Przejdź do głównej zawartości

Ostatni post

Życzenia świąteczne

Zwierzogród: Alternatywna kontynuacja (Roz. 1 Cz. 7.1 - Zdefiniuj) - Michael Lught [Opowiadanie]



***

To co dzisiaj się wydarzyło, było... Ahhh, po prostu... Kuźwa. Nie wiem co o tym myśleć. Mógłbym powiedzieć o tym zajściu milion słów, ale nie potrafię nic z siebie wydusić. Nawet w myślach. Nikt kto nie przeżył czegoś podobnego lub gorszego nie wie jak to jest. Jak to jest nie mieć na coś słów, a jednocześnie mieć ich wiele. I nie mówię tu o sytuacji kiedy zobaczymy coś głupiego i zabraknie nam tchu by coś powiedzieć. Nie mówię tu o zakłopotaniu co powiedzieć w jakiejś niezręcznej sytuacji, ani czy w ogóle się odezwać. Chciałbym coś powiedzieć i wiem co, ale nie mogę. Mam blokadę. To jak rozwiązywać zagadkę matematyczną, która jest bardzo trudna, albo i nie. To złe porównanie. Widzisz Nick. Nawet myślenie o tym czym jest to uczucie nie potrafienia wydusić z siebie nic powoduje, że coraz bardziej gubisz się w meandrach swego myślenia. Jedno jest tylko pewne. Jestem głupi. Zawsze brakowało mi pewności siebie. Ten jeden raz ją nabrałem. I co. Tragedia. Pamiętasz jak powiedziałeś, że Stany Zjednoczone odzyskały niepodległość w 1800 roku? Śmiech na całą sale. A najgorsze było to, że ten ciul od historii zawsze cię pytał z tematu, z którego nic nie umiesz, a jak cały rok pytał jak umiałeś to cię nie pytał. Pytał za to innych debili, którzy nie wiedzieli, kto zrzucił bombę atomową na Hiroszimę, ani czyje to miasto było. Kurwa, ktoś powiedział, że to Anglicy na Chińczyków. Albo skąd ruszyło lądowanie w Normandii. Nie no oczywiście, że z Francji do Francji, albo z Belgii do Francji. A najgorsi byli Ci co nie wiedzieli jakie granice miało dane państwo mimo tego, że mają mapę tuż przed ryjem wraz z legendą. Ale oczywiście nikt ich nie wyśmiewał, bo to klasowi liderzy są przecież. Z zwyczajnych introwertyków, którzy nikomu nic nie wadzą, którzy intelektualnie by ich zmiażdżyli i roznieśli w pył oczywiście śmiać się można. Dlatego właśnie wdziałem maskę. Pierniczenie typu BĄDŹ SOBĄ, na nic się nie zdaje w prawdziwym życiu. Nie można być w pełni sobą. Nie zawsze jest się dobrym sobą. Sobą można sobie być dla siebie. Zakładając maskę możemy porozumieć się z każdym, ale wymaga to silnego samozaparcia. Ciężko jest wszak nie być sobą przez wieczność. Dlatego ja lubię czasami wyrwać się z tłumu. Pójść do ciemnego kąta mojego pokoju i cicho w nim zaszlochać, rozważyć jakiś złożony problem, albo zwyczajnie pobyć samemu w ciszy. Ale trzeba pamiętać, że pod każdą maską kryje się kolejna maska i można się nie połapać kim się naprawdę jest.

Dobra koniec gadania. Jest dopiero 20:00, ale ja już mam ochotę ułożyć się do snu po tym wszystkim. Wezmę dwie tabletki Hydroxziny i usnę. Łykam jej jedną po drugiej bez popijania. Nagle coś zaczyna ruszać się w mojej kieszeni. To telefon. Judy do mnie dzwoni. Odbieram gładko pocierając palcem na bok.

- Cześć Judy. Coś się stało?

- Cześć Nicky u mnie okej. A u ciebie?

- Wszystko dobrze. Dzięki za troskę.

- Słuchaj, na pewno jest dobrze, wiesz...

- Tak, tak wiem. Karotka, jestem policjantem. My spotykamy się z takimi rzeczami na co dzień w pracy.

- Wiesz, że bycie policjantem nie czyni cię niezniszczalnym...

- Wszystko w porządku. Na pewno. Cieszę się, że o mnie myślisz, ale nie chcę byś się martwiła na zapas.

- To rozumiem, że jest...

- Tak w najwyższym porządku.

- W takim razie proponowałeś mi nie dawno bym cię odwiedziła, ale nie powiedziałaś kiedy i gdzie mieszkasz. Czy...

- Tak oczywiście, że możesz przyjść. Mieszkam na Ogrodowej 13 mieszkanie 37 tylko na moim domofonie jakiś żartowniś przerobił Bajer na Bayern.

- Będę pamiętać. Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci to, że tak późno przyjdę.

- Przecież sam Cię zaprosiłem głupi króliku.

- Dobrze. Wydaje mi się, że wyrobię się koło 21:00.

- W takim razie, więc z niecierpliwością czekam by podzielić z Tobą te noc na nas dwoje.

- Nie galopuj, aż tak daleko, bo... ach nie ważne.

- Czekam z niecierpliwością.

- Do zobaczenia.

Z komórki dobiegł cichy dźwięk rozłączania się.

- CHOLERA JASNA. ZAPOMNIAŁEM KOMPLETNIE. NIE MAM NIC, A NIC DO JEDZENIA. MIESZKANIE BRUDNE I PANUJE BAŁAGAN, JESTEM CAŁY SPOCONY, UBRANIA POROZRZUCANE, A JEDYNA ISTOTA DLA, KTÓREJ JESZCZE ŻYJE BĘDZIE OGLĄDAŁA TEN MARAS ZA GODZINĘ.

Gdy skończyłem swój lament usłyszałem walenie w ścianę od zewnątrz i głośny stłumiony krzyk za niej.

- Cholera jasna. Nikt nie musi i nie chce wiedzieć w jakim syfie tam żyjesz.

No świetnie. Teraz sąsiad będzie mnie podsłuchiwał całą noc. Dobry słuch jak na... ehhh... Ten gatunek, którym jest. Nie ważne. Mam trochę pieniędzy. Dam radę coś jeszcze kupić w sklepie. Spróbuje gdzieś ten burdel z ubraniami schować do szafy na szybko. Nie umyje już się, ale może przynajmniej czymś się popsikam.

Gdy ja tak rozmyślałem, ktoś nagle zapukał do drzwi. Ktoś to teraz jest do cholery. Patrze przez ten cały otwór w drzwiach i nikogo nie widzę. Skoro nikogo nie widać przez oko Judasza to znaczy tylko jedno. Jest to ktoś bardzo niski. Czy to... Otwieram drzwi.

- Siema stary. Sorry, że spadam tak późno, ale masz może jeszcze ten stołek.

- Feniek, na wszystkie cuda ssaczych rąk tego świata, zsyła mnie chyba teraz chyba jakaś dobra siła wyższa.

- Nawróciłeś się. To dobrze, ja tylko potrzebuje tego stolika. Nie dosięgam do wyższych półek w sklepie. Rozumiesz.

- Słuchaj stary nie teraz. Mam ran... Spotkanie z pewną urokliwą panną.

- W sensie randka?

- Nie, spotkanie jasne.

- Nie mów już nic. Tylko mnie nie adoptujcie w razie ślubu, jasne. Nie to, że nie chcę. W końcu można się dobrać do...

- Cicho!

- ...Bez zostania spoliczkowanym.

- Jak chcesz się przydać to przynieś mi jakieś jedzenie nadające się na kolacje jedzenie i takie wino oraz jakiegoś energetyka, bo padnę ze zmęczenia.

- Aż tak będzie ost...

- Zamknij się bierz moje pieniądze.

Wręczyłem temu wariatowi garstkę tych nędznych zielonych papierków, a on szybko podążył w stronę klatki schodowej. Teraz muszę tylko się umyć i posprzątać. Dzięki niemu mam więcej czasu. Kumple się czasami przydają. Gorzej będzie jeśli kiedyś on zrobi jakieś przestępstwo i zamiast części mojej kwota odda mi ją w całości, albo co gorsza więcej. Heh... Bajer do dzieła. Zbajerujesz ją jakoś. Zacznijmy może od sprzątania.

Wyczyściłem stół, krzesła. Wymyłem podłogę na szybko. Pozbierałem ciuchy i ziemi i inne nudne zadania domowe wykonałem. Można powiedzieć, że zrobiło się jakby jaśniej w domu. Jeszcze muszę tylko odkurzyć dywany i będzie super.

Do przyjścia Judy zostało 30 minut.

Coś mi się wydaje, że te podłogi trochę jakby nie domyłem, ale to nic. W dół się nie będzie patrzyła. Musiałem szafę zastawić fotelem. Nie wszystkie ubrania się w niej mieszczą. To dziwne. Moja mama miała dużo więcej ubrań do składania w szafie podobnej wielkości. W dodatku dochodziły do tego ubrania moje i ojca, a jej wszystko się mieściło tak, że miejsca jeszcze było.

Słyszę dzwonienie do drzwi. To pewnie Feniek z zakupami. To cudownie. Podchodzę do drzwi wyjściowych szybkim wesołym krokiem. Jednak to co zobaczyłem zwaliło mnie z nóg. Dosłownie, tak, że aż kolana mnie zabolały.

- Coś ty... Co się stało?

Zobaczyłem go całego brudnego i przemoczonego. W ręku trzymał kwiaty, które były całe mokre i opadnięte. W prawej dłoni miał reklamówkę. Oczywiście całą mokrą. Boje się spytać co kupił. Zwłaszcza patrząc na to, że widzę tam coś o strasznie dużego.

- Ehhhhh... Słuchaj jest taka sprawa, bo... okradli mnie. Nic mi nie jest. Jakiś rowerzysta wepchnął mnie do kałuży i wyrwał połowę kasy.

- Dobrze, że nic Ci nie jest. W takim razie co kupiłeś.

- Kiełbasę drobiową, pasztet, chleb, trochę owoców, mąkę, jajka, ser biały i cukier. A no i jeszcze czekoladę.

- Ehhhhh...

- No co? Czemu tak łapiesz się za głowę.

- Ona nie jest drapieżnikiem. Czy to jest jasne.

- Nie powiedziałeś mi o tym. I nie mów takim głosem przez zęby.

- Nie zrobię ciasta w pół godziny. Chleb pewnie jest mokry sądząc po reklamówce.

- Też mi nic nie...

- Czekaj, skoro ten rowerzysta zabrał Ci pieniądze jeszcze przed pójściem do sklepu... Nie mylę się?

- Tak.

- To jak to możliwe, że zakupy są mokre?

- Heh, bo potem znowu wpadłem do kałuży.

- Jak?

- Poślizgnąłem się, ale to nie była ta sama kałuża.

- Masz pieniądze. Za rogiem jest inny sklep. Zdążysz coś jeszcze kupić. Kup może jakieś ciasto. Może jakąś sałatkę i może jeszcze... Zaraz, a gdzie wino?

- Nie sprzedali mi.

- A to dlaczego?

- Baranie, bo za dużo wzrostu nie mam.

- To jak kupowałeś do tej pory?

- Koturny.

- Masz mój dowód osobisty.

- Ale sklepikarka zauważy różnicę. Przecież widać jak na dłoni. Mnie by pomyliła z takim brzydalem jak ty?

- Nie zobaczy. Ona jest prawie ślepa tylko musisz pójść do Manatana. Tam ona pracuje.

- Dobra, dobra, ale wiedz, że będziesz musiał mi się za te dobrodziejstwa jakoś kiedyś odwdzięczyć.

- Tak też będzie, ale teraz nie trać czasu.

- A mój stołek?

- Jak wrócisz.

Gdy tylko to powiedziałem zamknąłem drzwi. Może nie było to zbytnio miłe. Może wyglądać na to, że nie jestem dla niego zbyt miły, ale on dla mnie też nie bardzo. To jest taka przyjaźń. Jest to coś ciężko wytłumaczalnego racjonalnie. Wręcz coś nie logicznego, ale chyba na tyle takie przyjaźnie są powszechne, że nie muszę za bardzo tego tłumaczyć.

Teraz tylko na szybko się wykąpie. Wchodzę do łazienki i powoli ściągam ubrania. Kładę stopy delikatnie w wannie by się nie poślizgnąć i siadam. Jednak coś jest nie tak. Powieki robią mi się ciężkie. Wręcz tak ciężkie jak pancerne drzwi do sejfów. Czuje straszne osłabienie, a moje mięśnie robią się wiotkie. Opieram się o krawędź wanny bezwładnie. Odkręcam prysznic. Jest mi bardzo słabo. Myślę sobie. Cholera, może to czad. Jestem coraz bardziej senny. Uświadamiam sobie, że to nie może być przecież czad. Mam czujnik. Sprawdzałem go niedawno. Na pewno jest sprawny. Piszczał by gdyby to był czad. O nie! Już wiem! Tabletki. Takkk... To one są temu winne. Po co brałem dwie. Pewnie jeszcze zażyłem te mocniejsze. Co ja zrobiłem. To nie zagraża mojemu życiu, ale ja przecież zaraz padnę, a Judy zaraz tu będzie. Czekaj, przecież Feniek miał mi przynieść energetyk. Chyba tak. Nie pamiętam już czy mu o tym powiedziałem. Usypiam. Bezwładnie moje ciało opada do przodu. Na szczęście ostatkiem siły przekręcam kurek na zimną wodę. Zimną to za mało powiedziane. Była lodowata. Poczułem się jakby nałożono na mnie w jednej sekundzie płaszcz ze śniegu, a szyje owinięto mi szronem. Instynktownie wyskoczyłem z wanny dodatkowo spadając gołymi nogami na zimne kafelki.

- Ahhhh! Teraz tak prędko nie zasnę. Na razie.

Powiedziałem do siebie na głos. Dlatego, że nie mogłem znowu się zamyślać. Muszę szybko iść do kuchni. Zaparzę sobie kawę. Właśnie, przecież mam kawę. Mogę Judy dać kawę. Czemu wcześniej na to nie wpadłem. Wino jak na pierwsze spotkanie pod moim dachem trochę średnio pasuje jak na spotkanie. W sensie, że niby to nie jest randka. Chociaż... Oficjalnie nie.

Do przyjścia Judy pozostało 9 minut.

Kiedy wypiłem zrobioną przeze mnie kawę oraz przygotowałem jej trochę dla Judy to ktoś zapukał do drzwi. Pewnie to mój dostawca zakupów. Kiedy otworzyłem drzwi okazało się jednak, że to mój sąsiad. Niski brązowy bóbr ubrany w zielony sweter i białe spodnie odwrócił głowę w moją stronę i patrzył tak na mnie z doły z lekkim zdziwieniem.

- Dobry wieczór. Jestem Robert Hamilton. Pański sąsiad. Mieszkanie obok. Na prawo od pańskiego mieszkania.

Wyciągnął do mnie rękę na przywitanie. Zrobił to dość szybko, ale niepewnie. Oczywiście odpowiedziałem mu i uścisnąłem jego dłoń. Była strasznie sucha. Suchsza niż naturalnie. Może to i lepiej. Jego głos jest strasznie szeleszczący. Mówi dość nie wyraźnie.

- Dobry wieczór moje imię Nicolas, a nazwisko Bajer. Do usług.

- Nie spodziewałem się, że jest Pan Lisem.

- A ja, że Pan jest Bobrem.

- Mieszkamy obok siebie od trzech lat, a nawet się nie znamy.

- Tak już bywa.

- Ja do Pana tylko o dwie rzeczy. Pop pierwsze chciałem przeprosić za to co powiedziałem i uderzałem w ścianę.

- A to Pan... Nic nie szkodzi. Ściana jest cała. Przynajmniej z mojej strony dziur nie ma.

- To dobrze.

- A ta druga sprawa?

- Jak już mówiłem. Mieszkamy obok siebie długo i w ogóle się nie znamy. Nic o sobie nie wiemy. A taka wiedza kogo się ma za ścianą może być kiedyś bardzo przydatna.

- Chcę mnie Pan zaprosić do siebie?

- Proszę Nick, mów mi Rob. Tak o to mi chodzi.

- Wie Pan co... Teraz nie bardzo mogę, ale może kiedy indziej?

- To dobrze to innym razem. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Miły gość, ale jakoś tak dziwnie się wykrzywił gdy mnie zobaczył. Może mi się zdaje? Czasami niektóre drobne gesty biorę za bardzo do siebie.

Jeszcze nawet nie zdążyłem zawrzeć drzwi, kiedy zobaczyłem Feńka.

- W końcu. Masz to co chciałem?

- Tak, a ty masz mój stołek?

- Oczywiście.

Wręczyłem mu ten nieszczęsny stołek, a on dał mi zakupy. Tym razem wszystko było w porządku.

- Dobra to ja spadam. Cześć!

- Dzięki za pomoc. Cześć!

Gdy tylko on wyszedł ja oparłem się lekko o drzwi i powoli zjechałem po nich plecami do pozycji siedzącej. Wszystko jest gotowe. Nareszcie. Mogę odpocząć. Ułożę tylko jedzenie na stole i wypije jeszcze jedną kawę. Leki dają się we znaki. Gdybym tylko nie zapomniał o odwiedzinach Judy to wszystko przygotował bym lepiej. Sam jej to proponowałem. Jak mogłem zapomnieć. Nie mam pojęcia. W ogóle dziwnie to wyszło. Nie ustaliliśmy godziny. Dziwne też jest, że ona nie przypomniała mi wcześniej. A jak przypomniała sobie to mimo, że jest już trochę późno to i tak chciała się spotkać. Dlaczego nie przypomniała wcześniej? Może to przez tą dziewczynę. Nie wiedziała jak się mnie spytać po tym co miało miejsce. Jaki ten świat jest niesprawiedliwy. Biedna dziewczyna. Miała dość trudne życie. I co ma teraz? Jeżeli Bóg istnieje to jest w piekle, że samobójstwo, a jeżeli nie to nic. Po prostu znikła. Za parę pokoleń nikt nie będzie o niej pamiętał. A za jeszcze parę to nawet jej grobu nie będzie. Nie wiem co gorsze. Być i cierpieć czy zniknąć i zostać zapomnianym. Wymazanym z historii. Nick nie myśl o tym. Za chwilę przyjdzie tu twoja wspaniała Judy. Jedna z niewielu osób dla której jeszcze żyjesz.



Link do oryginału: klik!
Autor: Michael Lught
Korekta: _NG_

Komentarze

Wszystkie komiksy

Legenda

¤ - W trakcie tłumaczenia
¤ - W trakcie rysowania
¤ - Dawno nieaktualizowane, brak informacji o dalszych częściach
¤ - Wstrzymane bądź niedokończone
¤ - Zakończone