Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 2 Cz. 11) - Michael Lught [Opowiadanie]




***
Po wczorajszym dniu spędzonym razem z Judy, znów obudziłem się. Tym razem czułem się wypoczęty. Pierwszy raz od dawien dawna wstaje bez żadnego problemu. Pierwszy raz wstaje bez bólów pleców i bez tego dławiącego uczucia bezsensowności i marności, które to na co dzień wgniatają mnie w łóżko. Poszedłem do kuchni i zjadłem to co miałem jeszcze w lodówce, a było jadalne. Zrobiłem sobie kawę i szybko ją wypiłem. Jeszcze gorąca kawa wlała się do mojego wnętrza, powodując, że cała gęsia skórka, jaką miałem po wstaniu, momentalnie znikła. Posiedziałem w miejscu przez chwilę. Kiedy moje ciało wróciło po nocy do normalnej temperatury, wstałem i popatrzyłem na zegar. Trochę chyba zbyt długo się zasiedziałem. Jednak nadal miałem dużo czasu. Uznałem, że nie będę już zakładał munduru, tylko schowam go do torby. Tak po prostu, będzie szybko. Opuściłem moje mieszkanie i udałem się na przystanek autobusowy. Wręczyłem kierowcy zapłatę i zająłem miejsce z tyłu przy oknie. Przyglądałem się budynkom, uciekającym mi coraz szybciej z oczu, gdy autobus rozpędzał się. Poczułem się taki szczęśliwy. Nie wesoły. Szczęśliwy. Co prawda nadal po głowie krążyły mi myśli, czy ona mnie kocha. Jednak, nie przejmowałem się. Gdybym już na zawsze miałbym zostać zakochany to nie było by to takie złe. Ale myślę, że tak nie będzie. Emmm... Zbyt optymistycznie na to patrzę. Ale... Nie można być cały czas pesymistą. Zwłaszcza w przypadku miłości. Nie tej miłości, gdzie wszyscy się zdradzają lub ktoś stara się wejść na głowę drugiego. To nie jest miłość. To tylko pozory miłości. Ja mówię tu o tej prawdziwej miłości. Tej, w którą wielu już zwątpiło. I ja nawet kiedyś, trochę. A dlaczego w jej obliczu nie można być pesymistą? Dlatego, że ta prawdziwa miłość daje szczęście. Tak wielkie, że nie potrzeba mi już rozważać najgorszych możliwych scenariuszy. Wystarczy wejść w tą miłość i poczuć ją, ale nie tym co materialne. Po prostu wejść tam sobą. Tym prawdziwym sobą. Miłość to jedyne miejsce, gdzie optymizm ma rację bytu... Tylko, że... Trzeba być pewnym, że to jest miłość... Najczęściej niestety to tylko pozory.

Po kilku minutach, autobus się zatrzymał. Wysiadłem z niego zostawiając kierowcę z trzema innymi pasażerami. Pewnym siebie krokiem poszedłem w stronę komendy. Otwierając drzwi, zobaczyłem Pazuriana, stojącego na swoim stanowisku.

- Siema, stary!

- Cześć, Nick!

- Jak tam dzisiaj się pracuje?

- Dopiero zacząłem, ale dzięki, że pytasz.

- A Ju...

- Judy czeka na ciebie przed salą odpraw.

- Spoko. Dzięki! Trzymaj się!

Pierwszy raz mogłem się z nim przywitać i nie musieć udawać zadowolonego. Wydaje mi się, że on też odczuł różnicę. Nie ważne. Szedłem w stronę Judy, która siedziała na zbyt dużym dla niej krześle. Uśmiechnęła się, widząc mnie. Mimowolnie zrobiłem to samo. Gdy zbliżyłem się na odległość kilku metrów, ona wstała i wystrzeliła w moją stronę. Gdy przytuliła mnie, mocno się zachwiałem. Zostałem zmuszony do zrobienia kilku kroków w tył by nie upaść. Po odzyskaniu równowagi, zwolniła uścisk i odsunęła się. Potem nieco nieśmiałym głosem, powiedziała:

- Cześć, Nick! Mi-Miło Cię widzieć.

Podrapałem się nerwowo z tyłu głowy. Potem również lekko nieśmiałym głosem odpowiedziałem.

- Ciebie też miło. Judy.

Wtedy uśmiechnęliśmy się do siebie. Potem zamieniliśmy to na śmiech. Był krótki, ale na tyle donośny, że kilka osób odwróciło się w naszą stronę ze zdziwieniem na twarzy. Wtedy zamilkliśmy. Popatrzyliśmy się na siebie, a wtedy ja by przerwać ciszę, zapytałem:

- Długo tutaj czekasz? Pod salą.

- Trochę. Może kwadrans. Ciężko stwierdzić. Za kilka minut wszyscy mają tu być. Wiesz, Bogo będzie przemawiał.

Parsknąłem lekko i rozglądnąłem się, szukając wzrokiem innych. Po za kilkoma osobami nikogo nie znalazłem.

- W takim razie, gdzie są inni?

Na to pytanie otrzymałem szybką odpowiedź. Nie była to jednak odpowiedź od Judy, ale od tłumu, który gwałtownie wbiegł do komendy i całą masą ruszył w naszą stronę. Kroki policjantów powodowały niemal trzęsienie ziemi. Gwałtownie odsunęliśmy się im z drogi, bo nie zostać stratowanym. Za nimi powoli i dumnie szedł Bogo. Nic nie mówiąc, przeszedł koło wszystkich i otworzył drzwi sali odpraw by następnie wejść do środka. Wszyscy nadal staliśmy pod salą. Jakoś tak nikt z nas nie chciał się ruszyć z miejsca. Trwało to pół minuty. Potem Bogo gwałtownie otworzył drzwi.

- Co wy!? Wejść do środka nie umiecie!? Czekacie na rozkaz!? Włazić!

Wszyscy natychmiast weszli do pomieszczenia. Mimo tego, że każdy się przepychał, trwało to dość krótko. Tradycyjnie zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy na to co szef ma nam do powiedzenia. Tym razem szef wyciągnął jakąś mała kartkę. Zwykle nie czyta nic z kartki. Po dość krótkim czasie od jej wyciągnięcia, szef rozpoczął "przemowę".

- Szanowni Państwo. Rada miasta z burmistrz Obłoczek na czele ogłasza komunikat. Terrorysta, który niedawno zastraszył całe nasze wspaniałe, wolne, kwitnące życiem, wielkie, piękne miasto, został schwytany wczorajszej nocy o godzinie 22:44 w jego mieszkaniu. Staramy się ustalić jego tożsamość. Ogłaszamy, że miasto nie jest już zagrożone, a jego mieszkańcy... bla...bla...bla... Dostałem to coś, by was poinformować o tym od Pani Obłoczek. Powinienem przeczytać to całe, ale mi się nie chce. Zostawiam wam kopie tego tekstu na moim biurku. A teraz słuchać mnie uważnie. Prawda jest taka, że od pewnego czasu terrorysta przestał dawać znaki życia. Od kilku dni nie ma żadnych zamachów i żadnych ataków. Jednak to nie znaczy, że to koniec problemu. Poza tym ta informacja to kłamstwo. Wcale nikt go nie złapał. I osobiście denerwuje mnie taka postawa rządu. Jednak będziemy mieli burdel, gdy ktoś się dowie, że ta informacja to kłamstwo. Naszym zadaniem jest teraz dopilnować by tak się nie stało i liczyć na to, że on nie wróci.

Wściekłość zaczęła we mnie narastać. Miałem ochotę krzyczeć. Jednak nie byłem zły na Bogo, tylko na to co wyrabia rząd, ponieważ to już przekroczyło wszelkie normy. Tylko dla tego, że to nie wina Bogo się uspokoiłem. Później jednak postanowiłem coś powiedzieć, ale inny z policjantów mnie wyręczył.

- Mamy kłamać!?

- Przykro mi, ale dla dobra...

- Dobrem byłoby gdybyśmy powiedzieli prawdę! Podali fakty!

Do dyskusji dołączyło kilku innych policjantów. A właściwie do przekrzykiwania siebie.

- Rząd chyba sobie jakieś żarty robi!

- Takie kłamstwa są nie prawe i nie moralne!

- Niech sami o swoje interesy dbają. Ja na pewno nie będę dla nich kłamać!

W końcu Bogo nie wytrzymał tego wszystkiego. Wstał i uderzając kilkukrotnie w stolik, krzyknął.

- Cisza!

Głos Bogo był tak głośny i tak przeraźliwy, że paradoksalnie nastała cisza. Przyszła jakby ją zawołano. Wszyscy znów zaczęli słuchać.

- Ja nie popieram tego działania. W życiu nie dałbym wam tego rozkazu. Jednak mimo, że jestem szefem są inni nade mną. Nie zrozumcie mnie źle... Widzicie sami jakie oburzenie to u was spowodowało. Ja też jestem wściekły na to wszystko. Tylko, że co będzie jeśli wszyscy się dowiedzą, że rząd kłamie? Jeśli każdy obywatel wyjdzie na ulice dojdzie do nieładu. Więcej na tym to miasto ucierpi. Z resztą. Jak zamaskowany wróci to i tak każdy się o tym dowie. Jednak może do tego czasu faktycznie uda się go schwytać. Nie moralnym jest dawać wam ten rozkaz. Dlatego proszę. Proszę pierwszy i ostatni raz. Proszę byście nikomu nie rozpowiadali jaka jest prawda. Jutro pojawią się dziennikarze. Będą zadawać pytania. Nie podawajcie zbyt wielu szczegółów. Po prostu przytakujcie. To... To na tyle teraz... Wróćcie do swoich codziennych zajęć.

Wszyscy szepcząc coś do siebie, wyszli z sali. Zostaliśmy tylko ja i Judy Szef siedział na swoim stanowisku i patrzył się w dół. Potem gdy zobaczył, że zostaliśmy w środku, starał się ukryć swój smutek, który wyraźnie był. Jego twarz znowu zrobiła się kamienna. Podobnie jak jego spojrzenie.

- Bajer! Hopps! Co wy tutaj jeszcze robicie?

Judy podeszła do bawoła.

- Szefie. No, bo... My nie wiemy jakie mamy mieć zadanie.

- Jak to? To co zwykle.

- Tak tylko. Ostatnio były z tym problemy. Wie szef. Wtedy kiedy nie mogliśmy się ujawniać, że działamy i tak dalej. Potem przez pewien czas nie dostawaliśmy żadnych rozkazów, więc teraz nie wiemy.

- A tak, racja.

Szef wstał i spojrzał na mapę miasta za nim.

- Wiecie co? Mało jest patroli w północno-wschodnim centrum miasta. Jedźcie tam.

- Dobrze, dziękuje szefie.

- Proszę.

Gdy wychodziliśmy, miałem ochotę jeszcze chwycić szefa za słowo, ponieważ miał nigdy więcej nie prosić. Na szczęście powstrzymałem swój wredny charakter i po prostu opuściłem salę. Patrol przebiegał bez żadnych problemów. Nie działo się również zbyt wiele ciekawych rzeczy. Jedynie staruszka, która przechodziła po skosie przez jezdnie i prawie została potrącona, dwie osoby, które nie zatrzymały się na czerwonym świetle i wezwanie do mieszkania kobiety, która miała urojenia i myślała, że ktoś jest w jej kuchni. Chociaż to na końcu było nawet ciekawe. Całe szczęście, że jej syn odwiózł ją do szpitala bez żadnych przeszkód. Po tym kolejnym nudnym dniu pracy, postanowiliśmy jeszcze chwilę dłużej patrolować w nadziei, że coś się jeszcze wydarzy. Nie stało się tak, więc postanowiliśmy wrócić, ale utknęliśmy w korku. Nie zbyt przyjemne uczucie. Być po pracy, a musieć jeszcze tam wrócić i nie móc, ale cóż... Koniec końców dotarliśmy z powrotem na komendę. To byłby naprawdę nudny i nawet stracony dzień, gdyby nie Judy. Cały czas myślałem tylko o niej. Pomogła mi przebrnąć przez ten głupi dzień.

- To co, Judy? Ty do swojej, a ja do swojej?

- Tak.

Rozeszliśmy się do swoich przebieralni. Usiadłem na ławce i zacząłem ściągać mundur. Zatrzymałem się i pomyślałem przez sekundę, czy się przebierać. W sumie to z reguły wracam w mundurze i przebieram się w domu. No, ale skoro już zacząłem go ściągać. W dodatku po coś ja tą torbę niosę. Torbę na strój. Aaah... Raz zrobię wyjątek. Przebrałem się w mój podstawowy uniform. Ta legendarna hawajska, zielona koszula i brązowe spodnie. A, no! I jeszcze krawat. No to teraz kompletny Nick Bajer opuszcza miejsce pracy. Judy szła obok mnie. Przed wyjściem, zatrzymaliśmy się.

- Dobrej nocy, Nick.

- Dobrej nocy, Karotka. Widzimy się jutro.


Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone