Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

What a Feast... - Roz. 4 Cz. 3 - 0l-Fox-l0 [Tłumaczenie PL]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 2 Cz. 15) - Michael Lught [Opowiadanie]




***

Było ciemno... Bardzo ciemno... Nie widziałem niczego... Słyszałem za to głos.
Nagle struga światła zaczęła na mnie padać z góry. Wszędzie ciemno. Tak mroczno, że i to światło nic nie dawało. Nie jestem pewien czy stałem czy siedziałem. Nie wiem. Po prostu byłem. Nagle z ciemności wyłoniło się coś białego. W pierwszej chwili myślałem, że to czaszka, ale jak obiekt się zbliżył, zrozumiałem, że to maska... maska zamaskowanego. Po chwili stanął przede mną i ukazał się w całości. Pojąłem w tym momencie, że ani nie siedzę, ani nie stoję, a leżę, bo postać wydawała mi się wysoka.

- Cze... Czego chcesz...

Powiedziałem, chcąc wykrzyczeć coś nieco bardziej sensownego, ale ogarnął mnie kompletny brak siły. Zamaskowany kucnął przy mnie. Wtedy usłyszałem jego głos. W przeciwieństwie do głosu poprzedniego, ten był bardzo wyraźni i miły, mimo, że nie mówił miłych rzeczy.

- Mógłbym Cię zabić Nick.

Nie spowodowało to u mnie lęku, ani niczego. Leżałem jakby pusty. Został tylko umysł.

- Nie zasługujesz na to... Mam Ci coś ważnego do powiedzenia...

- Powiedz...

Ponownie chciałem wykrzyczeć, ale płuca jakby zamarły. Zupełnie jakby klatkę piersiową obrósł beton.

- Nie było innej metody niż ta. Wybacz, wiem, że to nie przyjemne. Przeżywałem gorsze rzeczy przez cale lata mojego życia...

Tutaj zrobił pauzę, wznosząc głowę do góry. Ewidentnie zatopił się gdzieś w swoim myślach. Przez chwilę tak patrzył w niebiosa, a potem jakby wyrwał się z tego gwałtownie. Jakby ktoś oblał go zimną wodą, jednak nie widziałem tego w jego ruchach, a w jego sercu.

- Nie mam wiele czasu... Chcę abyś dowiedział się o mnie. Kim jestem i po co to wszystko robię. Łączą nas wspólne cele, Nick. Może nawet te same idee. Zostawiłem więc wskazówkę we zniszczonym szpitalu psychiatrycznym.

- Co to...?

- Znajdziesz to po węchu. Wiem, że na pewno udasz się tam z twoją partnerką, a nie chce aby ona też to widziała. Jej nos nie wyczuje tego.

- Dlaczego, miałbym...?

- Jeśli zrobisz to jak chce, czyli nie pokażesz tej wskazówki partnerce, dowiesz się o mnie wszystkiego. Kim jestem i czemu to robię. Przekonasz się, że nie jestem terrorystą i psychopatą jak to pokazuje mnie rząd. Nie. Jestem kimś zupełnie innym niż oni mówią. Musisz tylko zrobić to co mówię i wierze, że tak postąpisz.

- Skąd to zau...

- Ty nigdy nikomu nie ufałeś Nick tak po prostu? Wychowałeś się w świecie pełnym cynizmu, ale świat wcale taki nie jest, przekonasz się. A poza tym, nic nie stracę na tym jeśli nie posłuchasz, a jedynie ty.

Opadłem z sił całkowicie, ponownie pogrążając się w ciemności. Dookoła słyszałem pisk oraz stłumione głosy szefa oraz Judy. Czułem, że zaraz głowa mi eksploduje od tego dźwięku. Postać zamaskowanego stała jeszcze chwile przy mnie. Czułem jego obecność. Jednak po krótkim czasie usłyszałem jego kroki. Rozpłynął się. Gdy tylko do tego doszło, poczułem jakbym nagle spadł na stały grunt, a moje siły zaczęły wracać. Wtedy ocknąłem się. Otworzyłem oczy i zobaczyłem przerażoną twarz Judy, która wpatrywała się we mnie, oraz stojącego za nią szefa, również zmartwionego na swój sposób.

- Co się stało?

Zauważyłem, że spadłem na podłogę. Obok mnie stało krzesło, na którym wcześniej siedziałem. Oparłem się o podłogę i usiadłem. Poczułem ból z tyłu głowy, ale nie było tam rany.

- Straciłeś przytomność i zacząłeś coś bredzić pod nosem.

Oznajmił Bogo, nieco zimnym, ale nie tak szorstkim głosem jak zazwyczaj.

- Nick, czujesz się dobrze?

Potarłem obolałą głowę jeszcze raz i wyprostowałem kark. Obserwowałem wszystko dookoła, sprawdzając czy nie robi mi się znowu ciemno przed oczami. Tym razem wszystko było w porządku.

- Tak, Karotka... Teraz tak. Zrobiło mi się ciemno przed oczami przez chwilę. Nie wiem co się stało. Może to zmęczenie zwykłe.

- Czujesz się na siłach aby kontynuować dzisiaj służbę?

Zapytał Bawół.

- Tak, szefie. Powinno być już wszystko w porządku.
Bogo średnio wierzył w to, ale jednak postanowił mi zaufać. A przynajmniej częściowo.

- Słuchaj Bajer, jeśli poczujesz się jakkolwiek słabo to masz skończyć na dziś służbę. Nie chcę mieć trupa w pracy.

- Zrozumiano szefie.

On pomrukiwał przez chwilę pod nosem, po czym zwrócił się do nas nieco bardziej stanowczo.

- A teraz idźcie.

I to właśnie zrobiliśmy. Udaliśmy się na parking do naszego radiowozu. A właściwie to ja szedłem w tą stronę. Judy po prostu podążała za mną, nie do końca rozumiejąc co się stało. Nie zatrzymywała mnie do momentu aż nie zatrzymaliśmy się pod pojazdem.

- Nick? Jesteś pewien tego co robisz? Gdzie chcesz jechać?

- Nie martw się Karotka. Wiem co robię.
Wsiadłem do samochodu na fotelu kierowcy. Gdy Judy to zobaczyła, natychmiast podbiegła do auta z drugiej strony i wdrapała do środka, co nie było wcale takie łatwe, gdyż samochód miał wysokie zawieszenie.

- Jesteś pewien, że chcesz kierować? Dopiero co...?

- Ciiii!

Przerwałem jej, dość głośno jak na dźwięk, który ma uciszać. Ubrałem czarne okulary i ruszyłem, nie zwracając uwagi na to, że Judy nawet nie zdążyła zamknąć drzwi do samochodu. Gdy przejechałem kilka metrów one same się zamknęły od nagłego ruchu. Zacząłem pędzić, nieco szybciej niż to dozwolone bez włączonego koguta. Mijałem auto po aucie, wyprzedzając je jak szalony. Przez chwilę czułem się jakbym jeździł na motorze.

- Nick? Nie poznaje Cię. Zawsze jeździsz ostrożnie.

- Kiedyś taki nie byłem.

Uśmiechnąłem się i jechałem dalej. Nie zwalniałem, poza ostrzejszymi zakrętami. W końcu wyjechałem z miasta. Judy uklęknęła na fotelu i spojrzała jak dziecko w szybę. Zastanawiała się gdzie ja jadę, ale gdy zauważyła charakterystyczne brzozy, zorientowała się.

- Dlaczego tam? Znajdziesz tam coś?

Jechałem w ciszy przez prostą drogę. Szary beton wraz ze szarym niebem, zlewał się na horyzoncie. Po mojej prawej stronę rozciągał się las, po lewej zaś był tylko jeden rząd drzew, a za nimi była przepaść. Każde drzewo było brzozą. O dziwo liście tych drzew nadal były zielone, a mamy jesień, jednakże może to wynikać z tego, że generatory ciepła w mieście mają w różnych miejscach, pewne ujścia oraz rury prowadzone pod ziemią. To pewnie powoduje te anomalie pogodowe. Z resztą miasto tak wpłynęło już na klimat w okolicy, że jest to ciężkie do wyobrażenia. Najlepsze były momenty przed wymianą generatorów na nowe. Te stare dawały czasem popalić. Pamiętam raz jak udałem się na jeden z przetargów z pewnym osobnikiem. Nie najmilsza osoba. Wchodzę do palmowego hotelu w Starej Saharze, a wracając, zastaje zimę na pustyni. To były czasy...

- Wow, czemu tu tak zielono?

- To anomalia, wynikająca z tego, że generatory tworzące w mieście odpowiednią atmosferę, gdzie nie gdzie mają swoje ujścia i kanały podziemne.

- Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Fajnie jest dowiedzieć się czasem czegoś nowego o mieście.

Dojechałem do rozwidlenia drogi. Jedna droga prowadziła w las, druga wiodła dalej, poza miasto. Zatrzymałem się w tym miejscu na chwilę, gdyż mogłem sobie na to pozwolić. Rzadko kto tędy przejeżdża. Otworzyłem okno i wychyliłem się z auta. Dostrzegłem małą, zieloną, drewnianą tabliczkę. Wyglądała na bardzo starą i była poniszczona. Ciężko było mi odczytać co na niej pisze. Jednak tak coś czułem w środku, że to musi być to miejsce. Nie wiem ponownie skąd to się wzięło. I to nie był głos ode mnie, a szumienie drzew i atmosfera jaka robiła się dookoła. To wszystko, jakby natura śpiewała o tym co to za miejsce i co tam się działo. Postanowiłem posłuchać się tego głosu i skręciłem w tę stronę. Przez kilkanaście metrów miałem świeży asfalt. Jednak już kawałek dalej, zagłębiając się w las, droga stała się piaszczysta i wyboista. Pojazd z trudem pokonywał ją, mimo iż była to fura, teoretycznie dostosowana do tego typu trudności. Droga stała się również niesamowicie wąska. Były dwa, wyryte w ziemi, piaszczyste ślady i pas zieleni pomiędzy nimi. Samochód o niskim zawieszeniu zdecydowanie by tu nie dał rady. Jechałem około pół kilometra w głąb lasu, aż dotarłem do polany, której większość terenu zajmował gigantyczny, zniszczony budynek. To na pewno było to. Stary szpital psychiatryczny. Zaparkowałem przy drodze, korzystając z okazji, że mogłem nakierować auto tak, bym nie musiał się męczyć z jego obracaniem w drodze powrotnej. Razem z Judy, wysiedliśmy i zaczęliśmy się rozglądać.

- Jak na miejsce o tak ponurej historii, wygląda ono bardzo pięknie, co nie Nick?

- Tak... Jest w tym lesie jakaś magia.

Dookoła nas znajdowały się brzozy, odziane w zieleń, jednak na wzgórzu za szpitalem, drzewa miały już czerwonawe liście. Prawdopodobnie szpital był przeznaczony dla konkretnych ssaków, stąd ta anomalia pogodowa. Drzewa nie tworzyły gęstych rzędów. Było wiele prześwitów, nieba, które rozchmurzyło się i świeciło pełnią niebieskości. Patrząc przed siebie, cały ośrodek otaczały dwie bariery. Jedna, zewnętrzna, to po prostu metalowe płoty, które po latach sczerniały, ale nadal trzymały się stabilnie, druga, wewnętrzna, to wysoki mur, który słabo co się ostał. Zostało tylko kilka miejsc, gdzie sięgał swojej pierwotnej wysokości. Reszta to były tylko losowo porozrzucane kamienie, pokryte warstwami mchu i porostów. Za murem widać było przedmioty, takie jak ramy łóżek szpitalnych, krzesła, czy przyrządy medyczne. Prawdopodobnie próbowano je uratować, ale niestety na nic to się zdało, podczas walki z żywiołem. Zostały zniszczone i porzucone. Dalej znajdowały się budynki w stylu składzików, po prawej stronie. Były prawie nienaruszone poza brakiem okien. Sam budynek szpitala był prawie kompletnymi zgliszczami. Wejście zachowało się w miarę dobrze. Przetrwał portyk, schody oraz po części, drewniane drzwi, które wypadły z framugi. Dach był zawalony, a wyższe piętra, poza parterem, praktycznie nie istniały. Inne bloki szpitala również były w fatalnym stanie. Pozostało po nich kilka poszarzałych desek, które zaczęły gnić oraz resztki fundamentów. Miejsce przerażałoby, gdyby nie piękne okoliczności przyrody dookoła. Mimo to i tak z bram szpitala, wiało niewyobrażalnych chłodem, paradoksalnie do tego jak on zakończył swoje istnienie.

- Co my tu chcemy znaleźć Nick?

Judy zapytała, jakby nie liczyła na to, że odpowiem, a za razem miała ten cień nadziei. Zaskoczeniem więc dla nie było, kiedy to odpowiedziałem. Jednakże minąłem się z prawdą, gdyż miałem nadal w głowie słowa zamaskowanego. Postanowiłem pójść z nim na taki układ, jakiego chciał.

- Chce lepiej zrozumieć co się tutaj stało. Może uda znaleźć się coś co nam pomoże lepiej zrozumieć motywacje zamaskowanego. A może nawet jakieś poszlaki.

- Myślę, że można spróbować. Nie mamy nic innego do wyboru. W tej sprawie trzeba chyba liczyć już na cud, bo ciężko będzie ją rozwikłać.

Zgodziłem się z Judy, mimo iż nie do końca wierzyłem w cuda. Chociaż patrząc na ostatnie wydarzenia, zacząłem nabierać powoli wiary w nie. Popatrzyłem wgłąb wejścia do szpitala i postanowiłem zrobić niepewne kroki w jego stronę.

- Musimy być ostrożni, Nick. To bardzo niebezpieczne, chodzić po tak starym i zniszczonym budynku.

Miałem na uwadze jej słowa, dlatego wraz ze zbliżaniem się do wejścia, rozglądałem się czy nie ma gdzieś, czegoś co zagrażało by życiu. Ale nie oszukujmy się. Zwisające deski były tam wszędzie, a każda, w każdej chwili, mogła spaść na moją głowę lub Judy. Finalnie zacząłem wchodzić po schodach. Czułem jak ich deski uginają się pod moimi stopami, jednak nadal pozostawały stabilne. Z każdym krokiem, wyżej, byłem w stanie zobaczyć coraz więcej szczegółów tego co znajduje się wewnątrz. O dziwo to co było za drzwiami, trzymało się dość solidnie. Przedsionek był w dobrym stanie, nawet ze wciąż zwisającym, żyrandolem. To było dobre dla nas, ponieważ w razie czego, mieliśmy w miarę bezpieczne miejsce. Chodź żyrandol i parę scen z filmów, jakie związane z nimi widziałem, powodował niepokój.

- Hej, Judy. Ta część budynku jest całkiem w dobrym stanie.

Judy zaskoczona, podeszła do mnie i mniej więcej razem przekroczyliśmy próg budynku.

- Rzeczywiście, to trochę dziwne zważywszy uwagę naaaaa...!

Nagle rozmiękczona deska, ugięła się pod stopą Judy, a jej noga, aż do kolana, utknęła w dziurze. Szybko chwyciłem ją za kolano i razem próbowaliśmy ją wyjąć.

- Chyba to nie tak bardzo niezniszczone miejsce, na jakie wygląda.

Powiedziała Judy kiedy razem pociągnęliśmy mocniej nogę, aż udało się ją wyjąć.

- Coś Ci się stało?

- Nie, nawet nigdzie się nie zadrapałam.

- To dobrze, żeby nie było żadnego zakażenia od tych starych desek.

Tym razem ostrożnie wchodziliśmy do środka, uważając na każdą, podejrzaną deskę. Popatrzyłem przed siebie i ujrzałem korytarz. Mimo lat, zachował swój kształt, chodź lampy były stłuczone, sufit był plątaniną desek, brakowało krzeseł, a każdy ubytek po drzwiach był dziurą. Wyciągnąłem swoją latarkę z kieszeni na przodzie i zacząłem iść w tą stronę. Judy trzymała się blisko mnie. Normalnie to ona by szła przodem, ale tym razem było odwrotnie. Co kolejne kilka metrów, robiło się tylko ciemniej i ciemniej, aż dotarliśmy do drzwi na końcu korytarza. Jedyne drzwi, które w nim przetrwały. Gdy miałem pociągnąć za klamkę, Judy chwyciła mnie za rękaw.

- Delikatnie, bo mogą całe odpaść.

Posłuchałem jej rady, ale gdy próbowałem otwierać je delikatnie, drzwi nie otworzyły się. Najwidoczniej były zablokowane lub nieco się przesunęły, przez co nie pasowały już do otworu.

- Spróbuję trochę mocniej, tylko trochę.

Pchnąłem w nie i poczułem ruch. Postanowiłem więc pchać bardziej, czując jak nie tylko drzwi, ale i cała konstrukcja, wygina się dookoła. Chwiało się niemal jak na statku.

- To chyba zbyt niebezpieczne, Ju...

Zanim się obróciłem, Judy wyskoczyła za mnie i kopnęła w drzwi, a te pękły w pół. Wszystko się zachwiało dookoła tak mocno, że prawie się przewróciłem. Sterta kurzu spadła na moją twarz z sufitu. Zamknąłem oczy, ale i tak odrobinki pyłu tam wpadły. Zacząłem je przecierać, ale pieczenie nie ustawało. Dopiero kiedy łzy napłynęły mi do oczu, byłem w stanie spojrzeć przed siebie. Na szczęście nic się nie zawaliło.

- Mówiłaś, że mam być ostrożny.

- Widzisz, czasami potrzebna jest kobieca ręka do niektórych spraw.

- No widzisz, nie jesteście takie bezużyteczne jak myślałem.

- Hej! Przypominam Ci, że jesteś moim chłopakiem.

- Chłopakiem. Hah... Jak to fajnie brzmi. Powiedz to jeszcze raz.

- Jesteś moim chłopakiem.

- Pięknie...

Judy weszła do środka kiedy ja zerknąłem z miejsca, gdzie przed chwilą stały drzwi. Był tam mały pokój lekarski. Część sprzętu nadal się tam zachowała. Ogromna wanna na środku pokoju, służąca kiedyś jako narzędzie do leczenia chorób psychicznych. W tych czasach psychiatria była jak medycyna w średniowieczu. Ale trudno im się dziwić. Sufit natomiast był na wpół zawalony. Znaczy... Była tam po prostu ogromna dziura i leżące deski. Pokój był dość niski dla mnie, ale w sam raz dla Judy. Byłem w stanie wyściubić głowę ponad dziurę i zobaczyć co jest na zewnątrz, czego Judy nie była w stanie zrobić. Kiedy ona przeglądała różne zniszczone przedmioty w pokoju, ja wychyliłem się. Patrząc przez otwór, poczułem przyjemny powiew wiatru. Odetchnąłem powietrzem bez kurzu i rozglądałem się dookoła. Patrzyłem na niebieskie niebo, pokropione chmurami i las dookoła. Obserwując okolice, nagle coś przykuło moją uwagę. Mały ruch w koncie mojego oka. Odwróciłem się by dokładnie spojrzeć co to. Był to list. List był przekłuty ogromną drzazgą, tak, że nie mógł odlecieć, ale powiewał na wietrze. Przez chwilę serce zaczęło mi szybciej bić. Czy to było to? Podpowiedź, wskazówka od zamaskowanego? Nie było innego logicznego rozwiązania lecz dziwnym było to, że zamaskowany wiedział, że akurat tutaj wejdę i akurat tutaj zaglądnę. Podniosłem list i przez chwilę myślałem mocno nad tym co zrobić. Prawdopodobnie w jakiekolwiek innej sprawie postąpiłbym tak, że wszystko dałbym Judy. Ona jest lepsza w przechowywaniu takich przedmiotów. Jednakże... Nie zrobiłem tego. Po prostu schowałem list do kieszeni. Postanowiłem, że odczytam go w domu. Tak będzie najlepiej.

Kontynuowaliśmy przeglądanie zgliszczy, mimo, że już od godziny wiedziałem, że mam to co chciałem dostać. Nie mogłem przerwać tego, ponieważ po pierwsze, dziwnie by to wyglądało jak nagle zmieniam plan. Po drugie, najwidoczniej chodzenie po zniszczonym budynku podobało się Judy. Nie chciałem za szybko tego przerywać. W końcu jednak ona sama uznała, że to nie ma sensu i wtedy wróciliśmy do auta. Tym razem pozwoliłem jej usiąść na kółkiem.

- Powiem Ci, że to był zabawny pomysł na rozluźnienie się, ale nie znalazłam niczego istotnego, a ty?

- Wiesz Judy, to nie miała być zabawa, a poważne śledztwo.

- Tak, ale w sumie trochę bez sensu tam pojechaliśmy, więc postanowiłam zmienić to w zabawę.

- To miało więcej sensu niż myślisz...

Powiedziałem szeptem do siebie, po czym włożyłem rękę do kieszeni. Upewniłem się, że list jest na swoim miejscu. Za równo leniwie jak i z ekscytacją, przeglądałem się w samochodowym lusterku. Ta twarz, cwanego lisa. Podobał mi się mój wizerunek, mimo, że przez lata mnie obrzydzał. Poczułem się nieco bardziej doceniony przez samego siebie. Wtedy twarz nagle wydawała mi się o niebo piękniejsza. Może uniosłem się pychą, ale wyobrażałem sobie moje zdjęcie w gazecie lub wystąpienie w telewizji. Do tej pory to Judy była tą, na którą media pierwszorzędnie zwracały uwagę. Nie zazdrościłem jej tego. Ale tym razem to ja będę pierwszorzędną postacią. To samozadowolenie przerwała mi jednak myśl, co jeśli wiadomość to tylko jakieś kłamstwo? Kod, którego nie dam rady rozwiązać? A może... to pułapka? Heh... Tym razem byłem optymistą. I może na tym się mocno przejadę. Może. Ale niemożliwością jest mi odebranie tej pozytywnej postawy w tym momencie.

Dojechaliśmy do komendę policji, zaparkowaliśmy wóz i tym samym zakończyliśmy dzień pracy. Ja natomiast udałem się do swojego domu. W sumie to myślałem po drodze nad tym, że skoro jesteśmy z Judy parą, fajnie by było spędzić jakiś wieczór razem. Lecz teraz mam coś ważnego na głowie. A mianowicie ten właśnie list. Po rozwiązaniu sprawy Judy na pewno zrozumie. Oczywiście nie spodziewam się, że nagle zamaskowany wyjawi mi swoje dane osobowe. Natomiast mam nadzieje, że dam mi to coś, dzięki czemu będę miał szansę na jego złapanie.

Wszedłem do mieszkania i zamknąłem drzwi za sobą. Dla większego bezpieczeństwa, zasłoniłem wszystkie okna i usiadłem na łóżku. Jednym pociągnięciem pazura otworzyłem list...
Ukazała mi się biała kartka, z napisem tytułowym: Projekt Thor. Zacząłem czytać dalej.

Projekt Thor

Obiekt: William Patterson.

Czyli to jednak on... Nie do wiary! Czyli miałem racje. To jeden z tych dzieciaków, którzy żyli w wiosce w jakiej mieszkałem przed przyjechaniem do Zwierzogrodu. Oni mieli nie żyć. Steve i William zostali brutalnie zamordowani jako dzieci... A jednak... Mój wzrok i pamięć mnie nie zawiodły. Charakterystyczny wzorek na ogonie... Tak! Mam teraz 100% pewności!

- Witaj Nick...

***
Link do oryginału: klik!

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone