, razy, lepszy, od CIEBIE!

-To może mała dogrywka? Ale najpierw zadania ze szkoły.

-Zrobiłem je kiedy tłumaczyłeś Mary jak naprawić kierownicę.

-Zrobiłeś wszystko w pięć minut?

-Raczej niecałe trzy. Większość zrobiłem w szkolę.-Finnick trochę się zmieszał. Mary była ponętną dwudziestoletnią rudą ślicznotką, która nigdy przedtem nie miała okazji być sam na sam z fenkiem. Mógł przysiądz, że trwało to dłużej.

-No dobra, dawaj kolejną mapę.

 Wtedy ktoś głośno zapukał w tylne drzwi.

-Finnick Mendoza?

-MENBWOZ'A!-ryknął. Nienawidził gdy ktoś przekręcał jego nazwisko.

-Czyli jesteś?

-Kto pyta?

-Jestem przyjacielem Nicka. Mam mu przekazać instrukcje co do nowej pracy.-głos wydawał się kobiecy.

-Młody-szepnął do Dre- Tata mówił ci, że zmienia pracę?

-Coś tam mówił, że będzie nam lepiej.

-Dobra.- Lis podszedłbdo drzwi i lekko je uchylił. Momentalnie pczół ból w klatce piersiowej i odpłynął


Następna część


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone