Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 16 - Inna strona - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
(Tego samego dnia wcześniej,  Quinkańska restauracja na granicy Zwierzogrodu) (Uwaga wszystko co się tu wydarzy jest tłem do wydarzeń z poprzedniego rozdziału)

 W podziemiach restauracji, w prywatnym bunkrze rozmawiało dwóch wojskowych. Oby dwaj byli tego samego gatunku, starzy z nich nazywał się Han el Serz, było grubo po czterdziestce, mimo to wciąż był sprawny i silny jakby był w kwiecie wieku. Miał długą siwą grzywę, która dodawała świetnie komponowała się z jego czarną skórą, dlatego wyglądał kilka lat młodziej. Jego rozmówcą, był jego podwładny, Dany najlepszy kadet na każdym roku pokonujący nawet starszych i bardziej doświadczonych od siebie rekrutów, od kilku lat był w siłach specjalnych, a dwa miesiące temu dostał misje specjalną w wywiadzie.
- Więc mówisz synu, że udało im się zamknąć pierwszy klub. I, że dostarczyłeś im niezbędnych informacji do śledztwa.
- Tak jest. - odpowiedział krótko. -  Jutro w wiadomościach podadzą, że zamknięto kolejne zamtuzy, oraz co ważniejsze, że złapią tych przemytników.
- To dobrze. - starszy koń oparł się wygodnie na krześle. - Męczy mnie ta robota Dany. W polu mogłem sobie do woli biegać z karabinem, rzucać granatem i zadźgać wroga. Ale musieli mnie awansować i przenieść, bo podobno za stary na to jestem.
- W życiu panie poruczniku.
- Nie właź mi tam gdzie słońce nie zagląda Dany. Ech, gdzie jest ten obiad? - chwilę później zabił dzwonek na ścianie. Han podszedł do niego, z lewej strony były przeszklone drzwiczki a za nimi winda, którą przewozi się jedzenie. Koń wyjął dużą tacę z pieczonymi warzywami i prażoną trawą.
- Prawie jak w domu. - powiedział młodszy koń kiedy poczuł zapach jedzenia.
- Tutejsi nie umieją gotować. Nie ma co się dziwić, że zajazd prosperuje. - położył tacę na blaszanym stole, zza pasa wyciągnął krótkofalówkę. - Tyen mamy gościa i jedzenie. Możesz na chwilę zostawić pracę.
 Zielone zbrojone drzwi na tylnej ścianie otworzyły się. W progu pojawił się trzeci koń, na wózku. Był znacząco niższy od Danego i chudszy, tylko ręce miał mocno umięśnione. Złapał za kółka wózka i podjechał do stołu. Miał czarną skórę i grzywę, ale nie był ani w połowie tak dostojny ani pociągający jak porucznik. Uśmiechnął się szeroko na widok swojego gościa.
- Jeszcze żyjesz? Tutejsi chyba naprawdę nie umieją walczyć.
- Widzę, że jak zawsze sarkazm trzyma się ciebie mocniej niż ty wózka. - Dany wiedział co go spotkało. Ale wojsko nauczyło ich wszystkich, że z tego można się tylko śmiać bo z zamartwiania się może być tylko gorzej.

(Dwadzieścia minut później)

 Konie siadły do posiłku i zaczęły wspominać dawne dzieje. Poligon, nocne pobudki, kaprali i dziewczyny. Wszystko odbywało się w swojskiej miłej atmosferze aż Dany palnął jedną głupotę.
- A propos przepustek. Dzisiaj jak byłem na komendzie zszedłem do ich laboratorium zanieść im coś tam do przeskanowania. Nagle jedna suczka wybiega z pomieszczenia i zamyka drzwi. No i patrzę, a tu siedzi tak nawet ładna łania, która chciała mnie raz poderwać, ale teraz, znaczy wtedy, jakby ładniejsza. No to pomyślałem, a w sumie czemu by nie... - nie zauważył kiedy porucznik wyprostował się, z jego twarzy zniknęło zaciekawienie i radość. Wpadł w nagłe zakłopotanie. - ...Ściągam z siebie mundur. A ta na mnie wskoczyła. - Tyen nie reagował w ogóle, ciągle powoli jadł swoją porcję.
- Nie oszczędzaj szczegółów Dany.
- Prawie rozerwałem jej fartuch laboratoryjny, położyłem ją na blacie stolika i... - dopiero teraz zrozumiał swój błąd. Tyen na swojej pierwszej akcji, w której uczestniczyli razem, oberwał w kręgosłup. Był sparaliżowany od splotu słonecznego w dół. Razem z ojcem oficerem wywiadu został przeniesiony do Zwierzogrodu. W swoim bunkrze miał ukryte stanowisko do hakowania i cyber-ataków. Kradł pieniądze od Zwierzogrodzkich firm, fundacji i instytucji po czym wysyłał je do budżetu państwa. Poza tym wykradał dane wojskowe, mieszał w raportach wojskowych i tym podobne.
- Iii...? - Tyen ciągle udawał zadowolonego i zaciekawionego. - Rozerwałeś spódnicę, spodnie, majtki czy co ona tam miała. A ona z zachwytu piszczała...
- TYEN! - ojciec skarcił. Chłopak momentalnie opanował się i zwiesił głowę. Odłożył z hukiem sztućce na talerz, wypił na raz zawartość swojego kubka.
- Miło się jadło i gadało, ale chyba masz jakąś sprawę Dany? - czuć było od niego złość i gniew. Ale to nie mogło się równać z tym co poczuł za moment.
- Potrzebuje nowej tożsamości dla mnie, takiej jednej dziewczynki i ...Mari
 Koń na wózku znieruchomiał. Siedział przez chwilę otępiały, za nim wszystko sobie poukładał. Wszystko co czuł przedtem zniknęło. Nie czuł już nic.
- Choć do gabinetu. - powiedział bez emocji.

 Gabinetem było duże pomieszczenie z małym super- komputerem ręcznej roboty, stanowiskiem do hakowania, czyli biurka z trzema monitorami i komputerami pod nimi, oraz drukarka do robienia fałszywych pieniędzy i dowodów. Wszystko zajęło pięć minut. Dany dostał trzy nowe paszporty, dowody osobiste i...
- ...po co i jakaś pasta i farba do grzywy?
- Pasta jest na całe ciało. - odpowiedział Tyen wpisując dane do komputera - Musisz się trochę przyciemnić. Poza tym w środku masz soczewki. Farba pomoże przy grzywie, szybciej odrośnie i trochę ją rozjaśni. Mari i twoja nowa córka nie potrzebują takich zabezpieczeń, ale kontrwywiad będzie szukać, więc najlepiej by było jakbyś na jakiś czas zniknął.
- Na jak długo?
- Od pół roku do dwóch - trzech lat. Mam nawet już dla ciebie robotę, żebyś się nie nudził i wyżerało cię od środka poczucie obowiązku wobec ojczyzny. - powiedział ironicznie. - Wszystkiego dowiesz się na miejscu, jedziesz na południową granicę.
- Dzięki. - Dany odwrócił się i poszedł. Nie umiał odwagi prowadzić dłużej tej rozmowy. Już wystarczająco go zdołował.
- Dany?
- Co? - żaden z nich się nie odwrócił.
- Myślałeś kiedyś, miałeś wątpliwości, refleksje... czy oni nas nie oszukują?
- Kto?
- Rząd Wojskowy, z czystej ciekawości prześledziłem bardzo dokładnie dokąd idą pieniądze z budżetu i te, które zabieramy potencjalnym wrogom. - młody mężczyzna odwrócił się na wózku. Chciał mu spojrzeć w twarz.
- Nie. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości ani PODEJRZEŃ co do Rządu. I tobie też to radzę. - kiedy skończył otworzył drzwi, wyszedł i zamknął je z hukiem. Pożegnał  się z przełożonym i wrócił do swojej "rodzinki".

(Las Padas 17.00)

 Powoli się ściemniało. Oprócz sztucznego zaczął padać też naturalny deszcz. Koń siedział pośrodku wagonu pociągu między dzielnicowego. Był przygotowany na atak. W pociągu było wiele podejrzanych ssaków. Kilka rosłych byków z kastetami i nożami, niby grupa jakichś agentów ubezpieczeniowych, dwaj weterani. Każdy tutaj mógł być agentem Zwierzostanów. Dany przechodził między wagonami, aby sprawdzić czy jest śledzony. Nikt za nim nie podążał, a to mogło oznaczać, że jest ich więcej i, że są w każdym przedziale. Postanowił wysiąść kilka przystanków wcześniej razem z tłumem zwierząt wracających z pracy. Najpierw szedł powoli, jednak po chwili schylił się i pobiegł między ssakami. Odtrącał różne zwierzęta, tak by zatarasować drogę potencjalnym przeciwnikom. Biegł nieregularnym zygzakiem, aż dobiegł do sporego tarasu widokowego. Stało tu bardzo dużo stolików dla klientów pobliskich kawiarni i pubów, ale ponieważ padał ten naturalny deszcz, nikogo tu nie było. Można było stąd zobaczyć jedyną i dlatego najpiękniejszą część panoramy Las Padas. W miejscu gdzie znajdował się taras było małe przerzedzenie drzew, to  pozwalało zobaczyć całkiem sporą dolinę "porośniętą" zlepionymi ze sobą  wieżowcami stylizowanymi na różne gatunki drzew tropikalnych. Łączyły je sztuczne huby, nienaturalnie długie gałęzie na których stały mniejsze budynki lub znajdowały się wewnątrz niej i długi linowe mosty. Między budynkami rosły prawdziwe drzewa. Te pełniły rolę parków. W ich koronach znajdowały się małe ogródki, a na gałęziach zwisały na lianach urozmaicone kwietniki. 
 Agent zatrzymał się a chwilę, nikt go nie gonił, nie szukał, nie chciał zabić. Stał sam pośród mokrych krzeseł i stołów podczas istnego oberwania chmury. Rozglądnął się jeszcze raz i zdecydował się na zmianę trasy. Postanowił, że przejdzie przez tyle wiszących mostów po drodze ile się da. To przypominało mu dom. Jego wioska znajdowała się na wyżynach, bardzo żyznych wyżynach. Liczne pagórki tworzył doliny, przez które płynęły potoki. Dlatego budowano wiele wiszących mostów.

(Godzinę później)

  Dany wszedł do domu. Odłożył zmokniętą kurtkę i wszedł do pokoju. Było ciemno, z radia leciała jakaś szybka piosenka. Dany słyszał jak piosenkarka śpiewała "Nie bój się chcieć!", do jego nosa dobiegł znany mu zapach gotowanych jarzyn, kolejne wspomnienia. Mimowolnie uśmiechnął się.
- Wróciłem. - powiedział gdy znalazł włącznik do światła. Wtedy zobaczył, że na środku siedzi przywiązana do krzesła Marii. Mimo wielu lat treningu nie zapanował na tym odruchem. Doskoczył do niej chcąc ją uwolnić. Kiedy chwycił za sznury poczuł, że coś go ukuło w ramię. Stracił całą władzę w mięśniach i zasnął.

(Gdzieś)

- Agent Federacji został spacyfikowany. - powiedział jego pracownik przez telefon. Jego głos był specjalnie zmodyfikowany.Gdzieś w jednym z rajów podatkowych w swojej rezydencji, wielki szczur siedział w jacuzzi, oglądał wiadomości na siedemdziesięcio-calowej plazmie. Jego spece od brudnej roboty spisały się.
- Dobrze wiedzieć. - powiedział złowieszczym tonem. - Spisaliście się, nie zapomnę o tym.
- Szefie. Są jeszcze trzy wiadomości, dwie złe i jedna dobra.
- Zacznijcie od złych.
- Federalni w Zwierzostanach zamknęli połowę klubów nocnych i punktów przerzutowych, w Zwierzogrodzie poszły wszystkie nasze punkty i naszych współpracowników.
- Tylko nasze? - zapytał z niedowierzaniem.
- Utrzymały się tylko punkty niejakiego pana Be. Złożyć mu wizytę?
- ...Nie. Musi mieć jakieś układy, sam się tym zajmę. Co jeszcze? Czego nic nie mówisz?
- Przejęli dzisiejszą dostawę. - nastała długa cisza
- Mógłbyś powtórzyć?
- Pańskie dziesięć tysięcy ssaków i negocjatorzy do rozmów z MŚA zostali złapani przez policję. Negocjatorzy są zamknięci razem MŚA i paroma innymi ważnymi klientami.
- Powiedz mi, czy ta dobra wiadomość da mi wystarczający powód by cię kimś nie zastąpić?
- Za dwa dni, dla mnie za jeden dzień, ma się odbyć rozprawa sądowa. Dostał pan pewnie pismo?
- Nie pocieszasz mnie.
- Oni mają świadka koronnego. Tego królika, który pomagał przy katalogowaniu dzieł sztuki i przy wycenie.
- Jeśli dotrze do sądu jest po nas. - szczur gwałtownie wstał, o mało nie poślizgnął się o dno jacuzzi. Złość kipiała z niego jak woda spływająca po jego futrze.
- Na szczęście wiem gdzie on jest. I tu jest nasza dobra wiadomość. Chroni go Judy Hopps. Możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie przekupimy jej, ani jej nie zastraszymy, to idealistka. Ale można by zaaranżować "wypadek". Potrzebuje tylko oficjalnego listu śmierci na nich dwóch. - Lee Chen rozłączył się. Błyskawicznie znalazł numer do krawca.
- Usługi krawieckie z klasą od tysiąc pięćset szesnastego, tylko najwyższa klasa- powiedział niski tenor jakiegoś śpiewaka operowego. Po chwili odezwał się żywy zwierz. - Panie Chen, dawno nie składał pan u nas zamówienia. W czym mogę służyć? - powiedział staruszek po drugiej stronie.
- Potrzebuje garnituru do sądu, coś prostego, ale z elegancją i lekką szczyptą awangardy, w jasnoniebieskim kolorze.
- Oczywiście zajmiemy się tym natychmiast...
- Judy Hopps i jej nowy "partner" również będą potrzebować odpowiedniego stroju. Na jutro. Daje... cztery miliona za oby dwóch.
- ...zrobimy wszystko co w naszej mocy. - tym razem w głosie staruszka było coś niepokojącego, coś co nawet wielkiemu Chenowi, królowi handlu żywmy towarem, mroziło krew w żyłach.

 Znów usiadł w wannie. Przełączył kanał. Na giełdzie trwała hossa, jego przyjaciele pewnie się ucieszą. Mimo, że zajmował się biznesem nielegalnym, większość jego kontaktów, wspólników i podwładnych działała legalnie. Prawnicy od ulg podatkowych i sądów. Wiele firm korzystało z pracowników których on dostarczał. Poza tym potrzebował bankowców i maklerów, którzy dbają by jego pieniądze wciąż się pomnażały. Ciężko jest lekko żyć. Jego ojca zamknięto kiedy był mały, cały interes padł, ale on nie poddał się. Wykorzystał naiwność mieszkańców Federacji na lepsze życie i wolność. Teraz pracowali w kopalniach i różnych obozach pracy jako niewolnicy, albo jak seks-niewolnicy.
 W telewizji pojawił się film z Judy Hopps.
- Podczas tej obławy udało nam się uratować kilka tysięcy ssaków, oraz aresztować kilka znaczących osobistości związanej z handlem żywym towarem narkotykami i bronią. To wielki cios dla całej przestępczości zorganizowanej. Wszyscy którzy myślą, że mafia zajmuje się tylko jedną, nazwijmy to, dziedziną są w błędzie. Przemytnicy cały czas robią interesy z handlarzami narkotyków i broni, ci zaś skądś muszą brać towar. Przemysł zbrojeniowy utrzymuje się dzięki wojnie, a razem z wojną szerzą się wpływy gangów i mafii. W obecnej sytuacji, wojna, oznacza pomniejszy konflikty w każdym państwie, grupy radykalne i tym podobne. Dlatego musi pamiętać. Wyeliminowanie jednego problemu nie uczyni od razu świata lepszym. Ale! Położy cegiełkę pod lepszą przyszłość. - Chen wyłączył telewizor i prychnął.
- Już niedługo Judy Hopps, będzie kolejnym idealistą który za bardzo uwierzył siebie.

(Zwierzogród 19.00 Lisia Dzielnica)

 W małym mieszkaniu w szarym betonowym bloku mieszkalnym pośród wymarłej dzielnicy świeciło się światło. W środku Nick gotował kolację dla siebie i syna, gotowane karaluchy z innymi robakami. Prowizoryczny żyrandol stanowiły różnej wielkości żarówki, świecące w różnych kolorach. Kuchnia była wciśnięta w mały kąt pokoju, reszta była pokojem dziennym czyli dwiema dużymi kanapami ze skórzanym, wytartym obiciem i stolikiem dla sześciu zwierząt z brązowymi krzesłami i poduszkami, który były w najlepszym stanie w porównaniu do reszty domu. Oczywiście w dzisiejszych czasach  nie mogło zabraknąć dekodera z internetem i małego laptopa. Nick załatwił to wszytko pół legalnie.
 Granicą między pokojem dziennym a kuchnią był blat przymocowany do starych szafek kuchennych, obok był zlew, piecyk na gaz i mikrofala. Na podłodze leżała nowa cerata imitująca drewniane panele.
 Nick nałożył na tacki robaki i położył je na stole.
- Odłóż zeszyty, czas coś zjeść. - powiedział do Dre, który siedział przy stole powtarzając dzisiejsze lekcje. Siedział tak już pół godziny.
- Pan Henderson powiedział, że mam się przygotować do konkursu biologiczno-chemicznego. Eliminacje szkolne są już za tydzień!
- Dre. Bez szkoły przeżyłeś siedem lat, a bez jedzenia po godzinie marudzisz. - wtedy brzuch małego lisa zaburczał. Spojrzał zawiedzionym wzrokiem na jedzenie.
- Znowu gotowane robaki?
- Jakaś kara musi być. - o ile Nick przepadał za robakami na każdy sposób, tak Dre nienawidził z całego serca gotowanych, ale te było najłatwiej i najtaniej przyrządzić. Dlatego najczęściej było to forma reprymendy kiedy za bardzo broił.
- Ten królik... - wymowny wzrok powstrzymał go od mówienia, nie było w nim złości ale raczej coś w stylu "serio?".
- Jedz. Poza tym chyba nie myślisz, że to będzie twój najgorszy wróg tylko dlatego, że chciał cię pobić?
- Nie rozumiem. Najpierw mi mówisz, że mam walczyć o swoje i przyjaciół, a teraz mówisz, że nie!?
- Dre, spójrz na mnie. - zrobił krótką pauzę by napięcie nieco wzrosło. - Bronić się a atakować to jedno. Używanie siły bez przyczyny to drugie. Poza tym, podobno jesteś taki mądry. Mogłeś go zwyczajnie poniżyć, to zabolałoby go bardziej niż rozwalony nos, a teraz nie mielibyśmy takich kłopotów.
- Najwyżej wywalą mnie ze szkoły. I trudno. W sumie fajnie by było. Nie musiał bym się tyle męczyć z nauką...
- CO POWIEDZIAŁEŚ!? - Nick gwałtownie wstał, jego krzesło przewróciło się do tyłu. Wbił złowieszczy wzrok w syna. - Powtórz. - powiedział ciszej.
- Nooo... przecież wiele lisów nie skończyło podstawówki, a mają normalne życie. Matt Hary Linda Alex...
- Te tłumoki przynajmniej raz były karane, dlatego nie skończyły podstawówki. Chcesz tak skończyć? Kolejny stereotypowy lis? Pijak ćpun z kartoteką? Bez ambicji, perspektyw jakiejkolwiek szansy na przyszłość?
- Nie - wyszeptał cicho pochylając główkę.
- No właśnie. Nie jeden oddałby wszystko, żeby dostać drugą szansę. Ty możesz zajść dalej niż większość zwierząt z całego świata, ale wolisz skończyć jako kolejny śmieciarz albo barman, tak?Bo zachciało ci się bić z jakimś królikiem? - Dre już nic nie mówił. Lis podszedł do małego liska i położył mu rękę na ramieniu. - Spójrz na mnie. - żadnej reakcji. - SPÓJRZ! -  natychmiast się podniósł. Nick wziął głęboki wdech, ale to go nie uspokoiło. -  Takie jest życie Dre. Dzieciństwo się dla ciebie skończyło. Teraz będzie coraz więcej obowiązków a coraz mniej czasu. Im szybciej się z tym pogodzisz tym lepiej. Ty. Będziesz decydował o swoim losie.  Ale do cholery nie będę patrzył jak palisz wszystkie mosty przez swoją pychę. Rozumiesz?
- Tak. - odpowiedział ze łzami w oczach.
- Nie musisz jeść, idź spać. - to znaczyło, nie będziesz jadł wynocha do pokoju, Nick odwrócił się na pięcie i podniósł swoje krzesło. W tym czasie Dre po cichu uciekł do swojego pokoju. Pokój był trochę większe niż kuchnia. Miał tu swoje łóżko i szafę z ubraniami. Kiedy poszedł do szkoły tata zrobił mu własne biurko z lampką. Stało na nim ich wspólne zdjęcie na dzikiej plaży. Chłopiec schował się pod kocem i poduszką, nie chciał płakać ale łzy same leciały. Po jakimś czasie zasnął z nadzieją na lepsze jutro.

 W tym czasie Nick dokończył jedzenie i posprzątał po nim.
- To się w końcu musiało stać. Nie mogło być idealnie. - mówił do siebie, miał na myśli tą kłótnię. Może Dre tylko żartował, a on przesadził? Raczej na pewno. Chociaż z drugiej strony może dobrze było zrobić takie działanie prewencyjne? Bzdura, przecież nosa z książek nie wyjmuje.
 Tego było dla niego za wiele. Odsunięcie od śledztwa, zostawienie Judy samej, Dre, rachunki, szkoła. Rodzice tego królika wnieśli skargę do dyrektora, anulowano dotacje dla Andre. A ponieważ został przeniesiony na tryb premium, Nick musiał płacić połowę swojej wypłaty przez cały semestr za jego naukę. Rzucił niedbale naczynia i podszedł do jednej z kanap. Pod nią ukryta była walizka, pokryta sporą ilością brudu i kurzu. Otworzył ją. W Środku było pełno zdjęć i pamiątek. Koledzy z wojska, ze studiów, Lisa... dla niego szczególnie ważne było jedno zdjęcie. Oprawione w ramkę i ozdobione kwiatkami i brokatem. Było w połowie rozerwane. Widać na nim było jak Nick trzyma małego Dre na rękach. To było sześć lat temu, miał wtedy dwadzieścia osiem lat. Kilka dni po wydrukowaniu i oprawieniu zdjęcia podarł je. Teraz przejechał palcami po desce, w tym miejscu powinna być ona.
- Z tobą byłoby łatwiej. - zamyślił się chwilę. - Ja Ty Dre...Nic więcej. - poczuł jak po policzku spływa łza. Naraz wróciły wszystkie wspomnienia. Siedział tak ze załzawionymi ślepiami, wpatrzony w podarte zdjęcie przez dziesięć minut. W końcu ogarnął się i schował je do walizki. Chciał przeprosić syna za to, że na niego na krzyczał, ale nie miał odwagi.
- Jutro to zrobię, teraz muszę zająć się rachunkami. - Było już późno, nie spał cały dzień i miał wszystkiego dość.
 Wyjął stary dziennik, w którym zapisywał swoje wydatki i włączył laptop.

(Dwie godziny później)

 Lis podpierał głowę obiema rękami. Na stole leżało kilka zapisanych kartek, na monitorze laptopa były tabelki, kalkulator i strona banku.
- Nie wypłacę tego. - sięgnął po telefon. Był gotów na wszystko, żeby zapewnić Dre porządne życie. Ale za nim zajmie handlem narkotykami czy prostytucją, postanowił poprosić o pomoc Finnicka.
- Lepiej, żebyś miał powód, żeby TERAZ przeszkadzać. - zaczął ostro Fenek
- Mam problemy z kasą. Poważne problemy z kasą.
- Jak bardzo?
- Mogę wylądować  w rynsztoku z młodym.
- Aż tak źle?
- Od dwóch godzin wszystko sprawdzałem. Zostałem skierowany do beznadziejnej sprawy, z podwyżki nici, rachunki za prą wodę gaz rosną, a... Andre cofnęli stypendium dla uzdolnionych uczniów. Przez pół roku będę wydawał prawie tysiąc miesięcznie. Nie policzyłem jeszcze ogrzewania, nowych ubrań, rzeczy do szkoły. Nawet nadgodziny nie uratują mi tyłka. Zresztą, i tak widzę się z młodym jakieś maks cztery godziny dziennie.
- O. Nie wiedziałem. Jeżeli potrzebujesz kasy to pożyczę. Ale czekaj, a twoje oszczędności w banku? Przecież miałeś lokatę z jakimś dużym procentem, no nie?
- Dwa i pół procenta daje mi jakieś - sprawdził szybko- czterdzieści dolców na miesiąc.  W sumie za pół roku będę miał tylko niewiele ponad dwieście, jeśli będę dalej wpłacał składki to może by coś z tego było, ale wtedy nie starcz mi na jedzenie...
- Nick. Spokojnie- Fin był nienaturalnie spokojny i przyjazny, takie rzeczy działy się naprawdę rzadko. - Zajmę się małym jak coś i pożyczę trochę kasy. A resztę załatwimy kiedy indziej, dobra? Teraz lepiej się połóż.



Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone