Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 15 - Nie przejdziesz - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
(Granica Zwierzogrodu)

  Las Padas miało granicę zewnętrzną Zwierzogrodu . Widok był co najmniej imponujący. Jakaś niewidzialna bariera oddzielała zwykłe kilku piętrowe zabudowania od gigantycznych sztucznych drzew.  Wokół drzew pełno było budynków w stylu tropikalnym lub nowoczesnym bio. Niektóre, na przykład centra handlowe czy biurowce, opierały się na kilku gałęziach.  Na mniejszych gałęziach mogło zmieścić się kilka domów, na średnich trzy- cztery rzędy dużych kamienic lub małe osiedle. Na dużych mógł stać ośrodek szkolny z oddzielnymi internatami, stołówką i masą innych budynków.

 "Tropikalne" zabudowania zawdzięczały nazwę swojej zewnętrznej części.  Zewnątrz każda ściana była zrobiona z bambusów, tropikalnego drewna czy liści palmowych. W środku bywało różnie. Nocami widok był naprawdę piękny. W ciemności świeciły lampy domów, urzędów sklepów, światło wychodziło z okien i oświetlało drewniane zabudowania. Do tego wszystko sprawiało wrażenie jakby wisiało w powietrzu lub wyrosło z drzewa.

 Jedna z gałęzi najbardziej wysuniętego drzewa "rosła" ostro w dół. Jej koniec stykał się  z pagórkiem, najwyższym wzniesieniem w okolicy. Na pagórku stała duża restauracja, naprzeciwko dworca kolejki linowej i linii powietrznych. Miała kilka pięter, każde wyższe było węższe od poprzedniego, na pierwszym piętrze był balkon z miejscami dla gości. Wystające deski na ścianach tworzyły siatkę kwadratów. Odstające deski były czerwone, a wnętrze kwadratów białe. Miała duży parking od strony Łapocka, oraz tarasy widokowe z widokiem na Las Padas i ogrody.  Między małym żywym labiryntem, sadzawkami, klombami i ogromnymi drzewami stały stoliki dla klientów. Była też specjalna część przeznaczona na wesela, stypy i tym podobne imprezy. Mieściła się między ogrodami i tarasem, a zapleczem restauracji. Do wielkiej sali częściowo zadaszonej, prowadził marmurowy most. Wisiał nad małym wodospadem, sama część eventowa stała na kilku żelbetonowych słupach. 

 Dany wyszedł z wagonika kolejki liniowej. Szybkim krokiem przedarł się przez tłumy ssaków. Na każdym rogu i przed wejściem wisiały różne kolorowe lampiony z wzorkami. Doszedł do dużych drzwi zajazdu i pchnął je z całej siły. W środku  znajdowało się dziesiątki zwierząt. Stoły były pozornie chaotycznie rozłożone, jednak, jeśli spojrzałoby się na całą salę z góry zobaczyłoby się kontury biegnącego tygrysa, jego wyciągnięte łapy i pręgi. Nie było czasu przyglądać się szczegółom. Dany przebiegł przez cały parter, wpadł do kuchni. Nie miał czasu. Mijał w pośpiechu kolejnych kucharzy i kelnerów. Ciągle słyszał obelgi pod jego adresem, ale nie to było teraz najważniejsze. Miał być wcześniej, ale Marii. Jej nie mógł odmówić, po tylu latach.

 Wreszcie był u celu. Duże ciemno-brązowe drzwi z napisem "Szef Nie przeszkadzać". Otworzył je z kopyta. Przed nim ukazał się mały pokoik urządzony jak w jego rodzinnych stronach tylko trochę bogaciej. Na środku stał okrągły stół z wyrytymi tańczącymi końmi. Ściany do połowy zasłonięte były jasnymi pionowymi deskami, od połowy do sufitu ciągnęła się tapeta w kwiaty. Pełno tu było mebli z brzozy i innych jasnych drzew. A na nich stały dziesiątki książek, pamiątek, zdjęć, to wszystko było przykrywką. Za stołem, na przeciw niego, siedział stary koń. Miał ciemno-czarną skórę i podobnie krótko ściętą grzywę, ale i tak Dany miał krótszą. Siedział i jadł obiad.

- Spóźniłeś się. - powiedział spokojnie, ale można było wyczuć tu karcący ton. - A teraz przerwałeś mi obiad. - powoli wstał. To nie były jego najlepsze lata. Stęknął cicho gdy się wyprostował. Ubrany był spodnie i koszulę moro. Zawsze się tak ubierał, tylko na specjalne uroczystości ubierał mundur galowy.
- Jestem spalony. - powiedział Dany. Jego przełożony miał napić się soku, ale demonstracyjnie odłożył szklankę tak, że omal nie pękła.
- Co jak co, ale ty?
- To nie nasi sojusznicy, a my musimy podawać się im na tacy.
- Dany. Kiedy ty się nauczysz, że nie ma sojuszników i wrogów? Są tylko wspólne i sprzeczne cele. Akurat Zwierzostany są nam potrzebne, walka z Lee Chenem nas przerasta. - znów wziął szklankę i wypił cała na raz. Machnął kopytem w jego stronę. -  Zamknij drzwi i chodź. Pewnie jesteś głodny. - Dopiero teraz poczuł ssanie w żołądku. Jako żołnierz był szkolony by wytrzymywać długie dni ciężkiego wysiłku bez jedzenia i odpoczynku. Ale po dwóch stosunkach jednego dnia i pomocy w usuwaniu pomocników Chena rzeczywiście był bardzo głodny.
- Jeśli mógłbym prosić.

  Poszedł za starszym koniem. Przeszli przez składaną zasłonę, za nią były schody prowadzące do podziemi. Po paru minutach byli już w schronie. Pomieszczenie było surowe i jednocześnie przytulne. Mimo betonowych ścian, zimnego białego światła i metalowych mebli samiec czuł się jak u siebie. Kalendarz z nagimi klaczami w stylu wojskowym- stara dobra propaganda wojskowa rządu- plakaty propagandowe przerobione w wyśmiewający sposób, całkiem spory czarny dywan miło grzejący w stopy i rzędy broni ustawione w stojakach pod ścianą. Było tu wszystko od noży bojowych, przez pistolety i lekkie karabiny po duże snajperki.

- Prawie jak w barakach. Wracają wspomnienia panie kapitanie. - powiedział uśmiechnięty Dany.
- A żebyś wiedział Dany, a żebyś wiedział. Stare dobre czasy, kiedy wszystko było proste. - wskazał ścianę. - "Tam jest wróg! Za rzędami zasieków, min. Strzela do was z karabinów maszynowych. Macie czołgać się w błocie, gównie, krwi i umarlakach i dojść do końca! ZROZUMIANO!?" Aż się łezka kręci w oku.
- I te długie pamiętne noce. - podsunął agent. - Oczywiście miałem na myśli próbne uderzenia i akcje w nocy.
- Dany. Synu, ja też kiedyś byłem młody i też chętnie podawałem się żywej propagandzie. - obaj spojrzeli na kalendarz. - Może i mają lepsze ciałka, ale to i tak nie to co kiedyś. - Westchnął, podszedł do krzesła i z trudem usiadł. - Będzie trawa z prażoną cebulą i innymi warzywami. Zjesz?
- Oczywiście. A czy..
- Tyen też przyjdzie.

(Śródmieście 17.00)

 Dre znowu siedział w tej samej sali co wczoraj, znowu ze swoją nauczycielką. Jednak teraz był o wiele mniej zadowolony z siebie. Było już późno. Słońce wpadało do klasy rażąc go po pyszczku pomarańczowymi promieniami. Mimo to nieugięcie powtarzał materiał z dzisiejszych lekcji. Zrobił już wszystkie zadania z obowiązkowych lekcji, zostały mu jeszcze te z lekcji dodatkowych. Najtrudniejsze były te z matematyki i fizyki. Tu trzeba było się mocniej skupić i więcej pomyśleć, nie wystarczyło tylko podstawić wzory. Ale musiał je zrobić jeśli chciał dogonić grupy w starszych klasach. Nie wiedział kiedy podeszła do niego nauczycielka. Kiedy pokazała mu coś palcem w podręczniku wystraszył się.

- Nie bój się. - powiedziała delikatnie uśmiechnięta. Jakoś go to nie uspokoiło. -  Kwadrat jest rombem, jeśli wiesz jaką długość ma przekątna to możesz obliczyć pole  i obwód.
- Faktycznie, ale nawet jeśli znam pole to...muszę znaleźć te liczby, które po pomnożeniu dadzą mi to liczbę i potem pomnożyć ją razy cztery. - powiedział jednym tchem podekscytowany.
- To są właśnie pierwiastki. Dla czterdziestu dziewięciu pierwiastkiem jest siedem. Rozumiesz zasadę.
- Tak.
- Jesteś bystrym chłopcem.
- Proszę pani! Pomoże mi pani? - odezwał się jakiś chłopak z tyłu sali. W sumie było ich sześciu. Wszyscy albo skończyli lekcje albo mieli okienko między lekcjami. Dre właśnie skończył wszystkie lekcje, ale jutro będzie tu musiał zostać jeszcze godzinę. Mógłby już iść do domu, ale musiał czekać na tatę aż skończy pracę i go odbierze. Na razie czekał na niego na specjalnej lekcji na której nauczyciele pomagali w rozwiązywaniu zadań albo umawiali się specjalnie z niektórymi uczniami na dodatkowe konsultacje.
- Skończyłem wszystko. - szepnął do siebie. - I co teraz? - zrobił wszystkie zadania, dosłownie wszystkie zadania wybiegając kilka tematów w przód. Czuł mentalne zmęczenie i bolała go głowa. Rozejrzał się po klasie. Inni wciąż byli zajęci, pani Sereja  była pochylona i tłumaczyła coś malej panterze w zielonej spódniczce i podobnej koszulce. Oparł się o oparcie i spojrzał za okno. Zazwyczaj o tej porze ganiał się z kolegami po złomowisku albo magazynach, potem Nick zabierał go do domu, przechodzili koło plaży skąd widać było dzielnicę rozrywkową, tą którą zwiedzał w urodziny. Fajnie kiedyś było. Teraz trzeba chodzić do szkoły. Smętnie obrócił głowę i zaczął znów powtarzać lekcje.

(Pół godziny później)

  Słońce już łączyło się z widnokręgiem (Zwierzogród leży w innej szerokości geograficznej niż my dlatego słońce szybciej zachodzi). Nick truchtał przez pół dzielnicy, żeby zdążyć. Musiał odebrać Dre ze szkoły, a potem zdążyć na autobus. Dobiegł przed ogromne wejście placówki szkolnej. Jakieś dwa nastolatki, ukryte przed wzrokiem kamer, kucały za ceglanym murkiem i paliły marihuanę. Myślał czy nie zapytać się ich skąd ją mają i nie zgarnąć dealera, ale był zbyt zmęczony poza tym miał prawie rozwalone ramię. Odwrócił głowę i wszedł do środka. Trochę błądził po korytarzach aż wreszcie znalazł klasę syna. Zanim wszedł poprawił koszulę, otrzepał spodnie, wyprostował się i zapukał. Delikatnie pociągnął za klamkę.

- Dzień dobry- powiedział przeciągając. - Ja po syna. - W sali były tylko dwa lisy. Dre z nosem w książce z biologi i jego nauczycielka opierająca się o ławkę obok. Miała na sobie taką ładną żółto-brązową wąską spódnicę za kolana i damską ciemno-granatową damską marynarkę. Dwa górne guziki miała rozpięte, więc można było zauważyć, że miała też ubraną zielony t-shirt z małym dekoltem. Poklepała Andre po barku.
- Twój tata już jest.
- Cześć - powiedział śpiącym głosem. Szybko spakował wszystkie swoje przybory. Założył  plecak na plecy i podbiegł do ojca. Ten poczochrał go głowie.
- Poczekaj chwilę, muszę porozmawiać z twoją nauczycielką.
- Oj. - jęknął pod nosem na tyle cicho, aby Nick go nie usłyszał.
- Ja też muszę z panem porozmawiać. Dre, poczekaj za drzwiami proszę. - chłopak posłusznie wyszedł z pokoju ze zwieszoną głową. Kiedy zamknął drzwi Anastazja zmieniła wyraz twarzy na mniej uśmiechnięty. - Musimy o nim porozmawiać panie Bajer.
- Co się znowu stało? - spytał zaskoczony.
- Proszę usiąść. - wskazała krzesło. Nick usiadł na nim, pochylił się do przodu opierając łokcie o kolana. Anastazja usiadła spięta na przeciw. Wzięła głęboki wdech.
- A zatem? - specjalnie podkreślił ostatnie słowo, żeby rozładować nieco napięcie i pocieszyć ją, że wciąż pamięta jej nauczkę.
- Nie obwiniam o nic pana. - resztki dobrego humoru lisa prysły momentalnie- Ale pańskiej metody wychowawcze, nie sprawdziły się, albo przyniosły niespodziewany i niepożądany efekt. - dodała pośpiesznie.
- Proszę krótko i sensem. - powiedział ostro jednak tak szybko jak gniew pojawił się na jego twarzy, tak szybko pojawiła się bezsilność. - Jestem zbyt zmęczony na takie zabawy. - dokończył odwracając głowę w stronę okna. Poczuł, że nauczycielka dotyka jego ramienia. Zrobiło mu się jakoś lżej.
- Aż tak źle nie jest. Ale jeśli teraz z tym nic nie zrobimy to kiedyś może go zgubić, a szkoda byłoby zmarnować taki potencjał.
- Jak już mówiłem, konkrety.
- Andre znów pobił ucznia, dokładnie tego samego królika.
- Dlaczego? Nie uczyłem go nigdy znęcania się nad innymi. Wpajałem mu, że stawać w obronie słabszych...
- Jakie pan stosował kary?
- Słucham?
- Jak go pan karał? Nikt nie jest idealny, na pewno zdarzało się, że coś przeskrobał.
- No... Jak był mały to tylko po nim krzyczałem - spojrzał jej w oczy - dość głośno od samego początku. Potem jak podrósł to, nigdy w życiu bym go nie skrzywdził, za nic w świecie... - zaczął się zażegnywać.
- Ale mimo wszystko kary cielesne. - lisica nie otrzymała odpowiedzi - Widać po nim, że nie znęcałeś się nad nim. Jest zbyt radosny i pozytywnie nastawiony do życia. Chciałeś, żeby od razu poczuł konsekwencje wyrządzonego zła i przygotować na to, że życie się nie pieści.
- Jak ty to robisz? - nagle się wyprostował - Na studiach uczą was czytać w myślach? Czy to twoje hobby?
- Trafione, przyznam. Powiedzmy coś pomiędzy, na studiach uczyliśmy się jak reagować na różne zachowania  u dzieci oraz skąd się biorą. Wiem, że macie w domu niełatwą sytuację choć podejrzewam, że i tak jest lepsza niż kiedyś.
- Dobra jesteś.
- Co nie zmienia faktu, że trzeba to zmienić. Musisz mu wytłumaczyć, że przemoc nie rozwiąże wszystkich problemów, że rozmową i poznaniem drugiego ssaka można zakończyć wszystkie spory. I najważniejsze, że przemoc to przemoc*. Dasz sobie radę? - znowu się uśmiechnęła. Wyglądała tak przyjaźnie, uroczo. W swoim obcisłym garniturze z długą fioletową spódnicą małym dekoltem. - Nick? NICK?!
- Przepraszam, zasłuchałem i zamyśliłem się.
- Uczę też licealistów, nie myśl sobie, że nie wiem o czym myślałeś. I w pewien sposób mi to schlebia.
- ZBI nie wynajmuje cię czasem do przesłuchań? Bo tak sobie pomyślałem, że skoro nie uczysz mojego syna, żądnego poważnego przedmiotu. - spostrzegł jej grymas i poprawił się- w sensie żadnego w którym można by go było faworyzować. - pomasował się ręką po karku- To może dałabyś się zaprosić na spacer, czy, kolacje. Jesteś tu od niedawna, więc może pokazałbym ci parę wartych uwagi miejsc? - przysunął się bliżej do niej, odwzajemniła się tym samym.
- Wszystkie lisy są tu takie pomocne i szarmanckie?
- Nie, ja jestem wyjątkowy. - kiedy ich twarze były blisko, Nick gwałtownie wstał i podszedł do drzwi. - Pasuje jutro o piątej tutaj?
- Może być szósta?
- No to jesteśmy umówieni. - powiedział po czym zniknął za drzwiami. Anastazja odczekała chwilę i wyjęła z ukrycia swój telefon. Włączyła galerię i włączyła pierwsze zdjęcie. Był na nim Nick wychodzący z tej sali, ale na najważniejszą dla niej była jego kita. Zrobiła duże przybliżenie.
- Nawet nie wiesz jakich rzeczy można się nauczyć na studiach. - powiedziała do siebie z satysfakcją. - Coś jest w tych lisach ze Zwierzogrodzie.   

(Nadbrzeżna część przemysłowa w Starej Saharze 22.30)

  Osiem opancerzonych pojazdów policji i kilkanaście radiowozów otoczyło małą odosobnioną część doków. Znajdowała się na małym półwyspie graniczącym z Tundrówką, oprócz pomostu na którym stał dźwig na torach służący do przenoszenia kontenerów ze statków, było tu kilka rzędów starych magazynów i labirynt kontenerów z poprzedniej dekady. Ze względu na mieliznę wokół tej części portu mało który statek tu zawijał, co prawda były plany aby się jej pozbyć, ale ekolodzy jak zawsze nie pozwolili. Najbliższe osiedla czy jakiekolwiek zakłady pracy gdzie ktokolwiek stale przebywał były oddalone od tego miejsca o ponad dwa kilometry, co czyniło to miejscem doskonałym na przemyt. Ale to miało się dzisiaj zakończyć.
 Judy siedziała przyczajona na swojej pozycji, w środku jednego z zapomnianych kontenerów, razem z Kojoto, Allandrą i dwójką innych policjantów, których nie znała. Ich zadanie było teoretycznie proste. Podczas gdy główne siły policji będą przyciągać uwagę przemytników, oni mieli ich oskrzydlić z prawej strony i zdezorientować ich do czasu przybycia posiłków.
- Czemu nie ma z nami Nicka? - spytał Judy gepardzicę siedzącą w kącie.
- Bogo odesłał go podobno na jakiś urlop do czasu aż rany mu się zagoją. Ale jakoś mi się nie chcę w to wierzyć.
- Nick opowiadał mi, że jak był w wojsku to dostał w ramię. Może ma teraz jakieś powikłania czy coś tam podobnego?
- Stresujesz się przed akcją, co? - zapytała, wstała i podeszła do niej.
- A ty nie?
- Nie, jak mnie trafią to zginę na miejscu. A ginie się tylko raz. Prawda? Można też wybuchnąć, co nie Kojoto? - szturchnęła go. On tylko burknął coś pod nosem. Króliczka nigdy nie rozumiała podejścia do życia swojej koleżanki. Nigdy niczego się nie bała, zazwyczaj stała w przysłowiowym pierwszym rzędzie, obrywała, bywała ranna, ale mimo to zawsze miał tak samo gdzieś. - A może pójdziemy na pięć minut do ciemnego zaułka co? Ostatnia rozrywka przed śmiercią. - znowu go szturchnęła. Kojot odwrócił się szybko, kiedy ją odepchnął dwaj policjanci z innego komisariatu zareagowali i rozdzieli ich. Judy złapała od tyłu samca, a ten uspokoił się. Nic nie mówiąc odwrócił się i poszedł sobie.
- Przesadziłaś! - krzyknęła Judy i pobiegła za nim. Allandra nic sobie z tego nie robiąc usiadła sobie znowu w kącie.
 Judy po chwili znalazła Kojoto. Siedział na piasku wpatrzony w wodę, podeszła do niego po cichu, jednak on ją wyczuł.
- To nie twoja wina. - powiedziała delikatnie. - Każdy się wtedy bał.
- Ale tylko ja panikowałem, nawet Pazurian i Anna byli przygotowani, spokojni, no dobra może opanowani nie byli, ale nie spanikowali. - nastała niezręczna cisza, kojot zwiesił łeb. - Wtedy przed tym klubem, kiedy obezwładniłem tego bramkarza i miałem "kontakt" z Allandrą pomyślałem sobie, "Jest twardym nieugiętym typem, który będzie naprawiać zło na tym świecie i wszystkie panny za mną sznurem" i tak dalej i tak dalej. - Judy nic nie mówiąc podeszła do niego bliżej i usiadła obok niego. - Ale po tym Dany załatwił komendanta, zagroził bombą i... zdałem sobie sprawę, że to pierwszy raz kiedy faktycznie mogłem zginąć. I ośmieszyłem się przed wszystkimi, szczególnie przed nią.

 W tym momencie odezwała się krótkofalówka.
- Za pięć minut zaczynamy, Wszyscy na pozycjach? - policjant odruchowo sięgnął po urządzenie. - Tak jest.
- Simon. - Judy po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu, właściwie była pierwszym ssakiem w policji który zwrócił się do niego po imieniu. - To się mogło zdarzyć każdemu, ale to już było i nie wróci więcej. Od ciebie zależy czy to będzie nauczka na przyszłość, czy moment w życiu który może ci je zniszczyć, bo będziesz je ciągle rozpamiętywał.
- Dzięki za płomienną mowę Judy, od razu mi lepiej i mogę czynić świat lepszym. - odpowiedział jej sarkastycznie, jednak dało się po nim poznać, że na prawdę poczuł się lepiej. - Choć, bo cała akcja nas ominie.

(Na chwilę przed zasadzką)

 Do betonowego molo podpłynął długi wąski statek, miał niski poziom zanurzenia, dlatego mógł łatwo wpływać na mielizny. Był pokryty barwami kamuflującymi, ciemno czarne moro z odcieniami granatu i ciemnego błękitu, wszystkie roślinożerne zwierzęta nie mogły go zobaczyć do momentu, aż lampy rzuciły na niego światło. 
 Zrzucono z niego liny i mostek. Kilku najemników zeszło  przywiązało je stalowych słupów. To był statek z dawnych czasów, ale wciąż był niezawodny bo przez ostatnie lata nikt nie był w stanie go zauważyć na wodach Zwierzogorodu.

- No i mówię mu wtedy. Jak moje dwieście patyków nie znajdzie się znowu na moim biurku, to spale ci rodzinę, dom, biznes i wszystko na czym ci zależy. - gdzieś w ciemności szło kilku zakapiorów, którzy byli obstawą dla dwóch niskich i szczupłych panter. Jedna z nich była kobietą, miała wysokie skórzane buty za łydkę i cygaro w paszczy i elegancki ciemny garnitur na sobie, druga zaś była mężczyzną w czarnym płaszczu, to on właśnie mówił.
- Dlaczego ty byś wszystko palił Royce? - zapytała go kobieta. Miała uwodzicielski ton głosu, ale nie była nim zainteresowana.
- Ogień oczyszcza.
- Ta, ta jasne. Dobra, gdzie jest ten cały białas? Miał na nas czekać. Podobno konie są szybkie, więc czemu go tu nie ma, hm? - powiedziała wszystko bardzo szybko i wyraźnie, jednym tchem.
 Nagle stała się światłość. Z dachów magazynów i zza pojazdów rozbłysły reflektory policyjne.
- Jesteście otoczeni! Łapy do góry i poddać się, a nikomu nic się nie stanie! - Zza radiowozów wybiegły największe ssaki wyposażone w najcięższy sprzęt i odzież ochronną. Rozstawili się formacji bojowej o kształcie półokręgu. Oczywiście to nigdy nie działa. Po chwili ze statku padły strzały, ktoś z policjantów oberwał. Snajperzy policyjni zdjęli dwóch najemników. W międzyczasie pantery wycofały się kiedy ich obstawa rozproszyła się i ściągnęła na siebie główną siłę ognia.
- Do wszystkich jednostek! - to był Bogo - Te dwie pantery mają przeżyć. Można ich stłuc, zranić ale tylko na tyle, żeby jeszcze dziś dało się coś z nich wyciągnąć. Ekipa Hopps Ruszać, bez odbioru!

  Po otrzymaniu rozkazu grupka policjantów z Judy na czele, przemknęła niepostrzeżenie na drugą stronę. Stali po prawej stronie statku, widzieli biegające zwierzęta chowające się za osłonami, padające od postrzału, właściwie widzieli tylko kilko dużych drapieżników na dziobie.
- Dobra co teraz? - zapytał niedźwiedź, którego nigdy przedtem króliczka nie znała. Miał chyba lekkie problemy z pamięcią ponieważ przez cały czasy nie umiał zapamiętać jednej prostej rzeczy.
- Granaty ogłuszające i te z gazem pieprzowym. - powiedziała, po czym pomogła rozstawić granatnik Kojoto. Załadowała ładunki. Pociągnęła za spust i natychmiast złożyła uszy aby nie ogłuchnąć. Pociski poleciały prosto, choć  właściwie po łuku, do celu. Nastąpiło kilka małych eksplozji i głośny huk. Zaraz potem słychać było jak te oprychy krzyczą z bólu.
- Obezwładnieni, odbiór. - gepardzica przekazała wiadomość do centrali.
- Przegrupować się w wyznaczonym miejscu, a potem osłaniać tyły, bez odbioru. - Ekipa pobiegła do zaplanowanego miejsca. Pierwsza była oczywiście Allandra ponieważ była gepardem, potem przybiegła Judy a za nią cała reszta. Miejsce było bezpieczne, za wysokim magazynem z grubymi, zbrojnymi murami. Tu dostali kolejne rozkazy, amunicję i broń. Jak najszybciej znaleźli się na nowych pozycjach. Hopps jako najmniejsza schowało się za jakimiś skrzyniami, skuliła się w rogu. Z wielki wysiłkiem przesunęła część z nich, teraz powstała między nimi wąska szczelina, w którą musiała wejść. Położyła się na ziemi i rozstawiła duży jak na nią karabin snajperski. Nigdy przedtem nie strzelała z takiej broni, ale zapewniono ją, że z tak małej odległości to prawie jak strzelanie z pistoletu. Teraz była gotowa.

 Z tyłu statku i niższych pokładów zaczęły wybiegać nowe zastępy wrogów. Dzięki zmasowanemu ostrzałowi ze zmodyfikowanych karabinów i ładunkom wybuchowym udało im się odeprzeć pierwszą grupę uderzeniową policjantów. Kilkanaście ssaków w mundurach leżało w jednej wielkiej kałuży krwi ciągnącej się od połowy kniei aż do mostku na statku.
- HOPPS! Nie śpij, za chwilę nam uciekną! - usłyszała przez krótkofalówkę.
- Już się robi. - zaczęła strzelać. Z początku nie trafiała, kule zawsze trafiały parę centymetrów od celu, chociaż miało to swój pozytywny efekt, ponieważ teraz obrońcy musieli nie tylko znaleźć miejsce skąd strzela, po raz kolejny rozdzielić kierunek ostrzału to na dodatek nie mogli teraz tak swawolnie biegać po pokładzie. Statek powoli zaczął się wycofywać, przy pomoście trzymała go gruba linia. Któryś z nich chciał ją odciąć salwą z karabinu, ale Judy trafiła go w bark. Po chwili znowu strzeliła, tym razem trafiła innego w bok. Miała wrażenie, że ich siły mocno się przerzedziły, ale po chwili doszła do poprawnego wniosku. Chowali się bo zaraz odpływali. Silniki nabrały więcej mocy i lina zaczęła pękać, z pokładu wciąż padały pojedyncze strzały. W akcie desperacji, wszystkie grupy SWAT i Bogo ruszyły do przodu. Cała do przodu zasypywała statek pociskami, najważniejszy był mostek. Poległo tam trzech kolejnych zakapiorów, mimo to statek rozpędzał się coraz bardziej, a lina trzymała się na coraz mniejszej liczbie wiązań. Swaci podzielili się na dwie ekipy. Pierwsza dostała najcięższe karabiny, które przebijały większość opancerzenia, zaczęli strzelać w śruby napędowe, ster i miejsce gdzie powinny znajdować się silniki. Druga zaś próbowała zatrzymać okręt trzymając go za sznur. Jakkolwiek szalone to nie brzmiało, działało. Około dwudziestu najsilniejszych osobników złapało za cumę, największe ssaki z policji, w tym niedźwiedź który był z Judy w drużynie, przybiegli i złapali towarzyszy za plecy i zaczęli ich też ciągnąć. Przyciągnęło statek o jakieś trzy metry, kiedy na górnym pokładzie znowu pojawili się przeciwnicy, jednak spotkała ich tylko śmierć i ból. Chociaż pół policji z całego Zwierzogrodu próbowało powstrzymać ich przed ucieczką, w końcu łódź nabrała takiej mocy, że komendant i jego podwładni nie byli już w stanie go zatrzymać. Statek powoli zaczynał się oddalać.
- Przysłać helikoptery na morską granicę Sahara - Tundrówka, kierunek ucieczki poszukiwanych południe! - ryknął bawół do radia. Jeden z oddziału Swat strzelił ostatni raz. Pocisk trafił na ostatnią trzymającą się śrubę steru. Wielki kawał stali spadł do wody i całkowicie zniszczył śruby. Teraz statek powoli płynął prosto na małą wysepkę. Po chwili zarył w nią dziobem, z rufy zaczął unosić się dym, a z całego statku zniknęły wszelki światła.
- Tak! - krzyknęła z radości Judy i podskoczyła, kiedy wreszcie udało jej się wygramolić spomiędzy skrzyń. - Mamy ich!



Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone