Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Prison Life (cz. 6) - Land24 & Nauyaco [Tłumaczenie PL]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 1 Cz. 10 - Dobro i zło) - Michael Lught [Opowiadanie]






***


Pędziliśmy jedną z głównych dróg w Zwierzogrodzie. Tak... pędziłem. Trochę mnie pogięło, ale na szczęście Judy mnie "zahamowała". Jakoś się zapomniałem i parę razy nieznacznie przekroczyliśmy prędkość, ale chcę jej pokazać pewne miejsce. Naprawdę bardzo chcę. Jest to jakby mały park w lesie? Ciężko mi to nazwać. Jak będziemy na miejscu to pewnie znajdę jakieś słowa na opisanie tego i nazwanie. Nie byłem tam już od bardzo dawna. Minęło chyba 16 lat. Połowa mojego dotychczasowego życia.

- Szef kazał nam przyjść później, ale to nie znaczy, że mamy tam być "za późno".

- Jak jechałem szybko to się czepiałaś.

- Teoretycznie to mogłabym dać Ci mandat.

- Teoria, a praktyka to dwie różne rzeczy. Obiecuję, że już nie daleko.

- A w ogóle to...

- Gdzie? Zobaczysz. Sam też zobaczę. Już dawno tam nie byłem.

- A z jakiej...

- Okazji? Z żadnej. Po prostu po co mamy tracić czas na niczym.

- Przypominam, że nadal jeszcze tej nocy mieliśmy bliskie spotkanie z tym poszukiwanym ssakiem.

- I co z tego?

- Powinniśmy raczej nie skupiać się na drobnostkach, a raczej skupić się na sprawie. Pomyśleć nad tym co wiemy, co widzieliśmy.

- Gościu w białej masce z namalowanym irytującym uśmiechem, lata gdzie mu się podoba i wysadza co chce. Jest uzbrojony po zęby. Jest wyjątkowo wysportowany. Zamordował parę niepowiązanych ze sobą osób. Ma jakiś dziwny rytuał wrzucania kwiatka do strumyka. Ma wspólniczkę, z którą prawdopodobnie się spotka, znamy czas i miejsce spotkania. Razem z paroma kolegami ich złapiemy i po sprawie.

- Podchodzisz do tego strasznie lekceważąco Nick.

- Poza tym sama chciałaś żebyśmy pojechali.

- Masz rację.

- Karotka, co Ci jest? Przecież już nie raz mieliśmy różne nieco podobne sprawy i zawsze podchodziłaś do wszystkiego optymistycznie.

- Tak, ale z tą sprawą coś jest jakoś inaczej.

- Czy ja wiem. My dobrzy, a oni źli i tyle. Często mówisz, że dobro zawsze zwycięża zło. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, ale mimo to, to teraz ja do tego podchodzę bardziej pozytywnie.

- Masz rację. W końcu to my jesteśmy Ci dobrzy. Prawda Nick.

Szczerze to sam nie wiem. Moim zdaniem ochrona obywateli przed tym wariatem jest słuszna. Dla niego jednak jest inaczej. On ma jakiś swój cel. Te zabójstwa i wybuchające budynki... On ma jakiś plan, priorytet. To, że ja w nim widzę wariata to wcale nie musi być prawda. Zapewne dla niego samego, on sam nie jest wariatem. Może dla niego to ja jestem ześwirowany? On sam siebie nazywa ogniem rewolucji. Jakiej rewolucji? Co on chce zrobić? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem czy to my tak naprawdę jesteśmy tymi dobrymi. Gdy łapałem tych wszystkich bandytów i innych tego typu ssaków to zawsze wiedziałem, że to ja czynie dobrze. Owszem, dla większości z nich to ja byłem tym złym, ale ja sam byłem pewny, że jestem tym dobrym. Teraz mam wątpliwości. Nie wiem czemu. Nie ma żadnego logicznego uzasadnienia, że mógłbym być tym złym. Dlaczego tak uważam? Może dlatego, że sam przez pół życia byłem uważany przez innych za wariata?

- Prawda Nick?

Głos Judy wyrwał mnie z rozmyślania.

- Ale, że co?

- Prawda, że jesteśmy tymi dobrymi?

- Tak. Tak myślę. To my ratujemy miasto przed nim i uda nam się.

- Z Bożą pomocą na pewno.

- Z Bożą czy bez niej, na pewno się nam uda.

W tym momencie zjechałem z drogi głównej w drogę po lewej. Tak jak zapamiętałem, droga ta była długa i prosta. Przechodziła ona wzdłuż lasu.

- Tyle się już wydarzyło tej nocy. Co nie?

- Wczoraj też Karotka. Pamiętasz jak tańczyliśmy razem w świetle księżyca?

- To były wspaniałe chwile.

- Nowe wspaniałe chwilę już na ciebie czekają.

W pewnej chwili droga wbijała się w las. Tutaj kończyła się dobra nawierzchnia. Trasa zrobiła się tak wyboista, że zacząłem się martwić o samochód. Kiedyś to była piękna wyasfaltowana droga, ale jeździły nią tiry wbrew zakazowi i obecnie nie ma już niemal grama śladu do asfalcie. Kawałek dalej było skrzyżowanie z małą dróżką od lewej. Wcinała się ona w bok o zaledwie 20 metrów. Potem kończyła się białym szlabanem w zielone pasy pod którym zaparkowałem wóz.

- To tutaj?

- Nasz punk docelowy znajduje się kawałek dalej, ale tam już nie zdołam przejechać, więc pójdziemy pieszo.

- Nie masz wrażenia, że łażenie po lesie o tak późnej porze nie jest do końca dobrym pomysłem.

- Masz trochę racji. Jest tu dość ciemno. Włączę światła długie.

- Akumulator rozładujesz.

- To nie potrwa długo. Akumulator da radę.

Tak jak powiedziałem tak i zrobiłem. Włączyłem światła a następnie razem z Judy zeszliśmy na ścieżkę tuż przy szlabanie. Ścieżka nie była długa. Nasz cel podróży znajdował się raptem 100 metrów dalej. Ścieżka była niemal całkiem prosta i piaszczysta, a po jej lewej stronie znajdowały się wysokie drzewa, które rzucały na nią cień, gdyż światło było przez nie niedopuszczane, ponieważ za równo księżyc jak i samochód znajdował się za nimi, a z prawej strony otaczały ją wysokie, martwe zarośla, które były za razem najjaśniejsze ze wszystkiego co dookoła nas się aktualnie znajdowało. Piasek pod stopami był odczuwalnie bardzo zimny. Ponadto znajdowały się w nim liczne sosnowe szyszki i kamienie, które non stop lekko raniły me podeszwy, co było bardzo nieznośne. Nie było to dla mnie wskazane zważywszy uwagę na mą głęboką ranę. Na szczęście bandaż dość skutecznie amortyzował i odseparowywał ranę od podłoża. Po krótkim spacerze dotarliśmy do "miejsca docelowego". Znajdowało się ono po lewej stronie, czyli analogicznie od strony drzew. Przed nami ukazał się majestatyczny, wielki dąb. Jego konary były tak wielkie, że mogłyby być kołyską dla pokaźnego, prawdziwego giganta. Niestety szata z liści pokrywająca gałęzie była dosyć uboga. Świadczyło to o tym, że to wiekowe drzewo powoli umiera. Pień dębu był troszeczkę opalony z prawej strony co było blizną po uderzeniu pioruna. Wokół drzewa były ławki, które były nieco zniszczone, jednak nadal spełniały swoją podstawową funkcje. Przed dębem stała mała drewniana figurka na palu pod małym, skromnym, nieco spróchniałym daszkiem. Figurka była wyścielona już mocno uschniętymi kwiatami oraz nielicznymi sztucznymi. Postać, którą przedstawiała to święty Onufry. Patron leśników i pustelników oraz mój patron z bierzmowania. Przynajmniej podobno mój patron. Pamiętam jak byłem tu kiedyś z babcią. Tyle pozytywnych wspomnień do mnie napływa. Za pniem w oddali dało się zauważyć zdziczałe już krzewy bukszpanu. Utraciły one już po części swój kwadratowy kształt. Obok nich była kamienna ławka, a gdy odchyliłem głowę, zobaczyłem niewielki, kamienny krąg, który kiedyś był ogniskiem. Teraz wyrosły w nim gęsto rozmieszczone i niskie zielska. Nic dziwnego. W końcu gleba była w nim użyźniona popiołem. Achhh... Pamiętam jak kiedyś byłem tu z Babcią. To są naprawdę szczęśliwe wspomnienia.

- Ładnie tutaj, prawda?

- Pewnie tak. Nie wiem. Słabo widzę w ciemności.

- Ahhh... Przecież ty jesteś królikiem. Lisy lepiej widzą w ciemności.

- Znaczy się, coś tam widzę, ale tak bez szczegółów. Nadal jednak nie wiem po co mnie tu zabrałeś.

- Widzisz Judy...

- Nie widzę. Już to mówiłam.

- Heh, To miejsce jest dla mnie bardzo ważne, a jako, że jesteś dla mnie ważną osobą to chciałem Ci je pokazać. Chodzi o to, że tutaj narodziło się najwięcej moich wesołych wspomnień.

- Rozumiem. Dobrze wiedzieć, że jestem dla ciebie ważną osobą zwłaszcza, że ty dla mnie też. Jednak czemu teraz?

- Bogo powiedział byśmy przyszli później, a jutro pewnie nie będzie czasu. Będziemy się pewnie cały dzień zajmować sprawą palanta w masce.

- W sumie racja. Mamy jeszcze dużo czasu, a noc dziś jest wyjątkowo ciepła.

- Sama widzisz.

- Nie za bardzo widzę. Ciemno tu. Już Ci mówiłam.

Judy uśmiechnęła się szeroko. Skopiowałem ten gest. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Serce zaczęło mi bić szybciej. Podobnie z resztą jak jej. Ogólnie zającom serca biją szybciej, ale tempo z jakim jej biło było szalone. Wiem to, bo dało się to usłyszeć. Dźwięk naszych serc był kojący dla nas obu. Rytm ich wybijał melodie, która pochodziła prosto z naszych dusz o ile je posiadamy. Zbliżyliśmy się do siebie. Miałem ochotę wyznać jej wszystko. Powiedzieć jak bardzo ją kocham. Powiedzieć jej co dla niej chce zrobić. Jak na rozprawie sądowej, chciałbym przysiąc jej z ręką na mym szalonym sercu, że jest tą jedyną. Rzec jej bym chciał, że przegania ręką wszystkie me bóle gdy tylko się pojawia, a jej obecność jest dla mnie rozkoszą większą niż wszelkie rozkosze jakie zaznawały duszę zmarłych na polach elizejskich w wierzeniach starożytnych. Chciałbym Ci powiedzieć, że każdy wiersz miłosny powstały w sercach poetów i spisywany przez tysiąclecia jest utkany przez przeznaczenie tylko dla nas. Niestety gdy próbuje powiedzieć cokolwiek to moje usta stają się zakute. Powstrzymują moje serce. Zaciskają się me wargi jak sznur na szyli wisielca, który umarł, bo milczał i milczenie go zgubiło. Jeszcze nie teraz moja kochana. To nie ten moment. Kiedyś dowiesz się jak bardzo cię kocham. Obiecuję Ci to. Dam Ci ten dar. Nie wiem co z nim zrobisz, ale nie skończę na pewno jak ów wisielec i nie umrę w milczeniu. Nie rozstanę się z tobą nawet na małą chwilką, ponieważ jesteś jak wyspa na środku głębokiego oceanu. Każdy krok po za tą wyspę jest niczym skok w bezdenną czeluść, czarniejszą niż pustkowie nicości.

Przytuliliśmy się bardzo mocno. Objęliśmy swoje talie swymi ciepłymi rękoma i zbliżyliśmy do siebie swoje płonące na wieki już serca.

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Opowiesz mi coś jeszcze o tym miejscu i oprowadzisz mnie po nim. Chcę o tym miejscu wiedzieć jak najwięcej, bo jest dla ciebie ważne tak jak ty dla mnie.

- Oczywiście Karotka.

Skończyliśmy się przytulać, a ja chwyciłem ją lekko za łokcie i spojrzałem na nią lekko się uśmiechając. Chwyciła mnie za dłoń i razem w tej pozycji zwiedzaliśmy to miejsce. Pokazałem jej wszystko i opowiadałem o moich szczęśliwych chwilach tutaj spędzonych. Powiedziałem jej, jakie chwilę mojego życia wsiąkły w poszczególne przedmioty. Potem usiedliśmy na jednej z ławek przy drzewie.

- Nick, a co to za figurka i drzewo?

Spytała karotka bardzo dziecinnym głosem, który mnie uspokajał.

- To drzewo to dąb i ma już 600 lat. Figurka natomiast przedstawia świętego Onufrego. Jest to patron leśników i pustelników.

- Opowiedziałeś mi chyba już o wszystkim związanym z tym miejscem...

- Nie wszystko, ale dużo.

- Z twoich opowiadań wynika, że bardzo kochałeś swoją babcie i mamę.

- Tak, ale do czego dążysz?

- Nigdy mi nie opowiadałeś o swojej mamie. Teraz też nie wiele mi o niej powiedziałeś.

- Ahhh...

- Wiesz, ja Ci dużo opowiedziałam o moich rodzicach i moim licznym rodzeństwie, ale mam wrażenie, że czasem trochę nawet za dużo.

- Wcale nie. Lubię słuchać tych historii. Na przykład o tym jak twój wujek ugryzł twoją mamę w tylną część ciała.

- Heh, pamiętam. Chodzi mi o to, że mam wrażenie, że czasami chcesz mi coś opowiedzieć, ale ja za dużo mówię i nie masz okazji.

- Teraz miałem.

- Tak, ale chciałabym dowiedzieć się coś o twojej rodzinie. Po za tym myślałam, że skoro jesteśmy tak bliskimi przyjaciółmi to mogłabym ich poznać.

- Rozumiem...

- Wiesz, bo z moimi rodzicami to byłoby ciężko. Moi rodzice mają wrodzoną nienawiść do lisów. Zwłaszcza mój tata.

- Masz na myśli spotkanie?

- Tak!

- Słuchaj to może pogadajmy o tym potem, ok?

- Teraz mamy czas.

Włączyłem telefon w celu sprawdzenia godziny.

- No już nie wiele czasu.

Wtedy Judy wyjęła swój telefon i podskoczyła.

- Racja! Jedźmy już.

- Okej, nie jest jeszcze zbyt późno, ale można powiedzieć, że Bogo pomyśli sobie, że zbyt do serca wnieśliśmy słowa: Bądźcie trochę później.

Judy wstała z ławki, ciągnąc mnie za rękę i tym samym zmuszając mnie do wstania. Tą samą trasą weszliśmy do samochodu. Tym razem prowadziła Judy. Odpaliła wóz i jak najszybciej cofnęła go na drogę główną, po czym z dużym impetem zaczęła gnać po ulicach. Nie minęło wiele czasu, a już wyjechała z lasu. Całą drogę przesiedzieliśmy w milczeniu. Ona prowadziła, a ja siedziałem obok, gapiąc się w szybę i rozmyślając.

Judy chce poznać moich rodziców. To chyba nie jest dobry pomysł. Nie zbytnio mi po myśli z ojcem, a matka? Kocham ją, ale ona strasznie trzyma jego stronę. Miałem jakieś 12 lat i wtedy się zaczęło. Nie, to nie będzie historia o ojcu alkoholiku, ani o narkomanie. To też nie jest historia o patologii, ani o skrajnym ubóstwie. To będzie opowiadanie o chorym chłopcu, który potrzebował pomocy, ale mu jej nie udzielono. Pewnego razu w małym mieście, leżącym tuż u stóp wielkiej metropolii jaką jest Zwierzogród. Ten mały chłopiec miał normalną rodzinę, ale było z nim coś nie tak i on o tym dobrze wiedział. Sam mówił o sobie, że jest "oryginalny", jak wszyscy. Każdy jest inny. On jednak był w tej inności wyjątkowy. Nikt go nie rozumiał, a jego słabości wykorzystywał pewien stary, gruby i wyjątkowo bardzo złośliwy lis. Tak, to był jego ojciec. Jego własny ojciec. Chłopiec popadł w rozpacz. Szukał pomocy u wielu, ale nikt nie był w stanie mu pomóc lub po prostu nie chciał. Raczej ta druga opcja. Modlił się do Boga o zdrowie, ale nie otrzymał odpowiedzi. Miał wrażenie, że został całkiem sam, więc chwycił za nóż. Każdego dnia rozcinał zewnętrzną powłokę swoich rąk. Za każdym razem patrzył z uwagą jak czerwień uchodzi z otwartej rany. Po każdym cięciu odkładał ostrze na bok i gromadził krew na dłoni. Potem brał butelkę i zlewał zawartość jego garści do środka. Gdy butelka była już pełna to robił w niej małe dziurki i pozwolił jej kapać cieczy przez balkon do rosnących poniżej kwiatów. Chciał w ten sposób przekazać część siebie przyrodzie. Wiedział, że jeśli umrze to jego ciało rozłoży się w ciasnej trumnie i nie przyda się światu zewnętrznemu z wyjątkiem bakterii, a one są złe i zabijają innych, a on nie chciał krzywdzić innych Chciał być kwiatem lub trawą poprzez karmienie roślin swoją krwią. Pewnego dnia znalazł tą największą... Tak, położył na niej swoje ostrze niczym morderca przykładający ofierze nóż do gardła. Wiedział, że jedną precyzyjne cięcie rozwiąże wszystko. Wiedział, że tak będzie lepiej dla niego i dla reszty. Powoli naciął skórę, która była widoczna, gdyż wcześniej ją w tym miejscu wygolił, ale coś poszło nie tak. Poczuł coś. Tak jakby głos w jego sercu. Każdy z nas posiada wole życia. Nikt nie chce umrzeć. W tej krótkiej chwili ta właśnie wola życia krzyknęła w akcie desperacji. Oddalił nóż od ręki i zalał się łzami. Od tamtej chwili już nigdy nie płakał. To nie znaczy, że był i jest martwy w środku. Przeżywa emocje jak każdy tylko, że on je skrywa głęboko w sobie. Robi teraz wszystko by nie ujawnić swoich słabości. Nie boi się, że znów będzie chciał przyśpieszyć swoje ostateczne pożegnanie. Nie boi się ponownego wytykania palcem. Jedyne czego się teraz boi to kompletna samotność...

- Dojechaliśmy Nick. Możesz już nie patrzeć w szybę.

- Co, ja nic nie zrobiłem.

- Mówię, że dojechaliśmy głupi lisie.

- Aha... Wybacz mi. Zamyśliłem się.

Głos Judy stał się jakby zmęczony i ten stan utrzymywał się przez parę wymian zdań.

- Jak zwykle...

- Tak wiem.

- Chodźmy do tego Bogo. Chcę już mieć to z głowy.

- Gdzie twój entuzjazm?

- Jest, tylko nadal rozmyślam nad tym co widzieliśmy odnośnie tego przestępcy, bo muszę przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów.

- No widzisz. Ja tak samo.

- Już w to uwierzę.

Udaliśmy się do komisariatu. Światło jakie buchało z wewnątrz było oślepiające, zwłaszcza jeśli przed chwilą stało się w tak mocnej ciemności. Gdy przekroczyliśmy drzwi wejściowe, przywitało nas przyjemne ciepło. Przez chwilę poczułem się jakbym nosił gruby kożuch dla słonia. Znalezienie Bogo nie było trudne. Czekał na nas na środku korytarza. Nie był jednak wnerwiony jak zawsze. Był jakby przestraszony lub czymś się niepokoił. Coś w ten teges.

- Wreszcie jesteście. Wejdźcie do mojego biura.

Brzmiał i zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Pora to zmienić.

- A Pan zawsze będzie taki miły czy tylko tak okazjonalnie?

Wtedy powiedział do mnie zdanie, którego nie zrozumiałem, bo mówił z mocno zaciśniętymi zębami, by powstrzymać krzyk. W dodatku jego oczy nie zmieniły wyrazu co powodowało, że malowała się na nich radość, a na ustach wkurwienie. Chyba powiedział coś w stylu:

- Nie wkurwiaj mnie Bajer, bo Ci łeb wykręcę, ale przyjmijmy, że się przesłyszałem. Tak będzie lepiej.

- Dlaczego kazał nam pan przyjść później?

- Judy, powiem wam wszystko, ale wejdźcie do środka.

Bawół wykonał gest rękoma zachęcający nas do wejścia. Tak też zrobiliśmy, a szef dowlekł się za nami powoli. Zamknął drzwi delikatnie i usiadł na swoim fotelu.

- Więc tak...

- Nie zaczynamy zdania od "więc".

Bogo zamiast krzyknąć, sprawiając mi tym przyjemność, po prostu spojrzał na mnie i kontynuował po krótkiej przerwie.

- Jak już wiecie, burmistrz zakazała mi przydzielenia wam tej sprawy. Ja jednak postanowiłem, że jako jesteście moimi najlepszymi policjantami...

Wtedy powiedział pod nosem:

- ...a przynajmniej Judy na pewno.

- Co?

- Nic Bajer. Daj mi dokończyć.

Odruchowo zrobiłem udawaną, smutną minę.

- Potajemnie przydzielić was do sprawy. O tej porze, oficjalnie na patrolu powinien być tylko duet Wąsik-Borowski.

- No tak, ale...

- Dlatego, że burmistrz złożyła mi wizytacje, Bajer.

- Ale, tak w środku nocy?

- Tak, nie wiem czemu. Zapytała mnie tylko o przebieg śledztwa, ale nie rozumiem czemu nie zadzwoniła. Za równo telefon z komisariatu jak telefon burmistrz są chronione i wolne od posłuchów. Udało mi się wymknąć na chwilę i zadzwoniłem do was. Nie byłoby dobrze jakby burmistrz się dowiedziała, że wkręciłem was w śledztwo na lewo. Próbowałem też ją spytać dlaczego mi tego zakazała, ale nie wiedziałem jak złożyć pytanie tak, by nie było ono podejrzane.

- Co udało się już ustalić przez innych?

- Tylko tyle Hopps co Ci powiedziałem. To, że współpracuje z Elizabeth Afton, o której nie wiemy prawie nic. Nie jest zarejestrowana jako obywatelka Wolnego miasta Zwierzogród. Nie ma też informacji o tym by była zarejestrowana jako obywatelka Kanady czy też USA. Wiemy jeszcze, że ma pseudonim Zendeta. Świadkowie mówią, że przedstawia się im jako "Iskra" lub "Ogień" rewolucji.

- Jacy świadkowie?

- Wiele osób odwiedził on w nocy. Wszystkim wręczał na koniec białe maski z szerokim uśmiechem, dużymi czarnymi wąsami i lekko różowymi polikami. Wiemy też, że jest lisem. Zabił do tej pory trzy osoby, oczywiście poza wybuchami. Byli to: Alan Sutler - aktywny działacz polityczny, związany z burmistrz Obłoczek tym, że promował ją w licznych przemówieniach. Edward Finch - były wojskowy, stopień podpułkownika i doktor Delia Surrige. Ostatnia ofiara została otruta i miała w ręku czerwoną róże. Żadna z ofiar nie ma ze sobą powiązania.

- A może my go nie znamy.

- Być może masz rację Bajer, ale tego jeszcze nie wiemy, więc zostawmy to na potem.

- Ale to jest kluczowe dla śledztwa. Dzięki temu możemy dowiedzieć się kto będzie następny.

- Na razie nic w tym temacie nie wiemy. Natomiast podobno mieliście "spotkanie" z zamachowcem, w którym ucierpiała twoja noga Bajer. Współczuje Ci, ale czy wiecie coś?

- Prawdopodobnie dojdzie do spotkania terrorysty z Elizabeth Afton w pewnym starym Parku przy opuszczonym wesołym miasteczku. Prawdopodobnie o godzinie osiemnastej. Nie wiemy dokładnie, którego dnia dlatego trzeba się tam na nich zaczaić każdego dnia o tej porze, a może akurat trafimy na ten dzień.

- To dobry plan Judy.

- Jest jeszcze coś. On gdy jest pełnia ma zwyczaj siedzenia na skraju mostu i wrzucania białej róży do strumienia. Most znajduje się nie daleko od końca miasta, ale terrorysta zauważył nas i raczej nie ma szansy na zasadzkę w tym miejscu. Jest bardzo dobrze uzbrojony.

- Tak, trzeba będzie przeprowadzić dużą akcje. Spróbujcie jutro zdobyć jeszcze jakieś informacje, a ja rano kogoś przydzielę już do akcji pochwycenia go, ale muszę znać dokładne położenie parku.

- Tu jest problem, bo to ani nie na żadnej ulicy, ani nie na jakimś placu. To miejsce nie ma nazwy, ale wiem gdzie to jest i mógłbym komuś pokazać.

- Okej, zrobimy tak. Rano poinformuje wybranych przeze mnie policjantów, a wy ich tam zaprowadzicie. Jutro nie przychodźcie do pracy. Zamiast tego dowiedzcie się jakoś czegoś jeszcze. Może ktoś coś wie. Dam wam jeszcze życiorysy zamordowanych i podam kilka nazwisk i adresów świadków. Może nie wszystko nam powiedzieli. Wielu nawet nie wyraziło zgody na przesłuchanie. Nie bierzcie wozu służbowego. Macie jakiś swój?

- Mój znajomy ma, ale teraz leży w szpitalu. Mam jednak klucze do jego mieszkania. Pojazd jest też częściowo nasz wspólny, więc mogę go pożyczyć.

- Dobrze. Jutro koło 15:00 będę do was dzwonił. Napiszcie tylko jeszcze raport bym miał wszystkie informacje na papierze.

Spisaliśmy wszystko i to by było na tyle. Opuściliśmy komisariat i udaliśmy się na przystanek autobusowy. Przystanek był bardzo słabo oświetlony. Była tam tylko jedna migająca lampa. Znajdowały tam się dwie długie ławki otoczone tym szklanym czymś. Nie wiem jak to nazwać. Takim jakby daszkiem? Coś w tym rodzaju. Obok znajdował się szary kosz na śmieci, a tuż przy nim słup gdzie widniał rozkład jazdy i znak drogowy. Okolica była bardzo ciemna. Za przystankiem był jakiś park, a dookoła kamienice. Mimo tego, że wiele świateł w oknach było nadal zapalonych to panowała tam prawie kompletna cisza, którą przerywały jedynie samochody od czasu do czasu przejeżdżające okazjonalnie drogą przy przystanku.

- Trochę chyba jeszcze poczekamy.

- Możliwe. Pewnie o tej porze mu się nie spieszy. Jednak bądź cierpliwy Nick. Cierpliwość jest cnotą.

- Tak... Jutro nas sporo pracy czeka.

- Tak... W dodatku tylko nieoficjalnie. Oficjalnie to nie mamy nic z tą pracą wspólnego.

- No i jeszcze jak my tą sprawę rozwiążemy to i tak nie będziemy z tego nic mieli. Wszyscy będą myśleć, że sprawę rozwiązali inni, a my nawet nie mogliśmy w niej brać udziału, bo burmistrz ma jakieś uprzedzenia do nas lub coś.

- I co z tego? Ważne jest, że ssaki będą bezpieczne, a nie kto rozwiązał sprawę.

- Bezpieczne... Nigdy nikt nie będzie w pełni bezpieczny Karotka.

- Co masz na myśli?

- Żebrak, bezdomny nie są bezpieczni, bo nie mają pieniędzy na jedzenie i mogą umrzeć. Zwykłe ssaki też nie jest bezpieczne, bo mogą zostać okradzione lub zabite przez tych biednych, albo oszukane przez tych bogatych. Nawiasem mówiąc to Ci bogaci też nie są bezpieczni. Nawet jeśli nikt ich nie okradnie, ani nie oszuka to przez całe życie będą musieli chorobliwie walczyć o to co mają. Pieniądze ich zaślepią i nie dadzą im szczęścia, a jedynie zmartwienia. Sami sobie będą wężem. Ilu bogaczy i sławnych ludzi popełnia samobójstwo. Nikt nie jest bezpieczny i nigdy nie będzie Karotka. Nikt nigdy.

- W takim razie Nick to co by się musiało stać według ciebie by każdy był bezpieczny?

- Są trzy opcje. Wszyscy musieliby mieć styl życia jak ssaki pierwotne z tą różnicą, że byłaby wysoko rozwinięta medycyna i kultura. Opcja druga to pozbycie się pieniędzy. Najlepiej jakby te dwie opcje występowały obok siebie.


- A trzecia?

- Trzecia opcja sprawdziła by się tylko jeśli Bóg istnieje, a każdy ssak żyłby zgodnie z religią.


- Ale jaka to opcja?

- Wszyscy musieli by umrzeć bez grzechu.

- To dość smutna opcja.

- Czemu? Ja osobiście Karotka uważam, że nie da się jednoznacznie potwierdzić czy Bóg jest czy nie, ale jeśli on jest i każdy trafiłby do nieba to każdy byłby tam bezpieczny.

- No tak, ale nie żyjemy po to by umrzeć.

- Tak, ale czy my na pewno żyjemy realnie? Czy to nasze życie jest? Czy na pewno żyjemy pełnią tego życia? Popatrz na to tak. Wszyscy rodzimy się by coś osiągnąć. By być kimś. Jedni chcą być lekarzami, a inni piosenkarzami, ale o czym jakieś 99% społeczeństwa myśli pierwszorzędnie kiedy kształci się w jakimś kierunku i zdobywa zawód?

- Emmmm, nie wiem.

- Większość z nas nie zostaje lekarzem po to by ratować innych, ale po to by mieć kasę. Uczymy się po to by zdobyć dobry zawód, z którego będziemy mieli kasę. Myśl, że naszym zawodem pomagamy innym jest drugorzędna, trzecioplanowa lub jej nie ma.

- Ja zostałam policjantką by ratować innych. Po to by pomagać, a nie dla pieniędzy. Gdybym chciała pieniędzy to pracowałabym na farmie, tak jak chcieliby moi rodzice.

- Jak już powiedziałem 99%. Ty jesteś tym 1% i za to cię cenie Judy. Jesteś dowodem, że chęć pomagania innym i marzenia są ważniejsze od pieniędzy. Niestety to tylko 1%.

- A może aż? Uważam, że liczby nie mają znaczenia, a sam fakt, że istnieje w ogóle ktoś dla kogo marzenia i dobro jest ważniejsze od pieniędzy, powoduje, że ten świat ma jeszcze jakiś sens. Małe, zwykłe dobro. Każdy gest dobroci. Zwykłe głaskanie dziecka przez matkę, zabawa ojca z dzieckiem lub opatrzenie komuś ran... To są małe uczynki. Niewielkie przejawy dobroci, ale to właśnie te małe gesty czynią, że świat nie jest martwy. Wielkie zło można pokonać wielkim dobrem, ale bez tych małych dobrych uczynków jest to nie możliwe. Ja wierzę w Boga Nick, a Bóg przed zniszczeniem Sodomy powiedział do Abrahama, że jeśli w mieście będzie choć jedna godziwa osoba to nie zniszczy miasta. Liczy się nawet ta jedna osoba, a nie to czy dobrych jest więcej.

- Może masz rację Judy, ale ja i tak uważam, że nawet jeśli to małe dobro ratuje ten świat to kto uratuje to małe dobro? Co jeśli ono zniknie?

- Tego nie wiem.

W tym samym, gdy Judy powiedziała ostatnie zdanie, przyjechał autobus. Weszliśmy do środka i zapłaciliśmy kierowcy. Wewnątrz autobus był pusty. Biliśmy tylko my. Zajęliśmy miejsca w środku, obok siebie w lewym rzędzie. Judy usiadła od okna, a ja od korytarza. Ściany pojazdu w środku była pokryte błękitnym puchem, a fotele szarym. Lampy dawały bardzo jasne, zimne światło. Po 15 minutach autobus dojechał pod mój blok. Wysiadłem i pożegnałem Judy. Następnie całkiem sam na ulicy rozpocząłem krótki marsz w ciemność. W końcu dotarłem do mieszkania. Włączyłem światło i bezsilnie buchnąłem się na łóżko. Jednak po 30 minutach nieskutecznego usiłowania uśnięcia postanowiłem pójść do kuchni i zażyć hydroksyzynę. Po połknięciu lekarstwa znów się położyłem. Już nie chciało mi się przebierać. Gdy tylko lek zaczął działać nareszcie zamknąłem oczy i wpadłem w błogosławiony sen.


Koniec części pierwszej. CDN.

Nasza szara codzienność. Nasze smutki i śmiechy. Nasze przywary i cnoty. Nasze tragedie i wesela. Nasze marzenia senne i mary koszmarne. Nasze występki i czyny godne chwały. Przyjemności i bóle. Wzruszenia i apatia. Starość i młodość. Nasze życie i nasza śmierć. Czy to wszystko ma jakiś sens we wszechświecie? Czy nasza twórczość ma sens? Emocje? Czy to, że ja i ty przemijamy ma sens? Czy dobro i zło ma sens w świecie, który nas otacza? Czy ten otaczający nas świat ma sens? Jaki jest ten sens, jeśli w ogóle jest. Pytanie dziecinnie proste, a nikt przez tysiąc lecia nie udzielił na nie odpowiedzi, która usatysfakcjonuje każdego. A co jak powiem, że świat sam w sobie ma sens, ale nigdy go nie odkryjemy. Prawie nigdy. Tak naprawdę świat nie ma jednego jednolitego sensu. Dla każdego będzie on inny. Tak samo będzie się on wielokrotnie inaczej definiował w naszym życiu. W wieku 10 lat dla mnie sensem był mój intelekt. W wieku lat 12 moje marzenia. W wieku lat 14 moja dziewczyna. Potem me życie na chwilę straciło sens. Nie, to nie tak, że chciałem ze sobą skończyć. Nigdy nie miałem takich myśli. Nic z tych rzeczy, po prostu strasznie pragnąłem poznać ten sens. Chciałem go zdefiniować. Chciałem powiedzieć sobie, że AHA to właśnie ten sens mojego życia, ale nie potrafiłem. W końcu gdy przeglądnąłem moją przeszłość, popatrzyłem na to jak ten mój sens się zmieniał i doszedłem do wniosku, że skoro sens życia ma określać CAŁE życie, a nie tylko jego cząstkę to znaczy, że za życia nigdy go nie poznamy. Cóż... prawie. Dlaczego prawie. Już prostuje. My nigdy nie poznamy sensu życia, który określiłby nasze życie w pełni po za łożem śmierci. Sens życia będziemy mogli określić dopiero tuż przed śmiercią. Wtedy będziemy mogli podsumować swoje życie i w spokoju oddać się w ramiona śmierci by znaleźć się w świecie lepszym od tego. O ile na to zasłużymy.



***
Epilog

Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught
Korekta: _NG_

Komentarze

  1. Na odwrót napisałeś informacje

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie ktoś pod moim komentarzem na yt powiedział że zna mnie z polskiej zootopi. Jak tu jesteś to odpisz pod tym komem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że komuś napisałem w komentarzu na YT, ale chyba nie tobie.

      Usuń
  3. Można reklamować inne fanfik ? ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Więcej Little Things!!!! xd mój ulubiony komiks jak na teraz

    OdpowiedzUsuń
  5. JUSTICE polecam serdecznie. Nie mylić z DC ;p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone