Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Życzenia świąteczne

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 1 Cz. 9 - Nie chcę was skrzywdzić) - Michael Lught [Opowiadanie]





***

Podnoszę się z ziemi. Moje dłonie opierają się o nieco szorstką nawierzchnie. W dotyku jest podobna do suchej trawy. Gdy już dotarłem do pozycji siedzącej, obróciłem się. Nie, to nie była trawa. To była wykładzina w moim pokoju. Nie w tym pokoju co obecnie. To była wykładzina z mojego starego domu. Zdziwiłem się jej obecnością. Nie wiem co tu robi. Przejrzałem ją przez chwilę, analizując przy tym każdy jej detal. Nie było w niej nic wyjątkowego. Zwykła wykładzina z wzorkami imitującymi kształty miasta. Nie jest ona jakoś wyjątkowa, ale przywołuje wspomnienia. Pamiętam jak bawiłem się modelami samolotów taty w bombardowania. Odtwarzałem historyczne bitwy, takie jak nalot na Drezno, oblężenie Stalingradu lub radziecki atak na Afganistan. Nie brakowało również bitew z okresu I wojny światowej. Ahhhh... Pamiętam jak lubiłem się bawić w wojny. Oprócz samolotów posiadałem również dużo czołgów, pojazdów pancernych. Nie tylko te typowo modelowe, ale również zabawkowe. Pewnie mało kto odróżni model od zabawki. W skrócie to, to pierwsze służy do kolekcjonowania, jest z plastiku i wiernie odwzorowuje to co ma odwzorowywać, a drugie jest wytrzymalsze i służy do zabawy. Jeszcze miałem bardzo dużo żołnierzyków. Robiłem hangary dla samolotów z klocków. Budowałem nawet całe lotniska. To były chwile. Piękne wspomnienia na całe życie. Co się ze mną stało, że przypomniałem o tym sobie akurat teraz? Zapomniałem o tym całkiem. Dopiero jak zobaczyłem tą wykładzinę... Przedmioty noszą wspomnienia. Popatrzysz na coś i przypomnisz sobie coś. Dlatego nie jestem skłonny do wyrzucania przedmiotów. Są w nich zapisane chwilę, które nasz mózg nie przypomni sobie ich bez bodźca.

Wstałem do pionu. Wszystko wokoło wydawało się jakby wyższe. Zupełnie jakby to ja był niższy. Byłem w starym pokoju. Ściany są jaskrawo pomarańczowe. Po mojej lewej przy ścianie jest łóżko. Za mną stoją szafy, a na nich modele. Na przeciwko mnie stoi akwarium. Znajduje się ono pod oknem. Wszystko jest zupełnie tak jak było kiedyś, dawno temu. Jedyną różnicą jest to, że jest tu jakby jaśniej. Światło w całym pokoju było tak jasne jakby słońce było tuż za domem. Dawało ono wrażenie jakby chodziło się we mgle.

- Nick! Chodź tutaj!

Czy uszy mnie nie mylą? Znam ten wspaniały głos. Zawsze ten ciepły głos był dla mnie jak miód na serce. Tak dawno go nie słyszałem.

- Już idę mamo.

Wybiegłem z mojego pokoju bardzo szybko. Jednak nie tak szybko jak normalnie potrafię. Coś było nie tak z moim ciałem. To było bardzo dziwne. Jakbym był niższy. Jednak nie przejmowałem się tym. Gdy tylko otworzyłem drzwi pokoju to zobaczyłem swoją mamę. Mimo tak długiego czasu, nadal byłem w stanie zapamiętać jej wygląd dokładnie. 

Zapamiętałem jej piękne, kochające, szmaragdowe oczy. Jej wyjątkowo bardzo rude futro. Mówiąc "bardzo" mam na myśli, że moja mama jest najbardziej ruda z całej naszej rodziny. Zapamiętałem dobrze jej wyraźne kropki na policzkach, które dodawały jej piękności. Dokładnie pamiętałem jej delikatnie zgięty w dół nos. Ten nos był chyba najbardziej jej charakterystyczną cechą. Był nie typowo zgięty, ale przez to był wyjątkowy jak ona sama.

Moja mama miała rozpostarte ręce i pochylała się, będą zwrócona w moim kierunku. Nie zawahałem się nawet na sekundę i wręcz wskoczyłem w jej ramiona. Wtuliłem się w jej brązową bluzkę tak mocno jak tylko potrafiłem. Poczułem jak jej dłonie głaszczą mnie po głowie i plecach. Ciepło jej ciała zmieszało się z moim ciałem. Czułem jakby w moim wnętrzu płonął pożar. Brew pozorom to było bardzo przyjemne uczucie. Uczucie to powodowało, że całe moje bardzo zimne ciało stawało się gorące od środka. Najpierw gorąca była moja klatka piersiowa, a potem ciepło stopniowo rozprzestrzeniało się po ciele aż do momentu kiedy dotarło do skóry.

- Mamusiu, ale skąd ty się tu wzięłaś?

- Zawsze tu jestem. Teraz przyszłam Ci powiedzieć że Cię kocham i czekam, skarbie.

- Na co mamusia czeka?

- Jak znowu będziemy razem.

- Przecież teraz jesteśmy razem.

- Tak, kochanie, ale mamusia musi jeszcze gdzieś iść i załatwić parę spraw.

- A kiedy wrócisz i znowu będziemy razem?

- Niebawem mój mały Nicky. Za krótką chwilę, jednak musisz mi coś obiecać.

- Dobrze, a co takiego.

- Troszeczkę nabrudziłeś w swoim pokoju kochanie. Nie ma nic w tym złego, ale chciałabym, żebyś do mojego powrotu to posprzątał.

- Dobrze mamusiu. Tak zrobię.

- Jesteś kochany synku. Jak uporasz się z pokojem to dostaniesz jakąś nagrodę.

- Kocham Cię mamo!

- Ja Ciebie też.

Wtedy moja mama puściła uścisk i powoli się ode mnie odsunęła. Światło z całego domu zbiegło się wokół niej. Patrzyłem na całą scenę z zakłopotaniem. Nie wiedziałem jak na to reagować i czy coś z tym zrobić. Całe ciało mamy błyszczało. Wszystkie przedmioty w wokoło były normalnie oświetlone. Jakby światło, które promieniowało od mamy w ogóle nie wpływało na otoczenie. Nagle blask skumulował się w jej ubraniach, które zmieniły następnie kolor z brązowego na wyjątkowo mocno biały i jaskrawy. Była to idealna biel. Tak idealna, że żaden ssak nie jest jej sobie w stanie wyobrazić. Moja mama chwilę później oderwała się od ziemi. Przez chwilę poczułem niepokój, jednak gdy moja rodzicielka odwróciła wzrok w moją stronę i uśmiechnęła się szeroko z wielką miłością to ten uśmiech sprawiał, że czułem się szczęśliwy jak nigdy. Moja mamusia wyciągnęła lekko ręce na bok i zgięła lekko głowę. Przez sekundę wyglądała niemalże jak Maryja. Potem światło nad nią znowu rozbłysło. Błysk ten był tak dobrze skoncentrowany i mocny, że zasłonił mi tylko i wyłącznie mamę oraz oślepił mnie, że aż byłem zmuszony zamknąć oczy. Gdy je otworzyłem to mamy już nie było. Światła też już nie było. Pokój wrócił do normalnych barw. Nijakich, szarawych barw.

- Hej, Nick! Wstawaj.

Po tym jak to usłyszałem, zdziwiłem się i wstałem do pionu w chwilę.

- Co się tu...

- Przysnąłeś Nick. Znowu.

- Judy, a gdzie my właściwie jesteśmy?

- Głupi lisie! Czekamy na tego gościa w masce.

- Aha, no tak. Już pamiętam.

Zapytała potem spokojnie, obawiając się o mnie, ale również i z lekkim poirytowaniem.

- Co się z tobą dzieje Nick?

- Miałem tylko bardzo dziwny sen, który był tak realistyczny, że pomyliłem rzeczywistości.

Gdy tylko skończyłem zdanie, oboje usłyszeliśmy kroki. Mieliśmy świetną kryjówkę w krzakach przy lesie. Mieliśmy wspaniały widok na most, który odwiedza terrorysta. Przesunąłem łapą parę gałęzi by móc lepiej obserwować każdą sekundę z życia przestępcy jaką będziemy mogli obserwować. Za mostu powoli wyłoniły się lisie uszy oraz biała uśmiechnięta w komiczny sposób maska. To był on. Była ubrany wszędzie na czarno po za twarzą oczywiście. Nosił staromodnie wyglądającą pelerynę. W dłoni trzymał dużą i piękną białą róże. Usiadł na chwilę na barierze mostu. Przez chwilę przypomniała mi się Sarah. Ona była w dokładnie w tej samej pozycji. Jednak była między nimi różnica i to dość znacząca. Sarah byłą w rozpaczy i trzęsła się. Widać było, że targają ją silne emocje. On natomiast był wyjątkowo bardzo spokojny. Każdy jego krok i ruch był wręcz przenaturzonyy. O ile istnieje takie słowo. Po prostu zachowywał się jakby nie miał w ogóle żadnych uczuć, albo je bardzo mocno skrywał. Był zimny od zewnątrz. Podczas dalszej obserwacji poczułem jakby on był podobny do mnie. Nie wiem dlaczego. Nie potrafię tego logicznie argumentować. Czułem taką bliskość do tej osoby. Jednak gdy pomyślałem o tym jak on wysadzał budynki i mordował niewinnych to z powrotem mnie krew zalewała na jego widok. Jednak czy Ci nie winni byli nie winni? Pewnie tak. Gościu to urodzony psychopata i trzeba go zamknąć.

- To co robimy Judy?

- Obserwujemy, śledzimy, robimy zdjęcia.

- Rozumiem, ale moglibyśmy też spróbować go złapać.

- Można, ale pamiętaj, że jest on przebiegły. W dodatku pewnie ma przy sobie broń.

- Wiesz, ja mam strzałki usypiające.

- Tak, ale on jest bardzo grubo ubrany. Istnieje ryzyko, że możesz nie przebić ubrań.

Wtedy zamaskowany wrzucić róże do strumyka i powiedział nieco niskim, powolnym i głośnym głosem.

- Wiem, że mnie obserwujecie. Nie wiem co zamierzacie zrobić. W każdej chwili możecie wyjść z krzaków i uczciwie zawalczyć, ale po co? I tak nie zgasicie ognia rewolucji.

Zaskoczyło mnie to. Skąd on wiedział, że my go obserwujemy? Dałem się trochę ponieść emocją. Szybko jak tylko mogłem wyjąłem pistolet na strzałki usypiające i wyszedłem z zarośli. W bardzo sztywnie wyprostowanej pozycji, zbliżając się do niego szybkim, równomiernym krokiem, wystrzeliłem z pistoletu. Niestety ku mojemu kolejnemu, nowemu największego zdziwieniu, zamaskowany sukinsyn chwycił wystrzeloną strzałkę w powietrzu.

W odpowiedzi wystrzeliłem jeszcze dwa pociski. Jeden i nich został z łatwością przez niego wyminięty, a drugi również złapany. Wtedy usłyszałem bardzo głośne wzdychanie przeciwnika co miało pokazać, że jest on znudzony lub pogardliwy wobec mojej próby trafienia go.

- Masz jeszcze jedną szanse lisie, policjancie. Jeżeli teraz zostawisz mnie w spokoju to Cię oszczędzę. Nie mam ochoty zabijać swoich.

- Milcz! Jesteś terrorystą i mordercą. Aresztuje Cię...!

Nie zdążyłem nawet dokończyć mantry, kiedy z krzaków wyskoczyła Judy. Razem z nią podeszliśmy jeszcze bliżej lisa w masce. Wyciągnął wtedy z kieszeni dwa shurikeny i rzucił je w naszą stronę. Oba chybiły mijając nas o centymetry. Rzut był tak mocny, że nawet nie zdążyłem się im przyglądnąć. Rozpoznałem je tylko przez ich charakterystyczny tor lotu. Zobaczyłem tylko błysk metalu przechodzący przez peryferia mojego zakresu widzenia. Ten rzut był zbyt precyzyjny, żeby to było przypadkowe chybienie. Technika jego rzutu też była pierwszorzędna. Wiem, ponieważ już parę razy miałem w swojej pracy przypadków ataków tzw. pseudo ninja. Jednak wszyscy rzucali fatalnie w przeciwieństwie od niego. To było ostrzeżenie. Żebyśmy wiedzieli, że w każdej chwili może nas zabić...

On ewidentnie nie chciał nas skrzywdzić. Trochę głupio się poczułem. To my byliśmy napastnikami. Jednak w końcu to jest złoczyńca. Musimy go aresztować.

Judy wybiegła za moich pleców i pobiegła w jego stronę. Instynktownie zrobiłem to samo. Spryciarz, gdy tylko Judy weszła na most, ten zeskoczył z niego i dla zmyłki przeszedł pod nim. Ogólnie był to niski most, więc wyprzedziłem moją partnerkę i wskoczyłem do strumyka na nim. W momencie gdy opadałem on już był bardzo daleko. Poruszał się zgrabnie jak cień. Moje stopy odbiły się od kamieni niczym piłka. Były jak sprężyny. Dzięki temu skokowi przybliżyłem się nieznacznie do uciekiniera, ale przy lądowaniu moja miękka podeszwa stopy zahaczyła o jakieś ostre pnącze przybrzeżnej rośliny. Ta roślina była na tyle ostra, że przecięła mi śródstopie od samego środka, aż do końca tylnej części stopy. Zdołałem tylko zrobić dwa kroki w przód, a potem upadłem. Ból był tak nieprzyjemnie szczypiący, że nie można było go opisać z niczym innym lepiej jak z przecięciem się kartką papieru. Z tą różnicą, iż moja rana sięgała prawie do ścięgna.

Judy również zeskoczyła z mostku. Szybko do mnie podbiegła.

- Nick, nic Ci nie jest?

- Karotka, szybko! Biegnij za tym typem!

- Już za późno. Jest bardzo daleko.

- A niech to...!

Rzuciłem jeszcze paroma obelgami na tyle głośno, że Judy aż się odsunęła, więc ściszyłem ton głosu.

- Rany Boskie, Nick! Twoja stopa.

- Masz coś do odkażenia?

- W samochodzie mam dezodorant.

- Nie wiem, czy tak można?

- To może lepiej nie.

- Nie mam czym zatamować krwi.

Krew z moje stopy sączyła się wiśniowymi wodospadami. Tak... Wodospady to najbardziej trafne porównanie. Dobrze, że nie doszło do przecięcia tętnicy. Aż zaskakujące jest to, że roślina może być tak bardzo ostra. Wiedziałem o takich roślinach już wcześniej, ale mimo to i tak jest to dla mnie dziwne.
Judy gdzieś poszła. Nawet nie zauważyłem kiedy i gdzie. Przez chwilę spanikowałem. Nie dlatego, że mnie zostawiła, bo nie zrobiła by tego. Niepokoje się, bo nie wiem czy czasem ten drań jej czegoś nie zrobił. Dosłownie sekundę temu była przy mnie. Odwróciłem się i już jej nie ma. Co jest grane.

- JUDY!

Coś zaczęło szeleścić w krzakach po mojej prawej. Wstałem tak szybko jak tylko było to możliwe ze względu na ranę. Na całe szczęście z krzaków wyłoniła się twarz Judy. Podeszła do mnie. U nogi uwiązało jej się parę suchych źdźbeł, które jednym ruchem nogi udało się jej strzepnąć. W rękach trzymała trochę trawy.

- Nick, usiądź. Owinę Ci ranę trawą. Kiedyś jak się skaleczyłam na farmie to robiła sobie takie opatrunki.
Zrobiłem to co kazała. Judy przykucnęła przy mnie. Uniosłem lekko nogę, a ona położyła ją na udzie. Szybko i bardzo sprawnie owinęła mi stopę trawą, którą później związała gumką na nadgarstek.

- Dzięki Karotka.

- Mam nadzieje, że opatrunek wytrzyma. Dasz radę chodzić.

- 200 metrów do samochodu dojdę.

Ponownie wstałem i jakoś udało mi się bez potknięcia się, przewrócenia, dowlec do auta. Każdy krok okupiłem przy tym dość dużym bólem, ale źdźbła trawy, które zawiązała mi Judy, zdały egzamin. Zamortyzowały lekko podeszwę stopy. Dzięki im trochę mniej bolało. Weszliśmy do wozu i ruszyliśmy do szpitala. Tego samego szpitala gdzie leżał Feniek. Przez całą drogę uciskałem ranę by nieco zmniejszyć ilość straconej krwi. Krwotok był dość poważny, bowiem bolała mnie już głowa i robiło mi się słabo. Takie objawy pojawiają się między innymi przy powolnym wykrwawianiu się. W końcu jednak po około godzinie udało się nam dotrzeć do szpitala, gdzie lekarz odkaził ranę, zrobił parę szwów i wymienił opatrunek na bandaż. Zażyłem jeszcze leki na ból. Dzięki lekom chodzenie stało się nieco bardziej swobodne. Posiedzieliśmy w szpitalu z Judy jeszcze jakieś pół godziny i gdy tylko uzyskaliśmy wypis, skierowaliśmy się do wyjścia. Szliśmy pustym korytarzem. W milczeniu popatrzyliśmy na siebie. Kiedy pokonaliśmy już pół drogi, skierowałem wzrok w prawo. Była tam sala, w której leżał Feniek. Zatrzymałem się na chwilę i zbliżyłem się do szyby. Mój przyjaciel był podpięty do rozmaitej aparatury. Był nadal nieprzytomny. Jego rany zdążyły już zakrzepnąć, ale... Nie jestem w stanie tego opisać. Po prostu... Wybaczcie, ale nie mogę. Szybko odszedłem od szyby. Boje się, że zacząłbym płakać, gdybym dalej na niego patrzył, a nie chce wyjść przy Judy na kogoś słabego. Nie uważam, że jak ktoś płacze to jest słaby, ale nie wiem jak myśli Judy. Co ja gadam. Ja wiem, że ona tak nie myśli. To dobra osoba. Ufam jej, ale... Sam już nie wiem. To dziwne. Czy ja chce się jej przypodobać?

Opuściliśmy szpital, a Judy zadzwoniła do Bogo.

- Dobry wieczór szefie. Dzwonię do Pana w sprawie śledztwa. Zdobyliśmy parę ważnych informacji na temat terrorysty.

- To świetnie Hopps. Czy jesteś w stanie przekazać mi te informacje na komendę, razem z Bajerem.

- Tak. Przekaże je Panu, tylko jest problem, bo...

- Niech zgadnę. Bajer znowu coś...

- Nie, nie, tylko mieliśmy starcie z poszukiwanym. W wyniku tego starcia Nick...

Wtedy szarpnąłem lekko Judy za ramię i powiedziałem do niej głośnym szeptem.

- Nie mów Bogo o mojej ranie.

- Bajer! Czy to ciebie słyszę?

Zabrałem telefon Judy.

- Tak szefie. Judy chciała powiedzieć, że mieliśmy próbowaliśmy śledzić zamachowca i niestety ten nas zaatakował i w wyniku tego starcia uciekł.

- Dobrze, ale w takim razie czemu nie dałeś Judy dokończyć tego zdania. Przecież sam mówiłeś, że miała to samo na myśli.

- Ehhhh, bo...

Judy wyrwała mi telefon.

- Daj mi wyjaśnić. Szefie, bo chodzi o to, że Nick dość mocno zranił się w stopę, ale rana została już opatrzona i jest on zdolny do służby.

- Ahhhh, no dobrze. Przyjedźcie pod komisariat. Czekam na was. A i jeszcze jedno. Nie bądźcie na komisariacie szybciej niż na 45 minut. Potem wam wytłumaczę czemu.

- Tak jest! To do widzenia.

- Do widzenia.

Judy odłożyła telefon do kieszeni w podeszła do mnie.

- Czemu nie chciałeś bym mówiła o twojej ranie.

- Szef mi nie do końca ufa! Zależy mi na jego uznaniu! Nie chcę by postrzegał mnie jako kogoś, kto nie daje sobie rady z prostymi zadaniami. Po co żeś mu to powiedziała!

- Bo powinien to wiedzieć.

- Powinien? A niby czemu? To nie jest moja matka lub nauczycielka!

- Nie krzycz na mnie. To jest twój szef i on musi wiedzieć takie rzeczy. Jest to częścią raportu.

- Dobrze już. Przepraszam. Ja tylko nie chciałem, żeby on wiedział.

- Dobrze ja też przepraszam. Poczułam, że powiedzieć mu jest słusznie.

- Nie masz za co przepraszać.

- Właśnie że mam.

- To ja powinienem prosić Cię o wybaczenie na klęczkach.

- Nie musiałbyś, bo to ja powinnam.

- Nic złego nie zrobiłaś.

- I tak przepraszam.

- Nie Judy, ja cię przepraszam.

- Ja jestem temu incydentowi winna.

- To ja się skaleczyłem. Ja jestem winny.

- Dość!

Nastała chwilowa cisza. Chwilę później Judy próbowała tłumić śmiech. W końcu ja też nie mogłem się powstrzymać i oboje zaczęliśmy się śmiać głośno do rozpuku.

- Dobra, dobra Karotka. Tym razem ja prowadzę.

- Dasz radę z tą nogą?

- Kiedy jeszcze robiłem interesy z Feńkiem to miałem sytuację, gdzie musiałem prowadzić z jedną nogą i jedną ręką w gipsie. W dodatku znam trasę którą dojedziemy na miejsce nieco później. Tak jak chciał szef.

- Dobry plan. Przynajmniej nie musimy stać na zewnątrz.

- Jak mój plan to wiadomo, że musi być dobry.

- Wiem.

Zająłem miejsce przy kierownicy, a Judy obok mnie i ruszyliśmy. Przy okazji myślę sobie, że zaprowadzę ją w pewne miejsce. Chciałem już ją tam zaprosić od dawna, ale nie wiedziałem jak. Jest to pewne piękne miejsce, które rozpamiętuje z dzieciństwa. Bogo powiedział, by nie przyjechać nie wcześniej niż za 45 minut, a ja wiem gdzie można pojechać i spędzić miło czas w 45 minut. Ahhh. Judy! Przy Tobie moje myśli stają się mniej chaotyczne, umysł bardziej wiotki, a ciało silniejsze. Gdybyś tylko jeszcze mnie chciała to byłbym w niebie. A może mnie chce i myśli tak samo jak ja? Może tak naprawdę mnie nie lubi? Może mnie zwodzi? Może jestem dla niej po prostu tylko przyjacielem? A może... kocha mnie ponad wszystko co realne? Tyle opcji. Tak wiele możliwych odpowiedzi, a pytanie tylko jedno. Czy mnie kocha?


***
Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught
Korekta: _NG_

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone