Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

What a Feast... - Roz. 4 Cz. 2 - 0l-Fox-l0 [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 13 - Slowak [Polskie opowiadanie]



***


(11:10 Szkoła podstawowa Śródmieście wtorek) 

Przerwa obiadowa trwała półgodziny i zaczęła się dziesięć minut temu. Dre miał dość nauki na dziś, a przed nim było jeszcze pięć godzin. Stał właśnie przy swojej szafce. W połowie załadowana była książkami z biblioteki do której pobiegł na początku przerwy. Mimo psychicznego wysiłku lis czuł się szczęśliwy. Wbrew wszelkim obawom nauczyciele starali się by lekcje byłe ciekawe i nie chcieli "zamordować" uczniów materiałem, przynajmniej na razie.
 Teraz lisek wyjął swoje śniadanie. Wyszedł na plac i usiadł na murku, zazwyczaj każdy kto chciał coś zjeść siadał własnie tutaj. Wielopoziomowy marmurowy murek dzielił się na co raz niższe części i zakręcał w bok wraz ze schodami. Za schodami rosły wysokie drzewa, które dawały przyjemny cień.
- Cześć Dre! - to był ten tygrysek, którego uratował. - Myślałem, że jesteś chory, nie było cię na lekcji.
- Przenieśli mnie do innych klas.
- Aha. Co masz? - zapytał siadając obok niego.
- Kanapkę z kurczakiem, a ty?
- Sama zielenina. - odpowiedział zażenowany. - Mama mówi, że dzięki temu urosnę.
- Wypadałoby. - zaśmiali się obaj.
- Słuchaj Dre, nie chciałbyś przyjść na moje urodziny? - to pytanie lekko zdziwiło liska. Znali się dwa dni, a on już go zapraszał na urodziny. Tata mówił mu, żeby uważał na zbyt miłe zwierzęta.
- Nie wiem co ci kupić na prezent.
- Nic nie musisz, na moje urodziny tylko rodzice kupują mi prezent. Koledzy przychodzą tylko na przyjęcie. - to dalej było podejrzane. "Ale co ja mam do stracenia, przecież mnie nie pożre, co nie" pomyślał Dre.
- Zapytam się taty. Tylko gdzie mieszkasz i kiedy to będzie?
- Wszystko jest Zoobooku.
- Tia. Tylko widzisz....
- Nie gadaj, że nie masz Zoobooka.
- Pomożesz mi z tym jakoś?
- Na smartphonie musisz pobrać taką aplikację...
- Nie mam smartphona.
- A komputer albo tablet?
- Też nie. - tygrysek popatrzył na niego ze zdziwieniem. Wyjął z kieszeni duży telefon dotykowy, wpisał hasło i włączył Zoobooka.
- Przyjęcie będzie u mnie w sobotę, o godzinie trzynastej.
- A gdzie mieszkasz?
- Tutaj, w Śródmieściu. Ulica Zachodniego Kła trzydzieści osiem.
- Okej dzięki. - w tym momencie podszedł do nich znajomy królik. Miał ze sobą kilku starszych znajomych. Były nimi dwa lwy z drugiej, może trzeciej klasy. Nie wyglądali na tych co wolą naukę zamiast siłowni
- Co tam kurduplu i złodzieju? - zaczął ostro królik.
- Nic puchaty ogonku. - riposta Dre spodobała się lwom, które próbowały z całej siły nie śmiać się z kolegi, żeby go nie pogrążyć. Rzeczywiście miał bardzo puchaty ogonek.
- Myślisz, że jesteś taki cwany i silny co? Wtedy wziąłeś mnie z zaskoczenia.
- Nic by się nie stało gdybyś zostawił Johnego w spokoju. Co on ci zrobił?
- To ja sobie może pójdę. - powiedział cichutko, zeskoczył z murka i powoli odszedł, ale lis złapał go za łokieć i przyciągnął do siebie.
- Nic nam nie zrobią. Raczej nie są całkowitymi frajerami, żeby bić się trzech na jednego, znaczy dwóch.
- Oni są tymi frajerami i zrobią co im każę, bo im zapłaciłem.
- Chciałbyś króliczku! - jeden z nich popchnął go od tyłu. - To miało być mordobicie, a nie jakieś dwa małe pierwszaki. Choć Alan idziemy.
- Oki. - to powiedziawszy, lwy poszły w swoją stronę z pieniędzmi "puchatego ogonka".
- Ej wracajcie! Moje pieniądze!
- Ej ty! - usłyszał za swoich pleców, kiedy się odwrócił znów ujrzał rudą pięść. I znów poczuł ten sam ogromny ból na nosie i pod okiem. Znów poczuł jak coś mu cieknie z nosa i oczu. Znów leżał na ziemi. Znowu chciał zabić tego lisa! Tym razem się nie wywinie.
- O nie. - powiedział udawanym jednocześnie kpiącym głosem Dre. - Jakieś dwa lwy pobiły tego słodkiego króliczka i zabrały mu pieniądze. Prawda Johny?
- No dokładnie.

(Dwadzieścia minut później)

 Dre siedział w ławce ze swoim przyjacielem w jego klasie. Teraz mieli mieć lekcję wychowania społecznego (połączenie wdż i wos dla dzieci). Nauczycielka, lisica która zajmowała się nim pierwszego dnia, weszła do klasy ze szczerym wesołym uśmiechem.
- Witajcie. Mnie już znacie, ale ja was jeszcze nie. Chętnie bym was zapytał czym się interesujecie, jak się bawiliście na wakacjach i tym podobne. Jednakże, mamy lekcję do zrobienia, prawda?
- Tak prze pani. - powiedzieli chórem choć nie równo.
- Świetnie. Widzę, że są wszyscy...tylko brak Konrada Corleone. Dre? - lisica podeszła do niego. Nagle z uśmiechniętej i entuzjastycznej osoby z miłym głosem zamieniła się w zimną i chłodną postać bez skrupułów. Nastała grobowa cisza. Pani Sereja założyła ręce na piersi i przyśrubowała duszę małego liska jednym morderczym spojrzeniem. Andre myślał, że nie wytrzyma. Odruchowo nieco się skulił i cofnął. - Może wiesz czemu go nie ma?
- Poszedł do higienistki. - próbował mówić normalnym tonem.
- A dlaczego? - jej spojrzenie miało moc podobną do telepatycznego duszenia. Przynajmniej tak się teraz czuł chłopiec.
- Dwa lwy.... nie wiem kim oni byli, aa... ale zabrali mu pieniądze i pobili go.
- No dokładnie. - na szczęście jego przyjaciel mu pomógł.
- Cóż, dobrze. - nauczycielka odwróciła się do niego plecami i odeszła. - Wyciągnijcie zeszyty. Temat to "Ja i moje otoczenie".... - kiedy lisica dyktowała temat tygrysek szepnął do Dre.
- Co ona ci zrobiła tymi oczami?
- Nie wiem. - powiedział cicho


(Po lekcji)

 Kiedy wszyscy już wyszli na przerwę gadając lub przepychając się między innymi, pewna ruda postać szła pod prąd. Dre postanowił na chwilę wrócić do klasy. Zastał tam nauczycielkę, która jednocześnie pakowała swoje rzeczy i wpisywała dane do komputera.
- Proszę pani? - zapytał cicho - Mogę wejść?
- Proszę wejdź. - znów była tą miłą pogodną panią- Coś się stało? - odsunęła się od biurka i nachyliła się tak, żeby on nie musiał za bardzo zadzierać głowy do góry
- Chodzi o tego królika. - nie powiedziała nic, tylko miała minę w stylu "wiedziałam", albo "a nie mówiłam?!"- To ja go... załatwiłem.
- Dobrze, że się przyznałeś. Szkoda, że dopiero teraz.
- On się uwziął na Johnego i...
- Dlaczego skłamałeś?
- Co?!
- Mogłeś od razu powiedzieć, że są jakieś problemy. Ale skłamałeś.
- No tak. Przepraszam. On przyszedł z tymi dwoma lwami, zapłacił im, żeby nas pobili. Ale zabrali mu tylko pieniądze, które im dał i, on się wkurzył, i... no. Stało się.
- Dre. Rozumiem, że przemoc jest prosta, łatwa w użyciu. Ale ona nie rozwiązuje wszystkich kłopotów. Dlaczego nie powiedziałeś, że Konrad jest aż tak wrogo nastawiony  do Johnego?
- Nie było czasu.
- To nie zdarzyło się pierwszy raz. A co było wczoraj?
- Miałem dać się im pobić dzisiaj? - Dre ostro się zdenerwował. Zanim zorientował się, że powiedział to za głośno i za ostro, było już za późno.
- Jak na razie. Konrad ma złamany nos, krwotok, i mocno podbite oko. ZNOWU.Myślisz, że tu nie ma kamer? Wszystko widziałam! -  miała mocny agresywny ton. Chłopiec  zaczął żałować wszystkiego co mu zrobił. Może faktycznie przesadził? - To jest szkoła, gdzie każdy zasługuje na szacunek. Nie myśl sobie, że skoro jesteś jedynym lisem to możesz więcej! Ani, że będę cię kryć tylko dlatego, że też jesteś lisem! ZROZUMIANO!?
- Ale? - powiedział prawie piszczącym głosem.
- Żadnych ALE! Dobrze wiesz, że przesadziłeś.
- Prze..przepraszam, ja... ja tylko chciałem, żeby. -  w oczach pojawiły się łzy. Spuścił nisko głowę. Nie miał odwagi spojrzeć jej  w oczy. Wstyd mu na to nie pozwalał. Jedna zdziwiło go to co po chwili poczuł. Lisica przyłożyła dłonie do jego policzków i dźwignęła jego główkę. Znowu była uśmiechnięta. W oczach zamiast gniewu miała teraz współczucie.
- Dobrze zrobiłeś, że się przyznałeś, wiesz?
- Co teraz będzie? - próbował mówić mimo płaczu.
- Na pewno przestaniesz płakać. Jak mówiłeś, stało się. A co się stało to się nie odstanie. Potem spróbujemy to załatwić poprzez rozmowę z rodzicami. Państwem Corleone, rodzicami Johnego i twoim tatą.
- Nie będzie zadowolony.
- Nie martw się, będzie dobrze.

(Magazyny nabrzeżne Starej Sahary 13.00)

 Słońce paliło dziś niemiłosiernie. Sztuczne i naturalne ogrzewanie przeszkadzało głównie niedźwiedziom i innym zwierzętom żyjącym naturalnie w strefie umiarkowanej lub chłodniejszej. Kilku policjantów z komendy głównej razem z pomocą policjantów z innych posterunków, antyterrorystami, jednostkami SWAT, ZIA i FBS miało zamiar pozbyć się tego dnia kilka ważnych dla półświatka zwierząt. Nick, Judy, Marta, Kojoto, Wataha, Bogo czekali w radiowozach na północ od dwóch największych, nowoczesnych magazynów. Od dawna wiedzieli, że to magazyn mafii, ale teraz mieli dowody. Oprócz dwóch największych magazynów, wokół stały mniejsze baraki, oraz składziki na sprzęt. Oddziały pomocnicze ukryły się dookoła "strefy walki".
- Gotowa skopać tyłki tym złym Karotka? - powiedział na zachętę Nick. Widział, że się denerwuje, uszy ciągle miała postawione, jej nosek i ogon ciągle drżał. Jednak po chwili strach zalała fala determinacji.
- Gotowa! - powiedziała z odwagą i odrobiną satysfakcji. Mieli nad nim przewagę zaskoczenia, informacji i sprzętu. Króliczka miała na sobie, jak z resztą wszyscy, kamizelkę kuloodporną, ochraniacze na piszczele, ręce i stawy oraz kask antyterrorystyczny. Przy pasie miał paralizator i pistolet no i granaty ogłuszające. W łapkach trzymała karabin szturmowy. Nick miał podobny sprzęt, z tym, że on miał potężną strzelbę, którą mógł rozwalać całe ściany, o ile były z drewna.
 Usłyszeli komunikat w radiu.
- Uwaga. Tu Komendant Bogo, dowódca operacji. Wchodzimy i żadnej litości. Rodzina Łapskich wystarczająco długo terroryzowała południowe wybrzeże Zwierzogrodu. Teraz będzie spotkanie wszystkich bossów. Pozbędziemy się wszystkich, a raporcie napiszemy, że innego wyboru nie było. Zrozumiano?
- Ta jest szefie. - powiedział lis.
- SWAT i Anty... oskrzydlacie. Agenci pilnują frontu. JUŻ JUŻ JAZDA! Policja zabezpieczać tyły! Czekamy aż przylecą helikoptery posiłkami. Wtedy my wchodzimy!
 Nie skończył jeszcze mówić, a ciężka opancerzona ciężarówka z taranem wjechał w budynek. Za pojazdem wbiegły największe ssaki. Słychać było coraz więcej strzałów. Jakiś wybuch. Kolejny. Z dziury po ciężarówce zaczął lecieć dym. W międzyczasie ruszyła druga ekipa od drugiej strony.
- Próbują wyjść środkiem. Poprawka... próbowali. - powiedział ktoś z federalnych. - Przygotować się, że wyjdą tyłem.
- Zrozumieliśmy! Bez odbioru. Nick idziemy! - krzyknęła Judy. Wyskoczyli z samochodu i schowali się za otwartym drzwiami. Jacyś policjanci zablokowali główny wjazd średnio opancerzonymi samochodami i szybko rozłożyli mini blokady, za którymi mogli się schować oraz kolce bojowe do przebijania opon pojazdów. Wszyscy byli na swoich miejscach, każdy celował w tylną bramę jednego z hangarów.
 Właśnie się otworzyła. Kilka dużych czarnych aut wyjechało klinem, ale zaraz zasypał uch grad pocisków. Judy mocno trzymała swój karabin i pozycję. Naprawdę miał duży odrzut. Powaliła może trzech. Mafiozi postanowili schować się za ścianami i samochodami. Teraz to oni mieli przewagę, albowiem w jednym z nich, który ustawił się do policjantów bokiem, był zamontowany karabin maszynowy. Pruł w ich stronę kilkaset pocisków na minut, dziurawiąc ich samochody, barykady i ich samych. Jakiś nosorożec dostał kilka razy w tułów, zmarł na miejscu. Kolejnymi ofiarami były dwa lwy, leżące w coraz większej kałuży własnej krwi. Nick dostał w ramię. Krzyknął i zwalił się na ziemię.
- NICK! - Judy automatycznie przyciągnęła go do siebie. Razem skulili się na ziemi, jak wszyscy.
- Spokojnie... - kaszlnął - Tylko drasnęło. Ale boli jak cholera.
- Wytrzymasz?
- Tak, dam radę. - na chwilę ostrzał ucichły. Pewnie skończyła im się amunicja, albo to była pułapka.
- Judy! - Wataha miał jakiś plan- Podejdź na miejsce tego nosorożca. I rzuć granat, nie spodziewają się tam nikogo. My odciągniemy ich uwagę! - mówiąc to zdjął hełm i nałożył na karabin. Dał znak reszcie, aby atakowali, gdy skupią swoją uwagę na nim.
 Na początku nikt nie strzelał, oprócz tych w hangarze, więc Lambert podniósł wyżej hełm. Zaraz poleciały kule. Zaraz potem kilku policjantów, w tym Nick, wyskoczyli zza osłon i oddało salwę przeciw mafii. W między czasie, niepostrzeżenie króliczka przemknęła między barykadami. Gdy dotarła do celu wyjęła granat hukowy.
- Uwaga! - krzyknęła do krótkofalówki- Rzucam hukowy na północ od hangarów! Bez odbioru. Ja wam dam ranić Nicka! - zrobiła krok w tył. Szybki krok w przód, energiczny zamach i wykorzystanie prawie wszystkich mięśni by rzucić granat jak najdalej. Króliczka, patrzyła jak zatacza w powietrzu łuk i spada, pod nogami mafiozów.
 Nagły błysk i straszny huk przerwał na moment wszystkie walki i wymiany ognia. Po pięciu sekundach, przeciwnicy zostali otoczeni przez SWATów.
- Łapki do góry panowie. - powiedział któryś z nich celując w głównego bossa. Ten zaklął cicho.

(Pół godziny później)

 Nick siedział z zabandażowanym ramieniem na metalowej ławce w cieniu budynków szpitala. Jednak to nie było "tylko draśnięcie", ale na szczęście nie było to też nic poważnego. Lis nie miał na sobie koszuli, nie przeszkadzało mu to. Ciągle byli na terenach Starej Sahary i ciągle było tu za gorąco. Ręce miał rozłożone na ławce, a głowę zadartą do góry, wpatrywał się w leniwie płynące po niebie chmury.
- Cieszę się, że nic ci nie jest. - to była Judy, "no i koniec spokoju".
- Jak się czuja bohaterka wieczoru?
- Normalnie. - odpowiedziała dosadnie. - Miałeś rację, to nie było nic poważnego, prawie ci rękę odstrzeliło. Gdyby jeszcze jedna kula trafiła cię trochę wyżej... - Nick nic nie mówiąc objął ją, i przycisnął do swojej piersi tak mocno, że nie była w stanie nic mówić.
- Już skończyła się zamartwiać? Czemu króliki są takie emocjonalne? Przecież nic się nie stało. - po ciężkich staraniach, wreszcie udało jej wyrwać się ze śmiertelnego uścisku. Po czym, walnęła go w zdrowe ramie.
- Bogo chce cię widzieć. Dlatego się martwię. Mówił coś o Panie Be. - teraz zrzedła mu mina.
- Czyli on był jednym z tych, których Dany miał w kartotece? - przyjaciółka usiadła obok niego. Popatrzyła mu w oczy ze spuszczonymi uszami.
- Wielu ich tam było. Minimum jednego na każdą dzielnicę. Za trzy godziny mamy kolejną misję, ale ty chyba nie pójdziesz. W zamian za zabitych mają przysłać kolejnych federalnych i policjantów z innych miast. - Nick nic nie mówił, myślał co będzie jeśli Be w zamian za łaskę go wyda, albo ktoś dla kogo pracował wcześniej. Jeżeli tego nie wyjaśni Bogo, będzie po nim i po Dre!
- Muszę do niego iść. Gdzie on jest?
- Kto?
- Gazella.
- Czemu chcesz iść do... Aaa... Bogo jest w mobilnym centrum dowodzenia z drugiej strony szpitala.
- Z mnożeniem sobie radzisz, ale z myśleniem już nie.
- Nick. Jak kocham moją rodzinę, jak tylko wyzdrowiejesz poślę cię na ostry dyżur.
- Wiesz, że mnie kochasz. - powiedział na odchodne. Kiedy zniknął w drzwiach budynku, Judy doszła do wniosku, że to było celowe. Chciał ją w trochę pocieszyć, udało mu się, ale to pytanie. Kiedyś odpowiedziała by natychmiast, ale teraz miała co do tego wątpliwości.


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. czy on jej powiedział że jom kocha???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ją*
      To cytat z filmu. I taki mały znak tego, że mam serce i coś zrobiłem dla shipowców

      Usuń
    2. Słowak, szanuję. Nie za to że masz serce (xD) ale za to że zrobiłes coś dla części fandomu której lekko mówiąc nie trawisz :P
      Zmieniłbyś sobie miniaturkę na bloggerze? ;p
      Bo jeśli ja nie mam jakiegoś błędu, to wyświetla ci domyślną.

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone