Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Team family and the Lobo - Cz. 2 - Kit Ray [Puss in Boots (Kot w butach) - Tłumaczenie PL]

Moje (Nasze) Nowe życie - Roz. 10 - I cały misterny plan w pizdu - Slowak [Polskie opowiadanie]



***


 (Stara Sahara część hotelowa 20.45)

 Judy siedziała sobie w lekkim i przewiewnym ubraniu w jednej z tych "nowoczesnych i modnych kawiarenek" na piętrowym tarasie. Króliczka miała na sobie jasną zieloną koszulę z niedopiętym guzikiem przy szyi oraz jasne jeansy do kostek, oparta o wysokie plecione oparcie piła jakąś kawę której nazwy nie sposób zapamiętać i wpatrywała się jak tłumy plażowiczów krzątają się po jednej z wielu publicznych plaży. Część ssaków zabierała się do domów i hoteli, jednak zdecydowana większość bawiła się w najlepsze i cieszyła ostatnimi promieniami słońca. Na wodzie co chwila płynęła motorówka czy to żaglowiec, albo jakiś słoń na dmuchanym materacu.
- Studenci, ci to się fajnie mają. - powiedział kelner. Miły tygrys z worami pod oczami w firmowym pod oczami. "Pewnie też studiuje, ale musi pracować" pomyślała Judy dając mu kilka dolarów napiwku kiedy zabierał jej pustą filiżankę. - Pani się z kimś umówiła, prawda?
- Widać?
- Nie ma co się denerwować. Pierwszy raz zawsze boli. - mrugnął do niej i odszedł. Policjantka wiedziała o co mu chodzi, no ale to nie jej wina, że króliki rozmnażają się w dziesiątkach.
 Wtem po schodach wszedł pewien królik. Miał bardzo jasne futro, zielone oczy i proste czarne okulary. Z daleka wyglądał na inteligenta. Lekka marynarka w jasno-brązowo-żółtym kolorze, nieskazitelnie biała i wyprasowana koszula. Spodnie ze sztruksu i spora aktówka w prawej ręce. 
- Jest przesyłka. - powiedziała przykładając palec do ucha niby wyciągając słuchawkę. Kilka wysokich zwierząt dookoła wykonało różne gesty jak skinięcie głową, zrzucenie sztućca czy wylanie gorącej kawy na bogu ducha winnym kelnerze. Królik podszedł raźnym krokiem z szerokim uśmiechem do Judy.
- Noooo cześć skarbie. - powiedział nachylił się do niej i pocałował w policzek. - Postaraj się jak chce żyć! - wyszeptał przy okazji. Pouczona, wstała i uściskała go.
- Wreszcie jesteś. Co tak długo?
- A wiesz, opóźnienia samolotów i kojarzysz tego znanego archeologa z Zwierzkawi,  który badał tamtejsze ruiny... dobra taki jeden poprosił mnie, żebym pomógł mu ze skatalogowaniem części ceramiki i ozdób.
- Masz pełen ręce roboty.
- Ale teraz jestem. Wiesz przepraszam, ale jestem wykończony podróżą. Możemy pozwiedzać miasto jutro? - to był pierwszy sygnał. Dwa lamparty, samiec i samica, wyszły przodem. Wyglądali na parę prawników przygotowujących się do ważnej rozprawy, wstali gwałtownie przy okazji wywracając kelnera, który obsługiwał Judy. Biedakowi wywrócili tacę z gorącą kawą. Tak go poparzyła, że darł się aż pięć minut, potem było słychać syreny karetki.
- Okej. To chodźmy. - powiedziała Judy i raźnym krokiem poszła ze swoim "chłopakiem", a za nimi pewien staruszek, jakiś pies, wyszedł trzymając gazetę sportową pod pachą.
 Wyszli na promenadę. Po prawej była zatłoczona plaża z ogromem ssaków, po lewej zaś duży deptak z piaskowców. Na plażę prowadziło kilka alej, wykonanych z bruków, piaskowców i innych ozdobnych kamieni, wzdłuż każdej pośrodku stały rzędy małych ogródków albo palm. Budynki wokół były przeważnie ciemno-pomarańczowe choć zdarzały się wyjątki, jednak wszystkie były kanciaste.
 Judy i Anthony szli razem pod ramię do rzędu taksówek, stojących na skraju ulicy, weszli do trzeciej od końca. Siedziało tam dwóch kierowców i jeden dodatkowy pasażer, wszyscy byli niskimi zwierzętami jak Judy i Anthony.
- Wsiadać. - rzucił pasażer, kiedy wszyscy już siedzieli w samochodzie szyby pociemniały, pojazd powoli ruszył, a za nim jeszcze dwa.
- Czysto. - pasażerem była łasica, prawie cała czarna, w ciemno niebieskim garniturze i ciemnych okularach, które zdjął. - Panno Hoops, Panie Biergiewski. - powiedział podając im dłoń uprzednio odkładając jakiś mały karabin czy coś.
- Dobry.
- Nazywam się Jack Kass. Ale nie znacie mnie. Powiem krótko, były cztery próby zamachu na pana w trakcie pana podróży a teraz jedna. Na szczęście kontrwywiad pomieszał ich rozkazy i dane. Mimo wszystko dane panu nazwisko trzeba jeszcze raz zmienić.
- Na jakie? - królik miał niski zachrypły głos.
- Od teraz nazywasz się Martin Zemkims. Sobowtór naszego poprzedniego przyjaciela, pracuje pan na kontrakcie w firmie którą kontrolujemy.
- Chwila! - wtrąciła się policjantka. - Dlaczego kontrwywiad nam pomaga? Rozumiem, że handluje dziełami sztuki i niewolnikami ale....
- To tylko przykrywka z tą sztuką. Lii Chan w zeszłym roku sprzedał jakieś sto trzydzieści tysięcy zwierząt jak niewolników do państw totalitarnych, seks- niewolników do burdeli na całym świecie, kobiety mężczyźni dzieci. Część dzieci w niektórych krajach jest nacjonalizowana jako przyszłych żołnierzy i terrorystów. Za zwierzęta dostaje akcje, przedsiębiorstwa i wspomniane dzieła sztuki. Problem jest na dużo większą skale, ale nie taką, żeby ruszył się Deep State.
- Co?
- Nie chcesz wiedzieć.
- No dobra to co my robimy?
- Ja się ukrywam. - wtrącił Martin
- Musicie poczekać tydzień. Dalej sprawdzamy którzy sędziowie, prawnicy i cała ta hołota jest w ich rękach.
- Czyli czekamy?
- Niech się pani rozchmurzy. Wolny tydzień z chłopakiem w Zwierzogrodzie. - powiedział i wyszedł z pojazdu gdy wystarczająco zwolnił. Nagle, padło kilka strzałów, auto nabrało szybko prędkości po czym  gwałtownie zakręciło i przyśpieszyło.
- Co jest!? - krzyknęły króliki.
- Namierzyli nas. - krzyknął jeden z kierowców, drugi wyciągnął wielki zmodyfikowany karabin z zamontowanym granatnikiem. Oby dwaj byli fretkami. Samochód lekko podskoczył do góry, gdzieś z tyłu nastąpił wybuch. Znowu gwałtowny skręt, fretka wystrzeliła serie, potem znowu i jeszcze jedną. Na koniec wystrzelił pocisk dymny i schował się do samochodu.
- Chować głowy!!!!! - wszyscy schylili się. Przez pojazd przeleciał grad kul. kolejne pociski niszczyły szyby, karoserie. Jedna przebiła tylną oponę, zaraz druga też poszła. Kierowca jedną ręką trzymając kierownice próbował manewrować. Judy nie wiele widziała, szyba była bardzo ciemna i była zbyt zajęta rozmową, żeby obserwować okolicę. Teraz leżąc między fotelami słyszała tylko pisk opon innych pojazdów i strzały. Kierowca dostał w głowę, dostał na wylot. Drugi wyrzucił go na ulicę, zaraz potem  pod naporem strzałów odpadły drzwi.
- Trzymać się zjeżdżam z wiaduktu!!!
- COOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!

(W międzyczasie 19.30 Lisia dzielnica)

 Nick i Dre szli obładowanie zakupami na ostatnie piętro niskiego ceglanego bloku. Ściany były miejscami pomalowane na biało, jednak głównie było tu widać wulgarne graffiti, jakieś plakaty z przed lat, albo rozpadającą się konstrukcje. Budynek był w dzielnicy najwyższy. Nie licząc szerszego parteru, gdzie w domyśle miały być jakieś sklepy czy coś, miał siedem pięter. Jednakże ostatnie było w połowie zawalone, ostała się tylko jedna ściana i kawałek sufitu, tam trzymano akumulator i zapasy wody, oczywiście wcześniej zrobiono prowizoryczne podpory ze złomu.
 To był typowy obraz Lisiej. Sześć przecznic w dwóch rzędach, a na wschód czyli na prawo od "wejścia" czyli spalonej bramy, było rondo skąd wychodziły drogi prowadzące za miasto. Na zachodzie nad brzegiem jeziora i rzeki stały stare magazyny i najlepsze budynki. Mieszkało tam najwięcej lisów, bo właściwie wszyscy nie licząc Nick, wielebnego i kilku zwierzaków pracowali albo w starych dokach przy magazynowaniu, łowieniu ryb czy jako mechanicy pojazdów ziemnych i wodnych. Dalej od linii brzegowej stały blok Nicka i kilkanaście innych mniejszych kamienic. A dalej to już sam syf- wysypisko, złomowisko spalarnia śmieci- tu pracują głównie recydywiści i ci po przejściach. Generalnie zgniły wyżarty spalony i robaczywy owoc na drzewie Zwierzogrodu. Mimo wszytko, żyło się tu całkiem dobrze. Prawie wszystkich się znało, zawsze ktoś coś pomoże, jak urodziny albo pochód z okazji święta to bawili się wszyscy razem. I tak weselej lub gorzej mijał czas.
- Tato, co to znaczy, że teraz będę chodził w pakiecie platynowym? - zapytał chłopiec pakując zakupy do drugiej przenośnej lodówki.
- Że będziesz wstawał dwie godziny szybciej, żeby iść do szkoły i wracał trzy godziny później niż zwykle przez cały tydzień i w co drugą sobotę na dodatkowe lekcje... - w miarę jak duży lis, mały coraz bardziej rozkładał ręce i kładł uszy po sobie robiąc błagalną minę - ...no i jeszcze cztery razy więcej prac domowych.

- Czemu?!
- Bo widzisz. - podszedł i kucnął przednim. Spojrzał mu głęboko w oczy, uśmiechnął się i poczochrał po głowie. - Jesteś wyjątkowy, pamiętasz tą bajkę o tym chłopaku co robił te różne wynalazki?
- Aha - na buzi pojawił mu się mały uśmiech, a oczy napełniły nadzieją.
- Posłuchaj teraz uważnie, jeśli będziesz chodził do tej szkoły na dłużej i będziesz się dobrze uczył, toooo.....
- Tooooo.....?
- Jeszcze będziesz tamtego chłopaka poprawiał co robi źle.
- SERIOOO?!
- Serio, serio. Ale. Pamiętaj trzeba się dobrze uczyć.
- No, dobra, jakoś to chyba przeżyje.
- I najważniejsze. To, że będziesz chodził do starszych klas nie oznacza, że po prostu jesteś lepszy od innych, prawda? Już ci to kiedyś tłumaczyłem.
- Wszyscy przychodzimy na świat tak samo i tak samo umieramy. - wyrecytował.
- Chyba, że...
- Chyba, że jesteś faraonem wtedy zamiast trumny masz piramidę. - wyrecytował

- No właśnie, wracając do tego królika którego pobiłeś. Dobra robota. - poklepał syna po ramieniu i poszedł gotować kolację. - Dzisiaj muszę wyjść, wiesz mam nalot. 
- Mogę jechać z tobą proszę. No nie daj się prosić, Obiecałeś. O której jedziemy.
- Wcale, jadę tylko ja, to niebezpieczne. Nocujesz u braci Noenów.
- Dobra. - powiedział twardo. - ale tylko dlatego, że ich lubię. - zakończył udając tego twardego z filmów.

(Dystrykt Nocny 22.00 dzielnica zielonych dachów)

 Ośmiu policjantów i dwie ekipy SWAT czaiły się na małym skrzyżowaniu w dzielnicy imigrantów. W śród zwykłych ciemnych mieszkań wyróżniał się neon przedstawiający łanię- striptizerkę tańczącą na róże. Sam klub nocny miał kilka pięter, jedno na górze i dwa w piwnicach. Nick siedział z Marianem w jednym wozie, Bogo z Rogalskim czekali razem ze swatami w ciężarówkach ukrytymi za przecznicami, Lambert i Marta czekali w pogotowiu w małej furgonetce, natomiast Dany i Allandra byli w cywilnych ciuchach. Geparcica podeszła do konia.
- Gotowy? - powiedziała lekko sarkastycznym i kpiącym głosem. Jedyne co na sobie miała to bielizna, duży ciemny płaszcz i buty.
- Czemu się na to zgodziłaś? - zapytał, on był ubrany w spodnie w moro i zwykłą brązową bluzę i czarną kurtkę.
- Sama to wymyśliłam. Dobra równa dziesiąta zaczynamy.
 Mówiąc to wszyła dziarskim krokiem bujając biodrami. Przed wejściem stało dwóch bramkarzy. Dwa wysokie konie bez karku z nożami i ukrytymi pistoletami przyglądało się podejrzanym samochodom. Wtedy podeszła ona.
- Pilnujecie klubu, a pewnie sami woleli byście wejść?
- Nie twój interes dziwko. - odezwał się jeden z długą białą grzywą i czarną skórą
- No właśnie po to tu jestem. - teraz spojrzeli na nią obaj, wtedy rozpięła płaszcz i szczęki im opadły. Miała na sobie tylko obcisłe czarne majteczki na cienkich sznurkach i równie seksowny stanik bez ramiączek. - To jak który pierwszy?
- Eee. - wtrącił się drugi który miał kolorową grzywę i czarną skórę jak kolega. - My nie lubimy się mieszać.
- No dawaj, muszę jakoś sobie dorobić, zresztą widać, że pedały. - powiedziawszy zakryła się i odwróciła na pięcie. Podziałało. Biało-grzywy chwycił ją za ramię.
- Dobra, ile za godzinę?
- Osiemdziesiąt, ale możemy się targować.
- Góra pięć.

- Nie tu. Tam - wskazała stos paczek śmieci. - przekonaj mnie. - delikatnie objęła jego kopyto, pociągnęła go w stronę ciemnego zaułku.
 Gdy już byli na miejscu pozostałym bramkarzem zajął się Dany. Szybkim ciosem w szczękę powalił go a potem kopnął w krocze, w splot słoneczny, krtań i walną głową o bruk. Kiedy Allandra i biało-grzywy byli już sami, zrzuciła z siebie płaszcz na ziemie i wyjęła kajdanki.
- No odwracaj się. - on się obrócił, dał się skuć i właśnie wtedy.
- No dawaj musimy się uwi... aAAAA!!!- Kojoto stał palnął go w skroń metalową pałką i poprawił parę razy uderzenie, tak dla pewności.
- To co, skoro jesteśmy sami... - zaczął. I nie spodziewał się, że to zadziała. Allandra złapała go za barki i pchnęła na ścianę.
- Nikomu nie mów to nasza mała tajemnica. - powiedziała wkładając mu łapy pod ubranie.

(Wracając do Judy)

 Lekko opancerzona taksówka w , której jechała Judy Martin-Anthony Zemkis i ich kierowca. Teraz policjantka zaczynała odnajdywać się w sytuacji gdy wyszła już z szoku. Najpierw jechali szeroką drogą między- dzielnicową, wtedy zaczęli ich ścigać. Teraz zjechali bardziej na ubocze, dokładniej na granicę z Tundrówką. Była tu specjalnie zaprojektowana mini autostrada połączona z koleją pasażerską i towarową. Całość wyglądała jak kilkanaście mostów różnej wysokości przeplatających się i skręcających w we wszystkie strony na końcach.
 Ich kierowca postanowił na śmiertelnie ryzykowany plan. Mieli wyskoczyć z najwyższego wiaduktu na drugi, który był jakieś dziesięć metrów dalej i dwanaście metrów niżej.
- Teraz albo NIGDY! - krzyknął. Dach prawie odpadał podobnie jak klapa bagażnika. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Judy chwyciła karabinek ich tajemniczego rozmówcy, adrenalina buzowała w jej żyłach,TERAZ! Wyłoniła się posłała dwie serie w kierowce. Nie trafiła, a odrzut prawie ją wyrzucił, ale ona twardo się trzymała. Zrobiła mały unik i strzelała dalej. Nie widziała kim dokładnie byli napastnicy, ale to na pewno były ssaki jej wzrostu. Wreszcie trafiła kierowce i jednego strzelającego, ich auto zadriftowało, wywróciło i zatarasowało drogę.
- JUŻ NIE MUSIMY...
- SKACZEMYYYY!!!! - Tego obawiała się najbardziej. Rzuciła broń, objęła mężczyznę i zapięła ich pasami.
 Dźwięk uderzenia o barierki. Przez kilka następnych sekund. Wszyscy dosłownie unosili się, ale potem auto zaczęło pikować w dół i strach zmiażdżył wszystkie inne uczucia. Nie wiadomo kiedy nastąpił moment uderzenia, ale w jednej chwili króliczka widziała ciemność. Śmierć? Nie to kurzy i pył. Zakaszlała parę razy. Tułów piekł ją niemiłosiernie. Pasy uratowały im życie, ale prawie ich nie zabiły przecinając skórę i narządy. Teraz odkryła, że nie dość, że ma twarz w odłamkach i krwi, to do tego wiszą głowami w dół. Znaczy ona i jej "chłopak" bo fretka leżała w połowie na zewnątrz nieżywa.
- Cholera. - zdołała wydusić z siebie.

(I znów Dystrykt Nocny)

 Nick siedział razem z Marianem w jednym wozie. Od kilku minut udawał, że słucha opowieści o dzieciństwie Mariana z Pazurianem. Lepsze to niż nic. Dany wszedł do środka, w razie problemów miał wezwać ich do pomocy, więc trzeba było czekać. Noc była nad wyraz spokojna i cicha jak na tą część miasta. Unosiła się tu rzadka mgła, która niepokoiła dając efekt stałego bycia obserwowany, w połączeniu z wymyślną architekturą, małą ilością światła i morderczej ciszy.
- Słyszałeś o tym pościgu na granicy Starej i Tundrówki?
- Ty no właśnie co to było?
- Nie wiem, ale Bogo mówił, że mamy się nie mieszać. Federalni i ci anty-narkotykowi.
- Aaa... to trochę mi przypomina jak raz z Paskiem...
- Sprawiedliwość. My tu się kisimy, a Dany pewnie nieźle się bawi w klubie. Co nie Marian? - zaczął nowy temat, żeby przerwać kolejną historię o dorastaniu.
- Co zrobić. Byłeś tu kiedyś?
- A po co? Jak ja lis do koniowatych miałbym... no wiesz, żadnej uciechy, z tego...
- Zawsze można popatrzeć.
- W sumie też racja. Lepsze na żywo niż w internecie.
- I jest szansa, że jak więcej sypniesz to może....
- Może... Dobra trzeba znaleźć jakiś temat bo to idzie w złą stronę. - powiedział Nick dosadnym głosem-  To... kiedy ostatnio moczyłeś? - zapytał. Wybuchli nagle śmiechem ale szybko się uspokoili.
- A co cię to tak interesuje?
- A tak nie wiem co gadać. Zgaduje, że Pazurek zaliczył więcej niż ty.
- No. - I znowu się pośmiali. - Nie na serio.
- Serio?
- Nie. - teraz nie śmiali się już tak głośno i długo. Ale Nick wpadł na nowy pomysł.
- Dawaj podsłuchamy innych.
- Dawaj. - zaczęli od komendanta i SWAT, ale tam praktycznie nic nie gadali. Potem podsłuchali rozmowę Lamberta i Marty.
- Lambert, ona na ciebie nie zasługuje.
- Nie gadaj bzdur. Ma prawo być w złym nastroju.
- Ile dla niej poświęciłeś? A ile ona? To tylko adopcja, NIE koniec świata, z resztą już i tak osiągnęła szczyt kariery.
- To moja żona. Zależy mi na tym, żeby dobrze się czuła i samorealizowała.
- A czy ona myśli tak samo o tobie? Pewny jesteś?- nastała długa niezręczna cisza. Lis wyłączył radio.
- Lepiej się wtrącać i w ogóle. - gepard mu przytaknął. Teraz połączyli się z Allandrą. Jednak tam było słychać dziwne odgłosy rodem z pornosa. Policjanci zrobili zdziwione miny i zaczęli się zastanawiać, słuchać czy nie? Wtem przed klub podjechała limuzyna dla największych zwierząt. Wysiadł z niej ten słoń z giełdy i kilku ochroniarzy, nosorożce i tygrys. Chwilę później przyjechały jeszcze trzy inne limuzyny. Nagle przed klubem zebrała się całkiem spora gromada mafiozów.
- Dany ma przerąbane. - zsumował Nick.


Autor opowiadania: Slowak

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Skomentuję ale za jakiś czas. Muszę znaleźc trochę czasu żeby to ogarnąć ;)

      Usuń
  2. co tu się odwaliło? Serio, tyle akcji, że nie ogarniam. Ale pisz dalej zobaczymy gdzie doprowadzi nas ta karuzela szaleństwa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone