Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Cause I've been thinking - Cz. 2 - Kit Ray & Coat Wreck [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 19 - Trochę rozrywki - Slowak [Polskie opowiadanie]




***
(Dom rozpusty - burdel 12.00 Stara Sahara)

 Wnętrze sklepu doskonale udawało lumpeks. Używane ubrania wysiały wszędzie, pachniały tanią chemią i mydłem. Kolorowe kartki z koślawo napisanymi mazakiem cenami wisiały co kilka rzędów. Nick wiedział, że w wejściu zamontowane były wykrywacze metalu które dawały sygnał do centrali. Do policjantów podszedł  starszy gepard w roboczych ubraniach w okularach i z lekką nadwagą. Czerwona bawełniana koszula w czarną kratkę miała kilka łat na łokciach i ramionach, natomiast spodnie miał trochę workowate i zrobione z lnu.
- As-salam Hassan. - przywitał się Nick. - Interes się kręci skoro przytyłeś.
- Ostatnio coraz więcej zwierząt potrzebuje używanych ubrań, ale komendanta głównego posterunku policji Zwierzogrodu, bym się tu nie spodziewał. - spojrzał na niego z podejrzeniem.
- Spokojnie Hassan, jesteśmy czyści i w prywatnych sprawach. - gepard odburknął coś. Podszedł do Bogo. Obmacał go, bawół poczuł, że w rękawie miał ukryty wykrywacz fal. Odsunął się i uśmiechnął się szyderczo.
- W jakich "prywatnych sprawach". - zapytał.
- Komendant ma pewne problemy... kiedy razem z żoną... po portu, nie może. - powiedział Nick.
- Uuu... ciężka sprawa, małżeństwo bez miłości i pożądania. - lis szturchnął szefa, żeby zareagować.
- Tak. W tym wieku...
- Rozumiem.
- Nie nie. Ja daję radę tylko, że albo z żoną, albo w ogóle bo samemu to już nie wypada. - powiedział jednym tchem widzą litość na twarzy geparda. Próbował mówić z sensem ale mu nie wychodziło.
- Aaa. Rozumiem
- Znaczy wie... - gepard uciszył go podniesieniem ręki.
- Mężczyzna ma swoje potrzeby, które trzeba zaspokajać, żeby nie zdziczeć. Jakieś szczególne życzenia co do pani,pana?
- Kobieta, normalna.
- Szefie spokojnie ja to załatwię. Hassan, znajdzie się jakaś gibka gazela, najlepiej jak najbardziej podobna do Gazeli?
- Mam takich trzy. - odpowiedział śmiejąc się. W międzyczasie Nick dał znak komendantowi.
- Jest jeszcze jedna sprawa, prywatna.
- Oczywiście. - gepard i bawół odeszli parę kroków.
- Chciałbym, żeby mówiła po naszemu. Żona zawsze jakieś czułe słówka mówiła i jakoś tak przyjemnie było. - udawał zakłopotanie.
- Coś się wymyśli. To zupełnie normalne, żeby komendant słyszał jakie niektórzy mają życzenia! - krzyknął z oburzeniem i zaskoczeniem. - Potem pannom trzeba trzy razy więcej płacić!

 Za ubraniami były drzwi. Wyglądały jak zwyczajne drzwi do składzika, bo to były drzwi do składzika. Cała trójka weszła do środka, Bogo odmierzał czas, mieli jeszcze pięć minut. Hassan otworzył skrzyknę z bezpiecznikami i wcisnął guzik. Podłoga zadrżała.
- Co się dzieje? - zapytał przestraszony bawół.
- Zejście służbowo-inicjacyjne. Normalne wejście jest z drugiej strony budynku. - podłoga zjechała w dół, ściana przed nimi była atrapą która otworzyła się jak podwójne drzwi. Na końcu krótkiego było przejście do klubu. - Nick. Ty też chcesz się odprężyć?
 To była pułapka. Nick bywał tu kiedyś często. Zwłaszcza na przepustce. Dwóch policjantów w takim miejscu, to już było podejrzane, nie miał wyboru. Powtarzał sobie, że odkąd ma Dre nie będzie trwonił pieniędzy na głupoty, tym bardziej teraz. Z drugiej mógł stąd nie wyjść żywy.
- A masz kogoś dla mnie?
- Młoda dziewczyna w wieku studenckim z biednego powojennego kraju, to co robi robi z pasją. - wyrecytował głosem sprzedawcy. - Pustynna.
 Lis spojrzał na zegarek. Cztery i pół minuty.
- Dobra ile płacę?
- Ściągnąłeś komendanta. - klepnął Bogo po ramieniu. - Masz ją gratis, wiesz gdzie iść. A ty i ja, możemy stać się naprawdę dobrymi przyjaciółmi wiesz?
- Yhy. - mruknął ponuro. Szli między podestami dla tancerek. Leciała jakaś egzotyczna muzyka, w powietrzu więcej było oparów z narkotyków niż tlenu. Ale atmosfera była miła. Naturalne skalne ściany przyozdobione baldachimami i gobelinami. Na podłodze leżały kolorowe dywany grubsze niż jego kopyta.
 Tancerkami były głównie antylopy, gazele, gepardzice albo lwice. Przepasane były prześwitującymi płachtami lekkiego materiału ozdobionymi złotem.
- Niech się nie boi. Tu wszystko legalne.
- Serio.
- Dostają wypłatę, mają własne mieszkania życie. Ale wszyscy żyjemy razem w tej naszej społeczności.
- I pozwalacie innym patrzeć na wasze kobiety, wy? Dźeriidźi?
 Dźeriidźi byli liczną grupą etniczną żyjącymi na południowej części Archipelagu Kłowym. Przez lata odgradzali się od innych, nawet teraz słynęli ze swojego konserwatyzmu, lekkiej ksenofobii i ortodoksyjności.
- Może nasze dziadki. Ale świat się zmienia- mówił Hassan. Usiedli przy barze. Długi blat wykonany był z ciemnego drewna. W pewnych odstępach stały małe beczułki z winem, za plecami barmana, stały duże beczki z winem ułożone w wyżłobieniu skalnym.
- Kal'ep- krzyknął gepard. Barman, inny gepard w etnicznym sięgającym ziemi ciemnym płaszczu nalał panom dwie lampki różowego wina.
- Musisz chwilę poczekać, Bogo. Twoja dziewczyna się szykuje.
- To naprawdę wszystko legalne? - wciąż grał głupiego, chyba mu wychodziło skoro Hassan dalej gadał.
- Nie jest zabronione.
- Aaa. Jak długo to już działa?
- To przesłuchanie? - zapytał odruchowo sięgając ręką za plecy gdzie miał schowany pistolet.
- Bardziej ciekawość. Odkąd zacząłem pracować w policji nigdy nie słyszałem o tym miejscu. - szybko wytłumaczył.
- Nie reklamuje się zbytnio. Dlatego chodzę w używanych ciuchach. - zaśmiał się - Poza tym dyskrecja to sprawa honoru, moi ludzie i klienci to rozumieją.
- Wydaję mi się, że też to rozumiem.
- Cieszę się, że to słyszę. O, za chwilę będziesz miał wywiad na wyłączność z Gazellą. - klepnął go w ramie i wskazał na sobowtóra znanej piosenkarki. Miała na sobie te same ubranie w których zazwyczaj "oryginalna" występowała na scenie. Komendant nie mógł w to uwierzyć. Ukradkiem spojrzał na zegarek. Półtorej minuty. Musiał więc szybko znaleźć się z nią sam na sam i przekonać ją do zeznań. 
 Gazela zachęciła go machnięciem ręki, Hassan poklepał go popędzając jednocześnie. Przeszli kawałek do ciężkich drzwi. Za nimi był dość szeroki korytarz, co kilka metrów po obu stronach były drzwi, nie trzeba było być geniuszem by wiedzieć co było za nimi. Bogo i gazela weszli do jednego z pokoi. Duży pokój z wielkim łożem i baldachimem. Kobieta delikatnie pchnęła bawoła na nie. Był w pozycji pół- leżącej, gazela usiadła na wysokości jego pasa. Jednak nie było czasu na przyjemności, komendant złapał ją z tyłu głowy i przyciągnął do siebie, tak jakby miała całować go po szyi.
- Rozumiesz co do ciebie mówię. - szepnął jej do ucha.
- Tak. - powiedziała głosem bardzo podobnym do znanej piosenkarki.
- Słuchaj, jestem z policji. Przyszedłem cię stąd wyciągnąć.
- Tak, proszę mam dość tego miejsca. - zaczęła się trząść, jej głos się załamał. - Zrobię wszystko co trzeba. Cokolwiek. - Odsunęła się gwałtownie, rozpięła mu rozporek.
- Nie!
- Ale czemu, przyszedłeś mnie uwolnić.
- No właśnie. Potrzebuje twoich zeznań. Znasz te zwierzęta, pamiętasz kto odwiedzał to miejsce.?Inne dziewczyny wiedzą coś więcej?
- Kilka moich koleżanek obsługiwało jakichś ważnych klientów. Aaa... a, wczoraj przyjechały nowe, kilka saren.
- Będziesz zeznawać?
- Wszystko, tylko mnie stąd wyciągnij! - Bogo spojrzał na zegarek.
- Okej. Już dobrze. - uspokajał ją. - A teraz. - podał jej mikrofon i poprawił ukrytą kamerę. - Przedstaw się i opowiedz co wiesz.

(Tymczasem w mobilnym centrum dowodzenia)

 Grupa agentów federalnych siedziała w opancerzonym wozie. Za chwilę kamery i podsłuchy miały zacząć działać.
- Szefie, zaczynamy za dziesięć sekund. - poinformował jeden z nich. Szefem był ten sam wilk, który przesłuchiwał Judy na komendzie. 
- Panowie, znacie szczegóły operacji. Im mniej będą o niej wiedzieli tym lepiej.
- Kamery działają.

(A u Nicka, dwie minuty wcześniej)

Lis czekał na jednym z wielu za dużych czerwonych fotelów. Miały bardzo przyjemne obicie, można było na nich usnąć. Przed nim stał szklany stolik, a na nim mały pusty kieliszek. Zamówił coś lekkiego i małego dla niepoznaki. Cały czas nerwowo patrzył na zegarek, miał nadzieję, że ta lisica okaże się przydatna i pomoże w składaniu zeznań, może nawet wiedziała coś więcej? A przy okazji...
 Podeszła do niego. Była o niecałą głowę niższa niż on, miała lśniące brązowo-żółte furo i duże niebieskie oczy, rzadkość. Gdy szła do przesady machała puszystą kitą i delikatnie bujała biodrami. Jedyne co na sobie miała to wytarte jeansowe biodrówki, i prostą czarną bieliznę.
- zapytała uwodzicielskim tonem. Miała północno-wschodni akcent. Prawdopodobnie pochodziła z Lwerii, państwa sąsiadującego ze Zwierzostanami i Federacją Ssak-xi. Było więc bardzo możliwe, że Lee Chen rozszerzył swoją działalność na inne kraje. To mógł być dobry trop.
- ZI. (tłumacz aktywowany)
- Zna pan lwiryjski? - zapytała znów uwodzicielskim tonem z domieszką podziwu.
- Troszkę. - spojrzał na zegarek, półtorej minuty na zabranie ją w ustronne miejsce i zebranie zeznań zanim wparuje tu cała reszta. - Pośpieszmy się, mam mało czasu.
 Pogładziła go ręką po brodzie i policzku, i odeszła. Kiedy szła odwrócona plecami, podniosła rękę i kiwnęła palcem zachęcając go by za nią podążył.
- Pamiętaj, masz syna, nie spieprz swojej wizy...a zresztą. - powiedział sam do siebie.

Nie musieli daleko iść. Parę metrów dalej był wolny pokoik. Ciasne pomieszczenie z dużym, miękkim materacem i czerwoną lampą. Oba lisy był już w środku, ona zamknęła drzwi. Zdjęła biodrówkę i popchnęła Nicka na łóżko. Niezauważalnie i cicho położył koło nogi łóżka swoją broń.
- Słuchaj - mówił w jej języku. - Jestem tutejszym policjantem, jestem po to, żeby...
- Ta. Lis policjant. -  weszła na łóżko i uklęknęła. Powoli na czworakach zbliżała się do niego, on się cofał. W końcu doszli do ściany. - Wybacz kochaniutki, ale nie lubię gierek.
- To nie są gierki, ja. - pocałowała go. Lewą łapą pogładziła go po twarzy, zjechała swoimi delikatnymi palcami na jego pysk, potem brodę i szyję. W tym czasie prawą wsadziła mu pod koszulę. Nastał ten moment, w którym Nick, mimo wszystkich wysiłków przegrał. Pomyślał "jechać''. Przeturlał ją na plecy, teraz on był na górze. Zaczęli się namiętnie całować, po chwili lisicy udało się ściągnąć z  niego koszulę. Nawzajem gładzili się i głaskali po ciele, a czas już dawno minął. Ukryte kamery nic nie dawały, bo wszystko zasłaniała rzucona koszula, ale czułe nowoczesne mikrofony nagrałyby wiele, gdyby Nickowi nie zaświeciła się lampka w głowie. Przerwał w dość obiecującym momencie, już widział rozczarowanie "koleżanki".
- Słuchaj. - powiedział stanowczo. - Nazywam się posterunkowy Nicolas Bajer. Jestem tu, żeby cię stąd wyciągnąć.
- Ta, jasne - powiedziała sarkastycznie. - Mówiłam ci, gierek nie lubię, a ty. - rozmarzyła się - Dawno nie miałam takiego klienta.
- Możesz... Poczekaj. - Wstał z niej i sięgnął po koszulę, chciał jej pokazać odznakę.
- Rozumiem, jesteś zmęczony życiem, stres cię zżera. - mówiła lisica, obejmując go w pasie i przymilając się do jego pleców. - Jesteś bardzo spięty, choć wymasuje cię a potem...
 Policjantowi w końcu udało się znaleźć odznakę. Jednak jak to zawsze w życiu bywa, jak skończy się jeden kłopot, zaczyna się drugi. Po aktywacji kamer, komendant i on mieli dwie minuty na wyciągnięcie informacji od swoich panienek. Zegarek pokazywał, że czas minął. Na korytarzu było słychać tupot stóp ochroniarzy i krzyki.
 Jeden z nich wpadł do ich pokoju.Był tygrysem i nie miał na sobie żadnej odzieży ochronnej, ale miał sporą strzelbę. Lis susem skoczył po pistolet, wycelował w głowę, posłał jedną kulę. Tygrys padł nie żywy. Lisica z krzykiem skuliła się zasłaniając rękami część swojego ciała. Nick powoli wstał, ubrał koszulę i wyciągnął odznakę.
- Mówiłem, jestem z policji. - patrzyła na niego z nie dowierzaniem. - A teraz wybacz, ale muszę was uratować. - Wybiegł na korytarz, lisica usłyszała znajome krzyki ochroniarzy, zobaczyła jak Nick strzela w lewo i w prawo, a potem gdzieś biegnie.
- Raz trafił się lis. I musiał w takim momencie przerwać.
Poczuła jak robi się jej gorąco. W powietrzu zaczął kłębić się dym. Kaszlnęła. Nick znów do niej przebiegł.
- Jest kłopot.

(Tymczasem na ulicy)

Grupa policjantów otoczyła budynek. Lambert i Marta, w starym dobrym uzbrojeniu SWAT, pilnowali tylnego wyjścia. Po chwili, krótkofalówka Watahy zachrzęściła.
- Grupa uzbrojonych ssaków próbuje uciec dwie minuty od was na północny-wschód. Trzy, cztery duże ssaki z bronią automatyczną.
- Zrozumiano. - odpowiedział.
 Szybko zajęli swoje pozycje. Wilk schował się za metalowym śmietnikiem.
 Z osobnego budynku, który stał na rogu ulicy obok pół- legalnego zamtuzu, pozornie spokojnym krokiem wyszła grupa zwierząt. Kilka tygrysów i lampartów. Pod kurkami mieli ukryte kamizelki kuloodporne i broń. To była przednia straż, która miała osłaniać Hassana.
 Marta posłała krótką salwę pod ich nogi.
- Stać! Jesteście otoczeni! - Jak to zawsze bywa w takich chwilach, odpowiedzieli ogniem. Mieli zmodyfikowane karabiny szturmowe z poprzedniej wojny. Dlatego Lambert i Marta byli w dość beznadziejnej sytuacji. Po początkowym zamieszaniu, Dźeriidźi sformowali szyk obronny. Ktoś włamał się do samochodu, odpalił go i ustawił jako osłonę, podobnie zrobiono z okolicznymi śmietnikami, wystawami czy stolikami z sąsiedniej restauracji. Goście zostali zagonieni do środka budynku, kiedy jeden z oprychów pilnował zakładników, trzech kolejnych wybiło okna restauracji, po chwili zaczęli strzelać.
 Podsumowując, dwóch policjantów zamiast otoczyć tych złych, znaleźli się pod ostrzałem krzyżowym.
- Do wszystkich jednostek! - krzyczał wilk do krótkofalówki - Ściągnęliśmy ich uwagę, podejrzanych jest około dwunastu, są uzbrojeni i prawdopodobnie Hassan jest gdzieś w śród nich. I najważniejsze, wzięli zakładników z restauracji obok.
- Przyjęliśmy. Helikopter jest w drodze.
 W pewnym momencie, jego partnerka rzuciła granat dymny. Czekała z nim na odpowiedni moment. Teraz kiedy udało jej się na nowo wprowadzić zamieszanie w szeregach wroga, policjanci przeszli do małego kontrataku.
 Lambert niepostrzeżenie zdjął dwóch którzy strzelali z okien restauracji, w tym samym czasie Marta prowadziła ciągły ostrzał w kierunku samochodu. Robiła nieregularne przerwy między seriami różnej długości w różnych kierunkach, zmieniając swoje miejsce położenia. Dzięki temu ich przeciwnicy musieli skupić się na obronie i zrezygnować z jakichkolwiek prób ataku. Trzy tygrysy na początku dały nabrać się na sztuczkę z zmianą regularności ostrzału. Zamiast dwóch sekund przerwy, było pół sekundy. Dwóch pierwszych padło martwych z podziurawionymi głowami, a trzeci skręcał się z bólu, dostał odsłonięte miejsce nad kamizelką oraz odstrzelono mu ucho.
- Zabraniam wam ginąć jak idioci! - Hassan próbował ratować siebie i swoje ssaki. Jednak kiedy zobaczył jak kolejny debil dał się nabrać na sztuczkę, stracił nadzieję. Tamten chłopak był nowy, nie wytrzymał napięcia, strzelał tam gdzie policjantki już dawno nie było. Teraz leżał z przestrzeloną klatką piersiową.
 Lambert schował się znów za ścianą. Mimo strat, przestępcy wciąż mieli przewagę, na dodatek cofając się ze swoich pozycji przegrupowali się ponieważ dotarło wsparcie z innej części dzielnicy.
- Gdzie jest wsparcie?
- Musieliśmy skierować część sił na obrzeża dzielnicy. Jest ich więcej niż przypuszczaliśmy!
- Co!? - skulił się kiedy seria kul skruszyła część muru. - My tu zginiemy!
- Najgorzej ma Komendant i Bajer. W środku za chwilę będzie naprawdę niezły burdel.
- Ale, czemu jak!?
- Mają granaty zapalające, a straż dostała powiadomienie o pożarze w tym budynku. CIEKAWE CO SIĘ TAM WYDARZYŁO!?



Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone