Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Życzenia świąteczne

Hungry Hearts - Roz. 2 Cz. 1 - Chciałbym wiedzieć czym jest miłość - Johnsoneer & KungFuFreak [Tłumaczenie PL]





***

Boże, jak wolno się poruszamy... Chodzi mi o to, że kiedy Twoje mięśnie gniją lub/i brakuje ich, poruszanie się w jakimkolwiek celu staje się dość trudne, więc rozumiem. Tak czy inaczej jest to denerwujące, że wycieczka na dworzec trwa dla nas cały dzień. Sposób, w jaki kulejemy, jest zawstydzający. Ale niech Cię to zmyli. Nie jesteśmy kalekami. Jeśli tylko poczujemy coś żywego, natychmiast ze Szwendaczy zamieniamy się w sprinterów.

O, cześć. To ten pilot albo kierowca limuzyny. Co się stało z Twoim kapeluszem?

Wygląda na to, że on też ma przyjaciół, a przez "przyjaciół" mam na myśli tych, którzy idą w tym samym kierunku, co on. Wygląda na to, że mój mały kolega i ja nie są jedynymi, którzy będą szukać szczęścia na dworcu. To dobrze. Im więcej tym lepiej. Żywi często przychodzą z bronią, a kula twarz działa tak samo dobrze, jak na nich. Więc naturalnie, pozwolę niektórym pójść przodem.

Hm? Dlaczego się zatrzymujemy? ...Czujesz coś?


***

Grupa poszukiwawcza przeszła już torami przez każdą z dzielnic. Stara Sahara wyglądała na czystą, ale Tundrówka była poczerniała i mdle po tym, jak śnieg się rozpuścił, pozostawiając jedynie błoto i kilku Dzikusów, którzy najwyraźniej się w nim myli. Na szczęście tory były zawieszone na tyle wysoko, aby przejście do miasta było bezpieczne. Zabrało im to około godzinę, zanim stanęli w końcu przed Dworcem Sawanna Centrum.

Judy poruszała się z rozmysłem, trzymając głowę i broń nisko, gdy po cichu badali okolicę. Słońce tego dnia było wystarczająco jasne, by pokazać im wszystko, co kiedyś zwało się dworcem. Nie było tam jeszcze zbytniego ruchu. Jack zajął punkt i trzymał wysoko karabin, zatrzymując się przy każdej barykadzie, zanim przejdzie do następnej. Kris nie była pod wrażeniem tym ruchom.

- Po co chowasz się za samochodami, Jack? Jak ostatnio sprawdzałam, to Szwendacze nie noszą broni palnej - Zakpiła.

- Szzz! - Przerwał Jack.

- Relaks, Rambo - Przewróciła oczami Kris. - Gdyby w pobliżu byli jacyś Szwendacze, już byśmy to wiedzieli.

- Cisza, wydro. Zdradzasz naszą pozycję! - Odezwał się z szaleńczym szeptem.

- A ty nas spowalniasz. Do szpitala tędy. Poza tym, Szwendacze prędzej nas wywąchają, niż usłyszą.

Jack zrobił krok w jej stronę z niemiłym wyrazem twarzy. - Jeśli nie zamkniesz gęby, Wydralska, to...

- To co? - Zapytała Kris, składając ręce na piersi.

- Zrobię wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo grupie - Jack wskazał ręką karabin.

Oczy Judy rozszerzyły się. Posunął się za daleko, grożąc Kris w ten sposób. Przerzuciła strzelbę przez ramię i wyjęła nóż z paska przy nodze. Chwyciła go za uszy, szarpnęła mocno i przygwoździła go, przyciskając ostrze do jego szyi. Krzyknął na moment, gdy ta zmusiła go do upadku na kolana, jęcząc ze złością.

- Tylko spróbuj, Sierżancie - Szepnęła Judy.

Jego oczy migotały zarówno ze wściekłości, jak i ze strachu. Trzymała go tak jeszcze przez chwilę, by do niego dotarło, po czym uwolniła go chowając nóż.

- Raczej nie powinniście mieszkać w jednym pokoju - Zażartował jeden z pozostałych.

Kris była na tyle miła, że wyręczyła Judy i uderzyła tego świstaka w twarz. Jej wspomnienia o tym, kim był Jack i co do niego czuła, były w tym momencie prawie wyblakłe. Stał się autorytatywnym chujem, co z pewnością było denerwujące, lecz grożenie jej przyjaciółce było nieprzebaczalne. Teraz myśl o tym, żeby znowu się do niego zbliżyła sprawiała o mdłości.

Grupa trafiła do Zwierzogrodzkiego Szpitala, który miewał lepsze czasy. W budynku tym próbowano leczyć pierwszych zarażonych. Jednak personel szpitala został szybko opanowany, a zmarli zajęli miasto w kilka dni. Judy była jeszcze młoda, kiedy to się stało, z marzeniami i ambitnymi planami, by przenieść się do miasta. Lecz nigdy nie było jej dane ujrzeć Zwierzogrodu w pełnej chwale.

Minęli potrzaskane szklane drzwi i zakrwawioną recepcję, po czym natychmiast wzięli się do pracy. Mimo, że nie chciała spędzać czasu w pobliżu Jack'a, musiała, gdyż byli jedną jednostką. Tak jak zawsze powtarzał jej ojciec: Jeśli się rozdzielisz, zostaniesz pożarta. Jeden z ich towarzyszy zauważył cel na końcu korytarza.

- Apteka? - Clifford wskazał zamknięte drzwi po prawej stronie. W drzwiach było małe okienko, z którego Judy mogłaby skorzystać. Używając kolby strzelby rozwaliła okno i sięgnęła do klamki. Tym razem Jack nie skarżył się na hałas.

- Jackpot - Szybko zaczął sortować różne leki na ścianie.

- Nie podniecaj się tak, sierżancie - Powiedziała Kris z westchnieniem. - Większość dobrych rzeczy została wyczyszczona dawno temu. Jedyne, co tu znajdziemy to nadtlenek wodoru i subsalicylan.

- Nerd - Dokuczała Judy.

- Hej, nie nienawidź mnie tylko dlatego, że uczę się być pielęgniarką i mogę teraz używać takich słów.

Jack przeglądał małą butelkę z lekami. - Co to jest ten "Sildenafil"?

- Viagra - Odpowiedziała Kris. - Nie potrzebujesz tego, już teraz jesteś wielkim kutasem.

Jack zaśmiał się drwiąco i odrzucił butelkę. Pozostali zajęci byli przedzieraniem się przez losowy asortyment pudeł i butelek w nadziei, że znajdą coś pożytecznego. Judy wiedziała, że penicylina trzymana była w małych, szklanych fiolkach, więc poszła szukać w mniej oczywistych miejscach.

Pokój obok apteki był małym laboratorium z umywalkami, probówkami i różnymi medycznymi urządzeniami. Przed zarazą pokój ten byłby używany do leczenia chorób i pomagania ssakom na wszelkie sposoby. Koszt tego sprzętu był pewnie wart z połowę wartości nor. Teraz to jest wysypisko. Wysypisko, o lekko zjełczałym zapachu wyciekającym ze zlewów. Judy sprawdziła najpierw szafki średniej wielkości - bez powodzenia. Następnie przeniosła się do większych, gdzie przechowywano leki dla takich ssaków, jak żyrafy czy słonie. Znalazła trochę sprzętu i różnych narzędzi, ale nic cennego dla nor. 

Westchnęła i podeszła do okna. Cisza na zewnątrz była uspokajająca, ale wiedziała o okropnościach, które skrywała. Podczas zamieszek straciła tylu członków rodziny, że trudno było patrzeć na miasto inaczej, niż na piekło. I to te potwory były winne. Część jej chciała po prostu przyjechać do miasta z tyloma nabojami, ile się dało i powystrzelać głowy jeden po drugim, aż rewanż byłby spełniony. Ponieważ rodzina Hopps'ów straciła setki członków.

Podczas gdy ona była zatopiona w myślach, łapa Judy zawędrowała na mały, srebrny przedmiot na parapecie. Podniosła go i poobserwowała z bliska. Wyglądało jak magnetofon i miał fajny kształt. Miał nawet kartę pamięci, co także było zaskakujące, gdyż większość technologii była albo zebrana, albo zniszczona. Nacisnęła "play". Nic się nie stało.

- Bateria padła - Uświadomiła sobie, czując się głupio, że oczekiwała cokolwiek innego.

Judy usłyszała szuranie z boku. To mogła być jedna z tych zlewek, która jakoś przewróciła się w szafie, lecz wiedziała, żeby pochopnie nie przyjmować takich założeń. Schowała magnetofon i ostrożnie wyciągnęła pistolet. Unosząc uszy, czekała na kolejny dźwięk z gotową bronią.

- Znalazłaś coś? - Spytał zimno Jack, gdy dołączył do niej w laboratorium.

- Szz! - Uciszyła go. Jack szybko zrozumiał i podniósł swój karabin. Jego uszy stały sztywno i wysoko, zupełnie jak jej. Na początku nie było nic. Potem słychać było kolejne szuranie stopami. Jack spojrzał na jedną z szafek, które Judy ominęła i podszedł bliżej. Ostrożnie wyciągnął rękę, położył łapę na klamce i rzucił spojrzenie na Judy, która skinęła głową i trzymała pistolet w pogotowiu. Jack także kiwnął głową i policzył do trzech, po czym otworzył szafkę.

Piskliwy dźwięk wydobył się z szafki, gdy Judy zauważyła coś małego wewnątrz. To coś było szybkie i nie miało futra. Oczy miało białe, a z jego ust ciekła krew. 

- Dzika mysz! - Krzyknął Jack i otworzył ogień. Jego karabin zadzwonił, gdy gorączkowo strzelał w podłogę, za każdym razem omijając małego potwora. Mysz była szybka i śmigała z boku na bok. Rzucił się na stopę Judy i ugryzł ją swoimi ostrymi zębami. Judy zręcznie skoczyła na ladę jednym ruchem i wyciągnęła własny pistolet.

- Nie dajcie się ugryźć! - Ostrzegła, gdy pozostali weszli do pokoju, żeby zobaczyć co się dzieje. Zobaczyła, jak Kris wskazuje zwierzęcia i wyciąga broń. Mysz nadal biegała i syczała na przybyszów. Biała skóra na samych kościach wywoływała mdłości. Kule ostatecznie wystraszyły stworzenie pod stół.

- Kris! Gotowa? - Zawołała Judy z lady.

- Mam to! - Odpowiedziała wydra z załadowanym pistoletem. Judy wychyliła się z blatu i pozwoliła sobie postawić stopę niedaleko miejsca, gdzie zniknęła mysz. Pokręciła nią na podłodze, kusząc stworzenie. W mgnieniu oka mysz wystrzeliła spod stołu i warknęła, gdy wskoczyła znowu na palce Judy. Szybko cofnęła stopę i odsunęła się. Kris otworzyła ogień w mniej niż sekundę.

Jej pocisk trafił dzikusa na drugim końcu pokoju. Jedyne, co pozostało ze stworzenia, które prawie zakończyło życie Judy, była czerwona smuga na podłodze. Spojrzała na Kris, która skinęła głową i schowała broń.

Kris popatrzyła na dziury w ziemi. - Niezła celność, Tex - Wyśmiała Jack'a.

- Nie ważne, Wydralska. Wszystko miałem pod kontrolą.

- Jasne - Podeszła do Judy i rzuciła przyjaciółce krótkie spojrzenie, by sprawdzić, czy nie ma żadnych zadrapań.

- Chyba skończyliśmy już z tym miejscem - Zadecydował Jack. - Jak wyczyścimy ten szpital, możemy ruszać dalej. Podszedł do drzwi prowadzących z powrotem do apteki, spoglądając ze stoickim spokojem na pozostałych, którzy wydawali się bardziej niż wstrząśnięci Dzikusem. Poklepał kilka ramion i zwrócił się do nich. - Uspokójcie się wszyscy. Miejcie oczy szeroko otwarte i wokół głowy. Zaprowadzę was bezpiecznie do domu - Powiedział pewnie i otworzył drzwi...


***

Link do oryginału: klik!
Autor oryginału: Johnsoneer
Autor grafiki: KungFuFreak
Autor tłumaczenia: _NG_

Komentarze

  1. Czy ja wiem. Woda utleniona by się im przydała. Nie lubię opowiadań o zombie ( ciekawe czy odpowiednikiem zombi było by w zwierzogródzie zoombie XD), ale to mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mysz ugryzła Judy w nogę swoimi ostrymi zębami.
    "Nie dajcie się ugryźć!"
    Kris sprawdziła czy Judy nie ma zadrapań.

    Czy ja tu czegoś nie rozumiem? W TWD byłaby panika i odcinanie nogi z nadzieją na przeżycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie wiem i czytałem ten fragment kilka razy bo też tego nie rozumiałem, ale chyba dobrze go przetłumaczyłem. Może być taka możliwość, że skoro rzuciła tylko "krótkie" spojrzenie to mogła nie popatrzeć na nogi, albo że akurat te ugryzienie było niegroźne. Ewentualnie groźne mogą być tylko ugryzienia od Szwendaczy, a od Dzikusów już nie? Nie wiem.

      Usuń
    2. Też trochę nie ogranołem. Dzikusi powstają że szwędaczy. Takie jakby drugie stadium choroby, więc ich ugryzienia pewnie są groźne. Wydaje mi się, że Kris zwyczajnie tego nie zauważyła. Jednak jest to trochę dziwne. Judy szurała nogą po podłodze. Na miejscu Kris nogi sprawdził bym najpierw. W dodatku miała dużo czasu na sprawdzenie. Nie rozumiem.
      W ogóle jak Nick mówił, że Dzikusi się ślinią, są łysi nie nie chodzą na dwóch łapach to na początku miałem teorię, że oni zamieniają się w ludzi. Byłoby to dość ciekawe. Opis trochę skojażylem z raczkującymi dziećmi. Z drugiej strony jak by one przetrwały.

      Usuń
  3. Jak zawsze dziękuję

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone