Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 14 - Cała prawda - Slowak [Polskie opowiadanie]



***


(Szpital główny w Zwierzogrodzie, dokładniej ulica obok niego 13:35)

  Mobilne centrum dowodzenia stało między jednym ze skrzydeł szpitala, a małym wieżowcem mieszkalnym w ciasnej uliczce. Było nim duży pojazd przypominający autokar był otoczony mniejszymi pancernymi samochodami. Na dachu miał kilka anten, natomiast ściany miał czarne z napisem "mobilne centrum dowodzenia", "bardzo dyskretne" pomyślał Nick przechodząc między barykadami, schylił się pod taśmą policyjną. Był parę metrów od samochodu gdy wyszyły z niego zwierzęta. 

 Jakiś federalny, pies- doberman w garniturze i przyciemnianych okularach, dowódca antyterrorystów miał na głowie hełm, więc nie można było określić jakiego był gatunku, ale ponieważ był wyższy od pozostałych i szerszy w barkach od Bogo, który wyszedł jako ostatni, można było domyślać się, że był tygrysem. Kiedy trójka znalazła się na zewnątrz, podali sobie łapy, pożegnali się krótko i rozeszli, każdy w swoją stronę. Lis narzucił na siebie mundur i podszedł do komendanta.
- Szef chciał mnie widzieć.
- Wsiadaj do mojego samochodu. Jedziemy na komendę. - powiedział twardo. Nick coś czuł, że nie najlepiej było by teraz zażartować z żelazkiem czy piecem. Posłusznie szedł za szefem do jego auta. Usiadł z tyłu jak mu kazano. Z piskiem opon odjechali. Po kilku minutach byli już na komendzie.

(ZPD trochę później)

- Do środka. - to nie było zwykłe zdanie tylko rozkaz. Lis stał przed pokojem przesłuchań, w środku siedział Dany i trzech agentów- pantery. Chyba byli braćmi, bo wyglądali jednakowo, jednakowy wzrost, odcień futra i postura. Gdy Nick usiadł obok konia, który siedział wyprostowany ze złożonymi kopytami na stole, drzwi zamknęły się.
- Miejmy to z głowy. - powiedział jeden z nich siedzący pośrodku. Przyjęli podobne pozycje do Danego. Ten z lewej wyjął zza pleców grubą kartotekę.
- Nicholas Piberius Bajer. Lat trzydzieści cztery. Zamieszkały w Zwierzogrodzie.
- Tak.
- My to wiemy. To tylko do protokołu. - przewinął jakąś kartkę. -  W wieku sześciu lat sprzedawał "Lodołapki" wykorzystując luki prawne etc. W wieku dziesięciu lat pojawił się w kartotekach policji. Drobne wykroczenia takie jak małe kradzieże, dewastacje mienia publicznego, zakłócanie porządku...
- Przygotuj się na długi wierszyk. - szepnął do konia
- ...W wieku czternastu lat na poważnie się związał się z półświatkiem przestępczym. Branie udziału w dostarczaniu i handlu bronią na skalę międzynarodową jako ochroniarz towaru. Później wspierał ruchy partyzanckie Kotzani. W wieku siedemnastu lat.
- To naprawdę jest konieczne? - spytał Nick
- Teraz będzie najważniejsze. - powiedział prawy. -  Wstąpił do wojska jako ochotnik. Chciał uciec przed długami u mafii. Uznano cztery razy za martwego. Odznaczony złotym medalem odwagi i honoru. Dwoma medalami czerwonych kłów za rany odniesione w boju, oraz  srebrnym medalem za okazanie męstwa na polu bitwy, ratując swoich towarzyszy broni. - wyrecytował z pamięci.
- Nie spodziewałem się tego po tobie Nick. - powiedział Dany z wyczuwalną nutą zadowolenia i szacunku.
- Nikt się nie spodziewał co będzie potem. - powiedział środkowy. - Allen, proszę opis. - lewy wyjął teczkę z napisem "Ściśle tajne. Dostęp 2"
- Dwa tysiące dziesiąty, lipiec czternastego. Atak na fortyfikacje w cieśninie Bearringa. - Nick usłyszał krzyk za ścianą. Gwałtownie odwrócił głowę, a za nim wszyscy, po czym popatrzyli na niego ze zdziwieniem. - Coś nie tak?
- Wydawało mi się tylko.
- Dobrze, kontynuując. Trzecia brygada górska pod dowództwem kapitana Gregora O'Marka z pomocą pod- kapitana Nicholasa Bajera, ma za zadanie oskrzydlić i odwrócić uwagę dywizji nieprzyjaciela. - Nickowi pazury wyszły z łap, wbij je w stół.
- Wszystko dobrze? - zapytał środkowy.
- Byłem ranny. Ciągle ma jakieś defekty czy coś tam. - wskazał bandaże na ramieniu. Lewy nie zwracając uwagę na nic czytał dalej.
- Okazało się, że wywiad wroga był lepszy. Brygada wpadła w sidła, znalazła się na zaminowanym terenie, otoczona przez wroga...
- Wtedy zaczął się abordaż. - powiedział Nick. Jego oddech przyśpieszył. - Mieli sprzęt który zakłócał połączenia. Mieliśmy się wycofać, a zostaliśmy w samym środku piekła.
- Po tej bitwie, ciężko ranny pod- porucznik trafił do szpitala. - ciągnęła dalej pantera. - Po kilku miesiącach leczenia fizycznego i psychicznego uznano go za niezdolnego do dalszej walki. Z rentą wojskową postanowił wieść zwykłe życie i skończyć studia prawnicze na Wyżynie Fosforowej. Po roku rzucił studia. Po trzech latach ponownie związał się z kryminałem. Przez kolejne trzy lata był niewidoczny dla służb porządkowych, aż nagle postanowił pomóc Judy Hoops w sprawie dziczenia drapieżników, gdy ukończył akademię policyjną dostała rządową amnestię. - skończył, założył ręce na piersi. - To dlatego masz tak dużą skuteczność w zamykaniu spraw. Kumple z mafii i wojska wysługiwali się tobą usuwając konkurencję. Czyż nie?
- Czy jestem o coś oskarżony? - zapytał spokojnie. Dziwne głosy ucichły, więc mógł się skupić. Jeden błąd i dożywocie. 
- Ostatecznie nie. Jako weteran wojenny dostałeś amnestię, poza tym nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Pozbyłeś rodziny Gepardlia, Vinnich, zamknąłeś kartel O'Hacka i innych. Jednakże...
- Jednakże?
- Twoje kontakty i przeszłość nie pozwalają ci uczestniczyć w tym śledztwie. Z przyczyn wewnętrznych i zewnętrznych. Wiesz o co chodzi, mógłbyś się okazać stronniczy.
- Skoro jestem wolny, na odchodne powiem jedno. Nigdy nie byłem stronniczy. - odciął się policjant starannie ukrywając złość.
- Oby tak dalej. - odpowiedział sarkastycznie środkowy. - A teraz przejdziemy do pana Danego.

  Nick wyszedł z pokoju i od razu spotkał szefa. Ten nic nie mówiąc wręczył mu małą kartotekę
- Skoro nie będziesz nam pomagał zajmiesz się tym. - na twarzy malowała mu się mieszanka gniewu i chęci zabijania.
- Szef nie wie dlaczego po studiach wróciłem do półświatka, prawda?
- Wiem. Dlatego mam ochotę ci wywalić już teraz, ale mamy za dużo roboty, a ktoś musi zajmować się zwykłymi rzeczami.
- Czyli to moja reprymenda?
- Przy okazji zapomnij o podwyżce. - przeszedł kawałek za niego. Stali teraz plecami do siebie. - Twojemu synowi lepiej by było w sierocińcu niż z tobą. Masz wolne do jutra. - powiedział i poszedł gdzieś. Nick poczuł, jak coś w nim pękło. Stał sam, w ciszy pośrodku komendy.
 Otworzył teczkę. W środku były dane dotyczące szerzącej się plagi podrabianych samobójstw.
- Super. - podsumował. - Od ratowania żyć do ich końca.

(Znów pokój przesłuchań 14:00)

 Dany przez cały czas nie zmienił pozycji ani wyrazu twarzy. Gdy Nick wyszedł, lewy wyciągnął kajdanki. Przykuł je do specjalnego miejsca na stole. 
- Nie utrudniaj tego. Taki protokół. - koń posłusznie wyciągnął kopyta i dał się skuć. Znowu trzy pantery siedziały naprzeciw niego. Prawy natychmiast wstał, podszedł do niego łukiem, stał za nim. Nagle poczuł mocny ból pod uchem. Gdy pantera stała za nim wykonała lekki skręt tułowia i duży zamach. Po czym uderzył z całej siły. Dany zasyczał. Na moment zamknął oczy, otwierając je znów ujrzał jak lewy celuje w jego głowę z pistoletu z tłumikiem. Szybko ocenił  sytuację, marne szanse.
 Środkowy wyciągnął mały głośniczek z którego poleciała znana melodia.

   

 - Wasza piosnka wojskowa. Nie zaśpiewasz? - zapytał uśmiechając się szyderczo. - A nie przepraszam. To hymn partyzantów w waszym niby państwie.
- Ładnie brzmi i trochę jej znam.
- Znam przerobioną wersję. - któraś pantera prychnęła.
- Nie utrzymujemy z wami żadnych stosunków dyplomatycznych. Dla nas jesteś szpiegiem. A szpiegów się zabija. Ale jak zaśpiewasz, to zginiesz bez męczarni. - powiedział ten, który stał za nim. Przeszedł do o koła. Wszyscy trzej stali w teraz obok siebie. Lewy opuścił broń.
- No śpiewaj. 
- Negras tormentas agitan los aires, nubes oscuras nos impiden ver. Aunque nos espere el dolor y la muerte, contra el enemigo nos llama el deber. - śpiewał spokojnie 
- Dawaj! - poganiali go.
- Es la libertad, hay que defenderla con fe y con valor. Alta la bandera revolucionaria, que llevará al pueblo a la emancipación . - Czekał na idealny moment.
- En pie el pueblo obrero a la batalla, hay que derrocar a la reacción. - gwałtownie wierzgnął. Wywrócił stół.
- !A las Barricadas! !A las Barricadas! -  Przycisnął ich do ściany. Cała trójka opadła bezwładnie na ziemię. Lewy chwycił znów broń. Ale Dany rzucił stół w jego stronę. Z głowy pociekła krew. Kolejny agent chciał zaatakować go od tyłu. Ale koń był szybszy. Znów rzucił meblem. Tym razem kajdanki puściły i stół poleciał sam. Środkowy nie zdążył nawet wstać. Zaraz dostał z kopyta w pysk, po chwili jeszcze raz dostał, kiedy "szpieg" zrobił unik przed ciosem któregoś z jego braci. W momencie gdy odskakiwał w bok wykonał pół piruet przy okazji zamachnął się nogą. Środkowy stracił przytomność. Dany stał między młotem a kowadłem. Prawy ruszył szybciej. W ostatnim momencie zszedł mu z drogi. Chwycił go za kark, zakręcił raz i rzucił pod nogi bliźniaka. Ostatni miał broń. Już chciał strzelić, jednak i tym razem Dany był szybszy. Szybkim ciosem w nadgarstek wytrącił mu pistolet, następnie uderzył w splot słoneczny potem w krtań. Zmiana pozycji. Jeszcze raz uderzył w splot, kopnięcie w krocze. Złapał go za barki, mocno przysunął do siebie. Wtedy wykończył go uderzeniem z głowy. Kiedy jego przeciwnik opadał kopnął go jeszcze raz z pół obrotu. Agent Federacji stał chwilę w pozycji bojowej. Ale zorientował się, że wszyscy są znokautowani. Na odchodne skuł ich tak, że wyglądali jakby właśnie skończyli stosunek. Nie chciał, żeby tak wyszło. Ale miał tylko jedne kajdanki, więc użył ich spodni.
 Otrzepał się z kurzu i spokojnie bez nerwów wyszedł z pokoju. Chcąc uniknąć wzroku kamer skradał się, chował za ścianami i meblami. Był już prawie przy wyjściu. Spokojnie wyszedł przez główne drzwi. Spostrzegł, że na dużych okrągłych schodach siedzi Nick. Opierał się łokciami o kolana, trzymała coś w rękach. Wiedział, że powinien był zostawić go w spokoju, ale szacunek jakim zaczął go darzyć nie pozwolił na to.
- Coś jest nie tak? Prawda? - nie było w co owijać bawełnę.
- Odsunęli mnie od śledztwa. Akcja z tym transportowcem, nie mogę tam być. Teraz muszę się zająć samobójstwami.
- Może to i lepiej? - nie umiał mówić przyjacielskim tonem. Zawsze wszystko co mówił było krótkie szorstkie i twarde, bez emocji, tak go szkolono.
- Martwię się o Judy.
- Widać, że coś was łączy.
- Pomogła mi wyjść z niezłego bagna i godnie żyć. To jest rachunek nie do spłacenia. - Dany nie potrafił na to odpowiedzieć dlatego pozwolił by mówił dalej. - Gdyby nie ona pewnie dalej sprzedawałbym Lodołapki.
- Nawet nie pytam.
- Takie lody w kształcie łapek. No, cóż. Widzę, że ciebie też wypuścili czyli wszystko w porządku. 
- W najlepszym.
- Nie będę cię zatrzymywał. Muszę wracać do roboty. Trzeba nadgodziny robić. Do widzenia Dany.
- Bajer!
- Co?
- Może to i lepiej, że cię tam nie będzie? Masz syna, może lepiej będzie tak jak jest?
- Może? - powiedział. Odwrócił się i wrócił do  budynku. Koń stał jeszcze chwilę, po chwili też się odwrócił. Poszedł w swoją stronę, do domu, do Marii.

(Gdzieś w Las Padas 15:30)

 Dany wszedł do domu. Wcześniej sprawdził czy ktoś się na niego nie czai. Teraz stał w salonie. Duży gruby dywan przyjemnie grzał kopyta. Cały zmókł od tego sztucznego deszczu, po co robić dodatkowy deszcz? Zastanawiał się siadając na miękkiej sofie. W pokoju, jak w całym mieszkaniu nie było za wiele. Głównie najpotrzebniejsze rzeczy. 
Kiedy rozmyślał nad tym co go czeka, na kolana wpełzła mu dziewczynka, którą uratował z klubu. Siedziała na jego udach okrakiem i wpatrywała się w niego.
- Ładne ubranko. Jesteś żołnierzem?
- Tak jakby. - starał się mówić miękko i delikatnie.
- To znaczy?
- Pracuję w wojsku, też walczę, ale nie na polu bitwy.
- A co tu pisze? - spytała pokazując rączką naszywkę na jego piersi.
- To moje imię.
- A jak ono brzmi? - zorientował się, że nie umie czytać. Na oko miała około siedmiu lat
- Tak jak tu jest napisane. - wziął jej kopytko i poprowadził je po literach. - D-A-N-C-H-I-V-N-A-Y. - przeliterował. - Jestem Dan Chivnay.
- Marii mówi na ciebie Dany.
- Bo to jest zdrobnienie.
- Marii mówiła, że znaliście się jak byliście mali.
- To prawda. Co jeszcze ci o mnie mówiła? - zapytał zaciekawieniem. - Poczekaj. - wziął ją w ręce i posadził wygodniej na kolanach. Teraz mogła opierać się o jego ramię.
- Mieszkaliście w dużej wiosce. Było tam dużo dzieci, codziennie się bawiliście na dużych polach.
- O ile na nich nie pracowaliśmy. Ale fakt, dużo się tam bawiliście.
- Miałeś kiedyś długą grzywę, prawda? - nagle się ożywiła. Pogładziła go po karku. - A teraz, wyłysiałeś.
-  Nie, nie. Ja musiałem obciąć kiedy wstępowałem do wojska.
- Marii podobałeś się w długich włosach. - nastał krótka cisza.
- Co jeszcze jej się podobało? - próbował wykorzystać jej naiwność.
- Mówiła, że teraz wyglądasz dużo, dużo lepiej i seksowniej, bo wcześniej byłeś kościotrupem. - to go trochę zmieszało.
- No... kiedyś faktycznie byłem bardzo chudy. - udało mu się wyjść z opresji.
- A co to znaczy, że ktoś się za kimś ugania?
- E, Co?
- No bo Marii mówiła, że ciągle się za nią uganiałeś. Pracowałeś za nią, nosiłeś za nią ciężkie rzeczy...
- To się raczej jej wydawało.
- Wcale nie.
- Wcale tak! A poza tym mówiła, że jak byliście starsi i chcieliście się zabawić stodole to tęskniła za twoją grzywą, i, że jakoś ci wtedy nie szło. A właśnie w co się tam bawiliście?
- W chowanego, znaczy ganianego. Dobra dość już tych pytań. - powiedział ściągając ją z siebie.
- Ale?
- Ale Dany ma rację. -  znikąd pojawiła się ciemna klacz, która porwała w swoje uściski dziewczynkę. - Eli. Pobawisz się chwilę sama. Chciała bym porozmawiać z Danym, sam na sam.
- No dobra. - powiedziała zrezygnowana.
 Dwa dorosłe konie przeszły po kładce do sypialni. Kobieta zamknęła mocno drzwi gdy weszli. Odwróciła się przodem do swojego starego przyjaciela. Miała na sobie szarą spódnicę do kolan i obcisłą zieloną koszulkę.
- Jakie ty rzeczy opowiadasz dziecku? Po tym co przeżyło. - powiedział to bardziej sarkastycznym i weselszym tonem.
- Osobiście robiłam dwieście procent normy, żeby trzymali łapy z dala od niej. - podeszła do niego. Założyła mu kopyta na karku. Pocałowała go. Pierwszy raz był krótki, drugi był dłuższy i bardziej namiętny. Każdy następny był coraz dłuższy miał więcej pasji. W końcu odsunęli się od siebie. Marii pchnęła go na łóżko. Gdy upadł zrzuciła z siebie bluzkę i spódnicę. Teraz ubrana była tylko w cienką czarną bieliznę. Położyła się na nim.
- Nie przeszkadza ci brak grzywy? - zapytał ironicznie.
- Długo musiałam dawać każdemu kto chciał. Ale teraz mam  ciebie. I odkuje sobie za te wszystkie lata w niewoli. Tylko się rozluźnij. - wsunęła mu ręce pod górną część munduru. Dany poczuł przyjemne ciepło. Kobieta rozpięła ostatni guzik. Znowu zaczęli się całować. Samiec położył jedną rękę na jej plecach i powoli zjeżdżał w dół. Drugą ręką uczepił się jej grzywy, była jedwabiście miękka i delikatna. Znów przerwali całowanie.
- Byłam przyzwyczajona, że masz dużo włosów.
- Nie dawałem sobie rady?
- No... to był twój pierwszy raz, tak?... z resztą nieważne. Teraz jesteś świetny. - przewrócił ją na plecy, sam znajdował się teraz nad nią. - Mówiłam. 
- Też się za tobą stęskniłem. - zbliżył swoje wargi do jej, włożył jej język. W międzyczasie zdjął spodnie. Po kilku minutach wzajemnego lizania się i obmacywania Marii znów była nad nim. Siedziała mu na wysokości pasa. Wyprostowała się i zdjęła stanik, a potem... (Nie ma! Zapłacili za wersję premium? No właśnie, przewijamy dalej. Ocenzurowany materiał możecie odblokować za jedyny 1.99 funta polskiego)

(15 minut później)

Leżeli razem na łóżku przytulając się. Koc zasłaniał ich nagie ciała od pasa w dół, a za oknem znów padał deszcz. Krople wody dudniły coraz mocniej i częściej o drewniany mostek i parapety.
- Pamiętasz jeszcze te stare dobre czasy Dany? - zapytała go gładząc go po szyi. - Ale nie te wszystkie po prostu dobre. Mi chodzi o te najważniejsze.
- Pierwsze dożynki. - odpowiedział. -  Pamiętam jak tata wziął mnie na barana bo byłem najlżejszy. Pamiętam jak ten szary plac w centrum wioski na dzień zamieniał się w setki tęcz, radości zabaw i rozrywek. - wyrecytował z pamięci starą reklamę którą kiedyś usłyszał. - Po nich zaczynała się zima. I nie musieliśmy tyle pracować. Czemu pytasz?
- Wiesz. Teraz skoro znowu jesteśmy razem, może trzeba zacząć planować przyszłość? Ty, ja, Eli i jej młodsze rodzeństwo bo nie wydaje mi się żebyśmy byli bezpłodni.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. - gwałtownie wstał. Odwrócił się do niej plecami i zaczął się ubierać. Marii odruchowo ruszyła się w jego kierunku zostawiając koc za sobą.
- Spójrz na mnie! - krzyknęła bardziej z rozpaczy niż z gniewu. - Myślisz, że nie wiem co tu robisz? Nie przybyłeś mnie ratować. Przyjechałeś tu bo tak ci kazał generał czy ktoś inny z tego pieprzonego rządu...
- Nie waż się obrażać Rady Wojskowej. - to było ciche, ale dobitne zdanie, które powiedział nie odwracając się. Teraz był gotowy do wyjścia.
- Dany. - jęknęła. Koń zatrzymał się na chwilę w drzwiach. Chłód wszedł do pomieszczenia. -  Ja wiem. Ja wiem, że ty dla Rady, dla kraju, dla nich zrobisz wszystko cokolwiek by to było. Nie przeszkadza mi to. Aleeee... ja też chcę być w twoim życiu. Nie tylko jako przelotne zauroczenie i jedna, dwie noce. Jak chcę zostać z tobą do końca. Dany słyszysz? Powiedz, że też tego chcesz albo, albo odeskortuj mnie do granicy. - nastał niezręczna cisza.
- Jednak nie wiesz po co tu przyjechałem. I zostaniesz tu tak długo jak ci powiem. Nawet kilkadziesiąt lat...
- Czy to znaczy tak? - spytała z nadzieją.
- Muszę coś załatwić. Znajdź sobie jakieś zajęcie na kilka godzin. - wyszedł trzaskając drzwiami. Kobieta powoli rozłożyła się na łóżku, podłożyła kopyta pod głowę. Była uśmiechnięta.
- Czemu mężczyźni muszą tak kaleczyć swoje emocje. - spojrzała na zamknięte drzwi. -  Możesz być groźny, napakowany, bezwzględny. Ale ja wiem Dany. Dalej jesteś tym uroczym chłopcem z wiarą w lepszą przyszłość. - przekręciła się na bok. -  Za to cię przecież kocham. Ale czemu ściąłeś włosy?

(Za zakrętem)

Tajemnicza postać stała oparta o potężne sztuczne drzewo. Czegoś słuchała na słuchawkach.
- Mogłaby zostać agentką. - powiedział i poszedł w swoją stronę.

(Gdzieś)

- Panie Chen. Jak długo jeszcze mamy czekać i ile ma nas to kosztować? - zapytał ktoś z mroku. W całkowitej ciemności widać było tylko stalowy oświetlany jedną lampą sufitową.
- Mieliśmy mały problem z agentem. Wszystko szło dobrze, ale przeszkodził mu pewien ssak, którego znał. Ale to się już nie powtórzy.





Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. Słowak widzę że masz bogatą wyobraźnię że ta barwnie rysujesz przeszłość Nicka ale najlepsze w tej części była A las barricadas bo nie spodziewałem się jednej z moich ulubionych piosenek w twoim opowiadaniu. W podzięce masz linka do najlepszej wersji: https://www.youtube.com/watch?v=-mcpJWivFnc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez sprawdzania, wiem która to jest : ). Na wattpadzie jest z muzyką. Dzięki za docenienie kreatywności. No chyba, że to sarkazm

      Usuń
    2. Negras tormentas agitan los aires., nubes oscuras nos impiden ver...
      ...
      !A las barricadas! !A las barricadas!
      !Por el triunfo de la Confederación!

      Na razie tyle się nauczyłem xD

      Usuń
    3. Mógłbym się w sumie na hiszpański z tym zgłosić xD.

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone