Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

What a Feast... - Roz. 4 Cz. 2 - 0l-Fox-l0 [Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 12 - Jak to w życiu bywa (cz. 1) - Slowak [Polskie opowiadanie]



***
 Uwaga ten rozdział jest podzielony na kilka części ze względu na pokazanie części życia kilku bohaterów. Coś jak wycięte scenki, jak Judy wraca do domu metrem itd.

(Komenda ZPD 00.00)

 Nick siedział w swoim boksie i od dłuższego czasu wpisywał raporty do komputera. Przedtem przesłuchiwał pół żywych ochroniarzy i uwolnione niewolnice. O ile tamto dawało choć odrobinę rozrywki, tak raporty dobijały go całkowicie. Lis spojrzał na godzinę na ekranie komputera.
- Świetnie, Dre mnie zabije. - powiedział zmęczonym głosem. Przed nim było jeszcze dwie godziny pracy i powrót do domu, który trwał zwykle ponad godzinę, bo musiał przesiadać się z autobusów do metra, z metra do tramwaju i znów do autobusu.
- Jak idzie? - spytał na wpół śpiący Wataha. Przyniósł sześć kaw z dodatkową kofeiną.
- Marian, Kojoto, Allandra, Rogalski, Bogo przesłuchują świadków... dalej. Nie możemy tego jutro dokończyć?
- Teraz oni są zmęczeni, więc może popełnią jakiś błąd w zeznaniach.
- Już to widzę - lis wziął swoje picie i wpił pół za jednym razem. Dostał mały zastrzyk energii ale i tak czuł się nie najlepiej. - Gdzie jest Judy jak jest potrzebna? - wilk podszedł do niego i nachylił do jego ucha.
- Nie wiesz tego ode mnie ani od nikogo. Ale podobno Judy kryje świadka koronnego - na te słowa Nick szeroko otworzył oczy, już miał się zapytać o coś, ale Lambert wymownym spojrzeniem dał mu znak, aby nie pytał.
- Mam prośbę. Zrobisz to za mnie? Za chwilę mam autobus do domu. Teraz albo nigdy. Kiedyś cię zmienię obiecuje, ale jak teraz nie pojadę to syn mnie w nocy poduszką udusi. No proszę - mówiąc złożył uszy i wybałuszył oczy. Wyglądał przeuroczo. Kiedyś robił mu tak Dre, a teraz postanowił to wypróbować. I udało się.
- W poniedziałek jesteś na dwie zmiany. Chcę zabrać Trish do domu dziecka.
- Przyjmą ją?
- Idź już zanim się rozmyślę. - powiedział zdenerwowany. Nick nic nie mówiąc uśmiechnął się. Odchodząc po cichu pokazał kciuki w górę  i błyskawicznie uciekł do szatni. 
 Droga do szatni wiodła przez korytarz gdzie było wejście do strefy policyjnej. Zwykłym przechodniom nie wolno było nawet myśleć, żeby ta, wejść. Zazwyczaj przychodzili tu świadkowie, którzy mieli wskazać winnego, lub po prostu ktoś z policji szedł do archiwum schować raporty, albo szedł po wyniki do laboratorium. Na nieszczęście lisa drzwi były otwarte, a komendant akurat teraz wyszedł z jednego z pokojów rozmawiając z Grzywalskim. Nick szybko schował się za drzwi. Bogo i Darwin byli coraz bliżej.
- Od razu wysyłamy grupę uderzeniową w te miejsca. Nie wiadomo, czy już się zabrali ani czy nas nie wkręca. - mówił bawół - Jednak z góry podał nam swoje żądania, to dość nietypowe nie sądzisz?
- Znam sposoby jak ich zmiękczać, zresztą gadał, że go szantażowali czy cuś. Dobra szefie biorę trójkę i jadę do Alfa i Charlie.
- Świetnie, Rogalski jedzie do Bravo i Delta. Ja do reszty.
- A inni? - Nick obawiał się tego pytania. Jeżeli będzie musiał jechać. To do domu wróci dopiero rano albo za pół roku będzie w szpitalu, albo w trumnie.
- Duże drapieżniki podzielić wedle uznania i sprawdzić te kluby. To wszystko. Do roboty. - Bajer odetchnął z ulgą. Poczekał aż odejdą po czym na paluszkach skierował się do wspomnianej już szatni.
 Był już na miejscu. Cisza aż kuła w uszy. O prysznicu nie było co myśleć. Jeszcze ktoś by go usłyszał. Po paru minutach policjant był gotowy. Teraz w swojej nieśmiertelnej zielonej zielonej koszuli i okularach przeciwsłonecznych zawieszonych na klapie koszuli mógł wracać do syna.

(Centrum komunikacji w Sawannie głównej 00.33)

 Mimo późnej godziny w centrum komunikacji tłumy zwierząt przemieszczały się w pośpiechu. Jedną z części obiektu była strefa autobusów. Zadaszona powierzchnia miała miejsce na prawie sto autobusów dla największych zwierząt, choć nigdy nie były tu wszystkie naraz. Obecnie ponad połowa miejsca była zajęta przez pojazdy wszystkich rozmiarów. Lis szedł po rampie dla średnich ssaków wysoko ponad ziemią. Na tej powietrznej promenadzie stało kilka kiosków, mała kawiarnia otwarta całodobowo, a co dwadzieścia metrów stał duży automat z jedzeniem i piciem. Ponieważ Nicholas był drapieżnikiem widział wszystko w ciemności, zazwyczaj. Teraz był niemiłosiernie zmęczony, oczy go piekły ale najgorsze były te stare lampy, które po prostu musiały świecić dla roślinożernych i po prostu musiały jeszcze bardziej wypalać oczy biednego zmęczonego lisa! Jego jedynym pocieszeniem był jakiś zimny słodki napój z automatu.
- Linia 24, linia 24... - ziewnął. Teraz znów był na ziemi. Podszedł i usiadł na długiej i za wysokiej ławce, oprał się o szklaną ścianę i czekał. Między dwiema taflami szkła były rury dla gryzoni. To było ich metro, W całej tubie było odessane powietrze dla zmniejszenia oporu. Wejście na ich "stacje" było niżej. Było nim całkiem spora jak na na chomiki i myszy klatka schodowa z windą dla tych niepełnosprawnych, na górze był mini stacja z bardzo futurystyczną architekturą, do której podjeżdżał nowoczesny pociąg.
- Urocze są prawda? - zapytała jakaś pani owca. Miała na sobie roboczy strój i wyglądała na równie zmęczoną co on. - Tyle mają tych bankierów, maklerów i innych kasiastych gości, że udało im się przekonać zarząd o rozbudowie i unowocześnienie ich transportu.
- Z takimi słodkimi mordkami można wszystko. Pamiętam jak mój syn zobaczył je pierwszy raz. Od razu chciał je wyprzytulać i głaskać. - Nick nie wiedział, że mówi coraz weselszym głosem, bo coraz bardziej zagłębiał się we wspomnieniach. - A one tak śmiesznie uciekały przed nim.
- Pewnie żona też się śmiała. - powiedziała owca. To przywołało go do rzeczywistości.
- Tak, ona też. - cały jego dobry humor nagle prysł. Nie miał ochoty dalej ciągnąć tej rozmowy, na szczęście dobrze żył z Bogiem, bo Ten zesłał mu autobus.
- Pani jedzie?
- Nie ja następnym.
- Cóż do widzenia. - powiedział wchodząc do pojazdu.

(Lisia Dzielnica 1.45)

 Nick stał się żywym trupem. Autobus strasznie podskakiwał, natomiast kierowca brał tylko ostre gwałtowne zakręty. Jednak metro było gorsze, nie mógł się przespać w trakcie podróży bo siedział między dwiema non- stop gadającymi przez telefon bogatymi nastolatkami, chwalącymi się czego one tej nocy nie narozrabiały. Ostatkami sił doczłapał się do najbardziej "ekskluzywnego" osiedla na dzielni.
 Osiedle Abrama Norkiewicza znanego inżyniera z dziewiętnastego wieku, stało nad brzegiem jeziora. Od południa ciągnęły się stare doki, magazyny i przystań. Na północy była autostrada i droga szybkiego ruchu. Zabudowę stanowiła głównie trzy lub czteropiętrowe bloki z rozszerzonymi parterami. Pierwotnie miało to być najbiedniejsze osiedle dla pracowników przemysłu wodnego, ale teraz były najlepszą częścią dzielnicy. Małe rozmiary budynków ułatwiały ogrzewanie i ewentualne naprawy i remonty. Mieszkali tu albo rybacy z własnymi kutrami właściciele wędzarni chłodni inni właściciele czegokolwiek. Między mieszkaniami a wodą była długa plaża. Kiedyś podobno lisy organizowały tam imprezy, ale czasy się zmieniły,a plaże porosły trawy.
 Wreszcie dotarł na miejsce. Przed nim stał czteropiętrowy wieżowiec zbudowany z betonowych płyt. Część okien była zabita plandekami a do części dobudowano balkony które ciągnęły się na całej długości ale i przecinały piętra. Wykonano je z blachy i i innego złomu, które zespawano z instalacją budynku. Zrobiono to ponieważ schody wewnątrz kiedyś zawaliły się zabijając dwie rodziny. Burmistrz wysłał pieniądze na renowację całej dzielnicy, ale w rzeczywistości nigdy tu nie doszły. Więc lisy ruszyły własne kity i same zaczęły naprawiać swoje domy.
 Bajer wszedł do środka. Dwie trzecie parteru od strony morza wraz z całym tarasem na górze zajmował bar. Dziennie były tu bijatyki, chlanie na umór, czyli codziennie była tu dobra zabawa. Pub wybudowano w stylu retro. Oprócz alkoholi różnej maści można było tu też dobrze zjeść zagrać na jednym z sześciu stołów do ping- ponga, w bilarda, w rzutki i inne gry barowe.

 Samiec minął wejście zza którego słychać było wesołą szybką muzykę i śmiechy. Aktualnie szedł po ostatnim oryginalnym  elemencie starych schodów. Wszedł do opuszczonego mieszkania. Spało tu kilku meneli, jednakże to nie były lisy tylko dwa bobry, ryś i kilka wydr. Wszyscy oni spali w małej izdebce za zamkniętymi ciężkimi drzwiami. Teraz lis wyszedł na dwór, stał na dole wysokiej rampy prowadzącej na ostanie piętro. Trzymając się poręczy, zakradł się na samą górę. Stanął przed zbrojonymi drzwiami na wierzchołku bloku. Delikatnie zapukał.
- Edward... - krzyknął cicho (wiecie o co chodzi :)) zapukał znowu. - Edward... Proszę tu jest zimno.
- Nick to ty? - niski zachrypły głos odezwał się z drugiej strony.
- Nie, Gazella i jej tygrysy.
- A to dobranoc..
- Dobra to ja otwieraj. No nie rób mi tego nie zostawiaj mnie tu! - zaczął mówić całkiem głośno  i walić w drzwi. - Edward do nędzy nie powiem jakiej otwieraj!
- Zamknij ryj Bajer my tu chcemy spać! - odezwał się ktoś piętro niżej.
- Chyba ty! Ja mam lepsze plany. - to był kobiecy głos.
- Nie mogę się skupić jak on tam się wydziera.
- Co tu jest do skupiania się?
- Edward błagam otwórz, nie chcę żeby mnie wciągnęli do kłótni. - zaszeptał.
- Już już, kluczy szukałem.
- Ta jasne, słyszę jak tam rechoczesz. - dźwięk otwierania zamka poprzedził otwarcie wewnętrznych drzwi, po chwili otworzyły się te zewnętrzne. W przejściu pojawiła się nie wyraźna sylwetka czarnego lisa w wieku Nicka. - Co tam cegłówko? - ten żart miał więcej sensu gdy ktoś dłużej żył wśród lisów. Odkąd Nick został policjantem, nazywanie go prześmiewczo gliną straciło swój negatywny  wydźwięk. Na szczęście, zawsze można skrytykować jego posłuszeństwo systemowi, i że jest jak cegła w murze.
- Nic asfalcie.
- Spóźniłeś się. Dre śpi razem z chłopakami.
- No wiem no wiem. - mówił wchodząc do mieszkania.
 Edward był burżujem w swojej społeczności. Bar na dole był jego własnością tak jak mały zajazd na granicy.
 Jego mieszkanie było wyjątkowo ładnie urządzone. Po wejściu do środka można było zobaczyć mały salon. Jego ściany były całkowicie zasłonięte meblami z ciemnego drewna. Pośrodku ich była dziura w której stał stary model telewizora sięgający Nickowi do klatki piersiowej. Mimo, że miał jakieś dwadzieścia lat, każdy program i film można na nim było obejrzeć w jakości HD. W centrum pokoju stał stół z sześcioma krzesłami, a na podłodze leżał dywan, zajmował całą powierzchnię salonu, był w jasno żółtym kolorze  z niebieskimi wzorami. W rogu stała lodówka.
Nick patrzył na nią z pożądaniem.
- W środku jest śniadanie dla nich i energetyk dla ciebie. Ale dopiero jutro. - powiedział Edward po ojcowsku. Nick przewrócił oczami i spojrzał na swojego gospodarza. Stał w ciemnej koszulce i spodenkach opart o ścianę, dzielącą mini przedpokój z pokojem dziennym i oddzielała od kuchni.
- Mogę się chociaż umyć?
- Wiesz gdzie jest łazienka. A cha bym był zapomniał. Pod telewizorem  masz śpiwór, leży na kilku poduszkach, więc powinieneś dobrze spać. Dobranoc. - powiedział czarny lis ziewając. Minął przyjaciela i poszedł spać w swojej sypialni. Dre często nocował u niego. Noen właściwie zawsze był w domu albo w barze i zawsze miał na oku swoich synów. Z reguły to on się nimi zajmował jak pierwszy lisi policjant musiał coś załatwić, choć czasem było na odwrót 
- Dobranoc.

(10 minut później)

 Po tym jak wziął szybki prysznic i umył uzębienie, lis wskoczył do śpiwora. Był ciepły, wygodny choć trochę brudny i śmierdział. Ale jemu już nic nie przeszkadzało. Momentalnie zasnął.
 Teraz jechał podrasowanym białym GepardemX750, na pustej drodze wzdłuż skalistych wybrzeży nad brzegiem morza gdzieś na południu. Prowadził je jedną ręka na której miał dwa złote Zoolexy. W końcu dojechał do domu. Futurystycznej willi otoczonej dziewiczym lasem w zapomnianej zatoce pełnej słońca. Na pełnej prędkości wjechał na podjazd i zadriftował przed wejściem wokół kilku poziomowej fontanny. Wysiadł z samochodu, już miał wejść do domu kiedy nagle zrobiło mu się zimno, światło jakby przygasło.
- NICK! POMÓŻ! Nie mogę chodzić! - znał ten głos.
- Otaczają nas! - wołał ktoś inny.
- AAAArrchh-  krzyknął znów jakiś inny ssak. Potem usłyszał dźwięk kul dziurawiących czyjeś ciało. Lis nie miał odwagi się odwrócić. Jednak coś go podkusiło i zrobił to. Ujrzał wielką ścianę ognia dymu i śmierci, a wokół wszystko krzyczało błagając o ratunek.
- Nick wszystko dobrze? - nagle ogień i śmierć zniknęły. - Coś się stało? - to był ten jedyny melodyjny głos, który wolałby zapomnieć. Odwrócił się jeszcze szybciej.
 Ale teraz znów był w Lisiej dzielnicy, leżał na podłodze i patrzył się tempo jak jego syn siedzi przy stole obok kolegów i je śniadanie. Po jego prawej stronie siedziały dwa czarne liski. Co chwile jakoś sobie dokuczały albo dogadywały.
- Albert, Marco! Przynajmniej zjedzcie śniadanie w spokoju. - Edward wyszedł z kuchni rozdając każdemu porcję pieczonej słoniny. Wreszcie podszedł do swojego gościa.
- To się leczy Nick.
- Wiem, wiem. - powiedział wstając.
- Jest szósta. Za chwilę trzeba iść do szkoły. - powiedział odwracając się do Andre. - A ty musisz iść do pracy.

(6.45 Śródmieście  Kompleks szkolny, część podstawówki)

 Nick i Dre zjedli swoje śniadanie w drodze na autobus. Potem przesiedli się do pociągu, jeżdżącego  nad ulicami miasta, aż w ostatniej chwili dobiegli przed szkołę liska. Teraz stali na placu przed głównym wejściem.
- Dobra słuchaj. - powiedział do syna kucając by jego oczy były na wysokości oczu chłopca. - Ponieważ jesteś geniuszem będziesz tu zostawał trochę dłużej Okej?
- Jak długo? - zapytał niepewnie.
- Poniedziałki środy i piątki do wpół do szóstej, a we wtorki i czwartki do piątej.
- Aż tyle?! Nie chcę tak długo chodzić, wolę być normalny i więcej bawić się z tobą.
- Wiem Dre, ale... Posłuchaj. - położył mu rękę na ramieniu-  Wiesz, że cie kocham, i że zrobię wszystko żebyś żył jak najlepiej. 
- No wiem. - powiedział bez przekonania.
- Jesteś coraz większy, dorastasz. - Nick miał problem. Nie wiedział czy do niego mówić jak do dziecka czy dorosłego. Mimo wszystko na pewno nie miał zamiaru go okłamywać. - W życiu nie zawsze są te miłe chwile. Jest ich bardzo mało, więcej czasu ciężko pracujemy tylko marząc o przyjemnościach. Więc zrozum, proszę. To nie kara, że tu musisz chodzić, zaufaj mi to minie a na pewno kiedyś ci się to opłaci.
- Ale będziemy się jeszcze w ogóle bawić, jeździć na wycieczki bawić się w barakach... i.

- Dre. A od czego są wakacje, ferie weekendy i symulowanie choroby? Jasne, że będziemy to wszystko robić. - zakończył z uśmiechem. Przy okazji zaraził nim liska.
- Im szybciej tam wejdę tym szybciej  stamtąd wyjdę! To cześć! - powiedział.Odwrócił się  podskakując skierował się do szkoły.
- DRE! - zawołał Nick.
- CO?!
- Kocham cię synu.
- Ja ciebie też tato.

(Dzielnica łąk 5.50)

 Judy była już gotowa do wyjścia. Było jeszcze ciemno, a na dodatek nie zapaliła żadnego światła. Wzięła szybki prysznic i po cichu wróciła do sypialni. Mieli tu naprawdę wygodne łóżka. Anthony odstąpił jej całe łóżko a sam spał na sofie w pokoju dziennym. Miłe to było z jego strony. Mówił, że chciał uniknąć "problemów i napięć". Ubrała się w mundur i na palcach zakradła się do wyjścia.
 Króliczka już miała wychodzić gdy na drzwiach zobaczyła karteczkę. Oderwała ją i przeczytała na głos.
- Martin Zemkims ma pracę w galerii sztuki w Tundrówce. Ulica Zamieci 36-C.
Odstawiaj go tam osobiście przed twoją pracą, do czasu procesu... ŻE CO! Nie mam zamiaru być jego opiekunką!
 Widocznie powiedziała to za głośno. Jej "podopieczny" spadł z hukiem z wersalki.
- Dzień dobry Judy Hops. - powiedział sennym głosem.

- Przepraszam, że cię obudziłam w ten sposób. Ale za chwilę muszę być w pracy, a przed tym muszę cię bezpiecznie zawieść do twojej pracy. Polecenie z góry. - zapaliła światło, a Martin tylko westchnął.
- Cóż dobrze. Już się ubieram. -  Miał na sobie tylko szare spodnie w kratkę, sięgające do połowy łydek. Judy zauważyła dziwną rzecz. Było nią to, że jak na potomka arystokratycznego rodu jest zbyt miły pomocny i nierozpieszczony.

(Ulice Tundrówki 6.45)

 Na całe szczęście Dzielnica Łąk był niedaleko Tundrówki. Po kilku minutach jazdy króliki dojechały wypożyczonym białym samochodem na miejsce. Judy zaparkowała przed najstarszym budynkiem w dzielnicy. Kiedyś była tu główna stacja kolejowa, ale przez lata zmieniała się jej funkcja. 
 Fasadę budynku zdobiły rzeźbione ornamenty, przedstawiający sceny historyczne. Co piętro na każdym wierzchołku- których było całkiem sporo, gdyż przednia ściana miała pofalowano-kanciasty kształt- stał posążek. Na dachu stało kilka dużych anten przekaźnikowych i stare talerze satelitarne.
- Piękny okaz. Teraz już się tak nie buduje. - stwierdził Martin. Judy nie widziała w galerii nic pięknego. Zniszczona czasem fasada, śnieg zakrywająca rzeźby i coś co po prostu jej tu nie pasowało. - Wiedziałaś, że siedemnastym wieku magnat kolonialny chciał wykupić....
- Nie nie wiedziałam. - powiedziała szybko. Ale poczuła, że powiedziała to ciut za ostro. To była jego praca i zainteresowanie, nie mogła go tak po prostu zbyć za to kim jest. - Opowiesz mi kiedy indziej, odbiorę cie o piątej. Cześć muszę lecieć. - niemal wypchnęła go z auta. Po czym z trzaskiem zamknęła drzwi, ruszyła z piskiem opon w stronę dużego skrzyżowania na którym wykonała ostre zawrócenie i wyprzedzając kilka samochodów popędziła na komendę.

(Komenda ZPD 7.00)

 Wszyscy zaczęli schodzić się do sali odpraw. Króliczka zajęła swoje miejsce zdyszana. Myślała, że się spóźni jednak przyjechała przed czasem. Dowiedziała się o tym gdy wbiegła tutaj. Biegła najszybciej jak potrafiła i wpadła z hukiem o 6.59. 
 Teraz policjanci czekali na komendanta.
- Ej Nick. - szturchnęła partnera. - Jak minęła noc?
- Generalnie mieliśmy niezły ubaw z Marianem bo nic nie zrobiliśmy.
- Czemu?
- Bo Dany zabił wszystkich.
- COOO?!
- NOOO! A swoją drogą gdzie on jest? - do sali weszła Anna z laboratorium. A to wywołało bardzo dziwne zajście.
 Łani wypadły kartoteki, które niosła pod pachą.
- Pomogę ci! - powiedział Kojoto, Rogalski i Wataha. Wstali razem i podeszli.
- Możecie siąść. - powiedział kojot
- Nie ale ty możesz- odciął się nosorożec. W międzyczasie wszedł Markus. Na chwilę go zatkało, jednak po chwili pomógł zbierać teczki z aktami Annie.
- Dzięki. - powiedziała cicho. Trójka panów nic nie mówiąc patrzyli ze złością na psa.
- No co? - zapytał
- Nic.
- Po co ten cyrk odstawiają?! Sama mogła je podnieść. - powiedziała Judy.

- Dokładnie. - poparła ją Allandra i Marta, czyli jedyne kobiety w policji.

- Ej Karota. O co ci chodzi, chcieli jej tylko pomóc.

- Może ty też chciałeś tylko POMÓC?
- To moja koleżanka z pracy, myślałem, że króliki są POMOCNE! - kłótnia przeniosła się na resztę. Po chwili z hukiem wszedł Bogo.

- STARCZY TEGO!!! - ryknął. Podziałało, wszyscy usiedli spokojnie na swoje miejsca.

- Nie interesuje mnie dlaczego się kłóciliście...

- To przez tego natrętnego podrywacza. - powiedział Wataha wskazując Kojoto. Ten już miał się odgryść, ale szef walnął w mównicę.
- Mówiłem. Nie interesuje mnie to!
- Szefie. Znaczy panie komendancie. - powiedziała nieśmiało Anna. Sala zamarła. - To moja wina.
- Nie gadaj bzdur. - odezwał się Nick.

- Nie. To przeze mnie ta cała sytuacja.

- Tak, niby dlaczego? - Bogo skrzyżował ręce na piersi i prześrubował jej duszę wzrokiem. Łania wzięła głęboki oddech.
- Możliwe, że pomyliłam perfumy z hormonami. - I w tym momencie przez cały pokój przeszło jedno wielkie "AAAAAA... teraz to ma sens".


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. Cóż za końcówka. Śmiechłem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehłem.
      Brakło tylko kolejnego ryknięcia uciszającego od Bogo.
      Tak poza tym, fajny obyczajowy rozdzialik :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone