Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 20 - Nóż w plecy - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
(Gdzieś, nie wiadomo która godzina)

 Był w ciemnym pomieszczeniu, ktoś nerwowo często oddychał. Jego wzrok powoli przystosowywał się do ciemności. Dany siedział ze skutymi za plecami rękami, kajdanki dodatkowo był zahaczone o jakąś rurę. Przed oczami przeleciały mu mroczki, wciąż czuł ból z tyłu głowy. Tym kimś, kto nerwowo oddychał była ta mała dziewczynka którą zabrał razem z Marii. W tym pomieszczeniu jej nie było, musieli ich rozdzielić, pewnie dlatego mała się tak bała.
- Hej Eli.
- Dany? - zapytała drżącym głosem. - Ty żyjesz! - krzyknęła radośnie.
- Tak, żyje. Co się stało? Możesz mi opowiedzieć?
- Wtedy, jak wyszedłeś, przyjechały jakieś zwierzęta i włamały się, i porwali nas znaczy złapali nas mnie i Marii, ją gdzieś zabrali, a potem mnie też gdzieś zabrali...
- Ale jak się tu dostaliśmy? W ogóle gdzie my jesteśmy? - przerwał jej.
- Nie wiem.
- Coś musisz pamiętać? Jak nas tu przywieźli? - próbował dowiedzieć się czegokolwiek, uczono go jak zdobywać informacje.
- Jak już leżałeś założyli nam worki. A potem chyba jechaliśmy jakimś samochodem, albo ciężarówką. To była chyba mała ciężarówka. Worki zdjęli nam dopiero jak nas tu przynieśli.
- Świetnie. - powiedział przez zęby.
- Czemu mówisz świetnie skoro nie jest świetnie?
- Bo to pomaga się uspokoić. - starał się utrzymać dobrą atmosferę. Bycie w małym pomieszczeniu ze spanikowanym dzieckiem mogło być dla niego gorsze niż tortury.
- Dany?
- Co znaczy tak? - poprawił się szybko i uspokoił ton głosu.
- Co z nami będzie?
- Chodź do mnie.
Dziewczynka w przeciwieństwie do niego nie była niczym skrępowana. Podeszła do Danego i objęła jego ciało. Agent miał związane ręce, ale miał długi pysk, więc przytulił ją do siebie całą swoją głową, jak to zazwyczaj robił konie podczas przytulania.
- Będzie dobrze, wyciągnę nas stąd.
- Jak?
- Coś wymyślę.

(Stara Sahara, zamtuz)

Żeby zostać najemnym zbirem nie trzeba mieć wysokich kwalifikacji, ale jakieś umiejętności trzeba mieć. Jeden z ochroniarzy Hassana przez przypadek podpalił zapasy alkoholu, to doprowadziło do małego pożaru, który rozprzestrzenił się bardzo szybko. Po paru minutach połowa podziemi i piwnicy stanęła w płomieniach, dym skotłował się w głównej sali. SWAT wparowało do środka siejąc śmierć i strach wśród przestępców. Weszli z kilku stron, od tajnego przejścia którym weszli Nick i Bogo, wyburzając jedną ze ścian od strony ulicy i od strony sufitu. Cała walka trwała kilka chwil, nikt nie miał ochoty na strzelaninę w płonącej klatce.
Lis prowadził za rękę dziewczynę, którą miał przesłuchać. W podziemiach robiło się coraz więcej dymu i coraz goręcej. Policjant zasłonił usta kawałkiem swojego ubrania i wytężył wzrok w poszukiwaniu wyjścia z pułapki. Wtedy jego "przyjaciółka" upadła.
- Hej, HEJ! - nie reagowała. Nick sprawdził jej tętno, jeszcze żyła. Przerzucił ją przez bark, jedną ręką trzymał ją na wysokości biodra, drugą złapał jednocześnie jej rękę i nogę.
Wokół buchały płomienie, policjant przyśpieszył kroku. Gdzieś przed sobą dostrzegł światło. Nie widząc innej możliwości pobiegł w jego stronę, przeskoczył nad stertą spalonych mebli. Z lewej strony, drewniana podpora trzasnęła, runęła tuż przed jego nosem i momentalnie zajęła się ogniem. Z sufitu poleciał tynk i kurz. W Nicku włączył się pradawny instynkt przetrwania. Zrobił parę kroków w tył i rozpędził się, skoczył. Spokojnie przeleciałby nad przeszkodą gdyby nie musiał nieść lisicy na plecach. Lecąc zahaczył nogą i poleciał na pysk. Z nosa i ust poleciała mu krew, pazury w lewej nocy był złamane i wbite w ciało. Mimo to wstał, podniósł kurtyzanę i dysząc wyczołgał się po rampie którą wcześniej tutaj schodził z komendantem. 
Wreszcie był na górze. Najdelikatniej jak mógł, czyli prawie wcale, położył przed sobą lisicę. Miała świeżą, głęboką ranę na łopatce i kilka siniaków, sprawdził jej puls. Nie oddychała. Nick złożył łapy do reanimacji. Uciskał ją szybko i mocno prawie łamiąc jej mostek, po trzydziestu sekundach zrobił jej dwa wdechy. Sekwencję powtórzył parę razy bez skutku. Resztkami sił skończył siódmą serię ucisków, nagle lisica ożyła. Wzięła głęboki wdech i zakaszlała parę razy skręcając się przy okazji z bólu, tymczasem Nick padł ze zmęczenia.

(Po drugiej stronie ulicy)

Większość policjantów, w tym Judy, zostali wzięci w ogień krzyżowy. Z kilku stron naraz pojawiło się kilkunastu najemników. Grizorri, który był kierowcą w radiowozie, ustawił pojazd w pozycji obronnej. Króliczka miała na sobie kamizelkę kuloodporną, hełm i ochraniacze. Wyjątkowo na tę akcję nie zabrała pistoletu, ale wzięła mały karabin z celownikiem, spodobało jej się używanie ciężkiego sprzętu po misji w dokach. Dzięki solidnemu przygotowaniu i zorganizowaniu szybko udało się opanować przeciwników. Judy celowała w łapy, kolana i łokcie. Nie chciała nikogo "przez przypadek" zabić, poza tym mogli posiadać ważne informacje.
Kiedy na przemian strzelała i chowała się za radiowozem, kilka kul przedziurawiło karoserie tuż obok jej głowy. Zaszli ich od tyłu. Policjantka padła na ziemie. Było ich trzech lub czterech. Przyłożyła karabin do barku, zamknęła lewe oko i wycelowała. Poczekała aż znów otworzą ogień. Dwa gepardy wychyliły się, jeden dostał w prawy bark, drugiego pocisk Judy tylko drasnął w rękę. Po chwili znów wyłoniło się dwóch napastników, tym razem oberwali obaj.
W międzyczasie reszcie policjantów opanowało sytuację. Rogalski, Misiura i inni "potężni" policjanci skuwali i odprowadzali najemników do furgonetek opancerzonych. Judy powoli dochodziła do siebie po ciężkim szoku. Dopiero teraz do niej dotarło, że mogła zginąć lub zostać trwale okaleczona, lub zostać inwalidą lub skończyć jako marchewka przypięta do łóżka nie reagująca na nic, lub coś jeszcze gorszego. Im dłużej zastanawiała się nad tym co mogło pójść nie tak tym szybciej zaczęła oddychać. Podczas sprawy z dziczeniem drapieżników nie raz ryzykowała życiem, podczas wielu akcji śledztw, strzelanin i tym podobnych mogła umrzeć. Ale wiedziała na co się pisze pracując w policji, cena marzeń. Ale to było coś innego, przedtem była przygotowana na taką ewentualność jak śmierć, jednak tym razem, to było coś z zaskoczenia.
wtedy króliczka pogrążała się w mrocznych wizjach swojej przyszłości przypomniała sobie o kimś. Nie było Nicka. Utknął w płonącym budynku. Rzuciła karabin na ziemie i odpięła hełm, wskoczyła na tył samochodu i ześlizgnęła się z niego. Pół kamienicy stało w ogniu, ze środka słyszała krzyk w jakimś języku.
- Elb Hezih! ELB HEZIH! - krzyczała kobieta ze środka.
- Tam ktoś jest! - krzyknęła Judy
- Straż będzie za dwie minuty. - powiedział wilk, miał na sobie koszulę i kamizelkę kuloodporną, był szefem agentów federalnych. Wtedy część fasady budynku zawaliła się, a ogień buchnął z jeszcze większą siłą. Judy wskoczyła do środka. W głębokim poważaniu miał krzyki jej kolegów, którzy wołali ją by zawróciła. Była już w pomieszczeniu.
Dym gryzł nieubłagalnie w oczy i gardło. Było tu gorącej niż w piekle. Gdzieś w głębi pomieszczenia, jakaś kobieta. Judy zasłoniła twarz ręką i podążała za jej głosem. W końcu wpadła na dwójkę lisów.
- Nick - samica wskazała lisa. Judy nie wiele myśląc zarzuciła go sobie na plecy. Jego pysk zasłonił jej całą twarz, a kita zawinęła się wokół jej nóg.
- Kar-Karota - wydyszał z siebie.
- Już idziemy - poprawiła go sobie i trzymając za rękę lisicę wyprowadziła ich z budynku. O dziwo było to o wiele szybsze i prostsze niż wyjście.

(Na zapleczu)

 Lambert i Marta wciąż byli pod ostrzałem. Pruli do nich z trzech kierunków, wilk i suka kryli się po przeciwnych stronach ulicy. Kolejna fala ognia skruszyła część muru za którym stał Lambert i drasnęła go w bark. Mężczyzna skulił się, choć to bolało wytrzymał.
- Jesteś cały!? - głos jego przyjaciółki był ledwie słyszalny przy hałasie karabinów.
- Tak!
 Nieoczekiwanie ostrzał ucichł, potem padło parę strzałów, jednak te były inne. To była broń policyjna. Na chwilę najemnicy zmienili kierunek strzelania, najwidoczniej wreszcie przybyły posiłki. Nie mogli zmarnować tej okazji. Jednocześnie wyskoczyli zza osłon. On celował od południa, ona od północy. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Skok, celuj, pal. Dźeridzii dostali po plecach, czterech nie żyło, trzech rannych. Byli otoczeni.
- Rzućcie broń! - krzyknął Bogo, który aktualnie dowodził atakiem z drugiej strony. Zwierzęta demonstracyjnie rzuciły swoją broń daleko od siebie.
- Allandra! Żyjesz?! - krzyknął Wataha.
- Tak.

(Na komendzie, kilka minut później, sale przesłuchań)

Nick i Judy przesłuchiwali Hassana. Głównie robił to Nick, lepiej dogadywał się z gepardem. Pokój był szary, na jednej z betonowych ścian zamontowane były lustra Zwierzyckie.
- Słuchaj Hassan, ja naprawdę nie chciałem...
- Falifuli nafsak!*
- Tu chodzi o coś poważniejszego...
- Tarajue!* - w końcu Nick nie wytrzymał.
- Uqhilg alwajh waistamae!* - na te słowa gepard nieco się uspokoił.
- Co mu powiedziałeś? - zapytała Judy
- To nie są słowa dla małych króliczków. - Judy zwęziła powieki, zrobiła szybki zamach i skręt tułowia. Dostał tak mocno w ramię, że aż spadł z krzesła.
- Przepraszam, ale należało ci się. - powiedziała spokojnym głosem z uśmiechem na pyszczku.
- Powinnaś być taranem wojskowym do otwierania drzwi.
- Skończyliście już? - wtrącił się Hassan - Ile posiedzę jak nic nie powiem?
- Od dwudziestu do dożywocia. - powiedziała króliczka.
- A jak powiem coś?
- To zależy jak bardzo pomożesz.
 Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich agent federalny, był psem w garniturze i kamizelce kuloodpornej.
- E! Lisku, nasz szef chce cie widzieć. Już! - powiedział i zamknął drzwi z hukiem. Nick wziął głęboki wdech i wstał od stołu.
- Przesłuchaj go Karota. Ja muszę iść.

(Gdzieś, kilka godzin później)

 Dany i Eli siedzieli związani w ciemnym pomieszczeniu od kilku godzin. Ktokolwiek ich porwał wiedział co robi. Samcowi ścierpły już nadgarstki, plastikowe kajdanki wykręcały mu kopyta dodatkowo wrzynając się w skórę. Poza tym miał skrępowane ręce na wysokości łokcia, nogi na wysokości kostek, kolan i ud. Na szczęści dziewczynka miał skute tylko ręce starymi tradycyjnymi kajdankami. Próbował ją czymś zająć,wypytywał ją o jej przeszłość.
- Gdzie mieszkałaś jak byłaś mał-znaczy mniejsza?
- Nie pamiętam, chociaż nie czekaj czekaj. Pamiętam. Tam było dużo takich wysokich domów z betonu i dużo sklepów z cukierkami, i zabawkami, i ubraniami, i innymi rzeczami. - "musiała mieszkać w stolicy, albo jednym z pięciu wielkich ośrodków przemysłowych" pomyślał.
- A co było potem?
- Nasza pani zabrała nas do ciężarówki, strasznie nami podrzucało jak jechaliśmy, a taki zły jeleń kazał nam być ciągle cicho...
- Wasza pani?
- No nasza opiekunka, nauczycielka. Zajmowała się nami. - "musiała być w sierocińcu"
- A potem co było?
- No byłyśmy na takich dużych polach gdzie zbieraliśmy truskawki i jagody, ale nie mogliśmy ich jeść, nawet przez cały dzień. - posmutniała. - Jak wstawało słońce to my też wstawaliśmy, starsze dzieci szły do kopalni, a my cały dzień zbieraliśmy jagody. Jak zachodziło słońce to my wracaliśmy do Szopy, tam dawali nam jeść. Czasem jakaś dziewczynka albo chłopiec zasypiał i się nie budził... - z oczu popłynęły jej łzy - Oni nie budzili ich tylko wrzucali do ognia.
- Nie płacz. - przytulił ją łbem - Nie wrócisz tam.
W myślach Dany planował kolejne sposoby mordowania tych którzy ich porwali. Był żołnierzem, komandosem i agentem do zadań specjalnych, maszyną do zabijania. A przez tą małą dziewczynkę zamierzał złamać rozkaz i po prostu wymordować ich wszystkich.
 Minęły kolejne godziny. W końcu otworzyły się drzwi, w progu stanęły dwa daniele. Ubrani byli jak żołnierze na polu bitwy. Jeden wycelował w Danego z karabinu.
- Ej ty wstawaj! - krzyknął drugi.
- Jak, jak jestem związany?
- Ech, czekaj. - podszedł do niego. Brutalnie odrzucił dziewczynkę na bok. Koń wierzgnął protestując, jednak daniel mocno zdzielił go po twarzy. Po paru sekundach koń był względnie wolny. Żołnierzyk pomógł mu wstać, wyszli z pokoju. Eli nawet nie krzyczała, tylko schowała się w kącie. Teraz Dany i jego strażnik szli ciasnymi korytarzami. Wszystko przypominało schron, te przewody na suficie, betonowe ściany, lampy. W końcu stanęli przed drzwiami. W całości wykonane ze stali, wyglądały jakby warzyły kilka ton, na górnym kancie zamontowana była ruchoma kamerka.
- Ja z tym agentem.
 Stukot otwieranych zamków, pisk kamery, drzwi powoli się otworzyły, a za nimi była tylko ciemność. Daniel siłą wepchnął do środka Danego. Gdy upadł natychmiast zapaliło się światło i zamknęły drzwi.
- Przepraszam, że musiałeś czekać. - powiedziała jakaś kobieta. Dany ją znał.
- Mari? - nagle ktoś podniósł go i posadził na krześle, którego przedtem tu nie było.
- Rozwiążcie go w większości, ale dokładnie przywiążcie do krzesła. - powiedziała Mari. Kilka wielkich i umięśnionych drapieżników wykonało jej rozkaz. Koń nie był w stanie rozpoznać ich gatunków ponieważ, byli od stup do głów zamaskowani. Teraz siedział w lekkim rozkroku, skrępowany i przywiązany do krzesła. Zza pleców wyszła jego ukochana. Kopytem pogładziła go po karku i szyi.
- Na szczęście nie popsuli ci grzywy. - zażartowała
- Mari, co ty, co ty masz na sobie? - Dany nie mógł uwierzyć w to co widział.
 Klacz była ubrana w obcisłe spodnie  w moro, wysokie buty wojskowe, kurtkę polową pod którą miała ubraną kamizelkę kuloodporną. Przez chwilę nie odzywali się do siebie. W końcu ona wykonała pierwszy ruch.
- Zaskoczyło cię, że mogę nosić co więcej oprócz bielizny i przewiewnych, skąpych fatałaszków?
- Bardziej mnie dziwi czemu to nosisz. - starał się trzymać fason.
- A wiesz. - odeszła od niego powolnym krokiem do przesady bujając biodrami. - Kiedy ty, wyjechałeś sobie na poligon do naszej rodzinnej wioski przyjechali Shizemi. Wyłapali większość dzieci i młodych kobiet. Mi udało się chować. - odwróciła się do niego. - Za pierwszym razem.
- Co to ma wspólnego...
- W końcu wróciłeś do nas. Po kilku latach. - stanęła przed nim. - Wtedy był już garnizon który miał zapobiegać atakom. Ale to co przeżyłam przez ten rok. - Zrobiła pauzę. - Odbili nas wojskowi. Ale to było jak z deszczu pod rynnę. Właściwie, z dnia na dzień zmieniłam się z niewolnicy w seks- niewolnicę.
- Przecież wojsko miało was chronić!! - nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Lata propagandy i indoktrynacji wpoiły mu, że armia jest święta i jest zbawcą dla ich narodu.
- A w zamian trzeba było im płacić! - ryknęła z wściekłości. - Potem byłeś ty, dumny najlepszy kadet na poligonie. - pogładziła go po policzku. - Gdyby nie miłe wspomnienia i ładna buźka, oraz to, że trzeba było pokazać wiejskim dziewuchom która jest najlepsza w życiu byśmy nie byli parą.

 To go zabolało, niemal poczuł jak coś w środku mu się rozpada. Zastygł z głupim wyrazem twarzy. Jej lodowaty ton dobił go całkowicie.
- Przyjemne uczucie, znać prawdę, co nie? - zapytała szyderczo. - Wszyscy tacy sami. Nie chciało się wam robić w sadach i na polach. Zostawiliście kobiety same z dziećmi i stary, i kalekami. A potem. Wielcy bohaterowie.
- Marii...
- Chociaż powiem ci, był taki jeden który naprawdę mi się podobał. Jak on się nazywał? -  powiedziała to tak przerysowanym i pretensjonalnym tonem, że Dany miał ochotę walnąć ją w twarz. - A już pamiętam, Tyen.
 Dany przeszedł przyśpieszony kurs depresji. Niewyobrażalna nawet dla niego złość, zmieszała się z zażenowaniem, rozpaczą i bezradnością.
- Tyen? Czemu, jak?
- Pomyślmy. - podeszła i usiadła na nim okrakiem. Założyła mu kopyta na kark i przybliżyła swój łeb do jego. - Nie był kolejnym głośnym żołnierzykiem, miał swój rozum, interesująca osobowość, niezwykle inteligenty i uzdolniony. - każde słowo wypowiadała sugestywnym głosem jednocześnie wodząc kopytem po klatce piersiowej mężczyzny. - Poza tym, jego ojciec był oficerem w armii, a matka wysoko postawioną urzędniczką.
- Wolałaś jego, czy pieniądze i wpływy? - próbował się bronić.
- Jedno i drugie. - rozpięła dwa górne guziki w jego koszuli, położyła rękę na jego ciele. - Ale, jak mówiłam. Nie był tak atrakcyjny jak ty, a trzeba było pokazać swoją pozycję. - z uśmiechem wstała, odwróciła i odeszła od niego.
- Czemu pracujesz dla Lee Chena? - zapytał
- Kiedy Danielenie z komunistami uderzyli od północy, wojsko wycofało się. Wiedziałam, że Shizemi wrócą. Więc, żeby ratować skórę spróbowałam nawiązać z nimi kontakt i podałam im prawie wszystkich z wioski na srebrnej tacy. W zamian wcielili mnie do swojej "organizacji". Niewiarygodna historia, nieprawdaż?
- Wtedy w klubie, gdzie tańczyłaś. Czemu mnie nie zabiłaś?
- Po pierwsze byłoby ciężko i prawdopodobnie sam bym zginęła. A po drugie i ważniejsze, nie spodziewałam się, że to będziesz ty. Jak mówiłam, miłe wspomnienia. Przez moment liczyłam, że dam radę cię zwerbować, ale ty dalej wierzysz w bajeczki marszałka i jego generałów. A teraz żegnam. -  Znikąd w bocznej ścianie pojawiły się drzwi. Mari już miała wyjść, kiedy Dany zawołał.
- A co z Eli?
- O nią się nie martw, wróci do koleżanek na plantacje.



Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone