Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 17 - A mogło być tak pięknie - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
(Dystrykt Łąk sanatorium 2.30)

 Judy przyjechała do swojego "chłopaka". Nie miała czasu się przebrać, dlatego miała na sobie przepocony mundur policyjny, cały czas ktoś musiał pilnować koronera, jak dziecka.Będąc już żywym trupem wczłapała się do swojego pokoju. Po cichu otworzyło drzwi. Na palcach przeszła do pokoju dziennego. Zanim pójdzie spać chciała upewnić się, że Anthony żyje. Jednak kiedy usłyszała jak chrapie śpiąc w sypialni, automatycznie opadała na sofę. Zanim zasnęła pomyślała sobie, że za niedługo to się skończy. To udawanie i akcje, i wróci do normalnego niebezpiecznego życia najlepszej policjantki, i znowu będzie pracować z Nickiem, i... zasnęła. Myślenie wykończyło ją całkowicie. 

 (6.00)
 Obudziła się rano. Promienie słońca raziły ją w oczy, odruchowo obróciła się na drugi bok. Po chwili zadzwonił budzik. Przeklinając go w głowie, spięła się w sobie i wstała. Ale budzik wyłączył się sam. To zdziwiło ją, ale jeszcze bardziej zdziwiła się, że była owinięta kocem a w miejscu gdzie miała głowę leżały dwie miękkie poduszki. Zaczęła się rozglądać, kiedy czyjś głos zawołał ją z jadalni.
- Dzień dobry Judy. - to był on. - Jeśli zastanawiasz się dlaczego nie zmarzłaś powiem ci jedno. Nie potrafisz się skradać po drugiej w nocy.
- Eee, co? - policjantka odwróciła się w jego stronę. Był ubrany w brązowy garnitur  i miał swój naturalny wygląd, bez żadnych podkładów i farb na futrze.
- Kopnęłaś ten mały stolik, zrzuciłaś kwiaty a na koniec spadłaś z tapczanu.
- Kiedy, ja czekaj co?! - Judy wszystko zapamiętała inaczej.
- To wszystko stało się naraz, inaczej bym się nie obudził. Dobra dość gadania. Mam już śniadanie a za dwie godziny muszę iść do pracy, ty z resztą też.

- Która jest godzina? - zapytała wciąż nie przytomna
- Prawie siódma, mimo, że spałaś nie całe pięć godzin wyglądasz na wyspaną. - pochwalił ją
- Takie geny. - odpowiedziała i podeszła do jadalni, do stołu.

  Anthony przygotował wcześniej śniadanie. Kilka ciepłych tostów z dżemem i sok do picia. Kiedy Judy zajęła się jedzeniem, królik usiadł obok niej i otworzył gazetę.
- Piszą o twojej akcji. Tylko pogratulować, praktycznie bez strat uratowaliście kilka tysięcy zwierząt.
- Od nas tylko Kojoto został ranny, teraz jest w szpitalu, ale zginęły chyba dwa nosorożce. Były w głównej drużynie uderzeniowej, byli najbardziej wysunięci na ostrzał.
- Dla mnie najważniejsze jest, że ty żyjesz. Co ja bym bez ciebie ze sobą zrobił.
 To co powiedział wywołało u policjantki mocny szok. Byli tutaj sami, nikt ich nie podsłuchiwał, a on zachowywał się jakby to było naprawdę, w sumie...Może to jakiś znak od siły wyższej dla niej, że czas coś zmienić. Wtedy Anthony położył gazetę na stole. W miejscu gdzie było zdjęcie, przykleiła się karteczka. Napisane na niej było "termin rozprawy przesunięty na jutro, jesteśmy pod potencjalnym podsłuchem i obserwacją".
- Jest nawet zdjęcie tego statku na którym ich przerzucali. - kontynuował. Szybkim ruchem głowy i gałek ocznych wskazał jej łazienkę.
- Dziękuje ci bardzo za śniadanie iii za to, że zająłeś się mną w nocy. Jakoś ci to wynagrodzę, ale na razie muszę iść wziąć prysznic. - odsunęła krzesło krzesło, wstała i skierowała się do łazienki. Zrobiła parę kroków, nagle nie wiadomo jak,  Anthony znalazł się za jej plecami. Położył ręce na jej bokach i przywarł do niej.
- Wydaje mi się, że wiem jak możesz się odwdzięczyć. - pocałował ją w szyje. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. W normalnej sytuacji zdzieliłaby go, ale musiała mu na to pozwolić. Przesunął swoje usta do jej uszu. - No idźże do tej łazienki bo jeszcze coś zauważą. - szepnął i ugryzł ja w ucho. Tym razem dreszcz był jeszcze mocniejszy. Posłusznie weszła do małego pokoju, który był łazienką, za nią wszedł jej "chłopak" zamykając za sobą drzwi. Judy szybko odwróciła się i zaserwowała mu mocny cios w nos. Siła uderzenia rzuciła go na ścianę. Złapał się za nos, między palcami poleciała krew.
- Drugi raz mogłeś sobie darować. - powiedziała cicho rozgniewana.
- Miało wyglądać naturalnie.
- Mogłeś udawać.
- Nie mów, że nie było przyjemne. - nastała niezręczna cisza.
- Pogadamy o tym później. Teraz na serio muszę wziąć prysznic. Więc, mógłbyś wyjść. - powiedziała z udawaną grzecznością.
- Weszły dwa króliki wychodzi jeden z rozbitym nosem. Wcale nie podejrzane. - Judy westchnęła
- No dobra. Doprowadź się do porządku i NIE PODGLĄDAJ! - wyciągnęła palec w jego stronę, ma twarzy malował jej się gniew, brwi prawie zasłoniły jej oczy- Rozumiemy się?
- Oczywiście.
- No to super. - od razu się rozchmurzyła. Obróciła łapką na znak, że ma się odwrócić.
 Królik obmywał sobie nos, kiedy ona zaczęła się rozbierać. Trochę jej zajęło znalezienie miejsca, w którym Anthony nie mógł zobaczyć w lustrze jej odbicia. Najpierw zrzuciła z siebie górną część munduru. Był wygnieciony i przepocony. Potem zdjęła spodnie. Anthony jakoś dziwnie znieruchomiał podczas swojej czynności.
- Miałeś nie podglądać!
- Spokojnie! Tylko sprawdzam nos. Zresztą rozebrałaś się już? Nie mamy dużo czasu.
 Judy ułożyła policyjny uniform na małej białej szafce w rogu. Wzięła jeden z hotelowych ręczników, owinęła się nim dookoła i zdjęła bieliznę, ją również położyła na szafeczce. W ręczniku weszła do kabiny prysznicowej. Zamknęła ją z hukiem i przerzuciła ręcznik przez szklaną ściankę.
- Możesz patrzeć.
- Dziękuje za ten jakże hojny dar. - odpowiedział z ironią. Przyciskał zwinięte chusteczki do nosa ponieważ ciągle leciała mu krew. Podszedł do ściany i umazał ją w krwi, tak na wszelki wypadek gdyby ktoś prowadził śledztwo lub zwyczajnie dopytywał się o jego nos. - Nie bój się krwi na ścianie to specjalnie.
- Dobra dobra. Mógłbyś mi przynieść ubrania. Są w sypialni w mojej części. Mam na myśli mundur policyjny i bieliznę, dzięki. - Anthony mruknął coś pod nosem po czym wyszedł z łazienki.

 Gorąca woda spływała po jej futrze docierając we wszystkie zakamarki. Zadawało to ból, bo woda była naprawdę bardzo ciepła, ale w pewien sposób odprężało ją to. Kiedy dokładnie się spłukała, nałożyła na ręce balsam do ciała. Wtarła go w swoje ciało zaczynając od uszu. Pomasowała palcami miejsce, w które ugryzł ją Anthony. Podobało jej się to, ale to działo się za szybko. Znała go niecałe dwa dni, poza tym miała wrażenie, że wykorzystuje sytuacje. Nałożyła na siebie płyn do mycia do delikatnego futra. Następnie spłukała z siebie resztę brudów. Póki co jeszcze się trzymała. To była krótka drzemka, więc pewnie za parę godzin znowu będzie "umierała".
 Wtedy zadzwonił telefon. Na telefonie pokazała się zdjęcie jej rodziców. Judy szybko okryła się wilgotnym ręcznikiem, wyszła spod prysznica i odebrała telefon.
- Cześć córcia. - odezwała się Bonnie - Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.
- Nie nie, właśnie brałam prysznic. Czemu dzwonisz tak wcześnie.
- Razem z ojcem jedziemy na targi maszyn rolniczych. Naprawdę musimy kupić nowy sprzęt, z resztą sam wiesz.
- Tak, pamiętam jak stary kombajn charczał gdy... - coś przerwało sygnał.
- Miło porozmawiać z rodzinką, prawda Panno Hopps? - zmodulowany cyfrowo głos zapytał policjantkę. - obraz matki Judy zaciął się.
- Kim ty...
- To nie ma teraz znaczenia. Zawsze trzeba znać swoje miejsce w świecie, a ty nawet nie jesteś pionkiem spisanym na straty. Jesteś  o wiele niżej. Nigdy nas nie znajdziesz.
- Jak, co?
- Pociąg jedzie prostymi torami, przed nim rozwidlenie. Na jednej drodze przywiązane jest jedno zwierze, na drugiej piątka. Pociągu nie zatrzymasz. Którędy więc ma pojechać pociąg?
- Nie zamierzam bawić się w takie gierki! - poczuła nagły przypływ pewności siebie i odwagi. - Jeżeli w tej chwili... - Na telefonie pokazał się Szarakówek, jej rodzinna nora. I rodzice wsiadający na samochód. Widok przybliżył się do jednego z kół pojazdu. Była tam podejrzana paczka. Judy zamurowało.
- Wiesz jaki problem jest z tym pytaniem o pociąg? Jest zbyt abstrakcyjne. A weźmy taki przykład. W szpitalu dwa ssaki potrzebują nerki, jakaś samica natychmiast potrzebuje krwi, ktoś inny serca, a jeszcze inne zwierze wątroby. Są różnych gatunków, ale dzięki naszej nowoczesnej medycynie, genetyce i szczęściu można ich uratować...Wiesz jak?
- Jak? - starał się nie jąkać ze strachu. Pierwszy raz w życiu tak mocno bała się o czyjeś życie.
- Szczęśliwym trafem jest tu jeden zdrowy osobnik, którego można poświęcić aby uratować resztę. Ma odpowiednią grupę krwi i jest spokrewniony rasowo i gatunkowo ze wszystkimi zwierzętami. Każda operacja się uda. Ale on umrze. Jakbyś wybrała?...Panno Hopps? - nie wiedziała co mu odpowiedzieć, Zastygła w jednej pozycji. To wszystko zszokowało ją do tego stopnia, że nie umiała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Ja...nie wiem- powiedział po minucie.
- A może jeszcze prostszy przykład? Świadek koronny, który może być kluczem do uwolnienia dziesiątek tysięcy zwierząt, które nigdy nie podziękują za twoje poświęcenie i będą żyć jak gdyby nigdy nic, czy może ocalisz najukochańsze zwierzęta w swoim życiu, które wspierały cię całe twoje życie, byli koło ciebie i nie wyobrażasz sobie co by było gdyby nie oni? Nie musisz zabijać Anthonego. Po prostu pozwól działać odpowiednim siłom. Masz czas do jutrzejszej rozprawy. - Rozłączył się.
- Judy? - to znowu była jej mama. - Coś nam przerwało, coś się stało?
- Muszę kończyć, kocham was. - powiedziała szybko i niezrozumiale. Starała się nie płakać. Dlatego odwróciła się i uderzyła z całej siły pięścią w białą ścianę. Uderzyła znowu. Odwróciła się, oparła plecy o ścianę i zjechała na dół. Nogi miała wyprostowane zasłoniła połowę ciała ręcznikiem ponieważ Anthony zapukał do łazienki.
- Judy. Ponieważ chce jeszcze żyć powiedz, czy mogę wejść?
- Ta wchodź. - królik wszedł  z jej ubraniami złożonymi na rękach. Spojrzał na nią z troską. - Co się stało? -  uklęknął koło niej, dotknął jej ramienia. - Judy, co się stało.
- Nic. Sprawy rodzinne.
- Przecież widzę, że coś się stało. Posłuchaj. - oparł się plecami o ścianę obok niej. Spojrzeli sobie w oczy. - Słuchaj wiem, że...znamy się dwa dni. A właściwie parę chwil. Ale widzę, że masz coś co cię trapi. Prawdopodobnie jutro mogę nie żyć, albo my obaj możemy zginąć. Uwierz jeżeli...
- ...Zaczęli mi grozić. I nie! Nie mów, że rozumiesz, że ci przykro, bo- wzięła głęboki oddech- Dali mi ultimatum. Albo ty albo moja rodzina.
 Przez moment nikt nic nie mówił.Siedzieli obok siebie i patrzyli tempo przed siebie. Przez dłuższy moment atmosfera była cięższa niż stado słoni. W końcu Anthony odwrócił się do niej.
- Myślisz, że nas obserwują.
- Na pewno. - odwróciła twarz w jego stronę. Popatrzyli chwilę na siebie, po czym każdy odwrócił się w swoją stronę. Mężczyzna wstał.
- Jak tak będziemy siedzieć, to nic nie zmienimy, prawda Judy? - powiedział bardziej sam do siebie niż do niej. Udawał dobry humor, ale ona widziała jak drżą mu kolana, a na czole pojawia się pot. Po chwili zauważyła, że na jego łapkach pojawiły się czerwone krople, które spadały na płytki z małym pluskiem. Pocił się krwią. Nie tylko strasznie się bał. On coś planował, coś co musiało go bardziej przerażać niż śmierć. Judy też wstała, odwróciła się do niego plecami i zaczęła się ubierać. W międzyczasie on wyszedł  z pokoju. Nie miała pojęcia co teraz zrobić. Narażać swoją rodzinę, czy misje i te tysiące niewinnych, tak jak jej rodzice, zwierząt.
- Judy. Proszę, przyjdź do mnie. - królik starał się powstrzymać drżenie w głosie, ale słabo mu to wychodziło. Miała na sobie świeże ubrania i pas policyjny z pistoletem usypiającym.

 Siedział na skraju kanapy. Łokcie miał oparte o kolana. Przebierał palcami po złożonych dłoniach i patrzył się w ścianie. Króliczka postanowiła usiąść koło niego i objąć go ramieniem.
- Zastanawiałaś się kiedy, dlaczego zacząłem pracować dla mafii? Wiem, że nie. - wziął długi wdech- Urodziłem się jako jeden z najmłodszych w naszej rodzinie. Ojciec był patriarchą arystokratycznego rodu. Moi starsi bracia i siostry dostali ziemie, majątek, udziały w firmach, albo po prostu wspierano ich działalności polityczne i przedsiębiorcze.
- Biergiewscy to najbogatsza królicza rodzina na świecie. - przypomniała sobie Judy. Wcześniej nie mogła skojarzyć tego nazwiska
- Tak. Dla nas nie zostało już nic, ot trochę pieniędzy na studia. Rzadko widziałem się z rodzicami. Zawsze widziałem się tylko z nauczycielami.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytała
- Byłem na szarym końcu. Nie warty uwagi. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Ja, ja chciałem trochę...miłości. - spojrzał na nią. - Na jednej aukcji poznałem taką miłą dziewczynę. Zapytała mnie czy pomogę jej wycenić rzeczy po dziadkach. Potem widzieliśmy coraz częściej, przyjaźniliśmy się coraz bardziej. A potem...
- ...Okazało się, że cię wykorzystano, prawda?
- Tak. Po jakimś czasie zrozumiałem w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Z jednej strony miałem prestiż, pieniądze bezpieczeństwo, ale ona odeszła. Była jedną z jego agentek. - spuścił głowę.
- Rozumiem. Chciałeś się usprawiedliwić, że pracowałeś dla mafii. Po to ta cała historyjka, prawda?
- Sama wiesz jak to jest kiedy rodzice cię nie wspierają. A ja. - parsknął- Nawet dla nich nie istniałem, byłem jak kula u nogi. Pieniądze wyrzucone na jakieś ostatnie nic niewarte dziecko.

 Objęła go ramieniem. Przytulili się. Sytuacja była coraz bardziej napięta. Myśli o poświęceniu go dla rodziny nagle zniknęły z głowy Judy. Co miała teraz zrobić?
 Anthony odsunął się od niej. Na twarzy miał uśmiech. Zdawał się być spokojnym. Musnął ją dłonią po policzku. To było milsze od poprzedniego ugryzienia. Teraz już w ogóle nie mogła pozwolić go zabić. Samiec szybko odskoczył i wskazał na coś ręką.
- CO TO JEST!? - Judy odwróciła się. Nic tam nie było. Ale Anthonego już nie było. Tak samo jak jej pistoletu na strzałki. Zauważyła jakiś ruch przy wejściu na balkon. Podbiegła tam.

 Na balkonie stał Anthony. Usiadł na poręczy przodem na budynku. Gdyby nie trzymał się blachy poręczy dawno by już spadł. Nagle wpadła Judy.

- CO TY ROBISZ?! - była przerażona.
- Pamiętaj Judy. Pamięć jest najważniejsza. - strzelił sobie w głowę.

 Strzałka sterczała mu z boku głowy. Oczy zaszły mu mgłą a powieki opadły. Policjantka stał jak wryta. Jego ciało powoli opadało w tył. Wszytko działo się w zwolnionym czasie. Najpierw tułów, potem biodra i w końcu nogi, po kolei znikały za blachą ochronną. Króliczka ruszyła się, zaraz znalazła się przy poręczy.
 Jego ciało bezwładnie spadało Leciało tak i leciało miotane wiatrem, aż wreszcie uderzyło z chrzęstem o betonowy podjazd przed pensjonatem. Judy trzymała się kurczowo poręczowy, patrzyła z zastygłym grymasem na twarzy jak powoli wokół ciała zbierają się zwierzęta. Z pokoju zadzwonił telefon. Natychmiast weszła do pomieszczenia, potknęła się o mały próg, upadła. Wtedy z kieszeni wypadł mały zegarek kieszonkowy. Pozłacany rzeźbiony ale niedziałający. Na klapce miał napisane "Pamięć jest wszystkim". Telefon wciąż dzwonił



Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. WOW cóż za akcja, cóż za dramat! Co jeszcze ten arcyinteligenty pisarz na miarę Mickiewicza, Siękiewicza i tego niespełnionego malarza z Austrii wymyśli?
    Ps. Czuć sarkazm, czy dalej za mało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, największy doprawdy? Zobaczymy kto znasz pierwszy zdobędzie literackiego nobla. Czy aktywny słowacki pisarz, czy może leniwy Galicyjski pisarz z ambicjami na tysiące opowiadań. Kto pierwszy poruszy mocniej serca widowni i zatonie w blasku chwały.
      Ps. Czuć.

      Usuń
    2. Leniwy galicyjski dysortograf ze słomianym zapałem, heh.

      Usuń
    3. Słowacki? Jabo to, bardziej niemiecki

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone