Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Dzień, w którym Cię zabraknie - Roz. 26 - Po nitce do... sznura - Ślązak Grzesiek [Polskie opowiadanie]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 1 Cz. 5 - Definicja słowa rozpacz) - Michael Lught [Opowiadanie]



***
Wrzask budzika przeszywa całe mieszkanie. Wtorek zwiastuje cienki pas światła padający na moje oczy. To dziwne, budzę się i nic nie pamiętam ze snu. Zawsze zapamiętywałem swoje sny. Teraz mam pustkę w głowie. Nic nie pamiętam. Mięśnie mam wiotkie. Gorzej niż w nocy. Co to za hałas. A to budzik. Mały, czerwony, metalowy budzik na drewnianym stołeczku. Jest zaledwie dwadzieścia centymetrów ode mnie. Jednak nie mam siły go wyłączyć. Czemu dałem ten stołek z lewej strony łóżka. Chyba tylko po to, by utrudnić sobie zadanie. Wszak jestem praworęczny. No dalej odrobina napięcia mięśni. Achhh, czuję jak każde włókno powoli sprężynuje jak sznurek naciągany między dwoma drzewami. Krople potu ciekną mi po czole. Achhh, jest! Udało się! Jest. Gdy tylko pozbyłem się uporczywego dźwięku moja ręka jak wypuszczona z dłoni guma trzykrotnie razy szybciej schowała się pod kołdrę. Jednak coś mi się nie zgadza. Za ciemno tu trochę. Może to nadal sen? Zatykam nos by sprawdzić czy mogę tak oddychać. Jednak wciągnięcie powietrza do płuc jest nad wyraz trudne. Czyli to nie sen. Gdy śnimy można oddychać z zamkniętym nosem. Tak samo potwierdza to niezmieniająca się gwałtownie godzina na zegarze na ścianie przy drzwiach wyjściowych. Ale co ja widzę. Jest 4:45! Czemu ustawiłem budzik na tak ranną godzinę? Może jeszcze uda mi się zasnąć. Nic dziwnego ze snu nie pamiętam. Spałem około czterech godzin. W tym czasie zdążyłem mieć zaledwie dwie lub trzy fazy REM, czyli snu głębokiego. Z reguły ma się tych faz około 5. Jestem taki zmęczony. Kolejny dzień przed tobą, Bajer. Muszę wstawać. I tak już nie zasnę. Przynajmniej na spokojnie się przygotuje na przyjęcie tego dnia.

Odbijam się z łóżka. Moje nogi mają w sobie teraz taką nie moc, że omal co się nie przywitałem czule z podłogą. Rozprężam mięśnie nóg. Małe szybkie wymachy na boki. Po rozruszaniu tejże jak ważnej części ciała mogę ze spokojem udać się do łazienki bez ryzyka zaliczenia jak to w mowie potocznej gadają tzw. rychłej gleby. Muszę się umyć. Ściągam swoje ubrania od góry w dół. Powinienem je poukładać. Ale istnieje powiedzenie ,,Jeżeli możesz zrobić coś jutro to zrób to jutro". Nie ważne. Po prostu się wymyje. Chyba już nie robiłem tego tak długo jak ile czasu zajęło promykom słońca oświetlić ssacze padole w całości przez godzin tuzin po czternaście. Co ja mówię. Nick, nie łatwiej było powiedzieć, że tydzień? A właściwie raczej pomyśleć.

Stoję obok wanny. Dokładnie analizuje wzrokiem każdy centymetr jej wypukłości. W końcu się decyduje i hop! Wskakuję. W pierwszym momencie ogarnia mnie straszliwy chłód w każdym punkcie, gdzie moje ciało dotyka jej brzegów. Jest to przeze mnie jednak przerwane. Odkręcam prysznic. Lubię to uczucie. To uczucie jak każda mała ciepła kropelka życiodajnej cieczy rozlewa się, pokrywa każdy fragment mojej skóry pod futrem. To uczucie jak krople wody... jak przedzierają się przez futro. Jest to naprawdę wspaniałe. Zawsze zastanawiałem się co by było, gdybym nie miał futra? Co bym odczuwał gdy krople przeźroczystej cieczy uderzały by o ciało. Nie mam pojęcia. Ulgę i rozkosz kąpieli przerwał mi jednak pewien mały szczegół, który zauważyłem na swojej ręce. Aż się dziwię, że to jeszcze widać. Achhhhhh... Jaki ja byłem... jaki... jaki głupi. Nadal pewnie jestem, ale nie aż tak. I po co ja to robiłem. Chyba tylko po to... Po to by w nawet przyjemnej chwili nie mógł zapomnieć o swojej zmarnowanej przeszłości. Te dwa małe symbole na mej lewej ręce są nadal świeże mimo lat...

Robi mi się trochę słabo. Zmęczenie daje się we znaki. Położę tylko na chwilę głowę na wannie. Na brzegu. Zamykam oczy. Nie mogę teraz usnąć. Powstrzymuje się... jednak nie dam rady. Moje oczy są zamglone. Widzę tylko rozmazane zarysy wanny. Na krawędzi wanny udało mi się dostrzec pudełko. Skąd one tu? Małe zielone pudełko. Pomalowane w zielone wzory w różne odcienie zieleni, dając tym samym wrażenie ich wypukłości. Na środku pudełka widnieje owal koloru białego z czerwoną cienką obwódką. Sama obwódka jakby zlewa się z zielenią pudełka powodując, że nie są jasne jej granice. Na środku dziwny, czarny napis. Moje zmęczone gałki oczne powoli podążają szlakiem tego napisu od lewej do prawej w celu jego odczytania. Nie jestem pewien co tam pisało. Napisy były wyraźne, ale jakieś dziwne. Nie wiem na czym takowa dziwność miałaby polegać. Były dziwne. Jednak odczytałem napis w miarę poprawnie. Było tam napisane: STRUNOWIEŻY. Co to miało by znaczyć, tego nie ogarniam. Potrzepałem na boki głową i podniosłem ją. Okazało się, że pudełeczka nie było. To był mikro sen. Kolejny znak jak bardzo brakuje mi odpoczynku. Będę musiał kończyć już chyba kąpiel, bo się jeszcze w wannie utopię.

Powoli wszedłem na krawędź wanny i zeskoczyłem na miękki brązowy dywanik. Na szybko się wytarłem i ubrałem. Po tym wszystkim obróciłem się w stronę łóżka. Kusi mnie, żeby jeszcze pospać. W końcu nawet jeszcze na polu widać najjaśniejsze gwiazdy, ale zbyt bardzo się boje, że się nie stawię na czas do pracy. Szybko wbiegam do kuchni. Może śniadanie mnie postawi na nogi. Chęć spożycia posiłku jest taka u mnie wielka, że mimo zmęczenia odzyskałem część siły. Dziwne trochę. Jedna z tych rzeczy, które zostały nam po przodkach. Głód. Jeden z czynników hamujący rozwój cywilizacji. Sprawia on wielki problem. Niestety pewnie nigdy się go nie pozbędziemy. Może i dobrze. Musielibyśmy być robotami, żeby zostawić głód w niepamiętnych odmętach historii. Jednak, czy zmiana fizycznego ciała ssaczego na maszynę jest dobra? Czy naprawdę my tego chcemy? Pewnie wielu nie. To nie przyniosło by nic dobrego. Kolejny łatwy sposób na manipulacje ssakami. Zaprogramować ich tak, by słuchali. Bezsens z punktu widzenia moralności. Zero wolnego słowa. A gdyby wszyscy myśleli jednakowo to nie byłoby nikogo kto by ich mógł przystopować. W dodatku jeden błąd jednego polityka w takiej sytuacji jest równy błędowi na skale światową. Dlatego, że nikt by mu nie zaprzeczył. Dopóki wszystkie ssaki będą myśleć indywidualnie to ten świat będzie miał jeszcze jakąś nadzieje, znaczenie, sens.

Achhhhhh znowu to samo. Po co to robisz? Nick, weź i żryj to co masz na talerzu zamiast w myślach gadać do siebie jakieś dyrdymały, których i tak nikt nie chce pewnie słuchać. Świata sam nie zmienisz, a na pewno nie całodniowym myśleniem o tym co lepsze, a co nie... Ale czy na pewno pojedyncza jednostka nie może zmienić tego świata? Nie ważne. Zwyczajnie coś zjem. Wszystko co udało mi się znaleźć to zamrożone borówki i trochę chleba. I ja, aktywny ssak na służbie mam na tym wyżyć? Kiedyś to się jadło. Pamiętam. A potem się tyło i tyło i prawie zdechło na cukrzyce. Ironia. Teraz jem za mało i mam niedowagę. Ciekawe. Jedz Nick to co masz i idź do tej roboty.

Rozmroziłem jagody i położyłem na chlebie. Może średnio to wygląda, ale chyba lepsze to od starych krakersów nad lodówką. Gdy wkładam mój nędzny posiłek do ust nagle jeden mały kawałek chleba upada mi na ziemie. Momentalnie odkładam kanapkę i podnoszę z ziemi ten duży okruch. Nie wiem czemu, ale całuje go. Cccz... Czemu? Czemu to zrobiłem? Już tak nie robię chyba od 20 lat. Czemu akurat teraz to zrobiłem. To był odruch. Nie mam pojęcia czemu... Na chwilę zastygłem. Tak...Przypomniałem sobie. Stare wspomnienia. Nie! Koniec rozpamiętywania przeszłości! Przestań! Stop...

Po spożytym posiłku położyłem się na łóżku i zacząłem przeglądać tablet. Ni się nie obejrzałem, a tu już jest prawie siódma. Muszę już iść. Ubiorę się i wychodzę...

Ten jeden mały krok dla lisa, a jak wielki dla ZPD. Właśnie dom opuszcza jeden z najlepszych policjantów w tym mieście!

Pół godziny później...

Witaj praco. Nadchodzę.

- Siema Pazurian!

- Cześć Nick. Widzę, że dzisiaj dobry nastrój?

- Jak zawsze.

Dobry nastrój. Tak. Przynajmniej na zewnątrz. Powoli wchodzę do sali głównej. Otwieram drzwi i patrzę, a tam nikogo nie ma. Nikogo poza Bogo i Judy. O czymś rozmawiali. Może uda mi się coś dowiedzieć.

- Witam szefciu. Cześć Judy.

- Bajer! Tylko nie szefciu!

- Dobrze Szefuniu.

Na twarzy Bogo pojawił się wyraźny grymas, jakby tłumiony krzyk. Jego mina była tak komiczna, że prawie się roześmiałem. Ledwo udało mi się ukryć uśmiech na twarzy.

- Cześć Nick. Szefie? Mam wyjaśnić Nickowi to...

- Nie, sam mu powiem.

- Co takiego macie mi ciekawego do powiedzenia? Z niecierpliwości drżę!

- Słyszałeś o tym co się stało tej nocy?

- Tak owszem. Dobrze, że nie miałem wtedy nocnej zmiany w pana zamysłach.

Szef mocno zacisnął zęby z gniewu.

- Możesz nic nie mówić. Judy może jednak Ty mu wytłumacz. Ja już nie mam do tej istoty siły.

- Tak szefie. Nick chodzi o to, że z jakiegoś powodu władze miasta zakazały nam pracy nad tą sprawą z nocy.

- Ale jak to?

- Nie przerywaj mi proszę. Szef mi powiedział, że pozwoli mam się "wepchać" ze śledztwem w to, ale po kryjomu.

- Serio szefie! Pan łamie prawo! O coś nowego!

- Nie tak głośno.

- Nie musi Pan mówić szeptem. Na korytarzu jest tylko Pazurian.

- Chodzi o to, że ja to robię dla dobra śledztwa. Niedopuszczenie was do sprawy było by głupie. Zwłaszcza, że Judy jest tak dobrą policjantką .Nawet najlepszą na komisariacie.

- A ja?

- A Ty jesteś dodatkiem do pakietu.

- Szef ma poczucie humoru. Cały dzień pełen nowych rzeczy!

- Morda! Chodzi o to, że będzie tu mała kontrola i na pierwszy dzień śledztwa nie dam rady was po cichu włączyć do sprawy. Zaczniecie robotę jutro. Dzisiaj odbędziecie zwykły rutynowy patrol na wschodnich obrzeżach miasta.

- Dobra Szefuniu. Zrozumiano.

Chwyciłem Judy za rękę, całkowicie odruchowo. Gdy wychodziłem Szef zdążył jeszcze krzyknąć.

- Nie mów mi szefuniu!

- Dobrze zatem. Tak się stanie jak rozkażesz mój Lordzie.

- Coś ty powiedział! Powtórz końcówkę!

- Ładnie ubranie. Takie są w modzie.

- To mundur!

Szybko oddaliłem się ciągnąć za sobą Judy i zawarłem drzwi.

-Nick, czy mógłbyś mnie puścić?

Teraz dopiero do mnie dotarło co robię. Gwałtownie odskoczyłem i wypuściłem jej dłoń z moich łap.

- Nick... Wszystko w porządku?

- Tak Karotka. Po prostu jakoś dzisiaj jestem rozkojarzony.

- To jak w porządku, to dobrze. Jak myślisz, przyłapią Bogo na tym, że my bierzemy udział w tej sprawie?

- Prędzej to on ich z gniewu by rozszarpał.

- Dlaczego oni nie chcą nas do tak ważnej sprawy dopuścić? Głupotą jest nie wezwanie nas do tej sprawy po tym, co zrobiliśmy.

- Tak, zgadzam się. Zwłaszcza, że sprawcą to jakiś dziwny, niski ssak w białej masce. No ale to jest sprawa na jutro. Teraz może zajmijmy się patrolem.

Co im strzeliło do głowy? Co oni kombinują?

Tak się zamyśliłem i zagadałem, że nawet nie zauważyłem jak Karotka zdążyła już wejść do naszego radiowozu.

- No Nick, śmiało. Weź się nie guzdraj!

- No dobra już idę.

Bardzo mi ta śmieszna sytuacja poprawiła humor. Jak najszybciej zarwałem się z miejsca i podbiegłem do otwartych drzwi samochodu.

- Głupi królik.

- Głupi lis.

- Dobra to od czego zaczynamy?

- Najpierw jedziemy na ulice pamięci Little Big Horn.

- Dobra, komu w drogę temu w... Co to?

- Co?

- Mam dziwne przeczucie. Coś właśnie się złego dzieje.

- Co takiego. Naprawdę? Lisy tak mają?

- Niektórym ssakom jeszcze zachował się szczątkowy szósty zmysł.

- Cały się trzęsiesz? Co się dzieje, Nick?

- Mam silne dreszcze. Włosy mi się jeżą. Co do cholery jest nie tak? Judy ruszaj prędko, ale nie na ulicę pamięci Little Big Horn.

- Ale to nie zgodne z trasą.

- Nie ważne. Szybko jedź w drugą stronę.

Judy szybko i nerwowo wetknęła kluczyki i odpaliła wóz. Pędziliśmy jak szaleni, a uczucie, które przeszyło mnie na wylot ani na chwilę ni ustawało. Po pewnym czasie. Zauważyliśmy to... Kawałek dalej, jakieś 500 metrów od komisariatu na ulicy Hemingway'a. Młoda samica kojota lat na oko 16, stała przy krawędzi mostu. Był to smutny obrazek. Niebo było szare, a na horyzoncie zbierało się na deszcz. Dookoła szare ulice przecinające bladą zieleń traw. Trawa pełna małych błyszczących kropelek rosy. Tuż przy moście stał stary budynek kina. Pomalowany z boku w całości na szaro. Mimo, że przednia jego ściana była pomarańczowa to ten blady pomarańcz tonął w szarości okolicy. Warstwa chmur była tak gęsta, że tylko pojedyncze strumienie blasku przebijały się przez nie. W okolicy nie było żadnej żywej duszy. Poza nią. A co najciekawsze to kolory jej ubrań były tak bardzo jaskrawe, że wydawało się, że została jakby wyróżniona na tym tle. Jakby namalowana, by przyciągać uwagę. Jakby zrobić zdjęcie tej scenerii można łatwo by pomylić zdjęcie z obrazem.

Jej cele były niemal jasne. Siedziała na barierce mostu przy samej krawędzi i patrzyła w dół. Co mogło doprowadzić tak piękną i uroczą istotę do takiego stanu? Cała drgała. Nie była jeszcze zdecydowana by to zrobić. Bała się.

- Judy, szybko... zadzwoń po karetkę. Ja z nią pogadam. Ty zostań w aucie.

- Nick, ale ja wiem jak się odchodzić z ssakami w takiej sytuacji. Byłam do tego szkolona!

- Żadne szkolenie nic Ci tu nie da. To co tam mówią... To co tam mówią to jedne wielkie kłamstwo.

- Jeśli tak uważasz to idź do niej tylko szybko! Oby nic biedaczce się nie stało!

- Nic jej nie będzie. Dzwoń już! I proszę uspokój się. Mówisz tak bardzo zdenerwowanym głosem.

- Dobrze idź już.

Z całych sił podbiegłem go niej tak szybko, jak tylko mogłem. Jakieś pięć metrów od niej zatrzymałem się i podszedłem do niej spokojnie.

- Czemu siedzisz tu sama?

Ewidentnie nie chciała rozmawiać. Trzymała ręce zaplecione i opuszczone. Bardzo się bała. To było niesłychanie wyraźne. Rzuciła we mnie wzrokiem błękitnym jak ocean podkrążonym okiem. Potem cały czas patrzyła się w dół. Bałem się podejść bliżej, więc robiłem to małymi krokami. Gdy byłem od niej gdzieś około dwa i pół metra ona obróciła się do mnie.

- Niech Pan mnie zostawi... proszę... to nie ma sensu. Niech Pan idzie.

- Dlaczego chcesz to zrobić.

- Proszę... Proszę mnie zostawić.

Nabrałem pewności siebie i podszedłem nieco bliżej. Oparłem się o barierkę na której siedziała.

- Nie chcesz tego zrobić, prawda?

- Chcę.

- Jakbyś chciała to byś już to zrobiła.

- Bo jestem taka słaba, że nie mogę się odważyć.

- Wiesz, mnie na przykład ciężko by się było odważyć usiąść tak na samemu krawędzi barierki mostu i to jeszcze w taki bardzo wietrzny dzień.

- Proszę Pana... Pan myśli, że mnie pan przekona takimi tanimi chwytami psychologicznymi? Mnie już badało paru takich od wariatów. Mieli mi pomóc. Pogorszyli tylko wszystko.

- Jak masz na imię?

- Sarah, ale... Czy to ma jeszcze jakieś... Jakiś sens... znaczenie?

- Słuchaj Sarah, póki jeszcze nie jesteś tam dziesięć metrów niżej, to pewnie tak.

- Pan sobie ze mnie żartuje! Proszę odejść.

Zaczęła płakać. Zakryła twarz rękoma i zgięła głowę do samych kolan. Była tak smutna... Płakała. Bardzo gorzko. To nie jest zwykły płacz. To był bardzo wymuszony płacz, ale za razem szczery. Musiała wcześniej już tyle płakać, że teraz już nie ma na to siły. Szybko przestała upuszczać łzy.

- Nie żartuje sobie z Ciebie. Ja... Ja po prostu Cię rozumiem i chcę Ci pomóc.

- Jak Pan może mnie rozumieć? Jak?!

- To teraz nie jest ważne. Ważna teraz jesteś Ty. Ile masz lat?

- 17.

- Ile żyją przeciętne ssaki. Takie typowo twojego wzrostu?

- Nie wiem 70 lat?

- 85 lat. Odejmij od tego 17.

- 68.

- Tyle masz lat jeszcze przed sobą. Możesz wiele jeszcze w tym życiu osiągnąć. Ja wiem, że to co teraz powiem jest głupie. Wiem, że dla Ciebie to kompletny nonsens, ale kiedyś będzie lepiej. Po każdej burzy wychodzi słońce. Nawet po tej najdłuższej nastaje ład.

- Ale... Jak może być lepiej?

- To dziwne, ale to prawda. Prawda nie zawsze musi być dla nas oczywista. Kiedyś będzie lepiej. Zawsze można coś zrobić. Nigdy nie jest za późno. Zadam Ci teraz takie osobiste pytanie. Nie obrazisz się?

- Jak ma się obrazić na kogoś prawie trup?

- Prawie... Czy chciała byś mieć dzieci?

- Zawsze marzyłam o córeczce. Nadała bym jej na imię Ania...

- Jeżeli to zrobisz nie będziesz mogła tego cofnąć. Odbierzesz nie tylko życie sobie, ale też Ani, bo jeśli umrzesz to ona nigdy się nie narodzi.

- Pan nie rozumie! Ani nie będzie!

- Dlaczego. Nie wykluczaj tego póki...

- Ona nie żyje!

Nastała cisza...

Lekki podmuch wiatru ją rozproszył...

Oblał moje policzki...

Cóż ssak może...

Jest nędzny przy tym żywiole...

Życiu...


***
Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught
Korekta: _NG_

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone