Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Prison Life (cz. 6) - Land24 & Nauyaco [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 29 - Starcie Idei - Slowak [Polskie opowiadanie]

      Pierwsza część            Poprzednia część 


(Szpital 20.00)

 Ho Zihn MInh, jeleń po czterdziestce, ponieważ jak dotąd nie miał partnerki, wciąż wyglądał na wczesnego trzydziestolatka*. Zanim przyjechał do Zwierzostanów, wiedział, że będzie poddany torturom i przesłuchaniu, przygotował się. Jednak to co zobaczył napełniło go wątpliwościami i niepokojem.

 Całkiem ładna łania w uniformie laborantki dusiła, prawdopodobnie policjantkę, która być może miała być jego ochroną. W tym momencie nasuwa się pytanie, komu ufać? Kiedy odezwał się, roślinożerna kobieta odwróciła się w jego stronę.

-Panie Minh, obudził się pan.-powiedziała pełna entuzjazmu.

-Un momento.-powiedział, odwrócił się i odchrząknął parę razy.-Dzień...a raczej dobry wieczór paniom.-przemówił nienagannym Ssakią z nieco archaicznym szlacheckim akcentem.-Czy mógłbym jakoś pomóc w waszej....sprawie?-nawet nie starał się kryć zdziwienia. 

 Gdy Anna skupiła się na nim, Allandra dostała chwilę na oddech i przeanalizowanie sytuacji. Jednak czas na analizę poświęciła na gwałtowne i zdecydowane zrzucenie z siebie koleżanki. Łania z hukiem wylądowała obok niej na podłodze. Gepardzica nie zamierzała być dłużna, fakt, że były koleżankami jakoś wcale jej teraz nie przeszkadzał. Teraz to ona siedziała na niej na wysokości splotu słonecznego, dociskając kolanami jej łopatki do ziemi.

-Alla..Hugh.-nie zdążyła nic powiedzieć. Gepardzica wykonała szybki skręt tułowia by następnie z zamachu uderzyć ją w ten przydługi pysk. Nie wiedziała jaka siła w niej drzemie, gdy twarz Anny zetknęła się z pędzącą niczym kometa pięścią gepardzicy, cała głowy łani poderwała się do góry kierowana siłą uderzenia lekko w lewo. Parę dużych kropli krwi wylądowało pół metra od jej twarzy, jednak więcej krwi, choć i tak nie dużo, zostało na futerku Allandry. Anna leżał nieprzytomna z rozłożonymi racicami. Policjantka ciężko oddychając powoli wstał trzymając łapę na odcinku lędźwiowym, wciąż czuła ból po krześle. 

-Przepraszam, ale......czuje się pośrednio winny temu całemu...zajściu.-wtrącił nagle Ho Zihn.-Czy mógłbym jakoś pomóc lub wynagrodzić pani..

-Momencik.-powstrzymała go łapą. Oparła się o ścianę i pochyliła do przodu, następnie zaczęła dyszeć, musiała poczekać, aż zejdzie z niej adrenalina.-Raz...dwa...-szepnęła do siebie. Na "trzy" wyprostowała się i odwróciła się w stronę rozmówcy.-Nic się takiego nie stało, nie jest pan niczemu winny, a poza tym jestem panną.

-A, dobrze wiedzieć.-jeleń podszedł do niej.-Zaprawdę, wasza kultura traktowania poszkodowanych w szpitalach jest dość nietypowa, że tak powiem.

-Nieeeeeee, gdzie tam.-gepardzica próbowała nieco rozluźnić napięcie uśmiechem, miłym głosem i odwracaniem uwagi od truchła łani.-To tylko, taka sprzeczka między przyjaciółkami.-spojrzała niepewnie na Annę. Z jej nosa i ust płynęło kilka stróżek krwi, które łączyły się przy pokaźnej czerwonej kałuży. Odruchowo spojrzała na swoją dłoń, ukradkiem wytarła ją w spodnie na wysokości uda.

-Domyśliłem się.-powiedział obojętnie patrząc na ciało leżące koło łóżka.-Bardziej miałem na myśli, dlaczego po badaniach zostawiono mnie z rozpiętą koszulą.

-Badaniach?

-Czułem, że ktoś przesuwa czymś po mojej klatce piersiowej, nie zamierzam ukrywać, było to, przyjemne uczucie.

-Pewnie ktoś zapomniał to poprawić.-Próbowała odwieźć go od tego tematu, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążyć.

-A nią, coś zrobimy?

-Nie, niech sobie odpocznie, ciężko pracuje na co dzień.

 Policjantka wmawiała sobie, że kryzys zażegnany, teraz wszystko może iść tylko w dobrą stronę. Jednak opatrzność czuwała, czuwa i będzie czuwać. Do pokoju weszli Nick i Judy. Kątem oka widziała, jak króliczka opada w dół po tym jak podskoczyła by otworzyć drzwi.

-PrzyjeaAAAAAAnna nie żyje!-krzyknął Nick.

-AAA!-wrzasnęła Judy widząc kałuże krwi, która teraz była naprawdę duża, wypływała z niej mała stróżka, która płynęła gdzieś pod łóżko szpitalne.-CO TY JEJ ZROBIŁAŚ?!

-To nie moja wina! Ona wcale nie żyje! Znaczy się ten no, żyje!-lis podbiegł i kucnął przy łani. Przyłożył palce do tętnic szyjnych by sprawdzić puls. Kolejne sekundy minęły w absolutnej ciszy, w miarę jak Nick nie znajdował pulsu, jego uszy podnosiły się a futro sztywniało. Uszy Judy opadły, a Allandra zmarła ze strachu. Nie dość, że jest uważana winną śmierci Marty, teraz można ją było wsadzić do więzienia za morderstwo.

-Żyje.

-Uff.

-Kamień z serca mi spadł.-powiedziała gepardzica.-Co chcieliście powiedzieć?

-Nick zajmij się nią.-rozkazała Judy.-Dostaliśmy sygnał, że furgonetka opancerzona z obstawą przyjechała po, po pana.-spojrzała na jelenia. Ten spojrzał na zegar, wiszący na ścianie nad drzwiami.

-O ile mi wiadomo, proces już trwa. Zatem mamy spore opóźnienie, nic to. Panno...-spojrzał w oczy Allandry, po czym lekko się odsunął od niej gdyż zdał sobie sprawę, że obydwoje stali bardzo blisko siebie.-...czy mamy dość czasu, bym mógł ubrać strój godny sądu najwyższego?

-Jak najbardziej, pańskie ubrania są złożone za tym całym ustrojstwem, rozłoży pan parawan i się przebierze.-odpowiedziała niespeszona.

-Czy to moje ubrania?

-Z pana walizki.

-Świetnie. Przepraszam.-powiedział, przechodząc okrakiem nad ciałem Anny. W czasie ich krótkiej rozmowy, Bajerwoi udało się ułożyć łanię w bezpiecznej pozycji i częściowo zatamować krwotok z nosa i ust, wykładając je chusteczkami i watą, która akurat leżała w jednej z szafek. Judy wskoczyła na łóżko i ściągnęła do siebie gepardzicę chwytając ją za ramię.

-Coś ty zrobiła?-szepnęła prosto do jej ucha.

-Trochę za mocno prowokowałam ją do zaangażowania się w związek z tym jeleniem.

-Co? Ale czemu?

-Od razu widziałam, że podoba jej się. Ośmieliłam się go dotknąć i wtedy przywaliła mi krzesłem w plecy.

-Wow, wow, wow.-króliczka odsunęła się od niej ze zdziwieniem na twarzy, ale i uśmiechem bo brzmiało to równie niedorzecznie co śmiesznie.-Nasza cicha Anna zdzieliła cię krzesłem?!

-Ta!-parsknął Nick.- I co jeszcze?

-Rzuciła mną o podłogę, aż prawie dostałam wstrząsu mózgu i zaczęła mnie dusić.-tłumaczyła się poirytowana.-Chcecie dowodu?-odwróciła się do nich plecami i rozpięła swoją kurtkę, a następnie zdjęła podkoszulkę. Rzeczywiście na jej plecach widać ślady prostokątne czerwony pasy zostawione przez nogi krzesła. Judy stała bliżej, więc dostrzegła czerwone plamy na jej krtani, pasowały do kopyt Anny. 

-To co wierzycie?

-Czekaj muszę się dokładniej przyjrzeć tym śladom.-powiedział lis zapatrzony w półnagą sylwetkę Allandry.

-Nick? Serio? Serio?-skrytykowała go jego partnerka. Allandra była do tego przyzwyczajona, nic sobie z tego nie robiąc zaczęła się po protu ubierać. Choć mimo wszystko miło było usłyszeć coś w tym stylu, zwłaszcza, że nie była już taka młoda. Jednak ten sekret trzymała dla siebie.

-Starałem się jak tylko mogłem by nie podsłuchiwać waszej konwersacji.-Mo Zihn wyłonił się za zasłony. Widok był, zwłaszcza dla pań i gejów, oszałamiający. Ten wcześniej pobity wychudły jeleń był teraz kimś więcej.

 Dumnie wyprostowany, klatka piersiowa, choć pewnie obolała, dumnie wypięta do przodu. Aksamitnie, jednolicie czarny garnitur. Wystający nieskazitelnie biały kołnierz koszuli kontrastował czernią jego stroju. Pod szyją miał prosty czarny krawat. Na palcach, które u wszystkich kopytnych zwierząt powstały z deformacji racic, miał pozłacany sygnet z jakimś symbolem. Na barkach miał naszywki, jak oficerowie w wojsku, były zrobione z równie ciemnych jak jego garnitur czarnych nici oraz równie białych co koszula. By namalować jego portret wystarczyły by trzy kolory. Biały, czarny i jasnobrązowy, czyli kolor jego skóry.

 Mimo pozornej skromności jaki prostoty, jego wygląd sprawiał wrażenie niezwykle atrakcyjnego i pociągającego. Jednakże stylu  i elegancji, który były głównymi fundamentami tego oszałamiającego efektu, dopełniały kolejno, elokwencja, styl wypowiedzi oraz charakterystyczny, seksowny północny akcent arystokraty.

-Czy wszystko gotowe? Nie chciałbym, by zbrodnicza działalność Lee Chena, jak i jego sprzymierzeńców trwała ani jedną niekonieczną chwilę dłużej.

-Ależ oczywiście.-pierwsza otrząsnęła się Judy. Sama nie umiała wytłumaczyć co było w nim takiego magnetyzującego, ale czuła to.- Transport już czeka. Będziemy pańską ochroną, sir.-dodała po chwili.

-Świetnie, zatem.- spojrzał na drzwi. Policjantki poszły za nim.

-Nie czekajcie na mnie, poczekam, aż przyjdzie ktoś mnie zastąpić przy Annie.-Nick rzucił przez ramię sarkastycznym tonem.

-Fajnie.-odkrzyknęła Judy wychodząc na korytarz.

-Judy!

-Co!

-Judy? Serio? Serio?-próbował naśladować jej głos. Na ten żart, ona przewróciła oczy i lekko zdenerwowana trzasnęła drzwiami.

-Szczwany lis.


 Policjantki odprowadziły Ho Zihna do windy.  Judy nie musiała podskakiwać do przycisku, ponieważ jeden znajdował się na jej wysokości. Jedyne co mogli teraz robić to czekać. Jeleń kierując się iście dworskim wychowaniem spróbował zabawić panie rozmową.

-Jak długo wasz rząd walczy z Lee Chenem? Pytam z ciekawości, gdyż nie przypominam sobie bym miał okazję gdzieś przeczytać czy też usłyszeć o krokach jakie podjęła policja i agencje bezpieczeństwa Zwierzostanów.

-No w sumie to zajmujemy się tym od niecałego tygodnia.

-Oo, takie sukcesy w tak krótkim czasie?-zabrzmiało to nieco cynicznie. W tym momencie otwarły się drzwi windy, cała trójka weszła do środka. Musieli zjechać do podziemi, gdzie znajdowały się parkingi dla karetek. Rozmowę kontynuowała Allandra.

-W zasadzie nie zajmowaliśmy sprawą handlu zwierzętami. Mieliśmy swoje sprawy, jednak dostaliśmy kilka wytycznych z góry, że mamy się przyjrzeć sprawie morderstwa pewnego maklera giełdowego, a potem, no cóż jakoś tak wyszło, że Lee Chen był w to zamieszany.

-Gdyby nie Dany pewnie nic byśmy nie zrobili.-wtrąciła nagle Judy- On chyba jest z tego samego kraju co ty. W sensie z Federacji Ssak Xi, najważniejsze informacje i dowody mam od niego. Jemu trzeba zawdzięczać ten sukces.

-CHWILA!?-Ho Zhin wierzgnął i cofnął się gwałtownie w wyniku czego uderzył plecami o ścianę windy.-Ten Dany...on jest królikiem, tak?

-Nie, to koń. Chyba nie mieliście okazji się poznać, albo coś się panu pomieszało po tym co panu zrobili.-zasugerowała króliczka. W oczach jelenia zobaczyła paniczny strach. Błyskawicznie chwycił ją i przycisnął do ściany. Ponieważ zrobił to delikatnie i ostrożnie Judy domyśliła się, że coś jest nie tak.

-Anthony Biergiewski. Królik taki jak ty. Specjalista od wyceniania dzieł sztuki, kulturoznawca i historyk. Miał bardzo ważne informacje o kontach tego friggine malitie SZCZURA!-ze stresu i złości, zaczął mówić w ojczystym języku, prawdopodobnie były to przekleństwa.

-Dlaczego tak boisz się Danego, przecież macie wspólnego wroga?-zapytała Allandra

-Ale stoimy po dwóch stronach barykady, Zekan to organizacja, która chce podziału Federacji Ssak Xi na niezależne państwa, to moja dodatkowa misja w Zwierzostanach. Staram się o uznanie jej na arenie międzynarodowej. A co do naszego agenta. On stoi po stronie hunty, chce utrzymać federację.

 Wtedy otworzyły się drzwi, zjechali na sam dół. Ich oczom ukazał się podziemny parking. Trzy opancerzone ciężarówki czekały na nich. Jako eskorta były tu jeszcze ciężarówki policyjne z innych komisariatów, radiowozy i policjanci na na motorach. Na oko około pięćdziesiąt zwierząt.

 Minh wziął głęboki wdech i uspokoił się. Znów był opanowanym dyplomatą.

-No cóż, widać dane mi jest spotkanie z mym wrogiem.-chyba powiedział to, żeby dodać sobie otuchy, albo była to zapowiedź, że zamierza zrobić coś nie do końca dobrego.

 Wyszedł pierwszy. Szedł między dwoma rzędami SWATów w stronę najbliższej ciężarówki. Dwójka wilków otworzyła opancerzone drzwi. Jeleń z daleka dostrzegł, że wśród uzbrojonych ssaków w pancerzach wystaje jeden łeb konia. Zaklął pod nosem po czym odważnym, pewnym krokiem wskoczył do środka.

-Witam panów.-powiedział eleganckim tonem. Następnie spojrzał na Danego Chivnaia. Był skuty, ale miał wrażenie, że to go nie powstrzyma.

-Dany Chivnai.-dalej kontynuował w ich języku-Komandos, agent wywiadu w służbie Federacji i rządu wojskowego.-w miarę jak mówił, koń powoli podnosił łeb. Wreszcie spojrzeli sobie w oczy. Dany ożył, płomień złości, pogardy, zemsty napędzał go niczym reaktor jądrowy.-Sługus zbrodniczego reżimu tyranów.

 Mężczyzna zerwał się z miejsca. Jeden  z łańcuchów, który trzymał go przy ścianie najzwyczajniej w świecie pękł. Dowódca oddziału, który siedział z jego prawej strony również wstał chcąc go powstrzymać, ale Dany odchylił głowę w przeciwną stronę by potem rąbnąć go swoją czaszką w jego. Policjant pod wpływem uderzenia przewrócił się i wypadł z ciężarówki, na jego hełmie dało się zauważyć wgniecenie po uderzeniu. Natomiast z głowy danego popłynęły stróżki krwi. Cały oddział poderwał się i wycelował w konia. Jednak on zastygł w miejscu. Był  o pół głowy wyższy od Ho Zihna.  Jeleń stał niewzruszony całym zajściem. Wciąż patrzyli sobie w oczy.

-Ho Zhin Minh. Arystokratyczny, działacz Zekanu. Dyplomata, minister gospodarki, finansów, spraw zagranicznych i wewnętrznych Republiki Daieleni. Zwykły....-Inny policjant chciał ogłuszyć go karabinem, jednak on zdążył się odwrócić i obezwładnić go w dwóch płynnych ruchach. wyrzucił jego broń na zewnątrz. W międzyczasie dowódca otrząsnął się z szoku.

-Czyli panowie się znacie. Świetnie, pozabijacie się jak skończymy z Lee Chenem, okej?

 Obydwoje odpowiedzieli mu milczeniem. Usiedli na ławkach po przeciwnych stronach mierząc się wzrokiem.

-Jak myślisz, pozabijają się?-spytała Judy.

-No.-odpowiedziała gepardzica.


(W tym samym czasie w jednej gdzieś na oddziale dla poszkodowanych)


 -I jak Anna?-Nick i Anna siedzieli na dużym łóżku szpitalnym. Anna miała zszyte obie wargi, przestrzeń między dziąsłami a ustami wypchana była watą i gazami ze środkami bakteriobójczymi. W nosie miała dwie chusteczki i plaster w miejscu gdzie knykcie z pięści Allandry zerwały nieco naskórka z jej pyszczka. Brakowało jej jednego trzonowca.

-hakoś-lekarz powiedział, że cudem nie odgryzła sobie języka, poza tym dolna szczęka przesunęła się tylko trochę, więc można było ją nastawić ręcznie.

 Niespodziewanie telefon Nicka zadzwonił.

-Poczekaj chwilkę.-lis zeskoczył na ziemię i oddalił się w kąt.-Halo.

-Panie Bajer, to ja agent Smith. Proponowałem panu pracę w agencji federalnej. Miał pan dać mi odpowiedź.

-A tak, rzeczywiście zapomniałem, pan Smith. Tyle ostatnio się dzieje, ale tak przemyślałem sprawę, chętnie przyjmę tę pracę.

-Świetnie, kiedy nasz konwój ochronny przyjedzie i odbierze świadka, będzie pan mógł odłożyć odznakę. Proszę jutro zgłosić się  w urzędzie miasta. Niech pan powie, że musi pan załatwić pilną sprawę z wydzierżawieniem terenu miastu.

-Konwój właśnie pojechał, więc wszystko załatwione.-powiedział uradowanym głosem.

-Słucham? Konwój jest dopiero w drodze.-Nick zastrzygł uszami.

-To pułapka.-powiedział bardziej do siebie niż do rozmówcy.-Judy.-natychmiast się rozłączył. Sięgnął po krótkofalówkę, chciał się z nią skontaktować, ale była już poza zasięgiem. Spróbował dodzwonić się telefonem, ale ona nie odbierała. Generalnie wyglądało to źle, czas działał na jego niekorzyść. Wybrał numer na policję.

-Tu Komenda Główna.....-zaczął Pazurian swoim słodkim głosem.

-Pazurian! Konwój, którym jedzie Judy, Allandra i ten jeleń to pułapka!-wykrzyczał niemal histerycznym głosem.

-O mój Boziu....-gepard skomentował to z odczuwalnym nawet przez telefon strachem. Czas uciekał.


(W furgonetce konwoju 20.13)


 Stalowa kabina, w której siedziało prawie dwadzieścia dużych ssaków i jedna królica, podskakiwał nerwowo w miarę, jak kierowca przyśpieszał. Wewnątrz panowałaby grobelna cisza, gdyby nie dwa ssaki z północy, które kłóciły się zażarcie od kiedy ruszyli z podziemnego parkingu szpitalnego. Jeden ze SWATów który trochę znał Jelwe, język którym posługiwano się w Federacji Ssak Xi, starał się na bieżąco tłumaczyć ich dyskusje

 Dany zarzucał Ho Zihnowi zdradę federacji, działalność wywrotową, współpracowanie z komunistami. Z kolei jeleń  atakował swego przeciwnika w dyskusji, wypominając mu ciemnotę umysłu, chorobliwą ksenofobię, nacjonalizm i bycie, jak to ujął "lokajską lizodupą hunty wojskowej". Oczywiście kłótnia ta nie odbyła by się bez wulgarnych sformułowań, oraz wszelakich przekleństw. W miarę jak kłótnia robiła się coraz ostrzejsza, panowie nieznacznie zbliżali się do siebie. Wreszcie w przypływie gniewu zerwali się z ławek. Jednak nikt nie reagował, ponieważ to powtórzyło się już parę razy. Dowódca z wymienionym hełmem zaczął ich uspokajać, ale nawet nie wysilił się wstać.

-"...A żebyś zdechł królewiczu wyzyskiwaczu chędo...."-Dany ciągnął tę walkę, mimo, że pojedynki na argumenty nie były jego mocną stroną. Był inteligentnym i sprytnym agentem, ale bitwa słowna z Ho Zhin Minem należało do jednych z najcięższych batalii w jego życiu. Wolałby drugi raz znaleźć się na platformie wiertniczej i użerać się z najemnikami Lee Chena. Mimo to nie dawał za wygraną, zwycięstwo albo śmierć.

-"Mamy pół minuty"-powiedział niespodziewanie Ho Zhin spokojnym głosem.

-"Nie wymigasz się od tego co sam zacząłeś".

-"Nie rozumiesz?!"

-"Myślisz, że mnie zmylisz? Nie ma opcji"

-Ej panowie! Siądźcie na dupach i zamknąć mordy!-wrzasnął ktoś z drugiego końca pojazdu.

-"Dany. To pułapka. Dwadzieścia sekund".-jeleń stawał się coraz bardziej nerwowy. Odruchowo zaczął tupań nogą o podłogę.

-"O czym ty mówisz?"

-"Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, a twoi przyjaciele to moi przyjaciele. Piętnaście sekund"

 Dany zaczął podejrzewać, że coś tu nie gra, rzeczywiście wszystko szło zbyt prosto. Musiał zaryzykować i mu zaufać. To tajemnicze zdanie, które przed chwilą powiedział, miał wrażenie, jakieś dziwne uczucie, że będzie musiał zakopać na chwilę topór wojenny.

-"Dziesięć"

-"Co robić?"

-"Usiądź."-obydwoje usiedli spokojnie.

-No wreszcie skończyli się drzeć.-rzucił ktoś z ochrony, kilku kolejnych się zaśmiało.

-"Dany Chivnai. Padnij!"-jeleń i koń natychmiast rzucili się na podłogę i rozpłaszczyli się najbardziej jak mogli. Obydwaj zakryli uszy i osłonili głowy rękami. Jednak nic się nie wydarzyło.

 Wszyscy spojrzeli na tę dwójkę.

-A ci co?!-powiedziała Judy. Jednak po chwili zrozumiała. Pociągnęła za rękaw Allandrę, gdy sama zeskakiwała na podłogę.

 Jej uszy zadrgały. Coś ugryzło ją w bark, a potem mocniej w biodrze. W ostatniej chwili  znalazła się na podłodze. Kątem oka ujrzała jak cały oddział umiera. Ich ciała tańczyły w morderczym tańcu, kule miały pół cala średnicy, poszatkowały wóz na sito. Dwadzieścia rosłych ssaków, tryskających chmurkami krwi, po kolei padały  nie żywe.



Następna część


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone