Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Pizza n' Pawflix / 99 Probs (cz. 26) - Bitchimadorable [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 32 - Jądro ciemności - Slowak [Polskie opowiadanie]

         Pierwsza część            Poprzednia część 


 Dany wlekł się po mokrej ulicy Las Padas, przeszedł kilka kroków i upadł na twarz.

-Cholera.-zaklął, jego głos stłumiła krew, która wyprysnęła z jego ust. Klatka piersiowa z bólu pękała mu na pół, stracił władzę w nogach i robiło mu się zimno. Nie bacząc na to, koń czołgał się dalej. Po paru metrach skręcił w zaułek, gdy był już pod ścianą spróbował oprzeć się o ścianę. 

-Puta,.-Wreszcie ustawił się w odpowiedniej pozycji. Próbował uregulować oddech, jednocześnie obmyślić plan co robić dalej. Ale było kiepsko, powoli do niego docierało, że umiera. Ostatkiem sił podniósł kopyto by dotknąć swojego łba. Tak jak przypuszczał, krwawienie nasilało się. W sumie to było dziwne uczucie, przez kilkanaście lat dzień w dzień był wystawiony na śmierć, przygotowywał się na to mentalnie. Ale jednak, spodziewał się kulki, wybuchu, noża krótkiego bólu i spokoju, na pewno nie powolnego zdychania na obczyźnie, zapomnianym przez wszystkich agencie, który był tylko pionkiem w grze o pieniądze i władze, smutne, nawet bardzo.

  Od strony wraku pojazdu dochodziło do niego kilka odgłosów, jego dawnym przyjaciołom udało się wydostać z samochodu, jeleń też przeżył.

-Ojciec, gdzie Dany?-krzyczał Tyen.

-Nie mam pojęcia, nieważne. Poświęcił się...-dalej już nie słyszał. On czół już tylko chłód, który ustępował, zanim całkowicie odpłynął do krainy wiecznych łowów usłyszał stłumione tupania kopyt o asfalt. A potem już nic.



(Komisariat ZPD)


 Judy, Nick i Wataha jak wielu innych policjantów po otrzymaniu odpowiedniego ekwipunku oczekiwali na rozkazy. Cała trójka została przydzielona do osiemnastej grupy operacyjnej Sinister. Parę minut temu udało się namierzyć Lee Chena i jego zwierzęta, próbowali uciec drogą morską, dlatego próbowano przechwycić ich zanim dotrą do portu, gdzie zapewne czekała na nich łódź. Straż nadbrzeżna nie miałaby wystarczających sił do zatrzymania ich, a marynarki nie opłacało się ściągać. 

-Nick, zobaczysz odbijemy Dre.-Judy próbowała pocieszyć przyjaciela

-Wiem to Karotka, zabije ich wszystkich.-nie powiedział tego w napadzie gniewu, jego głos był spokojny, ostatnie wydarzenia mocno nadszarpnęły psychiczne zdrowie lisa, Judy obawiała się, że zostanie psychopatą. 

-Wrak na drodze!-krzyknął kierowcą-Takim samym uciekał ten jeleń dyplomata!

-Zatrzymaj się!-Lambert pełnił funkcję dowódcy oddziału. Furgonetka  zahamowała z piskiem opon jednocześnie jadąc po łuku by tym bardziej zwolnić i ustawić się bokiem do ewentualnych napastników. Grupa szesnastu ssaków sprawnie wyskoczyła z pojazdu i okrążyła wrak. Nikogo już tu nie było. 

-Czekamy na kogoś czy jedziemy do portu?-zapytał jakiś niedźwiedź.

-Tam ktoś leży!-rzucił gepard stojący najdalej od samochodu. Zwierzęciem był koń, jego tułów był cały we krwi. Ten sam gepard naiwnie podbiegł do nie go i sprawdził mu puls.-Ledwo dycha!

-Poznaje go. To Dany...-krzyknął Lambert-...Dajcie mi cały zapas apteczek, ty.-wskazał geparda.-Przejmujesz dowództwo, ja muszę się nim zająć.

-Ale poruczniku....

-To jest rozkaz! Ten ssak jest istotny dla tego całego burdelu. 

 Kierowca podał wilkowi zestaw  medyczny, a ten podbiegł do Danego, cała reszta posłusznie wróciła do furgonetki.

-Wataha! Uważaj na niego!-krzyknęła na odchodne Judy.

-Będę.

 Gdy oddział pojechał, Lambert próbował zatamować krwotoki i rany na ciele konia. Wbrew pozorom nie było aż tak źle, kilka sporych ran  z czego jedna na tętnicy, więcej było tu siniaków

i małych ran. Po pięciu minutach agent federacji był już bezpieczny. Poszła połowa bandaży

i wszystkie okłady, ale żył. Wilk postanowił jeszcze sprawdzić mu puls, był coraz słabszy. Natychmiast rozpiął jego marynarkę i rozpoczął masaż serca.

-Nie ma mowy, że mi tu umrzesz sukinkocie. Nie wyminiesz się tak łatwo.

Reanimował go przez siedem minut. W końcu koń ocknął się. Wytrzeszczył oczy i zerwał się gwałtownie, czego bardzo szybko pożałował gdyż odezwał się ból w kręgosłupie.

-Leż spokojnie bo się połamiesz.

-Viu, majetic, estic viu.-bełkotał. W tym czasie Wataha ułożył go w bezpiecznej pozycji. Entuzjazm Danego rósł coraz bardziej, aż do momentu gdy usłyszał znajomy dźwięk. Lambert przeładował pistolet.

-Żyjesz tylko dlatego, bo możesz przydać się przed sądem.-powiedział chłodno.

-Ty jesteś, Wataha, tak?

-Tak.

-Skoro mnie uratowałeś to spełnisz ostatnią wolę umierającego?

-Przecież żyjesz, sam cię opatrywałem.

-Teraz, po waszym sądzie i zamknięciu Lee Chena, trafię przed sąd wojskowy.-Lambert w głębi duszy wiedział, że ma racje, co prawda w Zwierzostanach nie stosowano kary śmierci, jednak po tym co zobaczył Las Padas z dyplomatą jeleniem był przekonany, że prędzej czy później Dany pożegna się z tym światem.

-No to jakie masz życzenie?-powiedział tak jakby go to nie obchodziło, ale tak nie było. Coś wewnątrz podpowiadało mu, że nie zasłużył na to. Był tylko żołnierzem, któremu kazano wykonać rozkaz. Poza tym był po ich stronie. Im dłużej o tym myślał tym więcej miał wątpliwości, a w obecnej sytuacji należało być zdecydowanym i skoncentrowanym. Ale ten koń już wystarczająco namieszał w jego życiu, by tak po prostu oddać go w łapy władzy.

-Mam dwa, wybierz sobie jedno. Albo wyciągniesz moje ciało, prochy, cokolwiek ze mną zrobią i wysypiesz je w dołku, w ziemi u podnóża północnego pasma górskiego w Xienmenie...

-Okej.

-Albo, możesz mi dać broń, zabrać mnie ze sobą do portu i dać sobie pomóc wymordować  wszystkich, którzy współpracowali z Lee Chenem i jego samego też.

 To było szalone, nierealne, nikt w rzeczywistości by tego nie zrobił. No ale to Zwierzogród, ""try evertyhing", nie bój się chcieć i w ogóle. Lambert kucnął by podnieść Danego. Agent lekko się chwiał przy wstawaniu, jednak szybko odzyskał równowagę. Wilk wcisnął mu w kopyta swój pistolet.

-Jakby co ty się tłumaczysz.

-Jesteś jedynym ssakiem, urodzonym na tej ziemi, wśród tych zwierząt do którego czuje respekt i jedynym obcym, którego nie boję się mieć za plecami.-wyrecytował.

-U nas się mówi, że jesteś moim przyjacielem.

-Znamy się jakieś dwa dni.-odpowiedział zdziwiony.

-Możemy nie mieć więcej czasu.

 Nie czekając dłużej, Wataha wyszedł na ulicę i zatrzymał przejeżdżające auto. Po pokazaniu odznaki pomógł opuścić niedźwiedziowi  jego auto w trybie nagłym, po chwili dołączył do niego Chivnai. Policjant na pełnym gazie odjechał samochodem, który miał może dwadzieścia parę lat, ale wciąż nieźle się trzymał. Gdy byli już w połowie drogi, Lambert wyciągnął swój komunikator.

-Uwaga do wszystkich! Już wracam, przy okazji dostaliśmy jeszcze jednego do pomocy. Typ z żandarmerii czy wojska...Skąd ty jesteś?- pozornie odłożył słuchawkę, jednak powiedział to na tyle głośno by policjanci uwierzyli w to, że rzeczywiście przydzielono im kogoś do akcji.-...Aaa z wojska, no to nawet lepiej. Jakiś świeżak z którejś tam kompanii, dywizji...No jeden wiecie co. Jest koniem i ma swój sprzęt.

-Mam swój sprzęt?-szepnął Dany.

-Załatwimy to potem.-wilk przycisnął komunikator do piersi by stłumić odgłosy. Znów podniósł urządzenie.-W każdym razie jestem w drodze, zaraz do was dołączę, bez odbioru.


(Tymczasem)


 Oddział Judy i Nicka dojechał na miejsce.  Tak jak na szkoleniach wybiegli z wozu pod przewodnictwem nowego kapitana.

-Dobra ssaki.-krzyknął gepard.-tak jak na odprawie. Okrążamy tą część doków od strony wody, żeby odciąć im drogę ucieczki.

-Jeśli już nie uciekli!-krzyknął ktoś z tyłu.

-Dobra, panowie i...i Judy.

-Ej a ja?!-odezwała się jeszcze jedna samica. Gepard stracił wątek, tego nie przewidział.

-Nie ma czasu na grzeczności, JAZDA!



Dwójka najmniejszych ssaków, czyli jeden znany królik i jeden też znany lis, mieli dostać się na dach. W tym celu dwa największe zwierzęta w oddziale miały je tam podrzucić. Tak się złożyło, że były to dwaj bliźniacy nosorożce. Judy razem ze swoim partnerem, podeszła do nich. Bliźniacy złożyli swoje dłonie w koszyk.

-Panie przodem.-mruknął Nick. Króliczka posłusznie weszła na ich dłonie.

-Na trzy. TRZY!-wyrzucili ją w powietrze. Judy pamiętała, jak robiła to pierwszy raz, wtedy zahaczyła o gałęzie. Tu ich nie było, więc bezpiecznie wylądowała na betonowym dachu baraku

-TRZYYYY!-chwilę po niej, przyleciał Nick. Wylądował względnie bezpiecznie, na nogach. Jednak Judy zauważyła, że ma zjeżone futro. Nienawidził tego robić.-Nawet nie komentuj.-powstrzymał ją przed żartami.

 Nie czekając dłużej pobiegli w stronę morza. Przemieszczali się szybko, przeskakując przez kolejne przeszkody jakimi były systemy wentylacyjne i wyloty kominów. Przednimi była klatka schodowa, taka jaka zazwyczaj znajdowała się przy kamienicach i niższych wieżowcach. Policjanci wbiegli na nią i zbiegli na dół. Nick przywarł do ściany, natomiast Judy skoczyła przed siebie i przeturlała się za stos rur, które stały blisko nabrzeża. 

-Na pozycji, bez odbioru.-policjantka przekazała informacje przez krótkofalówkę

-Już są!-krzyknął Nick. Jako drapieżnik lepiej widział w ciemności. Gwałtownie wychylił się i posłał kilka krótkich serii w stronę zwierząt Lee Cehna. Judy w tym czasie włączyła noktowizję w celowniku i również się wychyliła

 Obydwaj strzelali krótkimi seriami. Na odprawie dostali wytyczne, że nie biorą jeńców. Ich przeciwnicy oficjalnie byli traktowani jak terroryści, a więc należało strzelać tak by zabić. Na początku szło dość dobrze. Nick załatwił dwóch z lewej i ranił jednego z drugiego skrzydła. Tymczasem Judy wykorzystała swój niewielki ciężar by wspiąć się po rurach i ostrzelać oponentów z góry. To całkowicie rozbiło ich szyki. Została ich garstka, cofnęli się strzelając na oślep.

-TU u Bajer do centrali. Odepchnęliśmy grupę ze wschodniego skrzydła, zostało trzech i jeden ranny  zaraz przy brzegu. Odbiór.

-Spowolnili nas!-krzyczał Bogo, w tle słyszał ostrą wymianę ognia, jakiś ssak krzyknął z bólu. Jednak wściekłość i bitewny trans odrzuciło ten fakt z głowy lisa.- Od środka się zabunkrowali i zajęli pozycje wyżej od nas.

-Czysto Nick!-powiedziała Judy potem zjechała po stosie z  drugiej strony. Przeturlała się za kontener i przygotowała się na ewentualny kontratak od strony miasta-Tak, czysto! Jakby co ubezpieczam. W tym momencie Nick podbiegł do niej i zajął pozycję z drugiej strony blaszaka, przy okazji miał otwarty widok na centralną część portu i skład towarowy. Co chwila na ścianach budynków widać było blask strzałów. Nagle część kompleksu biurowego, który znajdował się bardziej na lewo bliżej wschodniego skrzydła portu, wybuchła. Chwilę potem eksplodowały mniejsze ładunki zamontowane przy rusztowaniach, przy jednym z magazynów.

-HALO CENTRALA, CO SIĘ DZIEJE?!-odpowiedziało mu ciężkie dyszenie i szum.

-Tu porucznik Dlegato!

-Co jest z komendantem!?-krzyczał Nick. Judy miała go uspokoić, jednak ciekawość jak i obawa o zdrowie szefa wzięły górę.

-Co tam się....-zaczęła, jednak lis powstrzymał ją ruchem łapy.

-Halo? Bajer, Hopps? Żyjecie?

-Tak żyjemy. Co tam u was się dzieje?

-Przygotowywali się na skurczysyny. Wysadzili główne budynki i zablokowali nam drogę od frontu.

 Wtem, od strony morza przypłynęła mała łódź bojowa. Płynęła pośrednio w ich kierunku, ci na statku nie wiedzieli, że policjanci zajęli ten brzeg.  To dawało nowe możliwości.

-Widźmy ich środek ucieczki, to mała łódź wygląda jak kuter, pewnie mają jakąś ciężką broń.

-Musicie jakoś ich zatrzymać, przynajmniej na jakiś czas!-zaczął krzyczeć.-Za dwie minuty przylecą helikoptery. Bez odbioru.

-Cholera.-powiedział Nick

-Będzie ciężko.-odpowiedziała Judy. Pociągnęła partnera za rękę by schował się za zasłoną.-Będą tu za moment.

-Karotka, gdyby.....

-Nikt tu dziś nie zginie! No może oni.

-Miałem na myśli to, że gdybyśmy zeskoczyli na ten podest czy molo.-lis wskazał betonową platformę, która znajdowała się dwa metry pod nimi. Była na tyle nisko by przeciwnicy nie widzieli ich z daleka  i musieliby podejść do krawędzi brzegu by móc do nich strzelać, oraz na tyle wysoko w stosunku do łódki by mieć dobry widok na prawą burtę statku.

-No dobra, ja odwrócę ich odwagę, a ty zajdziesz ich z drugiej strony.-powiedziała równocześnie machając łapkami.

-Dalej nie nauczyłaś się znaków niewerbalnych?-w odpowiedzi dostał mocny cios w bark. Judy z komicznie poważną miną wskazała mu ręką gdzie miał zająć pozycję. Sama podbiegła na drugą stronę rur. Ostrożnie spojrzała za rogu, siedem może osiem dużych ssaków ustawiło się w pół okrąg. To co zdziwiło policjantkę było ich wyposażenie. Zamiast typowych kamizelek kuloodpornych i karabinów typu AK, mieli kompletne mundury nocne, płytowe pancerze jakie nosiły jednostki specjalne, noktowizory na oczach, a ich bronie były bardzo zmodyfikowane i zaawansowane technologicznie. Króliczka nie miała zbyt wiele czasu by się przyglądać, ale poznała celowniki holograficzne, i granatniki. Coś tu się nie zgadzała, tym bardziej po tym co dotarło do jej czułych uszu.

-Dobra rozłóżcie ciała. Efen i G, ładunki.-głos był dziwnie znajomy.

-Tu ktoś jest!-krzyknął jakiś ssak ze statku. Judy zrozumiała, że zawaliła swoje zadanie i zapomniała o swoim zdaniu. Wobec czego bez zastanowienia wyskoczyła i puściła kilka serii. Większość pocisków albo nie trafiła w żadnego z ssaków, albo nie wyrządziła im szkody. Judy żałowała, że policja nie dostała dofinansowania na obiecane od dekady noktowizorów dla roślinożernych zwierząt. Nie zastanawiając się dłużej schowała się za zasłoną. Na szczęście w tym czasie Nick otworzył ogień z drugiej strony. Zaraz potem dał nura do wody. Załoga na statku podbiegła do burty i zaczęli pruć ze swoich karabinów. Judy w mgnieniu oka znalazła się z drugiej strony. Między rurami a metalowymi ścianami statku była wąska szczelina przez którą widziała kontury postaci. Wycelowała swoim pistoletem jednak ci terroryści okazali się mądrzejsi niż przypuszczała. Strzelali do niej z dwóch stron, kule regularnie kruszyły jej zasłony. Cofnęła się o krok, co spowodowało zwężenie się pola do oddania strzału.

-Widzę jego głowę na trzeciej.-krzyknął ktoś na statku. Judy nie miała więcej czasu. Szybki wdech, cel, pal. Strzeliła dwa razy celując mniej-więcej w głowę. Założyła, że jedynym miejscem gdzie nie mają pancerza będzie kark. Tym razem się nie pomyliła. Usłyszała tylko jęknięcie, a kątem oka dostrzegła jak ciemny kształt, prawdopodobnie jakiegoś tygrysa lub innego kotowatego, wpada do wody.


(Tymczasem)


 Prywatny samochód podjechał pod obiekt port. W trybie nagłym Dany i Lambert wysiedli z pojazdu, od razu skierowali się do mobilnego centrum dowodzenia. Po drodze natknęli się na dwóch antyterrorystów zabezpieczających tyłu terenu. Wataha zbył ich pokazaniem odznaki, razem z koniem weszli do środka ciężarówki.  Nieznajomi policjantowi dowódcy analizowali coś nad mapami miasta. Jeden z nich, jaguar, podniósł się i spojrzał w ich kierunku.

-Co wy tu, a...czekaj znam cię. Lambert Wataha.- ssak podszedł do mężczyzn.-Dwa lata temu odszedłeś od grupy operacyjnej bo się żeniłeś, tak?

-Tak. Przeszedłem do tutejszej policji. Ale nie czas  na wspominanie. Ten koń jest istotnym świadkiem w sprawie przeciw Lee Chenowi, prawie tak istotny jak Ho Zhin Minh.- na wspomnienie o jeleniu, Dany mimowolnie zaklął pod nosem.

-Czy aby na pewno jest aż tak ważny?-zapytał obecny tu generał główny policji Zwierzostanów.

-Inaczej nie zostawiłbym oddziału, który swoją drogą już powinien tu być.

-Oddział z komendy głównej jest na zachodnim skrzydle. Dobrze, dołącz do nich. Natomiast ty.-spojrzał na konia.-Musimy cię gdzieś ukryć.

-Po prostu dajcie mi broń.-odparł bez emocji.

-Żarty się ciebie trzymają co?

-Mówię, jak to się po waszemu mówi....serio. Dajcie mi broń.-Jaguar niespecjalnie przejął się jego słowami.

-Wataha, za nim pójdziesz...skuj go.



Następna część


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone